Drugie spotkanie (2/2)
Loki:
Wstałaś rano i ubrawszy swoją lekką zbroję, zaczęłaś przechadzać się po korytarzach zamku. O tej godzinie, tylko służba chodziła w tą i z powrotem, by przygotować śniadanie. Zagadnęłaś jedną z nich, by dowiedzieć się, gdzie jest wyjście na plac ćwiczebny.
-Korytarzem prosto i na lewo. Wrota powinny być otwarte.- wyjaśniła ci i odeszła z tacą w tylko sobie znanym kierunku.
Zastosowałaś się do jej poleceń i kilka minut później stałaś na placu i strzelałaś z łuku do tarczy strzelniczej. Wyobrażałaś sobie, że środek koła to głowa twojej macochy i trafiałaś idealnie w wyznaczony cel.
-Nie było cię na śniadaniu, więc przyniosłem ci coś do jedzenia.- usłyszałaś za sobą Lokiego i zobaczyłaś go w kłębach zielonego dymu z tacą przysmaków w ręku.
-Dziękuję książę, ale nie jestem głodna.- odpowiedziałaś grzecznie i schyliłaś głowę.
-Ależ nalegam. Mówią, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia.- usiedliście na ławce i czarnowłosy podsunął ci tackę. Uśmiechnęłaś się do niego i zaczęłaś jeść.- Mam tytuł księcia, lecz nie musisz się tak do mnie zwracać.- uśmiechnął się.
-To bardzo miło z twojej strony.
-Ciekawi mnie jednak, jaki ty tytuł posiadasz.- zastygłaś z ręką nad talerzem i popatrzyłaś na Lokiego. Nie mogłaś mu powiedzieć prawdy.
-Żaden. Jestem po prostu żołnierzem.- odparłaś.
-Ale jesteś dowódcą.- zauważył.
-To prawda, ale przede wszystkim jestem żołnierzem.
-Moim zdaniem, byłabyś dobrą królową. Powinnaś nią być, prawda?- powiedział i zniknął, zostawiając tylko strzępy zielonkawej mgły.
Quicksillver:
Nazajutrz Peter oprowadził cię po szkole i przedstawił wszystkim profesorom. Był jedyną osobą, którą tu znałaś i dobrze czułaś się w jego towarzystwie. Chłopak nie spuszczał cię z oka i wszędzie za tobą chodził, co wcale ci nie przeszkadzało. Po dość krótkich zajęciach poszliście na spacer po parku przy budynku.
-Pokaż mi!- nalegał chłopak.
-No nie wiem...- wciąż nie byłaś przekonana, czy to dobry pomysł.- A jeśli mi nie wyjdzie i nikt nie zobaczy mnie przez miesiąc?
-Daj spokój. Napewno dasz radę.
-Skąd ta pewność?- spytałaś.
-Wierzę w ciebie.- wzruszył ramionami.- Musisz się tylko skupić. Tak mówi profesor.
-Dobra.- zgodziłaś się, a srebrnowłosy podskoczył z radości.- Ale jeśli coś pójdzie nie tak, będzie na ciebie.
Po tych słowach, mocno się skupiłaś i stałaś się całkowicie niewidzialna. Tylko twoje ubrania się odznaczały. Peter zaklaskał jak małe dziecko i szeroko się uśmiechnął.
-Dobra, starczy tego pokazu.- powiedziałaś i zamknęłaś oczy. Zrobiłaś tak jak ci poradził chłopak i mocno się skupiłaś.
-Udało ci się!- krzyknął uradowany Peter. Spojrzałaś na siebie i stwierdziłaś, że rzeczywiście ci się udało.
Erick:
Od czasu zajścia w kawiarni minęło kilka dni. W sumie to już zdążyłaś o tym zapomnieć. Przypomniał ci jednak o tym pewien przystojny mężczyzna. Przylazł do ciebie do domu. Tak po prostu zapukał i wszedł i do środka.
-Mogę wiedzieć skąd wiesz gdzie mieszkam?- spytałaś gdy ten rozsiadł się na twojej kanapie.
-My mutanci mamy wiele przydatnych zdolności. -stwierdził tajemniczo.
-Co wciąż nie zmienia faktu, że fajnie by było gdybyś sobie poszedł.- wzruszyłaś ramionami.- Słuchaj, uratowałam ci tyłek w kawiarni, ale życie idzie dalej, więc zapomnij o tym i spadaj.
-Ciekawe stwierdzenie, lecz chciałbym ci zaproponować wyjście na kolacje. Pogadalibyśmy sobie...
-I?
-Mam pewną propozycję. Ratowanie świata, rozwijanie umiejętności i te sprawy. Ale to wszystko na kolacji. Restauracja za rogiem, za dwie godziny.- powiedział i szybko wyszedł. Stwierdziłaś, że i tak nie masz nic interesującego do roboty, a wzmianka o propozycji wzbudziła twoją ciekawość.
Charles:
Przyszłaś na umówione spotkanie. Okazało się, że twoja praca ma polegać na badaniu zmian biologicznych w zaprzyjaźnionych mutantach Charlesa. Zaczęłaś od niego samego. Standardowe badania w jego wypadku, bardzo się przedłużyły, gdyż większość czasu rozmawialiście. Mężczyzna cię rozśmieszał, przez co nie mogłaś skupić się na zadaniu.
-Ładnie ci w tym fartuchu. Może też bym sobie taki kupił?- zagadnął.
-Przestań się wiercić, bo nie mogę tego dobrze przymocować.- powiedziałaś uśmiechając się do niego i przyczepiając elektrody do jego głowy.
-Pójdziemy wieczorem do kina? Mają podobno grać fajny film.- powiedział.
-Jeśli przestaniesz na chwilę mnie zagadywać, to czemu nie.- odparłaś.
-Dobrze. Ale wiem, że tak czy inaczej byś ze mną poszła.- wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu, za co dostał kuksańca w ramię.
Logan:
Od spotkania z mężczyzną minął zaledwie dzień. Najwyraźniej nie traktował cię jak jednorazową przygodę, bo pojawił się następnego dnia w twoim barze.
-Co słychać?- spytał z uśmiechem, wyciągając z kieszeni cygaro.
-Jakoś leci.- powiedziałaś podając mu bursztynowy napój.
-Mam dwa bilety na sztukę do teatru. Chciałabyś pójść ze mną?
-Nie sądziłam, że bywasz w takich miejscach jak teatr.- zaśmiałaś się.- Nie wyglądasz mi na takiego.
-Widzisz? Pozory mylą. W głębi duszy, urodzony ze mnie dżentelmen.- skinął ci głową.- To jak?
-Z chęcią z tobą pójdę.- uśmiechnęłaś się. Jeszcze nigdy, żaden mężczyzna, nigdzie cię nie zaprosił. Uważałaś, że to bardzo miło z jego strony.
Star Lord:
Tak jak zapowiedział, Peter zjawił się po ciebie i zaprosił na swój statek. Poznałaś wszystkich jego przyjaciół: Gamorę, Draxa, Rocketa i Groota. Zjedliście coś razem i długo rozmawialiście. Czułaś, że najbardziej dogadujesz się z szopem. Rocket okazał się bardzo zabawnym i inteligentnym towarzyszem.
-Zaśpiewasz nam coś?- zagadnął cię Peter.
-Czemu nie. Jeśli chcecie oczywiście.- wzruszyłaś ramionami.
-Tak! Śpiewaj!- krzyknął Drax.
-Jestem Groot!- dołączył się do niego. Tak więc zaśpiewałaś im kawałek piosenki, a gdy skończyłaś, wszyscy zaczęli klaskać.
-Jesteś ziemianką?- spytała Gamora.
-W połowie.- odpowiedziałaś.- Chciałabym zobaczyć twoje kasety Peter. Oczywiście, jeśli to nie problem.
-Jasne, chodź.- Quill zaprosił cię do innej części statku, gdzie znajdowała się jego sypialnia. Siedzieliście tam do wieczora, słuchając jego przebojów i rozmawiając o muzyce. Jeszcze nigdy nie spotkałaś mężczyzny, który tak by się tym interesował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro