Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One shot #1 Doctor Strange

Miniaturka dla BIackRaven 💞💞 Endżojcie tym razem w dobrym humorze!

***

-Jak zwykle się spóźnia... -Wong zaczął się niecierpliwić.

Od odejścia Przedwiecznego (choć raczej powinnam powiedzieć Przedwiecznej) wiele się nie zmieniło. Do Kamar-Taj wciąż przybywali nowi adepci, których szkoliłam ja i Wong. Dziś jednak Stephen miał "wolne" od bycia najwyższym magiem i obiecał pokazać im kilka sztuczek.

-Spokojnie... Jestem pewna, że niedługo się zjawi.

-Jeżeli nie będzie go w ciągu pięciu minut: zaczynamy bez niego! -mój towarzysz aż poczerwieniał.

-Ochłoń Beyonce! Już jestem! -na dziedziniec, dziarskim jak zwykle krokiem, wszedł Strange. Od razu przykuł uwagę uczniów. Wzbudzał niemały podziw. Nic dziwnego: uratował Ziemię przed Dormammu.

-Nareszcie! -z twarzy Wonga zeszła czerwień, którą zastąpił nerwowy uśmiech.

-Moi drodzy, -zaczęłam- pragnę wam przedstawić Najwyższego Maga: Doktora Stephena Strange'a!

Rozległy się brawa.

-Miło słyszeć, że nie zapominasz o "doktorze". -powiedział do mnie nieco ciszej.

-Jakże bym śmiała. -mruknęłam z przekąsem.

-Dziś postaram się wam pokazać w jaki sposób stworzyć broń i ,co jest chyba oczywiste, jak jej dobrze użyć. Najpierw teoria, a potem praktyka. Obserwujcie uważnie. Każdy ruch się liczy.

Wyciągnął lewą rękę przed siebie, potem szybko dorównał prawą i "chwycił" powietrze. Następnie płynnym ruchem oddalił je od siebie tworząc w ten sposób rodzaj bicza.

Słychać było westchnienia podziwu i ciche komplementy skierowane oczywiście w jego stronę.

-Dziękuję, dziękuję. -zaczął się kłaniać. Do najskromniejszych się nie zaliczał, ale bez przesady!

-Eh-em! Czy macie jakieś pytania? -postanowiłam skończyć ten teatrzyk.

W górę wystrzeliły wszystkie ręce (i nogi?). Stephen uśmiechnął się pod nosem i zaczął po kolei wskazywać osoby. Jak można było się domyślić Strange nie zaniechał dosłodzić sobie i przy okazji zdobyć kilka fanek.

Po kilkunastu minutach spróbowałam znów zainterweniować.

-Doktorze! Przypominam, iż nie pokazał nam pan jeszcze jak tego użyć. -kiwnęłam na broń.

-Ach, tak! Przykro mi! Koniec pytań. -po uczniach przeszedł szum niezadowolenia.- Aczkolwiek! -jak na zawołanie wszyscy znowu byli weseli.- Będę potrzebował ochotnika, który pomoże mi zaprezentować działanie broni.

Wszystkie ręce (i niektóre nogi) znowu poszły do góry. Strange chwilę jeździł po nich palcem, obrócił się dookoła, zamknął oczy i pojechał palcem, aż zatrzymał się na mnie.

-Katherine! Co za niespodzianka! Ty mi pomożesz!

-Czy to ma być jakaś forma rewanżu? -powiedziałam tak, by tylko on usłyszał.

-Ależ skądże znowu! -chwycił się za klatkę piersiową. Mimo wszystko uśmiechnęłam się.

-Nienawidzę cię.

-Jestem tego świadom. -jego wargi także powędrowały do góry.

Wyszliśmy na środek placu. Adepci otoczyli nas pozostawiając jednak sporo miejsca. Uformowałam katanę i przecięłam nią kilka razy powietrze. No co? On może się popisywaać, a ja nie?

-Gotowa?

-Dawaj Doktorku.

Zaczęliśmy krążyć. Wokół nas panowała cisza (nie licząc chrapania Wonga, który postanowił zrobić sobie przerwę podczas "Zapytaj Strange'a!"...

Postanowiłam pierwsza zaatakować: zrobiłam wypad do przodu, ale obwiązał mój miecz swoim biczem. Obróciłam się dookoła rączki i w ten sposób wyrwałam z uścisku. Teraz jego kontra: bicz śmigną mi nad uchem. Zrobiłam unik w prawo w samą porę, przetoczyłam się bliżej niego i zrobiłam szybkie cięcie. Uniknął go, ale stracił równowagę. Ostatnimi siłami spróbował obwinąć pejcz dookoła katany. Na to liczyłam... Szarpnęłam niespodziewanie i wyrwałam mu broń. Stephen leżał na ziemi zaraz przede mną.

-Zdaje się, że przegrałeś Najwyższy Magu. -na moich ustach zawitał ironiczny uśmiech.

-Czekaj... -powiedział cicho.

-Co? -nie do końca wiedziałam o co mu chodzi.

-Czekaj...

-Na co?

-Chwilka...

No cóż... To była dosłownie chwila. Wystarczyła sekunda abym to ja płaszczyła się na ziemi przez Stephenem. Powodem tego była Peleryna Lewitacji. Gdzie moja Peleryna Lewitacji, pytam się? Gdzie Peleryna Lewitacji Wonga?

-Coś tam mówiłaś Katherine? -podał mi dłoń.

Przyjęłam ją i wstałam. Mój wzrok padł na jego oczach. Niezwykle głębokie, o niebiesko-zielonym ubarwieniu. Zachwycały mnie, a jednocześnie ich głębia wzbudzała we mnie niepokój. Odwróciłam się w tak zwaną "poker face" do adeptów.

-Więc... Pan Strange zaprezentował wam jak nie dać się zabić, i przy okazji oszukać. -to dodałam nieco ciszej.- Zostawiam wam go na godzinę, po tym czasie będzie musiał już wracać do Sanctum Sanctorum, prawda?

-Tak, tak, oczywiście. -rzucił i wszedł w gromadkę wesołych wielbicieli.

Odrobinkę zaczęło mnie to irytować więc odwróciłam się na pięcie i wyszłam.

-Wieki mag, tak? Peleryna Lewitacji cię wybrała, tak? Pokonałeś Dormammu, tak? -cedziłam pod nosem.

-Tak, tak i jeszcze raz tak. -powiedział sprawca mojego zdenerwowania. Zacisnęłam mocniej pięści i odwróciłam się w jego stronę z promiennym uśmiechem.

-Czyżby twoje kółko adoracji się rozpadło? -skrzyżowałam ręce na piersi.

-Nie. Wciąż na mnie czekają. -powiedział wciąż stojąc na drugim końcu korytarza.

-Więc na co czekasz? Leć bo ci uciekną. -ustałam do niego plecami po czym dodałam już ciszej- W Londynie nie będziesz miał takich uciech...

Nastała krępująca cisza. Błagam: niech tego nie słyszał...

-Kate... -usłyszałam go tuż za moimi plecami.- Nie rozumiem o co ci chodzi. Zająłem się nimi jak mnie poprosiłaś.

-Że co? -w jednej chwili stałam do niego przodem.- Po uratowaniu Ziemi nagle nas opuściłeś i stałeś się Wielkim Magiem! Wiesz jak nam ciężko? Mordo odszedł, Wong nie śpi po nocach, a ja... -nie mogłam tak dłużej.- Nie mam komu tego powiedzieć, więc muszę się żalić największemu dupkowi na świecie! -krzyknęłam, a echo odbiło się po pustym korytarzu. Słychać było tylko mój szybki oddech.- A zresztą... ciebie i tak to nie obchodzi... -odwróciłam się i już chciałam ruszyć do mojego pokoju, gdy poczułam rękę na nadgarstku. Jego rękę.

Popatrzyłam najpierw na nasze dłonie, a potem w jego oczy. Tym razem przyciągały mnie bardziej niż kiedykolwiek.

-Przepraszam... Nie powinienem was tak zostawiać... -szepnął i musnął swoją dłonią mój policzek.

Poczułam jak w moich oczach zbierają się łzy, które długo w sobie trzymałam. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Oparł o mnie swoją głowę i delikatnie pocałował w czoło. Zaśmiałam się pod nosem.

-No co? -zapytał.

-Wielki Stephen Strange w końcu przyznał się do błędu i przeprosił.

***

Mam nadzieję, że spodobało wam się to co "wystrugałam" kosztem chemii xD Chu kers?

Do zobaczenia jutro! A właściwie to już dzisiaj 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro