Rozdział 35.
W słuchawce usłyszałam roztrzęsiony głos... Janet.
- Martyna? Musisz wrócić do Stanów - mówiła drżącym, łamiącym się tonem.
- Uspokój się, nic nie muszę... W ogóle to, skąd masz ten numer?
- Znalazłam w notatniku Michaela, obok napisał twoje imię z serduszkiem...
- Jakie to słodkie... Tak bardzo, że aż wcale - wzniosłam oczy ku górze. - Słuchaj, nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Michael to zamknięty rozdział, staram się o nim zapomnieć, a wy ciągle mi to utrudniacie, dzwoniąc do mnie i nie dając mi spokoju! Zdecydowałam się zatrzymać u przyjaciółki, aby oddzielić się od waszej szurniętej rodzinki i...
- Michael jest w szpitalu! - wykrzyknęła, przerywając moje gorzkie żale.
Usłyszałam w słuchawce jej cichy płacz, ta wiadomość sprawiła, że zrobiło mi się słabo, zakręciło mi się w głowie i poczułam ogromny ból w klatce piersiowej.
- C...Co? Ale... J... Jak to się stało? - wyjąkałam, po czym zacisnęłam wargi, aby nie ryknąć głośnym płaczem.
- Nie wiem dokładnie, co się stało, ale mówił mi, że chce pojechać do Pauline, że zniszczyła waszą miłość... Boże, pierwszy raz widziałam go tak przybitego. Wiedział, że nie chcesz z nim rozmawiać, dlatego próbował naprawić sytuację po swojemu. Był gotów zrobić wszystko, bylebyś tylko do niego wróciła. On cię tak bardzo kocha... Około dwóch godzin po jego wyjściu z domu otrzymałam telefon ze szpitala... Powiedzieli, że Michael trafił do nich z ciężkimi obrażeniami... Nic więcej nie chcieli mi powiedzieć...
Usłyszałam jej szloch w słuchawce.
- Boże - zakryłam usta dłonią - A to wszystko moja wina. Jak mogłam w ogóle pomyśleć, że... Ta Pauline, nienawidzę jej!
- Proszę cię, przyjedź. Michael nie wie, że do ciebie dzwoniłam, ale bardzo cię potrzebuje.
- Jasne, przylecę najszybciej, jak to możliwe. Do jakiego szpitala go przywieźli?
- Leży w UCLA Medical Center w LA...
- Dziękuję ci bardzo za telefon, będę najszybciej jak to możliwe.
To mówiąc, rozłączyłam się. W jednej chwili przeszedł mi cały gniew na Michaela, a zamiast niego, w moim sercu zagościł smutek, żal i ogromna troska. Tak bardzo bałam się o mojego Aniołka, martwiłam się, w jakim jest stanie, byłam ciekawa, jak znalazł się w szpitalu, co się stało... Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Byłam tak rozgoryczona, że nawet nie zauważyłam, gdy Diana weszła do pokoju i nakryła mnie na pakowaniu swoich rzeczy.
- Wyjeżdżasz? - spytała zdezorientowana, opierając się o framugę. - Zrobiłam coś nie tak?
- Nie, wręcz przeciwnie... Dziękuję ci za gościnę...
- Co się stało? - Diana przykucnęła obok mnie i przyglądała się jak wpycham na siłę swoje ubrania do wielkiej torby.
- Dzwoniła Janet... Michael jest w szpitalu - powiedziałam, a pierwsza łza zakręciła się w moim oku, po czym wolno spłynęła po policzku.
- O matko, co się stało?
- No właśnie, nie wiem do końca. Podobno był u Pauline, chciał wszystko wyjaśnić i... Boże, to wszystko przeze mnie!
Schowałam twarz w dłonie i zaczęłam gorzko płakać.
- Ja go tak bardzo kocham, a teraz on przeze mnie cierpi! Jak mogłam być taka podła?!
Diana przytuliła mnie delikatnie do swojego boku i pogładziła po włosach.
- Nie obwiniaj się o to, skąd mogłaś wiedzieć...?
- Niepotrzebnie się od niego wyprowadziłam, powinnam była normalnie z nim porozmawiać, a nie zachowywać się jak skończona idiotka!
- Spokojnie... W jakim on jest stanie? Wiadomo coś?
- Nie! Przez co tak cholernie się boję... Nie wiem, czy jest przytomny, czy oddycha, nie wiem nawet co mu jest!
Kolejny potok łez wypłynął z moich oczu.
- Wiem tylko tyle, że muszę pojechać do LA i to jak najszybciej - wyjąkałam.
- Jechać z tobą?
- Nie - chlipnęłam. - Chciałabym być z Michaelem sam na sam. Dziękuję ci bardzo, że przyjęłaś mnie pod swój dach...
- Przestań, przecież jesteśmy przyjaciółkami. - Potarła moje ramię.
- Obiecuję, że zaprosimy cię do Neverlandu, jeśli tylko... Michael będzie żył.
Ponownie zaczęłam płakać.
- Ej, spokojnie... Będzie dobrze. - Diana starała się mnie pocieszyć, jednak nie do końca jej to wychodziło. - Zaproś mnie na wasz ślub i pamiętaj, że chce być matką chrzestną waszych dzieci.
Pociągnęłam w odpowiedzi nosem.
- No nie maż się, wszystko będzie dobrze, zobaczysz - przytuliła mnie ponownie do siebie. - No już, zbieraj się, bo ucieknie ci samolot.
- Ale ja nie wiem, o której mam...
- No, to tym bardziej - puściła mi oko. - Ty pewnie dolecisz każdym, w końcu wielka gwiazda, Martyna ma więcej możliwości.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
- Dziękuję, za wszystko - przytuliłam się do niej. - Cieszę się, że jesteś...
- Ja też się cieszę, że jestem - zaśmiała się.
W odpowiedzi sprzedałam jej potężnego kuksańca.
- No, idź już.- Uśmiechnęła się. - Idź i ratuj wasz związek, tylko dzwoń do mnie czasami.
- Jasne - odparłam, po czym chwyciłam walizkę za rączkę i wyszłam z mieszkania Diany.
Miałam na sobie jeansy, luźny top, adidasy i przede wszystkim, okulary przeciwsłoneczne. Dzięki Bogu, nie byłam tak charakterystyczna jak Michael i w całym mieście, takich blondynek jak ja jest mnóstwo. Szłam chodnikiem, myśląc o Mike'u. Miałam nadzieję, że jego stan nie jest aż tak poważny, by zagrażał jego życiu. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie... Odszedł. Szłam około dziesięciu minut, ze spuszczoną głową i łzami w oczach, aż w końcu dotarłam na parking taksówek. Wsiadłam w pierwszą z brzegu i pojechałam prosto na lotnisko. Kiedy byłam na miejscu, skierowałam się w stronę kas. Nad nimi dostrzegłam tablice z wpisanymi godzinami przylotów i odlotów. Samolot do LA miałam mieć dokładnie za godzinę.
- Dzień dobry, poproszę jeden bilet na lot do Los Angeles - zwróciłam się do kobiety za ladą.
- Przykro mi, wszystkie miejsca są już wyprzedane - odparła, niepewnie się uśmiechając.
- Co?! Jak to?! Pani nie rozumie, ja muszę dostać się do LA, w trybie natychmiastowym!
- Proszę się uspokoić. Mogła pani wcześniej zakupić bilet...
- Ja mam się uspokoić, tak?! Czy pani wie, kim ja wogóle jestem!
- Nie i guzik mnie to obchodzi. Choćby była pani samą królową brytyjską, wszystkich ludzi obowiązują te same zasady.
Byłam wściekła i zdeterminowana. Michael, mój kochany Michael leży w szpitalu i nie mam pojęcia, w jakim jest stanie, a ona mi mówi, że nie ma już biletów do Los Angeles?! To są jakieś kpiny! Najwyższa pora, by wykorzystać tą moją przeklętą sławę. Zdecydowałam się zdjąć okulary przeciwsłoneczne.
- Muszę się dostać do Los Angeles, rozumie pani? - spytałam ponownie, ściskając w dłoni swój kamuflaż.
Kobieta spojrzała na mnie z niedowierzaniem, lekko uchylając przy tym usta.
- Dobrze, zobaczę co da się zrobić, a tym czasem, proszę spokojnie usiąść i poczekać - wskazała siedzenia za mną.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko, po czym z powrotem nasunęłam na nos okulary.
Chwyciłam rączkę walizki i zajęłam, wskazane miejsce. Po jakichś dziesięciu minutach kobieta podeszła do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Mam dobre wieści - oznajmiła. -Udało nam się załatwić pani lot za godzinę, bez przesiadek. Czy jest pani zadowolona z takiej oferty?
- Wolałabym trochę wcześniej, ale może być - odparłam, jak typowa gwiazda Hollywood.
- To świetnie! Życzę miłego lotu... Aha, czy mogłaby pani...
Zauważyłam, że kobieta kurczowo trzyma w dłoni kartkę papieru.
- Autograf? - spytałam.
- Tak, dla córki...
Uśmiechnęłam się lekko, po czym złożyłam podpis z dedykacją. Kobieta uradowana wróciła do swoich zajęć, a ja śmiałam się w duchu. Sława jest kapryśną przyjaciółka, ale czasem przynosi korzyści.
*****
Udało mi się bezpiecznie dolecieć do Los Angeles. Obyło się bez szału, zdjęć, autografów i katastrofy lotniczej. Wpadłam zdyszana do szpitala, zdejmując okulary przeciwsłoneczne. Nie przyjmowałam się tym, że pozbyłam się kamuflażu, w tamtym momencie najważniejszy był Michael. Podbiegłam do windy, wtaszczyłam za sobą walizkę i udałam się na piętro, na którym leżał mój ukochany. Gdy tam dotarłam, zastałam Janet i Katherine.
- Martyna! Jesteś nareszcie! - przywitała mnie siostra Michaela, przytulając mnie mocno do siebie.
- Dzień dobry. - Zerknęłam na Katherine zza ramienia Janet.
Mama Mike'a miała załzawione oczy i czerwone policzki. Widać było, że płakała.
- Co mu jest? - spytałam w końcu.
- Lepiej będzie, jeśli sama do niego wejdziesz...
- Jest przytomny?
Katherine kiwnęła głową, kamień spadł mi z serca.
- Boże, ja... Przepraszam, że go zostawiłam, ale byłam na niego tak wściekła... - Próbowałam wytłumaczyć się przed mamą mojego chłopaka.
- To nie twoja wina, dziecko. - Katherine przytuliła mnie do siebie, widząc, że do moich oczu napływają łzy, poczułam się o niebo lepiej. - Mike powinien powiedzieć ci całą prawdę o Pauline, ale ciągle unikał tego tematu. Ona tak bardzo go zraniła...
Wytarłam pojedynczą łzę, której nie udało mi się powstrzymać.
- Mogę do niego wejść? - zapytałam.
- Oczywiście, na pewno się ucieszy. - Katherine położyła mi dłoń ma ramieniu.
Uśmiechnęłam się lekko, po czym, bez pukania, weszłam do sali, w której leżał mój Aniołek. W środku było bardzo jasno. Na suficie wisiało mnóstwo lamp, a białe ściany dodatkowo rozświetlały to pomieszczenie. Mimo, że na sali było wiele łóżek, Michael leżał sam. Przykryto go jasną kołdrą, a jego loki luźno spływały po poduszce. Był blady, jak ściana w sali, w której stało jego łóżko. Zauważyłam, że jest podpięty do aparatury kontrolującej jego ciśnienie, puls i uderzenia serca. Jego prawa noga leżała na kilku poduszkach, była złamana, o czym świadczył biały gips. Stałam tak dobre kilka minut, wpatrując się w niego, ze łzami w oczach. Michael miał głowę odwróconą w stronę ściany i patrzył na nią, zupełnie tak, jakby dostrzegł coś ciekawego.
- Michael? - wyjąkałam, a pierwsza łza spłynęła po moim policzku.
Nie byłam w stanie patrzeć na jego cierpienie.
- Martyna? - Mike spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
Kiwnęłam głową, po czym podeszłam do niego i usiadłam obok jego łóżka.
- Jesteś tutaj? - wyszeptał, a oczy mu się zaszkliły. - Naprawdę, czy to tylko sen? A może ja już umarłem?
Chwyciłam jego dłoń, delikatnie zbliżyłam do swoich warg i czule cmoknęłam.
- Jestem tutaj, skarbie - wyszeptałam, czując jak kolejna łza zamacza mój policzek.
- Nie płacz. - Michael uśmiechnął się lekko, po czym dotknął mojej wilgotnej skóry.
- Przepraszam cię, Mike... Na prawdę, bardzo cię przepraszam... Gdyby nie ja to...
- To nie twoja wina, kotku. Zachowałem się jak kretyn...
- Kocham cię, Michael i to wszystko, co mówiłam przed wyjazdem... To była nie prawda. Poniosły mnie emocje... Nie chciałam cię zranić, nie chciałam odepchnąć od siebie Bubblesa, wiesz jak bardzo kocham tą małpkę.
- Ja też bardzo cię kocham. - Uśmiechnął się lekko. - Cieszę się, że tu jesteś...
- Ja też się cieszę, Mike. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Co ci się stało? Jak się tu znalazłeś? Wyglądasz strasznie...
- Dzięki. - Spróbował się zaśmiać, jednak mu to nie wyszło.
- Oj, no...
- Mam złamaną nogę.
- To widzę...
- Zwichnięty bark i poobijane żebra...
- Boże, to dlatego jesteś podłączony pod te... Kable?
- Nieźle się poobijałem. Lekarze chcą mieć pewność, że nie mam uszkodzonych organów wewnętrznych.
Kolejna łza zakreciła mi się w oku...
- Jak to się stało? - spytałam.
Michael westchnął cicho.
- Wiesz, że od zawsze byłem fajtłapą - uśmiechnął się lekko, wiedziałam, że próbuje wcisnąć mi zmyśloną historię.
- Yhy... Mów prawdę.
- Spadłem ze schodów...
- Sam? - Spojrzałam na niego podejrzliwie, westchnął. -Pamiętasz, co mi kiedyś mówiłeś? Kłamstwa mogą wygrać sprint, ale to prawda wygrywa cały maraton.
- No dobrze... Tylko się nie denerwuj.
- Nie obiecuję...
Mike ponownie westchnął cicho, po czym zaczął opowiadać prawdziwą historię:
- Kiedy odeszłaś, byłem rozgoryczony. Nie wiedziałem, gdzie mam się podziać, co ze sobą zrobić. Nawet muzyka przestała sprawiać mi przyjemność. Próbowałem utopić swoje smutki w alkoholu, ale to nic nie dało. Na drugi dzień miałem złamane serce i ogromnego kaca.
Uśmiechnęłam się w duchu. Jak widać, jesteśmy z Michaelem bardziej do siebie podobni, niż myślałam.
- Dowiedziałem się, że jesteś u swojej przyjaciółki - kontynuował.
-Skąd?
- Mam od tego ludzi, którzy szybko namierzyli jej numer telefonu. Zdecydowałem się więc, zadzwonić. Liczyłem na to, że odbierzesz lub, jeśli dodzwonię się do twojej przyjaciółki, to ona przekaże ci telefon. Jednak powiedziała, że nie chcesz mnie znać. Wiedziałem już, że nie mam co się trudzić i zdecydowałem się pojechać do Pauline. Pomyślałem, że skoro nie mogę cię odzyskać, porozmawiam z dziewczyną, która jest powodem rozpadu naszego związku i powiem jej, że nie chcę jej znać, przekażę jasno, jak wygląda sytuacja między nami. Tak też zrobiłem, pojechałem do jej mieszkania. Zaczęła się ostra wymiana zdań, kłótnia. Wykrzyczałem jej, że ją nienawidzę, że wpakowała się z butami w nasz związek, wymyślając wyssane z palca historie na mój temat i przez to ode mnie odeszłaś... Skarbie, przysięgam, że między nami nie doszło do niczego, prócz pocałunków. Szczególnie wtedy, gdy zacząłem się z tobą spotykać. Zanim Pauline mnie zdradziła i wyjechała na Majorkę, próbowała zmusić mnie do seksu. To było straszne - ukrył twarz w dłoniach.
- Przepraszam, że ci nie wierzyłam...
- Skarbie, wiem, jak ważna jest dla ciebie miłość, nie tylko ta platoniczna, ale też cielesna. Przez dłuższy czas miałem uraz. Zarówno do kobiet, jak i do sfery seksualnej. Brzydziłem się swojego ciała, nie chciałem, by ktokolwiek je dotykał... A później pojawiłaś się ty i poczułem się na nowo szczęśliwy. Jednak, nadal było trudno mi się przełamać, ale obiecuję... Przyrzekam, że gdy mnie poślubisz, twój pierwszy raz będzie idealny i niezapomniany.
- Robiłeś to już kiedyś? - spytałam.
Spuścił głowę zawstydzony, znałam już odpowiedź i postanowiłam nie drążyć tego tematu.
- I co działo się dalej w mieszkaniu Pauline? - spytałam, chcąc poznać ciąg dalszy.
W tym momencie do sali wszedł lekarz.
- A co pani tu robi?! - wykrzyknął. -Pacjent nie powinien przyjmować żadnych gości...
- Proszę, niech zostanie - Michael posłał w stronę doktora swoje błagalne spojrzenie.
- Jest pan tego pewien, panie Jackson.
- Tak, potrzebuję jej...
Lekarz, słysząc to, opuścił salę. Podniosłam się z krzesełka, na którym siedziałam i ostrożnie zbliżyłam się do Michaela. Pochyliłam się nad nim i delikatnie złączyłam nasze wargi.
- Myślałem, że już nigdy tego nie doświadczę - wyszeptał Mike, w momencie, gdy nasz pocałunek dobiegł końca.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Kontynuując - Michael zdecydował podzielić się ze mną resztą historii, a ja postanowiłam wrócić na krzesło. - Staliśmy na piętrze, niedaleko schodów. Kłóciliśmy się dość długo. Wykrzyczałem po raz kolejny, że ją nienawidzę i, że nie tknąłbym jej palcem, choćby mi za to zapłacili, a wtedy ona zepchnęła mnie ze schodów. Poczułem silny ból prawej nogi, barku i ciężko było mi się ruszyć. Pauline zbiegła po schodach i patrząc na mnie z tryumfem, powiedziała, że wreszcie dostałem to, na co zasłużyłem. Dodała jeszcze, że myślała, że list, który mi wysłała, na zawsze oddzieli mnie od... Ciebie. Wyszła z domu, zostawiając mnie na podłodze. Udało mi się doczołgać do telefonu i zadzwonić po karetkę. W szpitalu poinformowali moją rodzinę, co się stało. Nie miałem pojęcia, że ty również przyjedziesz...
- Zabiję tą sukę! - wykrzyknęłam, zrywając się z miejsca.
- Skarbie, uspokój się...
- Nie karz mi się uspokajać, dobrze?! Koniec z potulną Martynką! Nie pozwolę żadnej szmacie cię krzywdzić!
- Kotku...
- Gdzie ona mieszka?!
- Nie powiem ci, bo wpakujesz się w kłopoty.
- Gdzie mieszka ta zdzira?!
Michael nie odpowiedział.
- Dobra! Nie chcesz współpracować, to nie... Janet na pewno mi pomoże!
- Kochanie, nie warto...
- Wyrwę jej te wszystkie kudły, rozumiesz?! - wykrzyknęłam, po czym wybiegłam z sali, trzaskając za sobą drzwiami, nie zwracając uwagi na wołania Michaela.
Na krzesełkach siedziała Katherine i Janet.
- Wszystko w porządku? - spytała siostra Michaela.
- Gdzie mieszka Pauline?
- Na Sunset Boulevard, a dlaczego...
- Dzięki! - wykrzyknęłam i ruszyłam pędem w stronę windy, zostawiając kobiety z moją walizką.
- Dlaczego pytasz?! - dobiegł mnie głos Janet.
- Zapłaci mi za to, co zrobiła Michaelowi! - odkrzykęłam.
- Zaczekaj! - kobieta próbowała mnie powstrzymać, ale drzwi windy zamknęły się tuż przed jej nosem.
Byłam tak wściekła, że nie myślałam racjonalnie i mogłam wyrządzić komuś krzywdę. Szczególnie tej wywłoce, Pauline, bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Po godzinie udało mi się dotrzeć pod jej dom. Na drzwiach widaniała tabliczka: ,,Pauline Destiny Rain". Miałam niewyobrażalną ochotę, żeby dopisać "bitch" między jej dwoma imionami. Z trudem jednak się powstrzymałam i zdecydowałam się zapukać. Nie musiałam długo czekać aż Pauline otworzy mi drzwi.
-Poznajesz mnie? - spytałam z szyderczym uśmiechem, po czym wepchnęłam się do jej mieszkania.
- O, czyżby to Martyna "Jackson nie chce mnie bzyknąć"? - zaśmiała się.
- Zamknij się, Michael wszystko mi powiedział!
- Tak, a co takiego? Może jak był w stanie kilkakrotnie doprowadzić mnie do orgazmu podczas jednej nocy, albo może...
- Przestań pieprzyć, dobrze wiem, że to ty próbowałaś go do tego zmusić!
- Tak? - zaśmiała się.
- Wiem wszystko! Próbowałaś zmusić go do seksu, napisałaś do nas list z pogróżkami, zepchnęłaś go ze schodów i uciekłaś z miejsca wypadku... Jesteś nienormalna! Co my ci takiego zrobiliśmy?!
- On nie ma prawa być szczęśliwy z żadną inną dziewczyną! Albo wróci do mnie, albo będzie żyć w samotności.
- Lecz się... - postukałam się w czoło, a Pauline ruszyła w moją stronę z wściekłością w oczach.
Nie zdążyła nic zrobić, gdyż uderzyłam ją w twarz.
- To za Michaela! - wykrzyknęłam. - A to, za rozbicie naszego związku!
Szarpnęłam ją za włosy i, ciągnąc za kudły, poprowadziłam do telefonu, aby zadzwonić po policję. Funkcjonariusze przybyli w mgnieniu oka. Wiedziałam, że ta sprawa nie obejdzie się bez mediów, ale nie dbałam o to. Ważne było tylko nasze szczęście i bezpieczeństwo. Wróciłam do szpitala. Katherine i Janet już nie było, a moja walizka stała obok łóżka Michaela.
- Wróciłaś - wyszeptał, odwracając głowę w moją stronę. - Nic ci się nie stało?
- Jestem cała i zdrowa - uśmiechnęłam się, siadając obok niego. - Pauline została zabrała przez policję...
- Załatwiłaś to? I na prawdę, nic ci nie jest?
- Nie, jestem cała. Zapewniam, że nawet włos mi z głowy nie spadł.
- Kocham cię - wyszeptał Mike, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku.
- Ej, ej, ej... Nie płacz. - Podniosłam się i wytarłam jego wilgotną skórę. -Wszystko będzie dobrze.
- Już jest - uśmiechnął się lekko - bo jesteś tu przy mnie...
- Już zawsze będę, obiecuję.
Cmoknęłam go w czoło.
- Bardzo cię boli? - Wskazałam na nogę.
- Nie. - Uniósł lekko kąciki swoich ust, czułam, że po prostu nie chce, bym się martwiła.
- Mogę cię przytulić? - spytałam niepewnie.
- Zadałaś mi to samo pytanie, co podczas naszego pierwszego spotkania - uśmiechnął się.
- Jeszcze to pamiętasz?
- Zawsze będę pamiętać. Chodź tu...
Niepewnie zbliżyłam się do niego i ostrożnie przytuliłam. Po chwili usłyszałam jego ciche jęknięcie.
- Przepraszam - odsunęłam się od niego, czując, że sprawiłam mu ból.
- Nie, jest w porządku... Nie przestawaj, proszę...
Ponownie go przytuliłam, tym razem trochę delikatniej. Wtulił nos w moje włosy.
- Brakowało mi twojego zapachu - wyszeptał.
Odchyliłam się lekko, po czym złączyłam nasze usta w długim, cudownym pocałunku.
- Wyjdziesz z tego - szepnęłam w momencie, gdy oderwałam od niego swoje usta. - Obiecuję...
Po chwili w moich oczach ponownie zakreciły się łzy.
- Ej, księżniczko.... Mieliśmy nie płakać, pamiętasz? - Michael pogładził mnie po dłoni.
- Tak, ale... Tak bardzo cię kocham, Mike i, gdy zadzwoniła do mnie Janet, powiedziała, że jesteś w szpitalu... Bałam się, że już na zawsze cię stracę...
- Zawsze będę przy tobie, skarbie. Przyrzekam... Ale teraz, idź już. Napewno jesteś zmęczona. Janet się tobą zajmie...
- Nigdzie się stąd nie ruszam - odparłam stanowczo. - Będę przy tobie, nie chcę mieszkać ani z Janet, ani z twoją mamą. Nie zrozum mnie źle, ja je bardzo kocham, ale chcę zostać tutaj...
- Tu nie ma warunków...
- Jak nie ma? Przecież obok jest tyle wolnych łóżek.
- Dobra, zróbmy tak, że wrócisz do Neverlandu, okay?
Spojrzałam na niego niepewnie.
- Proszę... - wyszeptał.
- W porządku, ale będę cię codziennie odwiedzać i przynosić obiadki Susan - obiecałam.
- Będę na to czekał - uśmiechnął się. - Tylko pamiętaj, nie ruszaj się nigdzie bez szofera i ochrony. Możesz mi to obiecać?
- Jasne.
- Dać ci do nich numer?
- Nie, znajdę w twoich papierach w Neverlandzie - uśmiechnęłam się.
- Jak wolisz, księżniczko - pogładził mnie po dłoni, uśmiechając się lekko.
- Idź spać, powinieneś odpocząć. - Cmoknęłam go lekko w czoło.
- Dobrze, ale gdy się obudzę, będziesz obok?
- Zawsze i wszędzie - odparłam, po czym po raz ostatni pocałowałam go w usta.
Wstałam z krzesła i, czując na sobie troskliwy wzrok Michaela, opuściłam salę szpitalną.
Od autorki:
Jak wrażenia? Przyznam Wam szczerze, że popłakałam się pisząc ten rozdział i nie, nie żartuję 😁 Mam nadzieję, że w Was również wzbudził wiele emocji. Podzielcie się ze mną swoją opinią w komentarzu ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro