Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

86

Loki stał nad łucznikiem. Teraz, kiedy przejął już nad nim kontrole, pozwolił mu wstać, pomimo tego, że podobało mu się jak klęczał przed nim. Wreszcie był tam, gdzie powinna znajdować się cała ludzkość, czyli na kolanach przed prawdziwą potęgą. Zupełnie tak samo, jak przed wiekami.

Ciszę, która zapadła w korytarzu, przerwał dzwoniący telefon. Loki spojrzał pytająco na Clinta, lecz ten tylko powiedział chłodnym, trochę bezuczuciowym tonem:

-Mój zabrali.

Asgardczyk sięgnął do kieszeni i wyciągnął hałasujące urządzenie. Widząc, że dzwonił Thor, zaklął pod nosem. Przez głowę przeszła mu myśl, czy na pewno ukrył się przed wzrokiem Heimdala, lecz szybko odsunął od siebie tę możliwość. Przecież gdyby tak było, strażnik na pewno ściągnąłby go do Asgardu przez Bifrost. Nie przedłużałby sprawy przez blondyna. Po chwili wahania nacisnął zieloną słuchawkę.

-Czego?- zapytał, dając jednocześnie znak ręką, by Hawkeye stanął na czatach. Nie potrzebował tutaj tłumu uzbrojonych po zęby agentów. Przynajmniej nie w tej chwili.

-Ja też się cieszę, że cię słyszę bracie. Musisz się tu zjawić- powiedział Thor.

-Jestem w tym momencie zajęty.

-Ty? Niby czym?- usłyszał jeszcze śmiech blondyna.- Pewnie znowu siedzisz w biblitece, nad książkami. Wracając jednak do prawdziwych problemów, potrzebuję twojej pomocy.

-Wiesz co? Mam własne życie i problemy z nim związane. Nie jestem tutaj tylko, do pomagania ci we wszystkim, co spieprzysz, lub czego nie da się rozwiązać, miażdżąc wszystko naokoło młotkiem. Więc teraz, jeśli pozwolisz...

-Ojciec nas wezwał- przerwał mu brat.

-Co?

Czyżby Heimdal jednak wszystko widział i przekazał wiadomość Odynowi, a ten kazał Thorowi, go ściągnąć? Jednak pomimo strachu rozbłysła mu w głowie inna opcja, dlaczego wszech ojciec chciał jego obecności. Może wreszcie zauważył swojego drugiego syna i to, że on też jest przydatny. Czyżby wreszcie dostał tę szansę, na którą tak długo czekał? Zgasił to jednak, kiedy ten się zdołał już uformować. Nie, nie było szans na coś takiego. Nikła nadzieja jednak pozostała.

-Nasz ojciec nas potrzebuje. Nie wiem, o co chodzi, ale sprawa musi być poważna. Stoję przed bramą, więc jeśli chcesz jednak mi pomóc, możesz jeszcze się zjawić. Będę czekał jeszcze pół godziny, jakbyś się jednak podjął...- rozłączył się, zanim ten skończył zdanie. Był pewien, że blondyn tego nie zauważył i ciągle mówi do telefonu.

Loki sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej swoją ostatnią runę podróży. Powinien napisać ich zapas w zeszłym tygodniu, ale zapomniał. Ścisnął ją w pieści. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Podjął decyzje, pomimo, że czuł, że jest ona głupią decyzją. Przywołał do siebie Clinta.

-Zachowuj się normalnie i nikomu nie zdradzaj, co tu się wydarzyło, ani to, że tu byłem- rozkazał mu.

-Oczywiście.

-I załóż jakieś okulary z ciemnymi szkłami- dodał asgardczyk, patrząc na jego niezdrowo jasnoniebieskie oczy.

-Jasne.

Zmienił swoje berło znów w mały, złoty patyczek i schował w kieszeni swojego, skórzanego płaszcza. Zamknął oczy i użył runy. Kiedy je otworzył, stał na koło bramy, na krańcu parku. Widział stąd Thora, ciągle mówiącego do komórki. Wylądował trochę dalej, niż zamierzał, lecz nie sprawiało to problemu. Ruszył bezgłośnie w stronę boga piorunów.

-...rozumiesz?- usłyszał głos Thora. Czekał przez chwilę i dodał, już lekko wkurzony- Masz zamiar się odezwać?! Powiedz coś?!

-Lecimy?- zapytał, zniecierpliwionym tonem, Loki, stając za nim.

Blondyn wyskoczył na przynajmniej półtora metra w górę, obracając się przy tym. Na widok brata, telefon prawie wypadł mu z dłoni. W ostatniej chwili złapał go, przed upadkiem na twardą ziemię. Na ten widok Loki uśmiechnął się pod nosem, jednym ze swoich kpiących uśmieszków. Jego wzrok wędrował pomiędzy telefonem a czarnowłosym.

-Musisz to robić za każdym razem?- zapytał go Thor.

-Mógłbym przestać, ale twoja mina jest tego warta- odparł psotnik- No to co? Lecimy, czy chcesz czekać te pół godziny?

-Dawno się rozłączyłeś?- gromowładny stanął koło brata. Ten nie odpowiedział. Thor podniósł w niebo Mjolnir i Bifrost ich zabrał. W miejscu, gdzie stali pojawiły się, na nieszczęście ogrodnika, który musiał się ich później pozbywać, wypalone znaki.

******

-Gotowa?- zapytał Wandę Vision. Na początku zakrył jej oczy, tak by nic nie widział. Później ją prowadził do miejsca niespodzianki. Wejście po schodach mogło go zdradzić, gdzie ją zabiera, więc wziął ją na ręce i sam ją zaniósł na dach. Dopiero co ją postawił na ziemi.

-Od początku. Mogę już ściągnąć tę szmatkę z oczy?- Dziewczyna do tej pory sądziła, że to będzie normalne wyjście do kina lub restauracji.

-Już ci pomagam- Vision rozwiązał supeł, którym zawiązał materiał. Nauczył się go z jednej książki żeglarskiej.

Wanda wreszcie zobaczyła, co przygotował jej chłopak. Na środku dachu położony był koc, a na nim talerze i sztućce dla dwóch osób, koszyk piknikowy i świecznik ze świeczkami.

-Nie musiałeś!- krzyknęła i rzuciła mu się na szyję.- Przez ciebie wychodzę na okropną dziewczynę.

-Czemu niby?- zapytał ją Vision. Nie rozumiał tego. Ona cały czas była przy nim i pomagała mu wszystko zrozumieć, bo czasami źle interpretował ludzkie sygnały. Oglądała z nim seriale i przerywała za każdym razem, kiedy gubił wątek, co zdarzało się dość często. Nawet puszczała mu muzykę, tak by sam poznał jej, jak Wanda mówi, "uroki".

-Bo ty przygotowujesz takie wspaniałe niespodzianki, a ja nic nie robię- tłumaczyła się dziewczyna.

-To za to, co ty dla mnie robisz- odpowiedział.

Usiedli na kocu, naprzeciwko siebie. Vision zapalił świeczki, po czym zaczął wyciągać z koszyka dania zapakowane w plastikowe pudełeczka.

-Wszystko sam ugotowałem- powiedział, nakładając sałatkę na talerze. Była jako przystawka. Potem miał być paprykarz, ulubione danie Wandy. Na główne danie przewidział spaghetti. Niezbyt wyszukane, ale podobno bardzo romantyczne. Oczywiście był jeszcze deser, czyli budyń waniliowy.

-Naprawdę?- zapytała Wanda. Starając się ukryć strach, zaczęła grzebać widelcem w zieleninie.

-Tak- Vision wyciągnął z koszyczka butelkę wina i ją odkorkował.- A to by zagłuszyć smak.

-Skąd ją wziąłeś?- nie sądziła, by jej chłopak złamie kiedykolwiek regulamin, a tam było wyraźnie napisane, że zakazuje się wszelkich napojów alkoholowych.

-Zwinąłem ją z zapasów Tony'ego. Ma tam tego tak dużo, że nawet nie zauważy, jak zniknie jedna butelka. Jeśli zapytasz, skąd on to wszystko bierze, to nie mogę powiedzieć.- nalał do jej kieliszka, a później do swojego.

-Za miły wieczór- Wanda podniosła kieliszek.

-Za nas- powiedział Vision.

Dziewczyna była zaskoczona, lecz po chwili uśmiechnęła się i powiedziała:

-Za nas- i stuknęła się z nim kieliszkami.

*****

-Mój mały chłopiec dorasta- powiedział Tony, przyglądając się całej scenie, przez lornetkę. Siedział na gałęzi jednego z drzew rosnących koło akademika. Na głowie miał czapkę pokrytą liśćmi. Dziwne zachowanie Visiona wzbudziło jego podejrzliwość. Nie pomogło, kiedy zauważył, że zabrał wino z jego kryjówki. Oczywiście podzielił się swoimi zmartwieniami z Bruce'em, ale ten to zlekceważył.

-Tony, wiedziałeś, że to kiedyś nadejdzie- powiedziała Pepper. Siedziała koło niego, a na głowie miała identyczną czapkę. Jedyna zrozumiała, dlaczego Stark się tak martwi.- Możemy już zejść?

-Nie. Muszę być pewien, że wszystko jest w porządku.

-Podglądamy ich na randce. Nie wydaje ci się to dziwne?

-Nie.

-Co niby ma się tam zepsuć?

-Są tam świece. Może wybuchnąć pożar.

-Nie wybuchnie- Pepper zabrała Tony'emu lornetkę.

-Czemu jesteś tego pewna?

-Pamiętasz, jak sam zrobiłeś mi taki piknik na dachu?

-Oczywiście- Tony nachylił się i ją pocałował- Ale on jest mniej doświadczony.

-Da radę- odparła dziewczyna.

-Jesteś pewna?

-Tak.

-Niby czemu?

-Bo ma to po tobie.- po tych słowach Stark przysnął się do niej i ją przytulił.

-Nie chcę by mnie opuszczał- powiedział jej.

-Wiem, ale tak trzeba.

-Przynajmniej jest jeszcze Peter- smutno powiedział miliarder.

-Tak. Przynajmniej jest... Czekaj co?!

🐦🐦🐦🐦🐦🐦🐦🐦

Hej. I jak? Może być? Mam nadzieje, że rozdział się nada.

To tyle.

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro