Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.

Wydawałoby się, że niedawno prawie nikogo nie było na placu przed ratuszem. Teraz stało tam około stu tysięcy osób. Naprawdę nie wiem, jak Michael to robił, że występował przed tak ogromną publicznością. Nadeszła godzina rozpoczęcia koncertu. Przed sceną panowało ogromne poruszenie, wszyscy fani zaczęli wołać swojego idola. Przez dłuższy czas nic się nie działo, aż nagle usłyszeliśmy ogromny huk, któremu towarzyszyły liczne wybuchy i gęsty dym. Na scenę wyskoczył Mike.

Stał stabilnie i zupełnie nie przejmował się reakcją wrzeszczącej z zachwytu gromady ludzi. Czekał aż się trochę uspokoją, po czym zdjął okulary przeciwsłoneczne, schował je do kieszeni i zrobił obrót. Rozbrzmiała głośna muzyka. To był początek utworu ,,Wanna be startin' somethin' ". Michael zaczął tańczyć.

Wszystkie jego legendarne ruchy zostały idealne dopracowane, choreografia zapierała dech w piersiach. Piszczałam z zachwytu. Zauważyłam, że jakaś fanka za mną mdleje. Ratownicy medyczni szybko wyciągnęli ją z tłumu i zaczęli udzielać pierwszej pomocy. Kolejne utwory: ,,Dangerous", ,, Billie Jean", ,,Thriller", zakończyły się, a ja nadal łaknęłam więcej. W końcu usłyszałam dobrze znaną mi melodię. Tak, to było ,,You are not alone". Poczułam, że nadszedł mój czas. Powiedziałam tacie, że idę do Michaela i poprosiłam, aby życzył mi szczęścia. Prześlizgnęłam się pod barierką oddzielającą fanów od Mike'a. Ochroniarz chciał mnie zatrzymać, ale podałam mu zgodę na wejście. Wpuścił mnie. Powoli i delikatnie wspinałam się po schodkach na scenę. Mike od razu mnie zauważył, uśmiechnął się i, nie przestając śpiewać, wyciągnął rękę w moim kierunku. Stałam jak sparaliżowana. Do błyszczących oczu zaczęły napływać mi łzy szczęścia. Z trudem udało mi się zrobić krok do przodu. W pewnym momencie potknęłam się na jednym ze schodków i już miałam upaść na ziemię, kiedy poczułam, że ktoś łapie mnie w ostatniej chwili. To był Michael. Przerwał śpiew tylko po to, aby uchronić mnie przed bolesnym i kompromitującym upadkiem. Niczym prawdziwy rycerz, obejmował mnie w talii i patrzył prosto w oczy. Uśmiechnęłam się niepewnie.

- Dziękuję - szepnęłam zawstydzona swoją niezdarnością.

Mike uniósł lekko kąciki ust, po czym postawił mnie stabilnie na ziemi i przytulił mocniej do siebie. Kontynuował:

- Everyday I sit and ask myself how did love slip away...

Czułam, że śpiewa tą piosenkę wyłącznie dla mnie, dla dziewczyny, która rano dała mu obrazek i wyznała miłość. Dla młodej kobietki, która odważyła się na szczere wyznanie, nie bojąc się, że jej idol uzna ją za niezrównoważoną psychicznie, czy zdesperowaną. Kątem oka dostrzegłam miny zazdrosnych fanek. Moje marzenie nareszcie się spełnia!

*****

Następnego dnia obudziłam się w doskonałym humorze. Nie dość, że mój największy idol przytulił mnie na środku sceny, zaśpiewał dla mnie piosenkę, dał autograf, to jeszcze miałam się z nim dzisiaj spotkać w kawiarni.
Zaraz, przecież nie umówiliśmy się na konkretną godzinę! Pewnie już zapomniał i nic z tego nie będzie... - mruczały moje myśli.
Nagle zadzwonił telefon, odebrałam. To był Michael. Przemówił do mnie tym swoim delikatnym, czarującym głosem i zapytał, o której się dzisiaj spotkamy. Najwyraźniej nie przeszkadzała mu ta duża różnica wieku między nami. Ucieszyłam się, że chciał mnie lepiej poznać. Bez wahania wytłumaczyłam mu dokładnie, gdzie znajduje się kawiarnia i umówiliśmy się na 11:00. Powiedział, że przyjdzie bez ochroniarzy. Zaufał mi, to cudownie!
Zakończyłam rozmowę i poszłam się szykować. Wyszłam z domu o 10:50. Całe szczęście, że kawiarnia była niedaleko, brakowałoby tego, abym się spóźniła. Przyszłam dokładnie w tym samym czasie, co Michael. Usiedliśmy do stolika i zamówiliśmy gorącą czekoladę i brzoskwiniowe babeczki. Od samego początku Mike zachowywał się jak prawdziwy gentleman: pomógł mi zdjąć kurtkę, odwiesił ją na wieszaku i odsunął przede mną krzesło. Czułam się przy nim jak księżniczka. Zapytałam go, dlaczego mnie tak traktuje, przecież nawet mnie dobrze nie zna. Odpowiedział, że wszystkie kobiety darzy szczególnym szacunkiem. Słowo ''kobiety" tak wspaniale zabrzmiało w jego ustach. Każdy wyraz wypowiadany przez niego był niczym poemat. Mówił tak spokojnie i powoli, a ja siedziałam wpatrzona w niego, jak w obrazek i z uwagą słuchałam. Nie ukrywam, że fakt, iż zdecydował się na spotkanie ze mną wydał mi się trochę podejrzany. Byłam świadoma tego, że może mi odmówić i, że wyjdę przed nim na skończoną idiotkę. Tymczasem on, nie dość, że pozwolił mi wejść na scenę, to jeszcze przyszedł na spotkanie ze mną w kawiarni. Postanowiłam dowiedzieć się, jak to możliwe, że mi zaufał.

- Zdecydowałem się zaryzykować - uśmiechnął się do mnie szeroko, zabierając pojedynczego loka ze swoich oczu. - Sam fakt, że dałaś mi własnoręcznie wykonany portret, czego nikt jeszcze dla mnie nie zrobił, niezwykle mnie wzruszył. Kiedy przeczytałem ten list po drugiej stronie twojego dzieła... Poczułem, że twoje wyznanie było szczere. Dlatego teraz tu jestem. Wiele nie ryzykuję, prawda?

- Wiesz, równie dobrze mogłabym cię otruć lub porwać dla okupu -zaśmiałam się.

- Wiem, że tego nie zrobisz.

- Skąd ta pewność?

- Znam się na ludziach, może tylko trochę za bardzo im ufam...

Uśmiechnęłam się lekko.

- Na długo przyleciałeś do Polski? - Zdecydowałam się zmienić temat.

- Na jakiś czas, miałem wracać za tydzień, ale chyba zostanę dłużej. - Te słowa niezwykle mnie ucieszyły.

- Wiesz, jeśli chcesz to możesz się u nas zatrzymać - zaproponowałam, mając nadzieję, że się zgodzi. - Zobaczysz, jak mieszkają polskie rodziny...

- Sam nie wiem, nie chcę sprawiać kłopotu.
Posmutniałam, ale z drugiej strony, znałam go i spodziewałam się takiej odpowiedzi.

- W porządku. Rozumiem, że to trochę za wcześnie... No, ale jeśli zmienisz zdanie, daj znać.

- Oczywiście – odparł, po czym, widząc moją smutną minę, dodał - Nie przejmuj się. Chciałbym tylko lepiej cię poznać.

Faktycznie, może zbyt wiele sobie obiecywałam, ale nie mogłam się powstrzymać. Miałabym wyrzuty sumienia, gdybym tego nie zaproponowała. Mike tak na mnie działał, że nawet nie zastanawiałam się nad tym, co mówię. Czułam, że przy nim przybywa mi odwagi.

- Przepraszam - odrzekłam z poczuciem winy. - Nie powinnam była tak się zachowywać, ale wiesz... Sama siebie nie poznaję. Po prostu jest w tobie coś... Zaczynam pleść od rzeczy, jestem wariatką...

Mike uśmiechnął się do mnie szeroko, chciał mnie pocieszyć.

- Słuchaj, ''wariatko'' - zrobił cudzysłów w powietrzu - może zapłacę za czekoladę i babeczki i pójdziemy się przejść?

- Pewnie! - Dobry humor od razu mi powrócił.

Jak uzgodniliśmy, tak zrobiliśmy. Wyszliśmy z kawiarni i poszliśmy w kierunku parku. Przez całą drogę rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Mike był dokładnie taki, jak myślałam: czuły, opiekuńczy, ciepły, obdarzony niezwykłym poczuciem humoru i dobrze dogadywał się z ludźmi. Wszystkie te wymysły prasy to kłamstwa! Faktycznie, na scenie zachowywał się... inaczej, ale to wzbudzało największą sensację. Kto chciałby przyjść na koncert piosenkarza, który stoi bez ruchu na scenie, prawie w ogóle nie otwiera ust i nie wie, co zrobić z rękami? Na koncertach Michaela przynajmniej coś się działo! Usiedliśmy na ławce przed fontanną. Długo wpatrywaliśmy się w nią w milczeniu, aż w końcu Mike poprosił:

- Opowiesz mi, jak to było, zanim poznałaś mnie na żywo?

- Nie chcesz wiedzieć - odparłam z szerokim uśmiechem.

- Ależ chcę, naprawdę.

- Więc tak...

Zaczęłam opowiadać, jak skakałam z radości, gdy znalazłam jakąś informację o nim w gazecie, jak rozmawiałam z plakatami, jak obwiesiłam nimi cały pokój, jak udawałam, że potrafię tańczyć, włączając jego piosenki i darłam się na cały głos: ,,Billie Jean is not my lover!" Jak na sam dźwięk jego głosu, czy choćby przypadkowe usłyszenie jego nazwiska, moje serce zwiększało częstotliwość uderzeń, a w brzuchu szalały niespokojne motyle.
Michael siedział obok mnie. Co chwila się uśmiechał, wsłuchany w moje opowieści.

Kiedy skończyłam, zerknęłam na zegarek. Było już w pół do trzeciej. Miałam wrócić o czwartej, więc wiedziałam, że moje cudowne chwile spędzone z Legendą, powoli się kończą.

- Mike - zwróciłam się do niego dość cicho i niepewnie - wiesz, muszę już wracać do domu.
- W porządku, odprowadzę cię. Gdzie mieszkasz?

Podałam mu swój adres i wytłumaczyłam, gdzie to jest. Ruszyliśmy spacerkiem w kierunku mojego domu, co jakiś czas zatrzymując się, by Mike mógł zapozować do zdjęcia z fanami, czy dać komuś autograf.
Stojąc przy drzwiach spojrzałam mu głęboko w oczy. Chciałam, aby dzisiaj mi się przyśnił.
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy - szepnęłam mu do ucha.
Nie musiałam nawet stawać na palcach, ponieważ Król był zbliżonego do mnie wzrostu. Tego samego wieczoru zadzwoniłam, aby powiedzieć mu tylko: Dobranoc.


Od autorki:

Co sądzicie o tym rozdziale? Może ktoś z Was był na koncercie Michaela? Wiem, że zdjęcia i gify z występu MJ pochodzą z trasy Dangerous, a piosenka ,,You are not alone" z HIStory, jednak to było celowe nagięcie prawdy 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro