Rozdział 7.
Następnego dnia nie miałam najmniejszej ochoty na naukę. Zjadłam śniadanie, po czym wróciłam do swojego pokoju, rozsiadłam się wygodnie na łóżku i włączyłam płytę z utworami swojego idola, a ku mojej radości, teraz i przyjaciela. Obok leżała sterta książek i zeszytów, za wertowanie których, nie zamierzałam się zabierać. Oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy, wsłuchując w melodię, która wypełniała moje wnętrze. Zaczęłam poruszać do rytmu nogą i, zanim się zorientowałam, z moich ust wypływały kolejne słowa piosenki. Byłam jak w transie. Nagle, jak zwykle bez pukania, drzwi pokoju otworzyła moja mama.
- Masz gościa - jej głos wyrwał mnie ze stanu błogiego spokoju, w jakim przed chwilą się znajdowałam.
Zza jej pleców wyglądał niepewnie Michael, po chwili wszedł głębiej do pokoju.
- To ja was zostawię samych...
Uśmiechnęłam się na te słowa i z uwagą obserwowałam, jak mama zamyka za sobą drzwi.
- Wyłącz te wrzaski! - wykrzyknął rozbawiony Mike, krzyżując ręce na piersi.
- No co ty? - Podgłośniłam Bad'a. - Nie podoba ci się?
- Nie. Zupełnie nie wiem, co widzisz w tym całym Jacksonie... Mogę się założyć, że to kolejna gwiazda, której się wydaje, że osiągnie sukces, a w rzeczywistości nie ma za grosz talentu. Jeszcze obwiesiłaś nim wszystkie ściany... Jego twarz zakrywa porządne meble! - Roześmiałam się.
- Wiesz, w sumie masz rację... - Starałam się spoważnieć. - Ten Jackson wcale nie jest taki fajny, na jakiego wyglądał.
- Co? - Moja wypowiedź wyraźnie zbiła Mike'a z tropu.
Ryknęłam śmiechem. Po chwili Michael podzielił moją reakcję.
- Miałaś się uczyć, a nie odstawiać jakieś cyrki! - wykrzyknął przez śmiech, ciskając we mnie poduszką leżącą obok.
- Miałeś mi pomóc Mądralo! - odpłaciłam mu tym samym.
- W porządku, ale wyłącz te wiski, bo uszy puchną!
- Tak jest, Wasza Wysokość! - podniosłam się i ukłoniłam przed nim, Mike ponownie skrzyżował ręce na piersi. - Królu wszystkich Królów, Jaśnie Panie, niepodważalny władco Michaelu Jacksonie...
Applehead parsknął śmiechem i w momencie, gdy majestatycznie wcisnęłam guzik wyłączający magnetofon, chwycił mnie od tyłu i przerzucił sobie przez ramię. Pisnęłam. Zrobił to tak nagle, że nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać. Zaczęłam krzyczeć, śmiać się jak dzika i próbować wyrwać z uścisku, uderzając pięściami o jego plecy.
- Puść mnie dzikusie! - Krzyczałam tak głośno, że aż dziwne, że moi rodzice nie zjawili się nagle w pokoju, chcąc sprawdzić, co w nim wyrabiamy. - Małpy cię chowały w zoo, czy co?!
Mike śmiał się jeszcze radośniej ode mnie. W końcu położył mnie na łóżku i zaczął łaskotać. Na moje nieszczęście, już dawno udało mu się znaleźć na moim ciele najwrażliwsze punkty. Wiłam się jak opętana, starając powstrzymać atak.
- Mike... przestań... proszę... - wyjąkałam przez łzy śmiechu.
- Dziś nie mam litości! - roześmiał się, zaczynałam się bronić.
- Proszę... Mikey... Błagam... Brzuch... mnie... już... boli... od... śmiechu... Popłakałam... się... przez... Ciebie...
Mike uśmiechnął się, wyraźnie usatysfakcjonowany.
- Poproś! - nakazał, nie przestając mnie łaskotać.
- Proszę! Błagam!
- No skoro mnie tak prosisz...
Błyskawicznie zaprzestał pasjonującego zajęcia i zawisł nade mną, opierając się na rękach, rozmieszczonych po obu stronach mojego ciała.
- Ja cię kiedyś normalnie uduszę - wyszeptałam.
Mike uśmiechnął się lekko. Nastała dziwna chwila ciszy, czułam jego oddech na swojej szyi. Wpatrywał się we mnie, w jego oczach ujrzałam coś jak błysk... Oczarowania? Nie, to chyba nie to... A może? Zauważyłam, że jego twarz znajduje się blisko mojej i w tym momencie, Mike odsunął się ode mnie, jak poparzony. Wyprostował się i zaczął nerwowo rozcierać kark, wbijając wzrok w podłogę.
- To co masz zadane? - Chciał jak najszybciej przerwać tą niezręczną ciszę, a ja leżałam dalej, jak otumaniona.
- Biologię, matmę i angielski... - odpowiedziałam w końcu, z trudem łapiąc przy tym powietrze.
- Angielski? - Mike skierował na mnie swoje zaskoczone spojrzenie. - Przecież jesteś z niego dobra. Nie potrzebujesz mojej pomocy...
- Wiesz...
- Rozmawiasz ze mną. Nie mów, że masz jakieś trudności, bo nie uwierzę...
- Z gramatyką i owszem - szepnęłam niepewnie.
- Serio?
- Wiesz, nie wszyscy są tak doskonali jak ty.
- Nie jestem doskonały...
- Dla mnie tak - wypaliłam, Mike zmieszał się lekko.
- Dobra to z czym masz problem? - Myślałam, że chociaż się uśmiechnie, ale on po prostu zmienił temat.
- Podaj przykład użycia czasu Past Perfect Simple - przeczytałam polecenie z zeszytu, starając się przy tym ani razu nie zająknąć.
Michael podparł głowę na dłoni i zastanowił się przez chwilę.
- Jakby to najlepiej ująć... - dumał. -Dobra, wiem! Napisz tak: Czasu Past Perfect Simple używamy w momencie, gdy mówimy o przeszłej czynności, która zdarzyła się przed inną przeszłą czynnością.
Błyskawicznie przetłumaczyłam to zdanie na język polski, po czym przeczytałam po kilka razy.
- To ma sens? - spytałam po chwili, zerkając na niego niepewnie.
- A nie?
- Nie wiem...
- Inaczej nie jestem ci w stanie tego wytłumaczyć.
- W porządku, teraz wymyślmy jakiś przykład zdania.
- To łatwe! - Mike wyraźnie sprawdzał się w roli pomocy naukowej. - Pisz: Kupiłem lody zanim zjadłem batonika.
Ryknęłam śmiechem.
- No co? - Michaela zaskoczyło moje rozbawienie.
- Nic, nic... Jesteś głodny?
- Ja? Zawsze - uśmiechnął się. - A masz coś dobrego?
- Ja? Zawsze - odpowiedziałam lekko go przy tym przedrzeźniając. - Jeść będziemy później, na razie pomóż mi, z łaski swojej, ogarnąć te lekcje.
- Dobra, co teraz?
- Matma.
- Rany... W niej chyba nie jestem za dobry.
- To tak jak ja - westchnęłam.
- Spokojnie, razem jakoś damy radę.
Rozbrajał mnie jego optymizm. Nigdy nie uważał, że coś może pójść nie tak, w przeciwieństwie do mnie. Odkąd pamiętam widziałam wszystko w czarnych barwach. No, może wszystko, z wyjątkiem szansy na spotkanie Michaela.
- Co tam masz? - spytał, sięgając po podręcznik od znienawidzonego przeze mnie przedmiotu, tym samym naprowadzając moje myśli z powrotem na właściwy tor.
- Funkcje - odparłam krótko, po czym wskazałam na zadanie z pracy domowej.
Mike zaczął je czytać. Po chwili przekręcał książkę do góry nogami, obracał nią na wszystkie możliwe strony, aż w końcu...
- Możesz mi to przetłumaczyć? - spytał zrezygnowany.
Uśmiechnęłam się, po czym spełniłam jego prośbę:
- Dana jest funkcja f(x), podaj dziedzinę tej funkcji.
Mike ponownie wpadł w głęboką zadumę.
- Funkcja... dziedzina... f(x)... - mruczał pod nosem.
Przeczytałam polecenie jeszcze parę razy, z nadzieją, że w końcu dostanę olśnienia.
- Mam! - wykrzyknął Michael, tak gwałtownie, że mimowolnie podskoczyłam na swoim miejscu. - Funkcja f(x)... f(x) to inaczej y, prawda? - Skinęłam głową.
- No właśnie, więc dziedziną będzie zbiór x należących do tej funkcji. Jedziesz po kolei i wypisujesz wartości x, jakie ci się po drodze napatoczą. W tym przypadku będzie to... od -6 do... 4. Przedział zamknięty, bo obydwie liczby należą do funkcji. Rozumiesz?
Siedziałam jak wryta. Czułam, jakby jakaś nieznana siła wbiła mnie w łóżko. Wpatrywałam się w Mike'a z szeroko otwartymi oczami. MICHAEL JACKSON TŁUMACZY MI MATMĘ! Czy to normalne?!
- Jeśli coś jest niejasne, mogę ci to jeszcze raz wyjaśnić.
- Nie, wszystko okey, rozumiem - oprzytomniałam.
- Na pewno? Mam wrażenie, że niedokładnie ci to wytłumaczyłem...
- Nie, rozumiem na prawdę. Kojarzy mi się to z lekcji, chciałam tylko by ktoś mi to rozjaśnił.
- Tak więc możemy stwierdzić, że jestem twoim haczykiem na wędce - roześmiał się.
- Dokładnie - ukazałam mu rządek białych zębów - Ale mówiłeś, że jesteś słaby z matmy...
- To akurat kojarzę - puścił mi oko.
Spuściłam wzrok. Przeszliśmy do biologii.
- O, w tym jestem dobry! - uśmiechnął się.
Wiem to, aż za dobrze... - szeptał mój nieznośny umysł.
- Tak samo, jeśli chodzi o chemię... - dodał po chwili Michael.
Oh, Mike... Czuję ją między nami. - Moje myśli wyraźnie potrzebowały kogoś, kto je utemperuje.
- Coś się stało? - troskliwy wzrok Michaela sprawił, że częściowo oprzytomniałam.
- Co? - wybełkotałam. - Nie, nie... wszystko w porządku.
- Przygryzasz wargę - zauważył.
- Na prawdę? - Mimowolnie oblałam się rumieńcem.
Kiwnął głową. Spuściłam wzrok. Mike szybko zmienił temat i pomógł mi wypisać cechy parzydełkowców. Między nami panowała dziwna atmosfera. Miałam wrażenie, że niedługo doprowadzi do relacji, które z pewnością zaciekawiłyby nie jedną gazetę plotkarską. Zostawiłam Michaela samego w pokoju i podreptałam do kuchni by przygotować coś słodkiego do przegryzienia. Wróciłam z babeczkami, paczką żelek i miską chipsów. Gdy tylko ukazałam się w drzwiach, obładowana słodyczami, Mike błyskawicznie znalazł się obok i pomógł mi się z nimi uporać. Postawiliśmy wszystko na biurku, po czym zabraliśmy się za pałaszowanie i pasjonujące rozmowy.
- Co najbardziej denerwuje cię podczas tras koncertowych? - zaczęłam swój "wywiad z ciekawym człowiekiem".
- Samotność oraz to, że jestem daleko od rodziny - odparł bez namysłu, rozwijając z papierka truskawkowego lizaka.
- Przecież jeżdżą z tobą ludzie z ekipy, czasami menadżer, poza tym masz fanów... Nie jesteś sam.
- Niby tak, ale to nie to samo. Myślę, że brakuje mi obecności dziewczyny. Takiej kobiety, która by mnie kochała, była ze mną mimo wszystko i po każdym koncercie powtarzała, że we mnie wierzyła, że jest ze mnie dumna...
- Mike, jesteś Królem Popu! Wszyscy ci mówią, że masz ogromny talent...
- Tak, ale... Nie wiem, chyba po prostu chciałbym się szczęśliwie zakochać. Wiesz, jest jedna dziewczyna, która wiele dla mnie znaczy. Kocham ją, ale nie chcę narażać na nieprzyjemności z powodu, że zadaje się z "Wielkim Michaelem Jacksonem". Byłaby ofiarą mediów. Jestem taki sam jak wszyscy, nie wiem, dlaczego inni tego nie zauważają...
- Szczęściara z tej dziewczyny - westchnęłam, podciągając kolana pod brodę, czułam jak gardło nieprzyjemnie mi się zaciska.
- Nie, to ja jestem szczęściarzem, że ją mam - uśmiechnął się lekko.
Nastała niezręczna cisza.
- Wybierzemy się jutro do wesołego miasteczka? - spytał niespodziewanie Mike. - Widziałem, że niedaleko się rozstawili...
- Jeśli chcesz to, czemu nie? - odparłam bez entuzjazmu.
- Ej, Księżniczko. - Chwycił moją twarz w dłonie. - Dlaczego jesteś smutna? Jeśli nie chcesz, nie musimy jechać...
- Nie, chcę. Bardzo lubię wesołe miasteczka...
- To tak jak ja! Rozchmurz się, będzie cudownie!
Uniosłam lekko kąciki swoich ust, jednak moje myśli ciągle krążyły wokół tej dziewczyny. Może mówił o mnie? Może to mnie kocha? Jednak, to byłoby zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Westchnęłam, po czym zerknęłam na Michaela. Przez cały czas wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem i troską.
- Jesteś smutna - stwierdził w końcu.
- Nie, nic mi nie jest. - Pokręciłam głową. - Zagramy w Monopoly?
Podniosłam się z miejsca, czując na sobie przenikliwe spojrzenie przyjaciela. Chciałam jak najszybciej zmienić temat. Podeszłam do szafy, otworzyłam ją i wyjęłam naszą ulubioną grę.
- Będziesz bankiem? - rzuciłam przez ramię.
Westchnął w odpowiedzi.
- No co? - spytałam zrezygnowana, kładąc na łóżko pudełko.
- Widzę, że coś się dzieje - szepnął.
- Naprawdę zamierzasz drążyć ten temat?
- Tak, bo się o ciebie martwię.
- Niepotrzebnie.
Co miałam mu powiedzieć? ,,Nie mogę znieść myśli, że traktujesz mnie tylko jak przyjaciółkę"? Taka była prawda. Wiedział, co do niego czuję, napisałam mu to w liście, który wręczyłam w momencie, gdy był dla mnie jeszcze obcą osobą. Od tej chwili miałam dziwne wrażenie, że wyszłam przed nim na sfrustrowaną idiotkę. No, ale co miałam zrobić? Ukrywać swoje uczucie? Tłumić w sercu miłość, która nigdy nie miała prawa rozkwitnąć? Może tak by było lepiej?
- Źle mi poszedł sprawdzian z matmy - odparłam w końcu, chcąc udać, że to właśnie jedynka jest powodem nagłego pogorszenia się mojego humoru.
- To nie dobrze. - Chyba uwierzył, punkt dla mnie. - Nie da się go jakoś poprawić?
- Teoretycznie się da, ale co mi z tego, gdy kompletnie nie rozumiem tematu?
- Może załatwić ci jakieś korepetycje?
Ma mnie za głupią, albo się o mnie martwi...
- Nie musisz, na prawdę. Poradzę sobie.
- W porządku, postanowione. Niedługo pierwsze zajęcia!
- Michael! - Cisnęłam poduszką w jego bok.
- No co? Zdobywanie wiedzy powinno być teraz dla ciebie najważniejsze...
- Mówisz jak moja matka...
Mike uśmiechnął się szeroko.
- Tak, więc ''córeczko'', gwarantuję ci, że zatroszczę się o twoje należyte wykształcenie.
Wzniosłam oczy ku górze i skrzyżowałam ręce na piersi, robiąc obrażoną minę.
- No nie złość się - szepnął. - Troszczę się o ciebie...
Uśmiechnęłam się lekko. Michael chwycił pudełko z grą i podał mi je, unosząc przy tym brwi.
- Będzie pani tak dobra i uczyni mnie milionerem? - spytał, ukazując mi równy rządek swoich perełek.
- Chciałeś powiedzieć bankrutem - roześmiałam się. - Z największą przyjemnością.
Resztę popołudnia spędziliśmy na grze w Monopoly. Byłam przeszczęśliwa, gdy udało mi się oskubać do ostatniego banknotu sławnego Michaela Jacksona. Każda chwila z nim spędzana zamieniała się w najwspanialszą przygodę.
Od autorki
Witajcie, Kochani <3 Na wstępie chciałabym przeprosić za to, że rzadko wstawiam rozdziały, ale po prostu nie mam czasu :/ Tak, wiem... To brzmi trochę jak denna wymówka, ale szkoła bywa bardzo przytłaczająca. Mam sporo rozdziałów w zanadrzu, także sypnę Wam sporą dawką Michaela :D Zapraszam serdecznie do komentowania :* Jeśli czytacie i podoba Wam się ta historia, proszę, dajcie o sobie znać ;) Pozdrawiam cieplutko <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro