Pierwsze spotkanie
Tony:
Wybrałaś się z przyjaciółką na zakupy. Twój ojciec był jednym z biznesmenów i zarabiał duże pieniądze, dzięki działalności swojej firmy. W tym tygodniu kończył pięćdziesiąte urodziny i z tej okazji urządzał wielki bal. Oczywiście zaprosił na niego wielu wpływowych ludzi.
Tak więc byłaś zmuszona kupić sobie sukienkę. Jako studentka biotechniki, nie bardzo znałaś się na modzie, więc przyjaciółka obiecała ci pomóc. Weszłyście do drogiego sklepu dla mężczyzn i kobiet, który specjalizował się w ciuchach na takie okazje. Przebierałyście w setkach sukni, aż w końcu znalazłaś odpowiednią. Długa i przylegająca, z rozcięciem wzdłuż lewej nogi, w kolorze krwistej czerwieni, idealnie do Ciebie pasowała. Wyszłaś z przymierzalni pokazując się przyjaciółce.
-No, no, gdybym wiedział, że takie widoki czekają mnie na zakupach, na pewno wychodziłbym z domu częściej.- odezwał się za Tobą męski głos i zauważyłaś Tony'ego Starka we własnej osobie.
-Cóż, od czasu do czasu, trzeba się jakoś wystroić.- zarumieniłaś się.
-Mam nadzieję, że kupujesz tą suknie, leży idealnie.
-Zgadzam się.- odparła twoja przyjaciółka.
Przebrałaś się i gdy podeszłaś do kasy, kasjerka poinformowała Cię o tym, że Tony zapłacił już za twoją sukienkę. Mile zaskoczona pojechałaś do domu.
Steve:
Jesteś artystyczną duszą. Od zawsze uwielbiałaś rysować i malować to co Cię otacza. Codziennie rano, przed pracą (pracujesz w lokalnym muzeum) idziesz na krótką chwilę do parku. Usiadłaś na ławce, wyjęłaś szkicownik i ołówek i zaczęłaś się zastanawiać, co tym razem możesz narysować. Rozejrzałaś się i zauważyłaś przystojnego blondyna, który szedł z czarnoskórym mężczyzną. Właściwie to biegli. Chwyciłaś za ołówek i zaczęłaś odtwarzać wygląd blondyna na kartce. Bardzo Ci się spodobał. Zerkałaś co chwilę jak mężczyźni biegali naokoło jeziora, mijając Cię co chwilę. Obraz blondyna był już gotowy. Zamknęłaś szkicownik i wstałaś, by ruszyć już do pracy. Odwróciłaś się i już miałaś postawić pierwszy krok, gdy wpadłaś na kogoś. Szkicownik i ołówek wypadły Ci z ręki i spadły na ziemię. W przeciwieństwie do nich, uniknęłaś upadku, gdyż w ostatniej chwili złapał Cię tajemniczy biegacz.
-Przepraszam...- powiedziałaś cicho zapatrzona w jego niebieskie tęczówki. Szybko się ogarnęłaś i wyśliznęłaś się z silnych ramion mężczyzny. Wygładziłaś ubranie i schyliłaś się z zamiarem podniesienia swoich rzeczy, lecz na ziemi ich nie było.
-Ładny rysunek.- powiedział blondyn i oddał Ci ołówek oraz szkicownik , otwarty na stronie z jego wizerunkiem. Zarumieniłaś się jeszcze bardziej. - Jestem Steve.
-[T/I]- przedstawiłaś się.
-Do szybkiego zobaczenia mam nadzieję.- odparł i odbiegł do swojego kolegi. Spojrzałaś na rysunek Steva i zauważyłaś, że niebieskooki zapisał Ci na kartce swój numer telefonu.
Bucky:
Od zawsze byłaś molem książkowym. Uwielbiałaś czytać, a kiedy już to robiłaś, mało co mogło odciągnąć Cię od lektury. Z wiekiem odkryłaś, że masz specjalne zdolności. Co prawda nie było one jakoś szczególnie przydatne na codzień, ale mogłaś się pochwalić świetną pamięcią fotograficzną i siłą perswazji, która bywała upierdliwym zjawiskiem.
Wyszłaś z księgarni z nową książką, którą od razu zaczęłaś czytać. Szłaś w kierunku swojego mieszkania, coraz bardziej wyciągając się w historię. Nagle ktoś tracił Cię ramieniem i książka wypadła Ci z rąk lądując w kałuży.
-Hej! Może byś tak przeprosił!- krzyknęłaś za zakapturzonym osobnikiem, który jak gdyby nigdy nic, poszedł dalej. Gdy usłyszał twój głos wrócił się machinalnie, podniósł twoją książkę i powiedział "Przepraszam". Najwidoczniej nieumyślnie użyłaś na nim swoich zdolności. Mężczyzna stał chwilę zaskoczony swoim zachowaniem.
-Dlaczego to zrobiłem?- brunet spytał jakby sam siebie.
-Nie wiem.- wymamrotałaś i odeszłaś, chcą jak najszybciej zostawić mężczyznę, który chyba zaczynał coś podejrzewać.
On jednak nie zamierzał tak szybko odpuścić i postanowił Cię śledzić. Za dużo dziwnych rzeczy już widział, żeby tak to zostawić. Zaintrygowałaś go.
Clint:
Jesteś z zawodu balistykiem. Niedawno dołączyłaś do CIA. Mieszkasz na ostatnim piętrze jednego z wieżowców. Kolekcjonowałaś różne rodzaje pistoletów, żeby móc lepiej pracować i w razie potrzeby, obronić się.
Pewnego dnia, wracałaś z imprezy urodzinowej koleżanki. Nie byłaś zbytnio pijana, więc nie miałaś problemów z otwarciem mieszkania. Weszłaś do kuchni, ściągając po drodze szpilki i zostawiając je w korytarzu. Nalałaś sobie wody do szklanki i stanęłaś przy oknie, by podziwiać panoramę Nowego Jorku.
Nagle ciecz stanęła Ci w gardle, gdyż usłyszałaś na dachu wystrzały z broni. Odłożyłaś szklankę i pobiegłaś do pokoju. Wyjęłaś odpowiednią skrzynię z szafy i po chwili trzymałaś w dłoniach jeden ze swoich pistoletów. Wybiegłaś na bosaka na korytarz i wspięłaś się po schodach na dach. Uchyliłaś delikatnie drzwi, by spojrzeć na to, co się dzieje. Trzech zbirów ostrzeliwało wściekle blondyna w fioletowym stroju. Na plecach miał pusty kołczan, a w dłoniach specjalny łuk. Mężczyzna schował się za skrzynkami, które ustawił tutaj jeden z sąsiadów.
Działając instynktownie, wymierzyłaś trzy celne strzały i atakujący po chwili leżeli na ziemi, każdy z kulką w nodze. Podbiegłaś do nich i odkopnęłaś od nich broń.
-Zazwyczaj nie ratują mnie tak piękne damy.- zwrócił się do Ciebie tajemniczy łucznik, który zaczął związywać oprychów.
-Czego oni w ogóle od Ciebie chcieli?
-Ściśle tajne, wybacz.- ściągnął okulary i spojrzał na twój strój.- Mam nadzieję, że nie wyrwałem Cię z randki.
No tak, dalej miałaś na sobie sukienkę z imprezy.
-Nie, skądże.- odparłaś.
-W takim razie, w ramach podziękowania, powinienem zaprosić Cię na kawę.
-Miło by było spotkać się w innych okolicznościach, to fakt.- zaśmiałaś się. Mężczyzna wpadł Ci w oko.
-W takim razie widzimy się jutro o czternastej w kawiarni na dole.- wskazał na nieczynny już lokal w budynku obok.
-Bardzo chętnie przyjdę. [T/I]- przedstawiłaś się.
-Clint Barton. Do jutra.- powiedział i zniknął.
Peter Parker:
Pierwszy dzień w nowej szkole. Często przeprowadzacie się z babcią, ponieważ masz pewną nietypową przypadłość. Gdy się zbytnio zdenerwujesz, dłonie zaczynają Ci płonąć. Twój dar, jest przyczyną, częstych zmian, w tym szkoły i miejsca zamieszkania. Rodzice oddali Cię babci w opiekę gdy byłaś mała, a sami zajęli się karierą fizyków w Europie. Widziałaś ich może ze trzy razy w życiu.
Weszłaś niepewnie na korytarz. Nikt nie zwrócił na Ciebie szczególnej uwagi, co było Ci na rękę. Znalazłaś swoją nową szafkę i włożyłaś tam kilka książek. Zaraz będą lekcje, a ty nie za bardzo wiesz gdzie masz iść. Rozejrzałaś się dookoła i postanowiłaś zapytać chłopaka, który właśnie stał przy szafkach niedaleko.
-Przerpaszam? Jestem nowa i nie mam pojęcia gdzie iść.- uśmiechnęłaś się delikatnie do bruneta. Wydawał się przyjazny.
-Gdzie masz teraz lekcje?- spytał i również się uśmiechnął.
-W sali 203. Chemię.
-Wygląda na to, że mamy razem zajęcia. Chodź, zaprowadzę Cię.- powiedział z wyraźną uciechą. Przeszliście kilka kroków, gdy chłopak znów się odezwał.
-Jestem Peter, a ty?
Przedstawiłaś się i wtedy doszliście do klasy 203.
-Wiesz...jeśli chcesz, możesz ze mną usiąść.- zaproponował trochę nieśmiało.
-Z przyjemnością.- odparłaś i ponownie się uśmiechnęłaś. Dzień zapowiada się całkiem nieźle.
Deadpool:
Siedziałaś przygotowana przy oknie. Nie odpuścisz tej starej jędzy łatwo, o nie. Pozwalając by jej pudel nasikał na twoją wycieraczke, rozpoczęła wojnę. Już od dawna czepia się Ciebie o byle gówno, a ostatni incydent utwierdził Cię w przekonaniu, że ten babsztyl to czyste zło.
Zauważyłaś jak ten stary mocher właśnie wychodzi ze spożywczaka.
-Masz za swoje, czarownico...- powiedziałaś sama do siebie i zaczęłaś rzucać w nią jajkami. Oczywiście starsza pani zaczęła krzyczeć. Nikt jednak nie zwracał na nią uwagi. Kobieta wciąż nie widziała kto ją atakował, gdyż jej twarz była pokryta białkiem i żółtkiem.
Nie ma jednak co udawać, twoja zdolność celowania, nie jest perfekcyjna. Oberwało się też kilku przechodniom. Jeden z nich, podniósł głowę znad granatowego kaptura.
-@#:! Co robisz wariatko?!
-Zamknij jape, przychlaście, to tylko jajka!- odkrzyknełaś mu.
-Popamiętasz jeszcze Wade'a Wilsona!
-Chyba śnisz frajerze!- odpowiedziałaś mu i pokazawszy środkowy palec, schowałaś się w mieszkaniu.
Thor:
Od kilku miesięcy pracowałaś w sklepie elektronicznym swojego taty. No wiesz, komputery, telewizory, tablety...
Pewnego dnia zauważyłaś, jak pewien mężczyzna, nieudolnie klika w litery na klawiaturze nowoczesnego laptopa. Wydało Ci się to dziwne, w końcu który młody człowiek nie umie posługiwać się komputerem?
-Może w czymś pomóc?- spytałaś grzecznie blondyna.
-Och, na Odyna, byłbym dozgonnie wdzięczny!- mężczyzna wyraźnie się rozpromienił.- Szukam jakiegoś dobrego...czegoś takiego.
-Ma pan na myśli laptop, tak?- blondyn przyjrzał się dokładnie urządzeniom.
-Naturalnie.- przytaknął z uśmiechem.
-W takim razie zapraszam za mną.- powiedziałaś i po kilku minutach wybierania, dostarczyłaś klientowi odpowiedni sprzęt. Blondyn nie był zbytnio wymagający, widać było, że nie zna się na temacie tak dobrze jak ty.
-Dziękuję Ci miła pani, może dałabyś zaprosić się na obiad w ramach rekompensaty?- zagadnął gdy podeszliście do kasy.
-Z przyjemnością.- odparłaś, gdyż mężczyzna bardzo Ci się spodobał. Dawno nie spotkałaś tak miłego i przystojnego faceta.
Loki:
Wjechałaś na swoim czarnym koniu na plac przed asgardzkim pałacem. Zaproszenie od Odyna, jest jednym z tych, których się nie odrzuca.
Matka była Midgardką i umarła, gdy miałaś kilka lat.
Twój ojciec, król krainy z której pochodzisz, przed śmiercią ożenił się z jedną z dam dworu.
Twoja macocha po jego zejściu z tego świata, przejęła władzę i wraz ze swoją córką, zepchnęły Cię na dalszy plan. Tak więc, zostało Ci tylko dowództwo nad wojskami twojego kraju. Początkowo mężczyźni nie byli zachwyceni, że rządzi nimi kobieta, lecz gdy pokazałaś im na co Cię stać, zmienili zdanie.
Tak więc Ty, prawowita dziedziczka tronu, nie miałaś w kwestii rządzenia nic do powiedzenia.
Zsiadłaś z konia i stanęłaś z boku, czekając, aż złota kareta z twoją macochą i przybraną siostrą wjedzie na plac. Po chwili wyszły z niej, obie ubrane w piękne, bogate suknie i przywitały się z Odynem, jego żoną i synami. Również ukłoniłaś się przed władcą
-[T/I], dopilnuj by nasze bagaże dotarły do naszego pokoju.- odezwała się twoja macocha, a twoja ręką mocniej zacisnęła się na rękojeści miecza. Boże jak, ty nienawidzisz tej kobiety!
-Pójdę z nią. Oprowadzę, tą urokliwą damę po zamku.- zwrócił się do Wszech- Ojca, czarnowłosy mężczyzna, który stał obok niego. Domyśliłaś się, że to książę Loki. Przyjęłaś jego pomoc i chwilę później szliście korytarzami zamku, swobodnie rozmawiając. Okazało się, że macie wiele wspólnego.
Quicksillver:
Stałaś zdenerwowana przed bramą szkoły dla mutantów Charlesa Xaviera. W pewnej kwestii potrzebowałaś porady. Rodzice czy rówieśnicy nie mogli Ci jej niestety udzielić. Nerwowo bawiłaś się przypinką na kurtce z logiem Pink Floyd. Wejść, czy nie wejść?
-Wystarczy zadzwonić, a ktoś Ci otworzy.- nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się obok Ciebie srebrnowłosy chłopak z promiennym uśmiechem.
-Nie jestem pewna, czy powinnam...- nie skończyłaś, gdyż kilka sekund później stałaś w gabinecie jakiegoś profesora. Przynajmniej tak mówiła tabliczka na biurku.
-Widzisz, problem rozwiązany. Skoro tu jesteś to już nie musisz się zastanawiać co powinnaś.- ten sam chłopak siedział na kanapie. Stałaś oniemiała. Jak do cholery tak szybko się tu znalazłaś?
-Peter jest bardzo szybkim biegaczem. Przyniósł Cię tutaj.- wyjaśnił Ci łysy mężczyzna na wózku, który właśnie wjechał do pokoju.
-Tak pięknej kobiecie, aż szkoda było nie pomóc.- chłopak puścił do Ciebie oczko.
Przewróciłaś oczami na te uwagę.
-Chodzi o to, że mam problem z moją mocną. Nie kontroluję tego jeszcze.
-Pokażesz mi?- spytał profesor.
-Nam.- poprawił go Peter.
Podniosłaś rękę do góry i wtedy jej część stała się niewidzialna.
-Powinna cała zniknąć. Czasem też nie mogę tego odwrócić i cały dzień chodzę niewidoczna.- wyjaśniłaś.
-Pomożemy Ci. Peter, pokaż [T/I] jej nowy pokój. Chyba na trochę z nami zostanie.
-Tylko tym razem w normalnym tempie.- upomniałaś chłopaka.
-Czego tylko sobie życzysz, madam.
Erick:
Siedziałaś właśnie w kawiarni i obczajałaś jakiś fajnych gości. Ostatnio tylko na taką stać cię rozrywkę. Wszyscy zostawili Cię na lodzie, gdy wyszło na jaw, że masz pewne zdolności. Tak więc zostałaś sama.
Do pomieszczenia wszedł właśnie pewien przystojny brunet i usiadł niedaleko Ciebie. Zamówił kawę i czekał spokojnie na swoje zamówienie. Za nim, weszło trzech typów, w ciemnych okularach i czarnych płaszczach. Od razu wyczułaś, że coś tu śmierdzi.
Faceci zajęli miejsca niedaleko owego przystojniaka i przyglądali mu się bacznie. Po kilku minutach i strzępku rozmowy, wstali. Intuicja podpowiadała Ci, że musisz być gotowa do działania. Mężczyźni byli coraz bliżej swojego celu i kilka metrów od niego, wszyscy wyciągnęli broń. Wystraszony tłum zaczął uciekać z kawiarni. Ty i tajemniczy brunet jednak zostaliście. Pistolety były wymierzone w mężczyznę, jakby Ciebie tu w ogóle nie było.
-Lepiej uciekaj...- mruknął do Ciebie brunet.
-Chciałbyś...- odparłaś i w tej chwili padły strzały. Żadna kula nie trafiła jednak celu, gdyż wytworzyłaś w około waszej dwójki pole siłowe.
-Miałem wszystko pod kontrolą...
-Jasne. Właśnie widziałam.- machnęłaś ręką i trzej nieznajomi polecieli na ścianę, a następnie padli nieprzytomni na ziemię. Podniosłaś jedną z kul.
-Plastikowe. Nie miałbyś szans ich zatrzymać.- stwierdziłaś.
-Skąd wiesz...
-Powiedzmy, że lubię być na bieżąco.- mrugnęłaś do niego i krzyknęłaś wychodząc z kawiarni:
-Polecam się na przyszłość!
Charles:
Biegłaś przez park. Mijałaś ludzi, którzy jakby w ogóle nie zwracali na Ciebie uwagi. Minęłaś parę siedzącą na ławce i przystanęłaś na ławce obok, by zawiązać buta. Nagle podszedł do Ciebie brunet wraz z blondynką, których przed chwilą minęłaś.
- Profesor [T/I]?
-O co chodzi?- spytałaś podejrzliwie.
-Potrzebujemy twojej pomocy.- wyjaśnił brunet. Wciąż jednak nie za bardzo im ufałaś.- Przepraszam, zapomniałem się przedstawić. Charles Xavier. A to moja przyjaciółka Raven.
-No więc, w czym konkretnie miałabym Wam pomóc?
-Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o...mutantach. Z biologicznego punktu widzenia.- wyjaśnił brunet.
-Ale czemu zwracacie się z tym do mnie?
-Ponieważ z twoich prac wnioskuję, że lubi pani takie wyjątkowe przypadki.- uśmiechnął się. No cóż, ciężko było zaprzeczyć, uwielbiałaś sprawy dziwne, niecodzienne.
-Oczywiście zapłacimy.- dorzuciła kobieta.
-No...dobra. Kiedy zaczynamy?- uśmiechnęłaś się. Ogarnęła cię ekscytacja na myśl o nowej pracy.
-W piątek, o 8:00 pod tym adresem się spotkamy. Do zobaczenia.- Charles mrugnął do ciebie i odszedł z Raven. Czarujący, pomyślałaś.
Logan:
W tych stronach nie brakowało szemranych typków. Tacy również często zaglądali to twojego baru. Mały lokal, ale to był cały twój dobytek, odziedziczyłaś go po zmarłym ojcu.
-Co podać?- spytałaś napakowanego mężczyznę w skórzanej kurtce.
-Whiskey poproszę.- powiedział i oglądając bacznie każdy twój ruch, uśmiechał się delikatnie. Odwzajemniłaś ten gest, rzadko zdarza się taki miły klient. Podałaś mu napój i wyszłaś zza baru, by pozbierać puste już szklanki ze stołów. Przechodziłaś obok jednego ze stolików z tacą, gdy nagle jakiś gościu klepnął cię w tyłek. Jego koledzy zaśmiali się i zaczęli gwizdać. Takiego zachowania nie tolerujesz. Zauważyłaś, że ten przystojny facet zza baru już wstawał, żeby cię obronić, lecz ty umiałaś sobie radzić. Chwyciłaś jedną ręką mężczyznę za fraki i rzuciłaś nim o ścianę.
-Wynocha!- krzyknęłaś i ponownie podniosłaś mężczyznę i dosłownie wyrzuciłaś go za drzwi.
-Sami wyjdziecie, czy wam pomóc?- spytałaś jego kolegów. Wszyscy jak jeden mąż wstali i uciekli z pomieszczenia. Wróciłaś na swoje miejsce za barem.
-Jak to jest, że taka drobna kobietka, ma taką siłę?- zagadnął Cię mężczyzna, któremu najwyraźniej wpadłaś w oko.
-Magia.- mrugnęłaś do niego i wróciłaś do czyszczenia szklanek.
-Logan.- przedstawił się. Zrobiłaś to samo.- Może...dałabyś się odprowadzić po pracy do domu?
-Z przyjemnością.- odparłaś. Wiedziałaś, jak to się skończy.
Star Lord:
Kosmiczny bar. Wiele różnych kolorów włosów, skóry i dziwnych kształtów. Siedziałaś na scenie z gitarą i śpiewałaś jedną z piosenek, które usłyszałaś niedawno na ziemi. Bywałaś tam dość często.
Lokal słynął z twoich występów i zawsze przychodziło dużo osób.
Skończyłaś śpiewać i odgarniając swoje kolorowe włosy (każda niech wybierze sobie kolor), zeszłaś ze sceny i poszłaś do pokoiku, który robił Ci za garderobę. Usiadłaś w starym fotelu, z kolorowym drinkiem w ręku i odpaliłaś swojego Discmana. Pragnęłaś cieszyć się tym wieczorem w spokoju, lecz nagle do Twojego pokoju wszedł dość przystojny mężczyzna z lekkim zarostem.
-Podobała mi się piosenka, którą śpiewałaś.- powiedział oglądając twoje instrumenty.
-To [twoja ulubiona piosenka]. Często ją tu śpiewam.
-To ziemska muzyka, prawda? Często tam bywasz?- oczy mu się zaświeciły gdy przytaknęłaś.- Mogę zobaczyć?
Podałaś mu swoje urządzenie do odtwarzania płyt. Oglądał je z zaciekawieniem i dziecinną radością. Rzadko który facet tak się interesuje tym co robisz.
-Jestem [T/I], a ty?- spytałaś.
-Peter Quill, ale mówią też na mnie Star Lord.- uścisnęliście sobie dłonie.- Słuchaj, może chciałabyś wpaść jutro na mój statek. Poznasz moich przyjaciół i może opowiedziałabyś mi trochę o muzyce. Co ty na to?
-Jasne.- zgodziłaś się na jego propozycję, wyczuwając, że bardziej zależy mu na muzyce niż na nowych znajomościach jego ekipy.
-Super! Będę o ósmej!- uśmiechnął się i podszedł do drzwi.- A, jeszcze jedno. Śliczne włosy.- powiedziawszy to zostawił cię samą z wielkim bananem na twarzy.
Jest dużo postaci, dlatego takie bardziej opisowe rozdziały będę dzielić na dwie części.
Do zaczytania :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro