Rozdział 27.
Staliśmy przy recepcji i czekaliśmy na wypis. Kiedy już go otrzymaliśmy Mike wziął torbę z moimi rzeczami, które zdążył zabrać do szpitala, troszcząc się, aby niczego mi nie brakowało. Chwycił mnie za dłoń i w towarzystwie paparazzi oraz dziennikarzy, którzy jak zwykle byli doskonale poinformowani o całym zajściu, powędrowaliśmy do limuzyny. Wysiedliśmy z niej przed moim blokiem i od razu pobiegliśmy na górę, do mojego pokoju. Wyjęłam z szafy wszystkie walizki, jakie miałam i zaczęłam pakować z Michaelem potrzebne do wyjazdu rzeczy.
- Gdzie jest kosz? - spytał Mike, chcąc wyrzucić papierek po lizaku.
- Na dole, pod biurkiem - odpowiedziałam.
Zapomniałam, że wrzuciłam do niego zmiętolone plakaty. Michael wyciągnął jeden z nich.
- Co ja tu robię?- zapytał, nie wiedziałam, o co mu chodzi, ponieważ ciągle pakowałam się do Neverlandu.
- No, chyba stoisz i pomagasz mi w przygotowaniach do wyjazdu... - zaczęłam, po czym odwróciłam się do niego twarzą.
Ujrzałam jego smutną i zawiedzioną minę.
- Przepraszam - rzuciłam mu się na szyję, tamując napływające do oczu łzy. - Byłam na ciebie zła, ale teraz tego żałuję. Posklejam je lub kupię nowe, nie wyrzuciłam płyt...
- Daj spokój, nie gniewam się - wyszeptał, kładąc dłoń na moich włosach. - Po prostu... Zdałem sobie sprawę z tego, że zachowałem się jak ostatni kretyn. Musiałaś bardzo cierpieć. Przepraszam, kotku...
- Mike, nie wracajmy już do tego, dobrze? Było, minęło. Postarajmy się żyć, jakby nic się nie stało. Pójdziemy z tym listem na policję, a kiedy sprawa się wyjaśni, będzie nam łatwiej zapomnieć.
Pocałował mnie, uznałam, że się ze mną zgadza.
- To jak? - spytał po chwili, obejmując mnie w pasie. - Kontynuujemy to pakowanie?
Kiwnęłam przytakująco głową i godzinę później byliśmy już w prywatnym odrzutowcu MJ'a. Siedziałam obok swojego ukochanego, wtulona w jego bok, na ekranie telewizora wiszącego nad nami pojawiła się scena zepchnięcia ze skały Mufasy z ,,Króla Lwa".
Żułam nerwowo żelki, starając się powstrzymać kotłujące się we mnie emocje.
- Zawsze płaczę przy tym momencie - szepnęłam niepewnie.
Po chwili poczułam, jak Mike przytula mnie mocniej do siebie i cmoka delikatnie w głowę.
- To tylko film - wymruczał w moje włosy.
Westchnęłam cicho. Dźwięk jego głosu działał na mnie kojąco, a jego barwa sprawiała, że odpływałam do odległej krainy spokoju.
- Uwielbiam tą bajkę - szepnęłam.
- Ja też - dodał. - Chociaż bardziej...
- Piotrusia Pana - dokończyłam z uśmiechem, ku mojej radości Michael również ukazał mi swoje białe perełki.
- Wiesz, Mike - zaczęłam - skoro ten samolot i tak jest twój to proponuję jakoś go ozdobić.
- To świetny pomysł - podzielił mój entuzjazm - ale nie chcesz już oglądać ,,Króla Lwa"?
-Później go dokończymy.
- Dobrze, w takim razie, co proponujesz?
- Myślę, że powinniśmy obkleić wszystkie ściany naszymi wspólnymi zdjęciami.
Mike, bez ostrzeżenia, wziął mnie na barana. Wyjął z torby wszystkie zdjęcia, jakie udało nam się wywołać i zaczęliśmy je przeglądać, by wybrać najlepsze ujęcia. Po kilku minutach cały samolot obklejony był najróżniejszymi fotkami, na których widniały nasze roześmiane twarze i głupie miny. Zachowywaliśmy się jak dzieci, cieszące się, że udało im się zbudować budowlę z klocków. Śmialiśmy się głośno, żartując z każdej fotografii.
- Wyglądasz tu jak nadąsana żyrafa - zarechotał Mike.
- ...A ty jak znerwicowana fretka! - Pokazałam mu język, parsknął śmiechem.
- Ach tak? To zobacz tutaj! Rozwścieczona niedźwiedzica!
- Nadąsany krokodyl!
Nasze śmiechy i przezwiska roznosiły cały samolot. Kochałam te napady głupawki, jednak po chwili ponownie zaczęliśmy się zachowywać w miarę poważnie, jak na nasz wiek przystało.
- Jesteś najpiękniejszą żyrafą, jaką kiedykolwiek widziałem... - szepnął, cudownie się przy tym uśmiechając.
- ...A ty najcudowniejszym krokodylem.- Nie chciałam być gorsza.
Michael usiadł na skórzanym siedzeniu, po czym bez słowa chwycił mnie w tali, przyciągnął do siebie i posadził sobie na kolanach. Odgarnął włosy z mojej twarzy, zwilżył wargę, a ja, nie wiedzieć czemu, zacisnęłam przy tym usta. Przyglądał mi się oczarowany, gładząc kciukiem po policzku.
- Jak mogłem cię zostawić? - szepnął, po czym, nie czekając na moją odpowiedź, zbliżył swoje usta do moich drżących warg i zaczął je całować.
Gorąco, namiętnie, jak dawniej. Zatonęłam bezgranicznie w tej chwili, nie obchodziło mnie nic, co dzieje się dookoła. W tym momencie były ważne tylko jego cudowne wargi, które co chwilę ocierały się o moje usta, następnie o szyję i powoli zjeżdżały w stronę dekoltu. Zamknęłam oczy... Nie mogłam się już doczekać, kiedy stanę na ślubnym kobiercu. W końcu poczułam, że komuś na mnie zależy, sensem mojego życia był Michael. Bez niego nie miałabym po co oddychać, codziennie zwlekać się rano z łóżka i zmuszać do jedzenia co najmniej trzech posiłków dziennie. Przez cały lot Mike nie wypuszczał mnie ze swoich ramion, a kiedy wysiedliśmy z samolotu, wniósł mnie do limuzyny, nie zważając na otaczających nas zewsząd dziennikarzy. Jechaliśmy ponad pół godziny. Przez całą drogę byłam bardzo podekscytowana, non stop wyglądałam zaciekawiona przez okno, a gdy samochód w końcu zatrzymał się przed ogromną bramą, zaparło mi dech w piersiach.
Zawsze marzyłam o wyjeździe do Stanów, chciałam ułożyć sobie tam życie, ale nie sądziłam, że moje marzenie tak szybko się spełni. Po chwili ogromna złocona brama rozsunęła się przed nami, ukazując kamienistą drogę, która zdawała się nie mieć końca. Mike objął mnie ramieniem, po czym zaczął pokazywać przez szybę różne atrakcje i ozdoby znajdujące się na terenie Neverlandu. Przejechaliśmy obok wesołego miasteczka, na którym stał diabelski młyn, kolejka górska, samochodziki, zamek strachu, beczka śmiechu i wiele innych atrakcji. Dalej dostrzegłam ogromną fontannę z Piotrusiem Panem na czubku, z trzymanej przez niego czapeczki tryskała krystalicznie czysta woda. Minęliśmy ogrodzenie zoo, kolorową ciuchcię, pole golfowe, salon gier, ogromny basen i "wiejską chatę", aż w końcu zatrzymaliśmy się przed ogromną budowlą, od frontu ozdobioną utworzonym z kwiatów zegarem. Poczułam się jak księżniczka z bajek Disneya.
Mike wysiadł i otworzył przede mną drzwi limuzyny, po czym uśmiechnął się i podziękował szoferowi za bezpieczne podwiezienie nas do jego domu. Poczułam, że chwyta mnie za dłoń i ciągnie po schodach do wejścia budowli.
- Witaj, w moich skromnych progach - uśmiechnął się szeroko, otwierając masywne drzwi królestwa.
- Żartujesz, prawda? - nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. - To raj na ziemi! Mike, jest tak pięknie...
Zabrakło mi słów, by opisać swój zachwyt.
Posiadłość onieśmielała mnie swoją wielkością i przestrzennością.
- Pozwól, że zaproszę cię do Nieba - uśmiechnął się.
Otworzył drzwi, prowadzące do najbliższego pokoju. Poczułam powiew świeżości, magii, która wypełniała mnie od środka. Wydawało mi się, że znajduję się w prawdziwej Nibylandii i spędzam czas z samym Piotrusiem Panem, znanym mi niegdyś z opowieści. Znajdowaliśmy się w salonie. Przede mną stał masywny kominek, po obu stronach ozdobiony marmurowymi figurami pięknych syren. Błyszczącą w słońcu, przedzierającym się przez zasłony, podłogę ozdabiał ogromny perski dywan. Nad kominkiem wisiał portret Michaela, oprawiony w złoconą ramę. Skórzana kanapa i fotele były idealnym miejscem na zasłużony wypoczynek.
- Chodź, oprowadzę cię po pozostałych pokojach - szepnął mi do ucha Mike, obejmując mnie w pasie.
Przeszliśmy z powrotem na korytarz.
- Matko Boska! - Z kuchni wypadła kobieta w średnim wieku, ubrana w fartuch, głowę ozdabiały ciemne włosy do ramion, które idealnie pasowały do jej karnacji, w ręce trzymała patelnię. - Pan Jackson! Już myślałam, że nas okradają... No tak, powinnam przyzwyczaić się do tego, że lubi pan wpadać niespodziewanie i cichutko, jak myszka.
- Witaj Susan - zaśmiał się Mike, po czym podszedł do kobiety i przytulił ją przyjaźnie. - Widzę, że chciałaś potraktować mnie patelnią.
Delikatnie zabrał przedmiot z jej dłoni.
- Nie, no skądże znowu. - Kobieta zarumieniła się lekko. - To na złodzieja. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu, dlatego myślałam... Co prawda, uprzedzili mnie, że pan dzisiaj wróci, ale nie spodziewałam się, że tak szybko.
- Zapewniam cię Susan, posiadłość jest świetnie strzeżona - uśmiechnął się do niej Mike, po czym kiwnął na mnie, chcąc, bym do nich podeszła.
Posłusznie zrobiłam krok do przodu. Czułam się jednak bardzo niepewnie, nerwowo zabrałam pejsa z oczu.
- Susan, to Martyna, moja dziewczyna. Martyna, to Susan, zaprzyjaźniona kucharka i gosposia.
- Myślałam, że w domu gotujesz sam - wypaliłam.
- To prawda - odparł Mike. - Jednak zapewniam cię, że obiadki Susan są tak dobre, jak moje.
Puścił do mnie oko, po czym dodał szeptem:
- Pomaga mi tylko okazjonalnie, ale jest niezawodna.
Zaśmiałam się. Kobieta podeszła do mnie i uścisnęła dłoń.
- Miło mi panią poznać, pani Jackson - uśmiechnęła się.
- Nie, nie, nie - pokręciłam głową. - Jeszcze nie Jackson. Właściwie to jestem...
- Jackson, Jackson... - Objął mnie ramieniem roześmiany Mike, w odpowiedzi wymierzyłam mu sporego kuksańca w bok.
Niespodziewanie chwycił mnie za nadgarstki, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy.
- Na pewno są państwo bardzo głodni - uśmiechnęła się do nas Susan. - Przygotowałam pyszny obiadek!
- W zasadzie to... - zaczęłam.
- Zaraz przyjdziemy, tylko wypakujemy nasze rzeczy - wyszczerzył się do niej Mike.
Chciałam powiedzieć, że nie mam ochoty na jedzenie, jednak znowu nie dano mi dojść do słowa. Weszliśmy na górę, po schodach prowadących, jak się później okazało, do sypialni Michaela. Na środku znajdowało się ogromne łoże z baldachimem, jego dół wysadzono błyszczącymi kryształami, złocona konstrukcja onieśmielała swoją wystawnością, a atłasowa pościel wywoływała lęk przed wygnieceniem jej. Naprzeciwko stała komoda w stylu barokowym, obok biurko, w podobnym klimacie, a po prawej stronie dostrzegłam drzwi z wbudowanym lustrem, prowadzące najprawdopodobniej do garderoby.
- Tu będziemy spać - szepnął mi do ucha.
- Będziemy? - Odwróciłam się do niego twarzą, przytaknął. - Sądziłam, że noce spędzimy oddzielnie.
- Jeśli chcesz...
- Nie, oczywiście, że nie - uśmiechnęłam się do niego szeroko. - Po prostu, masz tutaj tak wiele sypialni, że myślałam... Ale cieszę się, że jest inaczej.
Cmoknęłam go w usta.
- Podoba ci się? - spytał niepewnie.
- Mike, tu jest cudownie! No, ale wiesz co?
Spojrzał na mnie pytająco.
- Zamieniłabym to łóżko z baldachimem na wodne - zaśmiałam się.
- Jutro możemy się tym zająć - cmoknął mnie w szyję.
- Mike, ale ja żartowałam.
- ...Ale ja nie żartuję. Gdybym mógł, kupiłbym ci cały wszechświat, bylebyś była szczęśliwa.
- Michael, dobrze wiesz, że nie chodzi mi o twoje pieniądze. Nie zależy mi na nich...
- Wiem. - Wtulił twarz w moje ramię. - Chcę tylko, byś dobrze się przy mnie czuła.
- Czuję się i bez zbędnych luksusów...
- Żeby wszystkie kobiety takie były... - wymruczał szeptem w moje ramię, wyraźnie licząc na to, że tego nie usłyszę.
Westchnęłam cicho, po czym delikatnie zabrałam jego głowę i czule pocałowałam w usta.
*****
Siedzieliśmy przy stole. Mike kończył swoją porcję rosołu, a ja bezmyślnie babrałam w nim łyżką. Po chwili do jadalni weszła Susan.
- Mogę o coś spytać? - wyjąkała niepewnie.
- Jasne, o co chodzi? - Skierowałam na nią swoje spojrzenie.
Kobieta wolno usiadła na krześle obok mnie.
- Skąd pani pochodzi? - spytała, wpatrując się we mnie swoimi pięknymi, ciemnymi oczami.
- Jestem Polką - odparłam bez namysłu. - I proszę, bez "pani", mam na imię Martyna.
- Nie przekonasz jej - zaśmiał się Mike. - Od kilku lat powtarzam, by mówiła mi po imieniu, ale ciągle mi "panuje".
- Jest pan moim pracodawcą, dlatego chcę okazać panu szacunek.
- No, ale mówiąc mi po imieniu w żaden sposób mnie nie urazisz. Wręcz przeciwnie. Nie mów do mnie więcej na per pan, bo czuję się staro.
- No wiesz, Mike... - wyszczerzyłam się do niego. - Nie ukrywajmy, jesteś trochę stary.
Susan spojrzała na mnie, po czym zakryła sobie usta dłonią, by się nie zaśmiać.
- Co proszę? - Mike zerwał się na równe nogi i pobiegł do najbliższego lustra wiszącego w hallu.
Stanął przed nim, okręcił się parę razy, poprawił koszulę i włosy.
- Nie no, chyba nie jest aż tak źle - stwierdził, po czym wrócił do stołu.
Zaczęłyśmy się głośno śmiać.
- No co? - Mike udał oburzenie. - Śmiejecie się z emerytowanego człowieka, tak? Poczekamy, aż was dopadnie starość.
Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, bolał mnie już brzuch, ale dalej chichrałam się, jak głupia. Po chwili Mike również zaczął rechotać. Siedzieliśmy tak we trójkę, zgięci w pół przy stole, aż w końcu Susan zdecydowała się wstać.
- Pójdę już, bo jeszcze kotlety przypalę - oznajmiła.
Mike uśmiechnął się do niej w odpowiedzi, po czym skierował na mnie swoje bystre, troskliwe spojrzenie.
- Dlaczego nie jesz? - spytał, zerkając na moją, prawie nie ruszoną, zupę.
- Nie jestem głodna.
- Mam cię nakarmić?
Pokręciłam przecząco głową, mimo że perspektywa jedzenia z rąk Michaela, wydała mi się bardzo kusząca.
- Może jednak? - Mike nie dawał za wygraną.
- Nie.
Jednak po chwili moja łyżka od zupy znalazła się w jego dłoni.
- Otwieraj paszczę! - wyszczerzył się.
Spojrzałam na niego, jak na wariata, po czym jeszcze mocniej zacisnęłam wargi.
- Ziuuuuuum! Leci samolocik, leci! Ziuuuuuum! Pilot nie ma gdzie wylądować! Ogłaszam alarm! Pas lotniczy przyblokowany! Pasażerowie wpadają w panikę! Mayday! Mayday! Houston mamy problem!
Nie wytrzymałam. Zaczęłam się głośno śmiać. Fakt, że otworzyłam buzię, nie uszedł uwadze Michaela, który mógł wreszcie wpakować mi łyżkę do ust.
- Panie pilocie, sytuacja opanowana! - wykrzyknął.
- Tak samo będziesz karmić nasze dzieci? - spytałam z uśmiechem, w momencie, gdy przełknęłam porcję.
- Jeśli odziedziczą apetyt po mamusi to oczywiście! - roześmiał się.
W odpowiedzi, również uniosłam lekko kąciki ust.
- Swoją drogą, kiedyś lepiej jadłaś - zauważył, niestety. - Coś się stało?
- Nie - odparłam.
- Przecież widzę...
- Po prostu ostatnio podłapałam lekkiego doła, to wszystko.
- To przeze mnie? Przez to, że wtedy...
- Nie i proszę cię, nie wracajmy do tego.
- Przepraszam.
- Nie masz za co. Po prostu... Wiesz, są sprawy, które ciągle mnie dotykają. W sumie, chciałabym zapomnieć o przeszłości, ale nie potrafię.
- Skarbie, wiedz, że zawsze ci pomogę.
- Tak wiem i dziękuję. Tylko... Czasami myślę, że może lepiej byłoby gdybyśmy trzymali nasz związek w tajemnicy.
Mike westchnął.
- Też się nad tym zastanawiałem. No, ale prędzej czy później prawda i tak by wyszła na jaw. Będąc ze mną, nigdy nie będziesz mieć normalnego życia. Czasami nawet myślałem, że może lepiej by było, gdybyśmy się rozstali, a ty ułożyłabyś sobie życie z kimś innym.
- Mike, wiesz, że...
- Wiem i właśnie dlatego cię nie zostawiłem, bo oboje siebie potrzebujemy. Zastanawiam się tylko, dlaczego nie mogę mieć takiego życia, jak inni.
- ...Bo jesteś wyjątkowy - odparłam. - Mike, jesteś darem od Boga, dla mnie i wielu innych ludzi. Zmieniasz świat, pomagasz słabszym, zmieniasz moje życie na lepsze. To, że cię pokochałam... Sądzę, że to nigdy nie był przypadek, było nam pisane być razem.
Michael uśmiechnął się lekko na te słowa, po czym położył swoją dłoń na mojej.
- Kocham cię, księżniczko, pamiętaj o tym - szepnął. - No, a teraz zjedz grzecznie zupę.
Kiwnęłam głową, po czym zabrałam się za posiłek, który był już zimny.
- Przyniosłam drugie! - Susan wparowała do pokoju, obładowana półmiskami.
- No widzisz, a ty jeszcze zupy nie zjadłaś - roześmiał się Mike, po czym wstał i podszedł do kucharki. - Poczekaj, pomogę ci.
- Nie trzeba, poradzę sobie.
- Trzeba, bo nie wypada, by kobieta była tak obładowana, a ja siedział sobie jak jaki król przy stole i wymachiwał nogą.
- Mike, przecież ty jesteś królem - rzuciłam, przez ramię.
- Cicho tam - roześmiał się. - Jesz tą zupę? To jedz.
- Anioł, normalnie anioł w białych skarpetkach - wymruczała Susan, powodując tym samym, że Mike lekko się zarumienił.
- Obie uwielbiacie mnie zawstydzać, no proszę - roześmiał się, stawiając na stole miskę z ziemniakami. - Coś czuję, że się zaprzyjaźnicie.
- Na pewno - odparłam, po czym wręczyłam Susan pusty talerz po zupie. - Dziękuję, było pyszne.
- Nie ma za co. Gotować dla was to czysta przyjemność.
Uśmiechnęłam się do niej.
- Michael, czy masz ochotę na lody czekoladowe na deser? - spytała niepewnie.
- No, nareszcie mówisz do mnie, jak należy! - wykrzyknął rozbawiony, po czym zwrócił się szeptem do mnie. - Wydaje mi się, że masz na nią dobry wpływ. Rozsyłasz jakąś pozytywną energię, czy aurę...
Spuściłam zmieszana wzrok.
- Oczywiście, że mam ochotę na lody! - Uśmiech nie schodził z jego twarzy. - Wiesz, że uwielbiam słodycze... Aha, tylko nie zapomnij dodać polewy truskawkowej. O! Możesz jeszcze wkroić banany... A w sumę, zostawię ci wolną rękę. Zaskocz nas czymś.
Susan uśmiechnęła się szeroko, po czym wróciła do swojego królestwa.
Kątem oka zerknęłam na Michaela, który bawił się rogiem obrusa. Wiedziałam już, że w Neverlandzie nigdy nie dopadnie mnie nuda.
Octavia Spencer - Susan
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro