Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

The Bucky Dad

Zwlekam, zwlekam... Ale w końcu jest! 

Na specjalne zamówienie: bellaolxi  <3 Mam nadzieję, że shot się spodoba, trochę nad nim siedziałam, żeby było realnie, ale i słodko ;P I dziękuję za pomysł, był mega! <3

Prawdopodobnie uda mi się napisać jakiegoś gwiazdkowego shota, ale jak sama nazwa wskazuje pojawi się on w Wigilię ;P 

UWAGA: atak cukrzycy za 3,2,1...

  &&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&

 Bucky nigdy nie był nikomu tak wdzięczy jak swojej żonie. Po tym wszystkim co przeszedł, nie sądził, że kiedykolwiek ktoś go pokocha. A tymczasem pojawiła się ona. Piękna, dobra, okazująca mu wsparcie w każdy możliwy sposób. Nigdy się go nie bała – od początku traktowała go normalnie. Zaoferowała swoją pomoc, nie chcąc nic w zamian. Naraziła się rządowi, który wciąż nie do końca mu ufał, ale nie obchodziło jej to. Uparła się, że zostanie przy nim i tak się stało. Nawet Steve był pod wrażeniem jej zawziętości, o czym otwarcie mu powiedział.

James właśnie za to ją kochał. Jak mógłby nie obdarzyć jej takim uczuciem? Ta kobieta dała mu wszystko – miłość, dom, ciepło, wiarę w siebie. Gdy budził się w nocy, zlany potem po tym, jak nawiedzała go przeszłość, ona zawsze przy nim była i uspokajała go, tuląc do swojej piersi. Nie przeszkadzały jej jego blizny ani metalowe ramię. Uważała, że są wyjątkowe, że nie powinien się ich wstydzić. Na początku nie chciał w to uwierzyć, jednak ton jej głosu, ta szczerość, która w nim była, sprawiła, że coś, co do tej pory postrzegał jako najgorszą część siebie, stało się przez niego akceptowalne.

Teraz Barnes miał gdzie wracać – przytulny domek ze średniej wielkości ogrodem, znajdujący się na obrzeżach Nowego Jorku. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie miał choćby prawo do marzenia o czymś takim. A tymczasem tu mieszkał, w dodatku z najpiękniejszą kobietą świata u boku.

Ona dała mu wszystko – nawet rodzinę.

Bucky spojrzał z uśmiechem na śpiącego w jego ramionach niemowlaka. Steve był przesłodki, a gdy drzemał wyglądał wręcz jak aniołek. Jego dłonie były zaciśnięte w piąstki, a usta lekko rozchylone. James uwielbiał trzymać go na rękach. Czuł się wtedy prawdziwie ludzki, zapominał o swojej przeszłości i skupiał się jedynie na tym cudownym maleństwie. Kiedy dowiedział się, że jego żona jest w ciąży, w jego wnętrzu rozpętała się burza uczuć.

Radość, że zostanie ojcem.

Szczęście, że taka cudowna kobieta naprawdę chciała mieć z nim to dziecko.

Przerażenie, że niechcący mógłby skrzywdzić tego małego brzdąca.

Strach, że nie podoła roli taty.

Ekscytacja, że będzie miał rodzinę.

Frustracja, że okres ciąży tak długo trwa.

Zachwyt, gdy pierwszy raz wziął Steve'a na ręce.

Ona jako jedyna wiedziała, że tamtego dnia Bucky płakał. To były łzy szczęścia, których się nie wstydził. Zwłaszcza, że jego pierworodny miał imię jego najlepszego przyjaciela. To był pomysł jej ukochanej – kolejna rzecz, za którą Barnes ją kochał. Steve, gdy się dowiedział, jakie chłopiec otrzyma imię, tak się wzruszył, że prawie zaczął cicho chlipać na środku pokoju.

Kiedy James pierwszy raz zobaczył swoją ukochaną trzymającą ich syna, nie dowierzał, że ma taki skarb. Kobieta posłała mu chyba najszerszy uśmiech, jaki w życiu widział. Była wykończona po porodzie, ale jednocześnie niezmiernie szczęśliwa. A Stevie drzemał w najlepsze, przytulony do jej piersi.

Tamtego dnia po raz pierwszy wziął go na ręce. Na początku się przed tym wzbraniał, obawiając się, że może przez przypadek za mocno go ścisnąć. Nic takiego się nie stało – chłopiec wciąż spał, nie wydając z siebie nawet najcichszego dźwięku. Bucky nie sądził, że będzie miał prawo do takiego szczęścia. Po tym, co przeszedł, myślał, że nie spotka go w życiu już nic dobrego, że nie zasługiwał na spokój i rodzinę.

Ale ona udowodniła, że się mylił. Dała mu wszystko, czego kiedyś tak bardzo pragnął. I był jej za to dozgonnie wdzięczy. Gdyby nie ona i Steve – dzięki któremu się poznali – jego życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej.

Ciche gaworzenie przerwało natłok myśli gromadzących się w jego głowie. Spojrzał w dół i napotkał duże, szaro-błękitne oczy, uważnie mu się przypatrujące.

- Hej, mały. – James uśmiechnął się, wyciągając w stronę swojego syna palec wskazujący. – Wyspany?

W odpowiedzi chłopiec się uśmiechnął, pokazując pierwszy wyrastający ząbek. Chwycił palec swojego taty i wesoło zapiszczał, próbując włożyć go do buzi.

Bucky się zaśmiał, widząc poczynania swojego pierworodnego. To dziecko sprawiało, że szczerze się uśmiechał. Nie musiało nic robić – wystarczyło, że spało, a jego usta i tak wędrowały natychmiast w górę. To jest prawdziwa, dziecięca moc.

Po kilku minutach takiej zabawy, mały nagle się skrzywił, a po chwili zaczął płakać. James natychmiast zrozumiał. Pory karmienia były bardzo regularne i należało ich zawsze przestrzegać. Wstał więc z kanapy i, z jęczącym synem w ramionach, podążył do kuchni, gdzie już wcześniej przygotował posiłek. Warzywna zupka była, oprócz mleka rzecz jasna, ulubionym daniem Steviego i chłopiec zawsze radośnie klaskał, gdy wdział, że za chwilę będzie mógł ją zjeść. Tak też było i tym razem. Gdy tylko znaleźli się przy kuchennym blacie, maluch rozpromienił się i wyciągnął swoje małe rączki w stronę miseczki z zupką. Bucky'emu uśmiech nie schodził z twarzy – jak miałby się nie szczerzyć, kiedy to piękne, niewielkie stworzenie jest takie słodkie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy?

- Poczekaj, musimy to najpierw lekko podgrzać – powiedział, wkładając miseczkę do mikrofalówki.

Dziecko jęknęło, jeszcze bardziej wychylając się w stronę swojego obiadu. Kilkanaście sekund później James wyjął naczynie i położył je na stole. Następnie usadził Steviego w jego krzesełku, po czym założył mu na szyję śliniak z logiem Avengers – jeden z prezentów danych mu przez Sama. Akurat w tej sprawie Wilson wyjątkowo trafił i o dziwo nie był wtedy tak irytujący jak na co dzień.

Chłopiec ponownie zaczął gaworzyć, ewidentnie domagając się zupki. Bucky więc usiadł na krześle obok i, uprzednio sprawdzając, czy posiłek nie jest za gorący, zaczął karmić swojego syna.

- Za mamusię – powiedział, podsuwając mu pod nos pierwszą łyżeczkę, którą maluch natychmiast przyjął do ust. – Za tatusia. – Kolejna łyżeczka została zjedzona. Stevie radośnie zaklaskał, wypluwając przy okazji część zupy na śliniak. – Za wujka Steve'a. – Dziecko ponownie otworzyło buzię. – Za wujka Gołębia. – Maluch przez chwilę uważnie wpatrywał się w swojego ojca, po czym zamknął usta, uderzając piąstkami o stół i szczerząc się, pokazując rosnący ząbek. Bucky się zaśmiał. – Dobra, Sam nie zasłużył. To może za śliniak, który od niego dostałeś? – Podsunął mu pod usta łyżeczkę, a po chwili brzdąc połknął jej zawartość. – Mój syn. – James wręcz pękał z dumy.

Sam nie raz mu powtarzał, że spłodził swoją kopię – dziecko szatana, jak to zwykł czasem mówić – co powinno być karalne. „Dwóch Barnesów to koniec świata", powtarzał. Jednak pomimo swoich słów, za każdym razem jak przychodził w odwiedziny, brał Steviego na ręce i stwierdzał, że go nie odda, dopóki nie naopowiada mu, jakim to kretynem jest jego ojciec. Jego żona zawsze śmiała się na te słowa, a Rogers tylko wzdychał, rozbawiony zachowaniem swojego przyjaciela.

Natasha też czasem wpadała na popołudniową herbatę. Zakochała się w tym maleństwie niemalże od pierwszego wejrzenia. Stwierdziła, że ma już doświadczenie w byciu ciocią, więc zawsze będzie chętna do opieki nad nim. Bucky był jej wdzięczny – kilka razy dzwonił do niej po poradę, gdy jego ukochana była w pracy. Romanoff naprawdę świetnie sprawdzała się w roli cioci.

Po skończonym posiłku, Barnes wytarł twarz swojego syna, po czym umył miseczkę i wstawił ją do szafki. Takie codzienne czynności sprawiały mu przyjemność. Dzięki nim skupiał się na teraźniejszości – zapominał o tym, kim kiedyś był i co robił. Liczyło się tu i teraz. Dom i rodzina.

- No, mały, niedługo znów będzie pora drzemki.

James zawiesił na lewym ramieniu kuchenną ściereczkę, po czym wziął Steviego na ręce i, opierając jego główkę na materiale, zaczął go poklepywać po plecach. Kilkanaście sekund później chłopcu się odbiło, a Bucky ponownie otarł jego twarz. Chłopiec zamrugał, po czym ziewnął, po raz kolejny wtulając się w szyję swojego taty. Wziął w rękę kosmyk jego włosów i lekko za nie pociągnął, a następnie przymknął oczy.

Barnes się uśmiechnął. Kilka razy zastanawiał się nad ścięciem włosów i powrotem do fryzury sprzed Hydry, ale jego żona skutecznie mu tego zabroniła. Stwierdziła, że jego przydługie kosmyki są zbyt „fajne", by się ich pozbyć. Uwielbiała się nimi bawić. Za każdym razem, gdy James leżał na jej kolanach lub kiedy chcieli rozpocząć intymne igraszki, jego włosy były pierwszą rzeczą, których dotykała jego ukochana. Bucky kochał to uczucie. Ten moment, gdy jej szczupłe palce zatapiały się w jego włosach... James często przy tym wzdychał. To był prosty, zwykły gest, a jednak dawał mu poczucie prawdziwego ciepła.

Poszedł do sypialni maluszka, gdzie przez kilka minut chodził po dywanie, cały czas kołysząc swojego syna do snu. Od czasu do czasu spoglądał w lustro wbudowane w szafę i wciąż nie mógł się nadziwić, że ktoś taki jak on został obdarzony takim skarbem jak Stevie. Były Zimowy Żołnierz, morderca, agent Hydry, a teraz mąż i ojciec. Szybko przyzwyczaił się do trzymania małego dziecka, aczkolwiek bywały momenty, że obawiał się, iż za mocno je ściśnie swoim ramieniem. Jego syn jednak nigdy nie protestował, gdy Bucky brał go na ręce. Wręcz przeciwnie – zawsze się cieszył, gdy go widział i wyciągał wtedy w jego stronę swoje małe dłoni. Wielokrotnie stukał palcem w lewy biceps Jamesa, ale robił to z ciekawością. Często się wtedy uśmiechał, a Barnes musiał go wtedy powstrzymywać przed lizaniem jego protezy.

Ona, widząc, jak dobrze James radzi sobie z opieką nad Steviem, niejednokrotnie powtarzała, że miała rację. Od początku wiedziała, że gdzieś pod maską zabłąkanego, ukrywającego się przed światem człowieka, kryje się mężczyzna o złotym sercu. Sercu, które skrywa ból i potrzebuje miłości. A ona mu ją dała. Podarowała mu jej nawet więcej, niż mógłby sobie wymarzyć. A owocem tego uczucia jest ich syn.

Dziecko, które bezgranicznie go pokochało i ani trochę się go nie bało. Które wkrótce nazwie go „tatą". Które jednym gestem potrafi wywołać na jego twarzy uśmiech. I które, wydawać by się mogło, będzie w przyszłości dokuczało Samowi.

Prawdziwy, młody Barnes.

Kiedy maluch w końcu zasnął, Bucky delikatnie odłożył go do łóżeczka. Przez chwilę mu się przypatrywał, uśmiechając się pod nosem. Uwielbiał na niego patrzeć. To jak słodko podwijał prawą nóżkę. To jak zabawnie marszczył czasem nos. Nawet to jak lekko zaciskał lewą pięść.

To wszystko było wyjątkowe. Małe, zwyczajne, dziecięce gesty, a jednak tyle znaczyły. Dla Jamesa były ważną częścią jego świata, jego skarbem.

Mężczyzna wyszedł z pokoju swojego syna i skierował się do sypialni, gdzie padł na duże, dwuosobowe łóżko. Opieka nad dzieckiem potrafi być naprawdę męcząca. Ciągle coś trzeba robić – a to nakarmić, a to przewinąć, a to ułożyć do snu, a to znów nakarmić. Maluchowi poświęcało się praktycznie każdą wolną chwilę, gdy nie spał, więc czasu dla siebie państwo Barnes mieli niewiele. A kiedy już pojawiała się godzinka bez trzymania Steviego na rękach, wykorzystywali ją w sposób, jaki to robi większość rodziców – śpiąc.

Mimo to James był przeszczęśliwy. Spokojne, normalne życie to coś, o czym kilka lat temu nawet by nie śmiał myśleć. Teraz, jak już to miał, chciał, by tak zostało. Nie zmarnuje takiej szansy.

Bucky nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Obudził go płacz Steviego, więc mężczyzna czym prędzej wstał, pędząc do pokoju swojego syna. Chłopiec wymachiwał rękoma, wyraźnie z czegoś niezadowolony.

- Co tam, mały? – Barnes nachylił się nad łóżeczkiem, a maluch jeszcze bardziej zaczął płakać. – Oho, już czuję, w czym problem.

Przewijanie nigdy nie należało do jego ulubionych czynności. Zdążył się już jednak do tego przyzwyczaić, choć początki były trudne. Jego żona śmiała się z niego, gdy nieudolnie próbował nasmarować pośladki maleństwa lub kiedy się krzywił na zapach dochodzący z pieluchy.

Ach, ojcostwo.

- I hop, na przewijak. – James wziął chłopca na ręce, po czym przeszedł n drugi koniec pokoju, gdzie stał specjalny mebel służący do przewijania. Położył na nim malucha, po czym odpiął jego śpiochy, na co Stevie zaczął się uspokajać. Popatrzył na niego, swoimi wielkimi szaro-niebieskimi oczyma, po czym pomachał rączką. – No śmierdzi, śmierdzi to twoje dzieło. – Przytaknął Bucky, sprawnym ruchem pozbywając się pieluchy.

Nasmarowanie pupy Steviego oraz ubranie go w świeżą pieluchę (co wcale nie było aż takie proste, bo chłopiec się wiercił) oraz śpiochy poszło mu szybko i sprawnie. Na początku swojej przygody bycia ojcem przewijanie było katorgą. Teraz jednak nie stanowiło to dla niego żadnego problemu. Już nawet pieluchowe niespodzianki nie robiły na nim wrażenia.

Posprzątał po akcji „Zmiana pampersa", a następnie ponownie wziął swojego syna na ręce. Chłopiec wesoło zapiszczał, co dodatkowo podkreślił przyklaśnięciem.

- To teraz czas na zabawę.

James podłożył jedną rękę pod tułów Steviego, a drugą chwycił go za szelki od śpioszków. Podniósł go, po czym zszedł w tej pozycji na dół, wydając z siebie dźwięki pędzącej maszyny.

- I samolot wystartował! – Krzyknął, szeroko się uśmiechając, gdy usłyszał radosny pisk malucha. Chłopiec uwielbiał zabawę w samoloty. Zawsze głośno piszczał i się śmiał, gdy Bucky brał go na ręce. – Samolot skręca w prawo! – Wszedł do kuchni, jeszcze bardziej podnosząc brzdąca. Był przy tym ostrożny, by przypadkiem za mocno go nie ścisnąć lub co gorsza nie upuścić. – I w lewo! – Przeszedł do salonu, gdzie zrobił kółko na dywanie, a na koniec usiadł na kanapie. – I wylądował.

Stevie stanął na jego udach, cały czas trzymany przez swojego tatę.

- Abwww. – Maluch oparł się rączkami o pierś Barnesa, ale po chwili przełożył je na jego brodę. – Bwww. – Zaczął gadać w dziecięcym języku, na co James się uśmiechnął. Coraz lepiej szło mu rozumienie wywodów swojego syna, z czego był niezmiernie dumny.

- No co ty nie powiesz. – Pokręcił głową, po czym oparł się wygodnie o jedną z poduszek, sadzając Steviego na swoich kolanach. Po chwili jednak lekko się schylił, podnosząc z podłogi pluszaka, na którego kończynach były przyczepione miękkie guziczki z nazwami części ciała. To jedna z ulubionych zabawek chłopca. – Spójrz, kogo my tu mamy! – Potrząsnął misiem, co wywołało na twarzy malucha szeroki uśmiech. Chłopiec wyciągnął rękę, chcąc dotknąć misia, a gdy mu się to w końcu udało, spojrzał na swojego tatę.

Na zabawie z misiem spędzili kilka długich minut. Po tym czasie Stevie wskazał na podłogę, co James od razu zrozumiał. Posadził malucha na dywanie, ani na sekundę nie spuszczając go z oczu. Jako że brzdąc zaczynał powoli raczkować, upilnowanie go bywało coraz trudniejsze. Stevie podszedł do szafki, obok której leżało pudełko z kilkoma muzycznymi zabawkami.

- Abwww! – Zawołał, szturchając w ściankę pudła.

James wstał z kanapy, a następnie wyjął ze skrzyni pieska, który, jak naciśnie się jego ogon, wydawał różne psie dźwięki, a także śpiewał dwie piosenki. Kolejna z ulubionych zabawek chłopca, który radośnie pisnął na jej widok. Bucky więc usiadł naprzeciwko swojego syna, szeroko się przy tym uśmiechając. To cud, że od tego ciągłego szczerzenia się nie złamał jeszcze szczęki.

- Hau, hau! – Zaczął naśladować szczekanie, co małemu od zawsze się bardzo podobało. – Buzz robi hau!

Stevie zaklaskał, po czym wyciągnął ręce w stronę maskotki. Ścisnął jej ogon, a po chwili się uśmiechnął, gdy usłyszał znajomą już piosenkę.

- Piesek łapki cztery ma, hopsa-sa, hopsa-sa. – Zanucił Barnes. Chcąc nie chcąc nauczył się już kilkunastu dziecięcych pioseneczek, które potem zarówno on, jak i jego żona wykorzystywali w zabawach ze swoim dzieckiem.

- Abwuuu! – Zawtórował mu chłopiec, wymachując lewą rączką. W prawej cały czas trzymał Buzza.

- Święta racja, chłopie. – Przytaknął James.

Bawili się tak jeszcze przez prawie pół godziny, co chwila zmieniając zabawkę. Cały salon był nimi zawalony, ale Bucky się tym nie przejmował – posprząta później, gdy Stevie zaśnie. Kiedy mężczyzna spojrzał na zegarek, ze zdziwieniem stwierdził, że to już kolejna pora karmienia. Jak ten czas szybko leci...

- No, młody, pora na jedzonko. – Przeciągnął się, po czym wziął swojego syna na ręce. Chłopiec jakby zrozumiał, o co chodzi, bo radośnie pisnął, od razu patrząc w stronę kuchni. – Poczekaj tu, a ja przygotuję kaszkę – powiedział, sadzając Steviego w jego krzesełku.

Wyjął potrzebne rzeczy, a następnie zabrał się za przyrządzanie podwieczorku dla malucha. Nabrał w tym takiej wprawy, że mógłby to spokojnie robić z zawiązanymi oczami. Chłopiec przez cały ten czas wesoło gaworzył, uważnie obserwując swojego tatę. Kiedy jedzenie było gotowe, brzdąc uderzył w blat krzesła, ewidentnie chcąc już zasmakować kaszki.

James zawsze się uśmiechał, gdy widział takie zachowanie Steviego. To było tak naturalnie słodkie, że teraz nie potrafił wyobrazić sobie życia bez obecności w nim swojego syna. Szybkim ruchem zawiązał wokół jego szyi śliniaka, po czym usiadł obok niego i wziął miskę do rei.

- Otwieramy buzię. – Podłożył łyżkę z małą porcję pod usta chłopca, a chłopiec od razu wykonał polecenie. – To co, za mamusię? – Kolejna łyżka. – Za tatusia? – I kolejna. – Za wujka Steve'a? – I kolejna. – Za wujka Sama? Tym razem chyba zasłużył, co? – Stevie najwyraźniej się z nim zgodził, ponieważ ochoczo przełknął następną porcję.

Po kilku minutach naczynie było puste. Bucky szybko je umył, po czym schował wszystkie wyjęte wcześniej rzeczy do szafek. Wziął swojego syna na ręce, z zamiarem ułożenia go zaraz do snu, gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Uśmiechnął się, wiedząc, kogo za chwilę zobaczy.

- Wróciłam!

Pogodny, pełen szczęścia głos jego żony dało się słyszeć zza ściany. James przeszedł do przedpokoju, gdzie kobieta zdejmowała właśnie buty.

- Zobacz kto przyszedł. – Wskazał szatynkę. – Mamusia wróciła!

- Mapfh. – Dziecko wyciągnęło rączkę w jej stronę, na co pani Barnes szeroko się uśmiechnęła.

- Cześć, kochanie! – Podeszła do malucha, składając mu czułego całusa na czole. Następnie spojrzała na swojego męża. – Hej – powiedziała.

- Hej – odpowiedział, lekko się przychylając.

Kobieta pocałowała go, wkładając w to tyle uczucia, na ile było ją w tamtej chwili stać. Była zmęczona po pracy i zawsze po powrocie do domu potrzebowała chwili dla siebie, by trochę odpocząć.

- Muszę się przebrać. – Westchnęła, kładąc torebkę na szafce znajdującej się w przedpokoju. – Szef mnie dziś zasypał toną dokumentów do wypełnienia – jęknęła, kierując się do ich sypialni.

- Aż tak źle? – Dopytał James, idąc za nią jak cień.

- To przez te ostatnie zawirowania.

Szatynka podeszła do szafy, szybkim ruchem rozpinając guziki swojej koszuli. Zdjęła ją z siebie, cały czas opowiadając o swoim dniu w pracy. Narzuciła na siebie jedną z koszulek swojego męża, na co Bucky lekko się uśmiechnął – jego żona od początku lubiła chodzić w bluzkach, które należały do niego. „Bo tak jest wygodniej", mówiła, wiążąc włosy w luźnego koka na czubku głowy.

- Całe szczęście, że jutro sobota – powiedziała, z wyraźną ulgą w głosie. Ściągnęła jeansy, odłożyła je na półkę, po czym wyjęła szare dresy, które wciągnęła na swoje biodra. – Chodź się ze mną na chwilę połóż. – Nie czekając na jego odpowiedź, pociągnęła go w stronę ich dużego łóżka.

Bucky ostrożnie na nie wszedł, uważając, by przypadkiem nie przygnieść Steviego. Ułożył się wygodnie na plecach, kładąc malucha na swoim torsie, a po chwili poczuł, jak jego ukochana wtula się w jego ramię.

- O tak, tego mi było trzeba – szepnęła, układając się w najwygodniejszej dla siebie pozycji.

James cicho się zaśmiał, przyciągając swoją żonę jeszcze bliżej siebie. Stevie zdążył już oprzeć się o jego klatkę piersiową i zamknąć oczy, będąc najwyraźniej bliskim zaśnięcia. –

- Kocham cię. – Usłyszał dwa piękne słowa wychodzące z ust leżącej obok niego szatynki.

Kiedy powiedziała mu je pierwszy raz, nie mógł w to uwierzyć. Sądził, że to tylko piękny sen, z którego wkrótce będzie musiał się obudzić. Ale ta kobieta była realna, tak samo jak realna była jej miłość do niego. Odwzajemniała jego uczucie i Bucky był od tamtego dnia najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. A to szczęście pogłębiło się, gdy w ich życiu pojawił się Stevie. Teraz miał wszystko i zamierzał o to jak najlepiej zadbać.

- Ja ciebie też – odpowiedział, zamykając oczy.

Miał w ramionach dwie najważniejsze dla niego osoby. Czego chcieć więcej?

James uśmiechnął się, mocniej przytulając do siebie swoją rodzinę.

Tak, naprawdę był szczęśliwy. 

   &&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&

I jak wam się podobał nasz najdroższy Bucky w roli taty? *.* 

Specjalnie nie dawałam imienia jego żony, więc możecie sobie tę kobietę wyobrazić ;P

PS. Kto dostał cukrzycy? 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro