I
-Wszystko jest już gotowe?- Tony Stark biegał po pokojach. Musiał być pewny, że w każdym pokojach jest: pościelono, posprzątano i nie zalegają tam jakieś jego rzeczy. Łazienki też zostały poddane szczegółowej inspekcji. Tam sprawdzał, czy nie zawieruszyła się jakaś pusta butelka po... soku. Do tego przeszedł przez salę kinową, laboratorium, jeszcze odziedziczonym po ojcu, wielkim salonie z widokiem na basen i dalej na morze, kuchnie, jadalnie, piwniczkę z zapasem soku z owocu winogrona, pokój widokowy, siłownie... W skrócie jest tam dużo pokojów, ale wstyd się przyznać, że milioner nie posiadał, w tym swoim ogromnym domu, wystarczającą ilość sypialń i wszyscy, z wyjątkiem potwierdzającym regułę w osobie Nataszy, będą musieli upchać się po kilka osób w jednej sypialni. Nawet on sam weźmie do siebie socjopatę, który będzie spał na kanapie, łóżko dla właściciela, bo nikt inny na pewno się nie zgodzi.
Wreszcie nie będzie sam. Wakacje i wszystkie ferie były dla niego katorgą. W większości spędzał je sam i pomimo początkowej radości i spokoju, że wreszcie ma czas dla siebie i dla swoich eksperymentów, i nadrabiania seriali i filmów, po pewnym czasie dochodziła do tego nuda, nie do zniesienia. Teraz trwał w takiej okropnej nudzie od dwóch tygodni. Nawet nie miał w tym roku Visiona przy sobie. Android spędzał wakacje z Bruce'em i u niego wywoływał pożary w kuchni. Tony od początku wolnego zastanawiał się, ile, te eksperymenty z gotowaniem, wywołały już ataków Hulka. Z jego obliczeń wychodziło, że pięć, ale naukowiec się do niczego nie przyznawał.
-Tak panie Stark. Tylko nie rozumiem tego pośpiechu. Przyjedzie jednak Peter? Mam przygotować dom na wizytę dziecka?- zapytała Friday.
-Nie. Uparł się, żeby być w szkole i zajmować się tymi nowymi- stwierdził Tony, wchodząc do piwnicy. Otworzył dość sporą lodówkę, która należała do tych typu leżącego- Co tu właściwie jest?
-Kostki lodu do drinków.
-To jest dobre zastosowanie tej lodówki- stwierdził, zamykając jej drzwiczki. Podszedł do kolejnej, wyglądającej zupełnie tak samo. Otworzył ją- A tu jest zapas koperku.
-To jest zapas lodów.
-Naprawdę?- Tony nie dowierzając, otworzył jedno z nich. Wyglądało jak lody, ale na wszelki wypadek naraził się i spróbował- Tak, to lody. Co jeszcze trzeba sprawdzić?
-Nic panie Stark. Wszystko już jest zrobione.
-Nie możliwe- ocenił Tony, wchodząc po schodach prosto do garażu. Rozejrzał się po samochodach, motorach i quadach. Otworzył szafę pełną narzędzi. Wszystkie idealnie wyczyszczone, tak że aż błyszczały i oślepiały, ze swoich miejsc, Iron mana.- Spójrz na ten bałagan.
-Pan to wszystko sam wszystko wyczyścił wczoraj i przedwczoraj, i przed przedwczoraj, i codziennie od dwóch tygodni- odpowiedziała Friday z lekko zirytowanym tonem- Może mi pan wyjaśnić, czemu się pan tak stresuje? Oni dopiero jutro mają przyjechać. Przez dwadzieścia cztery godziny można przecież zrobić mnóstwo rzeczy.
-Tylko... Nie zrozumiesz. Czułaś się kiedykolwiek samotna?- miliarder wszedł do pokoju, w którym był zamieszczony basen domowy. Taki mały. Z tylko jedną zjeżdżalnią, sięgającą pod sufit.
-Nigdy nie jestem samotna. Zawsze jestem przy panu lub przy kimś innym. Kiedy jestem niepotrzebna, a to się prawie nigdy nie zdarza- powiedziała z lekką satysfakcją w głosie- Normalnie się wyłączam.
-Też bym tak chciał- stwierdził Tony, zostawiając za sobą basen. Teraz zajrzał do zimnej, sauny- Wyobraź sobie, że nie możesz się wyłączyć. Kiedy nie jesteś czymś zajęta... Załatwiłaś sprawę z kucharką?
-Oczywiście. Dostała już wypłatę i poleca się na przyszłość. Zostawiła też pełną spiżarnię, gotowych już dań do podgrzania. Przyczepiła do każdego wiadomość, w jaki sposób należy je przygotować. Zostawiła też przepis na jajecznicę. Martwiła się, że się tu zagłodzicie.
-To dobrze. Uwielbiam jej jajecznicę. I wyślij jej podziękowania. Jestem na sto procent pewien, że przeżyjemy tylko dzięki niej. Wracając, po prostu po tym wszystkim, zmianą kilku osób, przez wypadek, w dzieci, całej inwazji, Visionem, który zaczął randkować, śmierci i zmartwychwstaniu Lokiego, całe te inne wymiary, zerwanie Steve'a z Sharon, co akurat było dobre, Bucky kręcący coś z Nataszą, Clint i ten jego pies, Peter, Pepper... Ja już dawno ich nie widziałem, a są jedynymi moimi przyjaciółmi. Darcy jednak przyjedzie? Mam zamykać piwniczkę na klucz?
-Mówiła, że musi się zająć przeprowadzką. I już pan pytał, czy nie wynająć jej jakiejś ekipy- odpowiedziała, zanim jeszcze Stark ją o to zapytał- Odpowiedziała, że nie chce, by jacyś ludzie nosili jej rzeczy. I chciała jeszcze pobyć trochę ze swoją mamą.
-Rozumiem ją całkowicie. Też chciałbym znów pobyć z mamą- powiedział szeptem Tony. Szedł, już nie biegł, po białym korytarzy. Po jednej stronie znajdowało się jedno długie okno, wychodzące tym razem, na przód domu. Przystanął na chwilę i spojrzał na palny, rosnące przy białej bramie wjazdowej, majaczącej dość daleko.
Tak naprawdę większość czasu, jak już wychodził z willi, to na tyły. Dom znajdował się zaraz przy plaży. Schodziło się do niej przez tylni część ogrodów. Po drodze mijało się basen z wyspą, z barkiem, na samym środku. Można było też do niej dojść, bez moczenia się, przez chodnik, otoczony z dwóch stron szklanym murkiem, oddzielającym ścieżkę od wody. Tony, jako dziecko, uwielbiał tę drogę i samą wyspę. Malował po szybach różne podwodne krajobrazy, a potem bawił się za nimi różnymi figurkami, nie lalkami, akcji. Nie wspominając, że pierwszy raz spróbował alkoholu na samej wysepce. Miał wtedy jakieś pięć lat, więc od razu wypluł to "świństwo", jak to nazwał, dopiero potem jego kubki smakowe rozpoznało wspaniały smak alkoholu.
Wracając jednak do zejścia na plażę. Było ono wyłożone betonowymi płytami, imitującymi drewno. Czasami Stark zjeżdżał po nich prosto na plażę, na deskach, trochę przypominały jabłuszka, niczym zimą. Plaża była obszerna i przy zejściu znajdowało się kilka leżaków i dołączonych do nich parasoli. Oczywiście pomiędzy nimi też były stoły i stoliki ze wgłębieniami na kubeczki do picia. Po drodze do morza też ustawiono inne leżaki, lecz było to bardziej chaotyczne ustawienie, niż zaraz przy końcu trawy.
Tamtą część podwórka Iron man pamiętał doskonale. Prawie, tak dobrze, jak swoje laboratoria. Przód jednak był ciągle dla niego tajemnicą. Był tam tylko, kiedy przyjeżdżał, lub otwierał drzwi dla kogokolwiek, co zdarzało się rzadko. Nie zapuszczał się tam nigdy i był pewien, że gdyby jednak spróbował, znalazłby wśród krzaków jeszcze piłeczki golfowe jego ojca. Howard grywał w golfa, tylko bez dołków. Wychodził sobie na taras, z zestawem kijów i całym koszykiem piłeczek. Potem "grał" dopóki dopóty nie miał w co uderzać. Miał chyba zamiar strzelić tak doskonale, żeby piłeczka doleciała do sąsiada, który mieszkał za dalekim murem, za dość szeroką drogą i za kolejnym murem. Nie lubili się. Potem oczywiście je zbierano, ale nigdy do koszyka nie wracały wszystkie, wysłane na tę niebezpieczną wyprawę, białe piłeczki.
Patrząc teraz na tę część podwórka, widząc po prostu, jak siedział na kocyku i wraz z mamą miał piknik. Często tak robili. Czasami nawet ojciec do nich dołączał. Tony zabierał na kocyk swoje roboty, które czasami nawet przynosiły mu kanapki. Panowały tam dwie zasady. Żadnych kłótni na pikniku i żadnych telefonów, z którymi łączyły się zawsze rozmowy służbowe. Dlatego właśnie Howard tak rzadko do nich dołączał.
-Panie Stark- wyrwała go z zamyśleń Friday- Coś nie tak?
-Nie. Ja po prostu się wyłączyłem na chwilę.
-Mówił pan, że tak ludzie nie potrafią.
-To dość skomplikowane- stwierdził Tony, patrząc jeszcze raz na miejsce pod jedną z palm, gdzie zawsze był rozkładany koc- To o czym mówiłem?
-Wymieniał pan, w skrócie to, co się wydarzyło w tym roku i zapytał pan o Darcy.
-Prawda- przypomniał sobie miliarder, odchodząc od okna- Po prostu sądzę, że po tym wszystkim, należy nam się jakiś odpoczynek. Bez tych wszelkich problemach szkolnych.
-Więc, czemu rozdzielił pan tak pokoje, by Steve, Bucky i Sam byli razem? Przez tych dwóch ostatnich będzie tam istny cyrk.
-Dla jaj Friday- powiedział Stark- Na pewno, w tamtym pokoju system przeciwpożarowy działa perfekcyjnie? I chyba powinienem mieć paralizator pod poduszką. Tak na wszelki wypadek.
********
Bucky spojrzał na zegarek w telefonie i uśmiechnął się wewnętrznie. Mieli wylecieć dokładnie za czterdzieści godzin, co oznaczało, że posiadali mnóstwo wolnego czasu. Spojrzał na Steve'a, który czytał gazetę, popijając kawą.
-Wiesz, co masz robić?- Zimowy Żołnierz przyjrzał się uważnie przyjacielowi.
-Tak, nie musisz mi tego powtarzać dwudziesty raz- odparł Steve, podnosząc wzrok na Bucky'ego.
-To powtórz dokładnie, co ci mówiłem.
-Nie wierzysz mi?- zapytał Rogers z lekkim uśmiechem- Jestem Kapitanem Ameryką. Mnie wszyscy wierzą.
-Ja cię znam dłużej, niż reszta- stwierdził Bucky- Dawaj.
-Mam cię nie budzić, dopóki nie zadzwoni budzik, chociaż ty mówiłeś, że sam się od razu obudzisz. Do tego mogę nawet wchodzić do twojego pokoju, ale najlepiej, jeśli nie wyjdę poza domek- powiedział z wyrzutem w głosie. Ciągle uważał, że pomysł Bucky'ego z pobijaniem jego rekordu jest trochę głupie.
Od kilku tygodni siedzieli w Australii i już zwiedzili całe Sydney. Tak właściwie zrobili to już w pierwsze kilka dni. Potem obejrzeli "Gdzie jest Nemo?" i jeszcze raz wyruszyli do miasta, by tym razem szukać dentysty, u którego Nemo był rybką w akwarium. Potem, wyjechali na wieś. Chociaż nie można tego nazwać wsią. Najbliższy dom znajdował się kilka kilometrów stepów dalej.
Przyjechali tu jeepem po ubitej polnej drodze. Do pewnego momentu jechali po normalnej asfaltowej jezdni. Zatrzymali się nawet przy znaku uwaga na kangury, ponieważ Bucky nie wierzył, że taki istnieje. Potem jednak zjechali na, już wcześniej wspomnianą, polną drogę. Dojechali do celu w nocy, po dosłownie, więcej niż jednym dniu jazdy. Noc spędzili wtedy w aucie na poboczu, co skończyło się bólem pleców i odkryciem, że podłoga w aucie i same fotele nie należą do najwygodniejszych miejsc do spania. A to wszystko dlatego, że Rogers chciał odpocząć od miejskiego szumu i wyjechać na, dosłownie, zadupie.
Domek był dość skromny, dwie sypialnie, jedna łazienka, salon i kuchnia z jadalnią, i miał, ku rozpaczy Bucky'ego, pustą spiżarnię. Musieli najpierw przetrwać całą noc bez jedzenia i trzeba wspomnieć, że burczenie brzucha Zimowego Żołnierza przenikało przez ściany i nie pozwalało spać Steve'owi. A kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, został obudzony przez drugiego żołnierza i wyciągnięty silą do auta. Dojechanie do najbliższego miasta i kupienie, wszystkiego, co jest potrzebne do życia, zajęło im ponad pół dnia. Jednak opłacało się, bo dźwięk, przypominający pieśń walenia, wydobywający się z brzucha Barnesa, wreszcie ucichł.
-Rozmawialiśmy już o tym. Jeszcze kogoś tu spotkasz, a nie chcę cię ratować przed jakimś dziobakiem w kapeluszu- Zimowy Żołnierz wstał od stołu.
-Po co pozwalałem ci i Tony'emu, oglądać tę bajkę- mruknął Steve, patrząc, jak Bucky wchodzi do swojego pokoiku.
-Dobranoc! Do zobaczenia za jakieś dwadzieścia cztery godziny!- zawołał do niego i zamknął za sobą drzwi, lecz nie na klucz.
-Jest środek dnia!- krzyknął za nim Rogers- A Pepe Pan Dziobak był w Ameryce!
Bucky słysząc to, uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do okna i zasunął dokładnie rolety, by żaden promień słońca nie przebił się do środka pokoju. Potem nastawił budzik i położył się spać.
Po tym, co przeżył w Hydrze, odkrył, że potrafi kontrolować, kiedy może spać i na jak długo. Dzięki temu umie obudzić się bez budzika o odpowiedniej porze. Rzadko jednak z tego korzystał. Zawsze musiał wtedy dokładnie się skupić na godzinie, kiedy ma wreszcie wstać. Zwykle, jak się kładł, myślał jedynie o tym, jak bardzo jest zmęczony.
Zamknął oczy i od razu zasnął. Jego celem było, pobicie swojego rekordu w spaniu. Do tej pory jakoś nie miał możliwości, by przespać ponad dobę. Teraz był na pustkowiu, a jedyną osobą w okolicy był Steve, który na pewno uszanuje jego decyzję. Dlatego właśnie zostawił drzwi otwarte. Wiedział, że jeśli, coś się stanie, a on na pewno to prześpi, to Rogers go obudzi. Najpewniej zrzucając go z łóżka, jak zwykle, kiedy byli dziećmi.
********
Loki pierwszy raz od zakończenia roku szkolnego odetchnął świeżym powietrzem. Jechał konno prosto w stronę lasu. Jego czarny rumak pędził najszybciej, jak tylko potrafił. Koń nie pozwalał jeździć na sobie nikomu innemu niż Loki. Kilku śmiałków jednak spróbowało. Nie skończyło się to dla nich dobrze.
Zatrzymał się tuż przed granicą drzew. Nachylił się do ucha konie i wyszeptał:
-Znasz drogę. Into ufam ci. Prowadź.
Koń lekko obrócił głowę w jego stronę. Potem niespodziewanie ruszył prosto pomiędzy drzewa. Loki mocno się złapał wodzę, lecz pozwolił, by koń sam wybierał drogę. W pewnym momencie zamknął nawet oczy.
Do tej pory siedział zamknięty w swoim pokoju i oficjalnie odbywał swoją karę dożywocia i w ciszy, i spokoju żałował, za swoje czyny. Nieoficjalnie, wariował, niszcząc wszystkie meble w pokoju i składając je z powrotem, nadrabiał midgardzkie seriale na laptopie, który niby mu zabrano, tak samo, jak telefon. Tak naprawdę miał ciągle przy sobie, ukryte bezpieczne w schowku w podłodze, a oddał idealne podróbki, które wyglądają tak samo, lecz nie działają w ogóle. Thor oczywiście tego nie zauważył.
Jednak dzisiaj było inaczej. Dzisiaj było święto rodziny. Wszystkie asgardzkie rodziny spotykały się i po prostu jadły razem kolacje. Nawet Odyn, który zwykle ignorował wszelkie święta, uszanował tradycję i wypuścił Lokiego z pokoju. Oczywiście miał ciągle przebywać wśród strażników. Jednak wymknął im się po jakichś pięciu minutach.
Nawet jeśli Odyn chciał od razu go schwytać, to na pewno Frigga powstrzymała męża. Jednak jedno było pewne, pod koniec dnia albo wróci do zamku dobrowolnie lub zostanie tam sprowadzony siłą, a to drugie na pewno skreśli wyjazd, na który tak naprawdę nie chciał jechać, ale miał do wyboru to, bądź siedzenie ciągle w pokoju, a pobrane przez niego seriale zaczynają się kończyć. Do tego na pewno Heimdall go obserwował, więc znalezienie go będzie łatwością. Nie zdołał się ukryć na początku, a teraz było już za późno.
Koń zatrzymał się drastycznie i Loki otworzył oczy. Into, jak zwykle, chciał go zrzucić, lecz się nie dał. Zeskoczył z siodła i rozejrzał się po polanie w środku lasu. Nie była zbyt duża, lecz o wiele bardziej ciekawsza, niż jakakolwiek inna. Przez sam środek płynęła mała rzeczka, do której poprowadził konia. Kilka metrów dalej rosło ogromne, wiekowe drzewo z rozłożystą koroną. Z jego pnia wystawał wbity w niego sztylet. Od ostrza w górę znajdowała się blizna, po zarośniętej szramie, którą właśnie zrobiła broń, zanim zastygła na swoim dzisiejszym miejscu.
Loki, jako dziecko, próbował się wdrapać na sam szczyt drzewa i odkryć, w jakiej części lasu się znajduje. Gałąź w środku wspinaczki się pod nim ułamała i chłopak wbił wtedy ostrze w pień, by nie spaść na złamanie karku. Broni niestety nie udało się wyciągnąć do tej pory. Mocno mu się oberwało, po powrocie do domu, za "zgubienie" sztyletu.
Na drugim krańcu polany, znajdowało się wejście do dość specyficznej jaskini. Otóż była ona jednym z licznych naturalnych przejść pomiędzy światami. To akurat prowadziło prosto do Midgardu, dzięki czemu Loki miał dostęp do najszybszego internatu w całym Asgardzie. Właśnie z tego miał zamiar własnie skorzystać.
Puścił konia, by ten mógł sobie pobiegać po polanie. Przez chwilę patrzył na niego. Tylko dzięki Into znalazł to miejsce. Dawno temu uciekł z domu, po jedne z gorszych kłótni z Thorem. Zamknął się wtedy w pokoju, tylko po to, by użyć okna jako drzwi. Od razu pobiegł do stajni i zabrał swojego konia, by pojechać gdzieś... Po prostu gdzieś z dala od pałacu. Nie patrzył, nawet przed siebie. W pewnym momencie po prostu zarył twarzą o ziemię. Into chyba chciał się z niego wtedy śmiać, bo zataczał potem wokół niego koła i przyglądał się mu, dosłownie, z rozbawieniem w oczach. By wrócić, musiał znów wsiąść na ogiera i do tej pory, jak tylko chciałby znów znaleźć się na polanie, musiał jechać tam konno. Do tej pory nie mógł dostać się do niej na piechotę, nawet jeśli zapamiętał dokładnie całą trasę. Nie potrafił także, znaleźć jej na mapach.
Kiedy wreszcie odwrócił uwagę od konia, zobaczył kątem oka coś czarnego. Podniósł wzrok i zobaczył jednego z kruków Odyna, siadającego na czubku drzewa. Nie tracąc ptaka z oczy, Kłamca podszedł do rzeczki i wyciągnął z niej jeden z płaskich kamyków. Rzucił nim prosto w kruka. Zwierze podniosło się i poleciało prosto w stronę lasu.
Loki obrócił się i podszedł do drzewa. Zawiesił torbę, którą zdążył zabrać z pokoju, na wbitym sztylecie. Zerknął przez ramię, by sprawdzić, czy kruk już wrócił. Wiedział, że nie pozbył się całkowicie ptaka. On tam ciągle gdzieś był i go obserwował. W końcu usiadł pod drzewem i wyciągnął z torby telefon.
Nie miał jednak długo spokoju. Into dość szybko znudził się jedzeniem trawy i podszedł do Lokiego. Nachylił się nad telefonem, jakby chciał zobaczyć, czym jego jeździec się zajmuje. Zwykle czytał tam książki i koń się już do nich przyzwyczaił. Thor często mu też wypominał, kiedy nawet czytał w siodle.
-Mam ci zrobić zdjęcie?- Loki z uśmiechem włączył aparat- Tylko się nie uśmiechaj. Wyglądasz okropnie z wystawionymi zębami.
*********
-Bucky! Bucky! Wstawaj!- Steve trząsł przyjacielem. Te jednak nie reagował. Rogers powrócił więc do klasycznej, zawsze działającej metody. Zrzucił go z łóżka.
Barnes upadł na ziemię z głośnym hukiem. Leżał rozwalony na podłodze i dopiero po sekundzie zaczął się ruszać. Przewrócił się na plecy i spojrzał na Steve'a. Jedną ręką sięgnął po telefon.
-Co się dzieje?- zapytał, zerkając na godzinę- Co było tak ważne, że nie mogłeś wytrzymać tej pół godziny? Może uznajmy, że tego nie było i ja dalej śpię- wstał z podłogi.
-Tam na dworze jest kangur- powiedział Kapitan Ameryka. Miał szeroko otworzone otwarte oczy i mówił z przejęciem.
-Co?- Bucky spojrzał na przyjaciela. Steve przeszedł przez łóżko i odsłonił lekko zasłonę, by wyjrzeć na dwór. Odwrócił się do Zimowego Żołnierza.
-On tam ciągle jest.
-Jeszcze raz- odpowiedział Bucky, podchodząc do przyjaciela.
-Siedziałem w pokoju i wyjrzałem sobie przez okno. A tam widzę go. Bucky, posłuchaj. Tam jest najprawdziwszy kangur- obrócił się i jeszcze raz do okna- Idę do niego.
-Co proszę?- zapytał Zimowy Żołnierz, patrząc na Rogersa, jakby powiedział najgłupszą rzecz w całym swoim życiu. W pewnym sensie to była prawda. Steve właśnie powiedział najgłupszą rzecz w ostatnim miesiącu.
-Idę do tego kangura- powtórzył, wstając. Przy drzwiach, obrócił się do Barnesa- Idziesz?
-Nawet o tym nie myśl- Bucky położył się na łóżku- Uznajmy, że całego tego zajścia nie było, a ja dalej śpię. A to jest tylko zwykły sen- obrócił się do drzwi plecami i zamknął oczy.
Słyszał, jak Kapitan idzie do głównego wyjścia i zamyka drzwi wejściowe. Kilka sekund po tym, jak Steve wyszedł, Bucky zaczął się obracać na boki. Starał się znowu zasnąć, ale niezbyt to wychodziło. Wreszcie otworzył oczy i spojrzał na drzwi.
-On się tam zabije- mruknął do siebie. Wstał i ruszył do drzwi. Zatrzymał się jednak w połowie drogi i obrócił na pięcie- Najpierw jednak trzeba to uwiecznić.
Uzbroił się w aparat i wyszedł na dwór, by zmierzyć się z kangurem i Steve'em.
*******
Czat grupy Wyjazd Na Hawaje
Użytkownik Tony jest aktywny
Użytkownik Bruce jest aktywny
Użytkownik Natasza jest aktywny
Użytkownik Clint jest dostępny
Użytkownik Loki jest dostępny
Clint: A tobie Loki nie mieli zabrać telefony i laptopa?
Loki: Mieli
Clint: To czemu teraz tu jesteś?
Loki: Bo chcę
Tony: Uznajmy, że to jest wystarczająca odpowiedź
Tony: Bruce, jak sobie radzisz z Visionem?
Bruce: Jest całkiem dobrze
Tony: Nie spalił jeszcze kuchni?
Bruce: Nie
Natasza: Tak
Bruce: Skąd ty to wiesz?
Bruce: Ciebie tu nie ma
Bruce: Chyba, że jesteś?
Clint: Sprawdzałeś ostatnio wentylację?
Clint: Najpewniej ma już tam gdzieś mały pokoik i obserwuje cię od początku wakacji
Natasza: Vision podczas gotowania spala co trzecie danie i to jedynie, jak musi ciągle siedzieć w kuchni
Natasza: Kiedy ma możliwość wychodzenia z kuchni, bo nikt inny, biedny śmiałek, nie spróbuje tego zjeść, to na pewno miałeś już miniaturowy pożar
Tony: I jak?
Tony: Był Hulk?
Tony: Co rozwalił?
Tony: Ile ścian straciłeś?
Tony: Wbiłeś Visiona w ziemię, jak Lokiego?
Bruce: Zielony na razie jest spokojny
Bruce: Nic nawet nie mów Nat
Natasza: Nawet nie próbowałam
Użytkownik Thor jest aktywny
Thor: Ledwo to przeżyłem
Bruce: Co się stało?
Thor: Mamy dzisiaj święto, więc była kłótnia roku
Natasza: Święta to odpowiednia pora roku na kłótnie rodzinne
Tony: Potwierdzam
Clint: Kto się kłócił?
Thor: Mama z tatą
Natasza: Matka wygrała
Thor: Skąd ty to wiesz?
Thor: Ciebie tu nie ma
Thor: Czy nie?
Clint: Przed chwilą Bruce pytał o to samo
Tony: To jest oczywiste, matki zawsze wygrywają kłótnie
Natasza: Niech zgadnę
Natasza: Przyczyną kłótni był Loki?
Thor: Tak...
Tony: Ej Loki słyszałeś?
Tony: Kłócili się o ciebie!
Tony: Cwaniak teraz udaje, że go nie ma
Loki: Wielkie dzięki
Thor: Loki?
Loki: Nie, Stasiek
Thor: Gdzie ty jesteś?!
Clint: Zwiał?
Thor: Tak
Thor: Into też zniknął
Tony: Into?
Tony: Co to jest?
Loki: To mój koń
Natasza: Nazwałeś konia Into?
Loki: Thor nazwał swojego Brunhilda
Loki: A to ogier
Bruce: Serio?
Bruce: Tylko nie mów, że od tego wziął się mit o walkiriach
Thor: Nie
Thor: Walkirie istnieją naprawdę
Loki: Istniały
Thor: Zamknij się
Thor: Masz wrócić
Thor: Ojciec szaleje
Loki: I dobrze
Thor: Dzisiaj jest święto rodziny!
Thor: Powinieneś być z rodziną!
Loki: Nie jestem jej częścią
Tony: Czy my wbiliśmy się w środek dramy rodzinnej?
Thor: Właśnie, że jesteś!
Natasza: Tak
Loki: Mogę ci napisać cały esej, dlaczego nie jestem
Clint: Podskoczymy po popcorn?
Thor: Rodzina to nie tylko więzy krwi!
Loki: To przekaż to swojemu ojcu, który zaznaczał coś zupełnie odwrotnego przez całe nasze życie
Natasza: Ja już go mam
Thor: Masz wrócić do końca dnia!
Loki: Niestety muszę
Thor: Gdzie ty właściwie jesteś?!
Loki: Wierzysz, że ci powiem?
Użytkownik Bucky jest aktywny
Bucky: Nie uwierzycie, co się właśnie stało
Tony: Dobra wy dwaj się uspokójcie
Tony: Coś tak czuję, że to będzie o wiele ciekawsze od waszej kłótni
Tony: Staruszku możesz mówić
Bucky: Dobra
Bucky: To było szalone
Clint: Pepe Pan Dziobak zaatakował Steve'a?
Natasza: Złapaliście strusia pędziwiatra?
Loki: Rekiny zjadły Rogersa?
Thor: Loki!!!
Loki: Pomarzyć zawsze można
Tony: Wiecie gdzie jest Nemo?
Clint: Nat, ja miałem złapać Pietra!
Bruce: Może tak normalniej
Bruce: Który z was zgubił się na pustkowiu?
Bucky: Niestety nie było żadnego dziobaka
Bucky: Struś pędziwiatr był w Australii?
Bucky: Niestety Loki, Steve ciągle żyje
Bucky: Co ty tu robisz?
Loki: Nudzę się, więc jestem
Thor: Zawiał
Thor: Ale sytuacja jest w miarę ogarnięta
Bucky: Okej...
Bucky: Nemo już został znaleziony
Bucky: I nikt nie zgubił się na pustkowiu
Bucky: Żaden człowiek
Bucky: Spójrzcie na to
Bucky: A w szczególności ty Thor
(Bucky wrzucił trzy zdjęcia. Pierwsze pokazywało Steve'a w pozie boksera stał naprzeciwko kangura. Na drugim zostało udokumentowane, jak torbacz wymierzył Kapitanowi cios prosto w twarz. Ostatnie pokazywało kangura stojącego nad nieprzytomnym Rogersem. Przytrzymywał Kapitana jedną nogą i unosił łapki w geście zwycięstwa.)
Thor: Na brodę Odyna...
Tony: Ustawię to sobie na tapecie
Natasza: One są prawdziwe?
Clint: Kangur zlał Kapitana Amerykę!
Bucky: Najprawdziwsze
Użytkownik Steve jest aktywny
Steve: Nie pokazuj im tego!
Steve: Już to zrobiłeś, prawda?
Bucky: Tak
Tony: To, co?
Tony: Teraz tarcze nie chronią przed torbaczami?
Steve: Ja nie biję zwierząt
Tony: A zwierzęta biją ciebie
💮💮💮💮💮💮💮💮💮💮💮💮💮
Witajcie w moim drugim tomie! Tylko to nie jest druga część. To coś pomiędzy. W tej części będzie o wiele mniej rozdziałów niż w poprzednim. A tam przesadziłam.
Będą również dłuższe. Wiec z tego wynika, że będą publikowane trochę rzadziej niż normalnie. Ten na przykład rozdział pobija mój rekord słów. Na chwilę obecną jest to 3614 słów.
Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że wreszcie skończyłam pisać tego pierwszego rozdziału. Bo zawsze pierwszy jest, w moim wypadku, najgorzej napisać.
Dlatego radośnie witam was na Hawajach!
Pa pajączki!
P.S. Jeśli nie czytaliście "Scen po napisach" Z poprzedniej części, musicie nadrobić. Naprawdę musicie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro