Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

84

 Tony i Hope siedzieli na dachu. Udało im się nawet dość szybko, przerobić większość scenariusza. Miliarder miał na początku problem za scenami miłosnymi, ale potem wyobraził sobie, że on jest pączkiem, a ona lukrem. To trochę pomogło. W pewnym momencie Tony nawet zapomniał, jak okropna jest Hope. Wreszcie doszli do ostatniej sceny. Iron man przeczytał po cichu swoją rolę i oznajmił:

-Moja postać jest dupkiem!

-Zauważyłeś to dopiero teraz?- zapytała go dziewczyna- Więc kiedy podczas oświadczyn Amarowi zadzwonił telefon, a on zostawił Zofię, by odebrać, było na porządku dziennym?

-To było niemiłe. Ale ona straciła pracę, przeprowadziła się na Marsa, straciła wszystkich przyjaciół, nawet tego fajnego cyborga-psychopatę, straciła 3 palce przez tę marsjańską chorobę i jej matka zmarła dzień przed ślubem, tego akurat zazdroszczę Amarowi, a on nawet nie pozwoli jej zabrać ze sobą psa i nie odwołał wyjazdu na Wenus. Ta sztuka jest dziwna.

-Zapomniałeś o tym, że on utrzymuje się z hodowli kukurydzy, a przez jego firmę rodzina Zofii straciła farmę księżycową. I jej ojca eksmitowano, z powrotem na Ziemię. Tak, ta sztuka to dziwactwo.- przyznała mu racje.

-To czemu, tak bardzo ci na niej zależy?

Hope nie odpowiedziała od razu. Najpierw spojrzała na Tony'ego. Przez chwilę czuła się, tak jakby znów byli dziećmi. Nie liczyło się nic więcej, od zabawy i robienia żartów wszystkim naokoło. Dopiero potem odpowiedziała.

-Tata obiecał mi, że się pojawi na sztuce- powiedziała szeptem, spuszczając wzrok na scenariusz.- Pierwszy raz, zobaczyłby mnie na scenie, grając główną rolę.  

 -Mimo że grasz dziewczynę z zaburzeniami psychologicznymi i która chce wyjść za dupka? Za mnie? On się wkurzy, kiedy zobaczy mnie na scenie z tobą. Mamy się tam pocałować! On mnie zabije!

-Uspokój się transformersie!- zawołała do niego Hope.

-Ty pamiętasz to?- Tony spojrzał zdziwiony na nią. Przyznał się do tego, że lubi Transformesy, tylko przed Rhodesem.

-Niestety tak. Tak samo, jak nazwy tych robotów... No może tylko tych ważniejszych. Nie pozwalałeś przełączyć, kiedy leciały.

-Bo chciałaś wtedy oglądać, jakieś gadające zwierzaki- usprawiedliwił się Stark.

-Wracając do sprawy. To ja szyję prawie wszystkie stroje. A ty grasz Amarana, on przecież cały czas ma ten dziwaczny hełm na głowie. Mogę cię zapewnić, że nie widać przez niego twarzy. I, że niczego, nie będziesz widział przez niego. Chociaż, powinieneś być już do tego przyzwyczajony, przez tę twoją puszkę.

-To nie jest puszka! To zbroja przyszłości! Nie robot! Zapewnia, tak jak tylko może, bezpieczeństwo! Widzę w hełmie doskonale! Nawet lepiej niż bez niego!

-Nie gorączkuj się. Miejmy to już za sobą. Nie chcę cię przetrzymywać, Steve jest na ciebie wściekły, nie chcę by jego gniew, całkowicie wyparował, zanim do niego wrócisz.- powiedziała i zaczęła przewracać strony scenariusza.

-Nie zdążyłem ci za to podziękować. Uratowałaś mnie przed wkurzonym weteranem.- też sięgnął po scenariusz.  

 W tym momencie drzwi na dach otwarły się z hukiem. Otworzył je kopniakiem Bucky, który biegł, jak oparzony. Drzwi zostały otwarte, do czasu kiedy, przebiegł przez nie Sam, czyli gdzieś przez minutę. Wilson był spocony i ciężko dyszał.

-Widział cię?- zapytał Zimowy Żołnierz, podchodząc do krańca dachu i lekko wychylając się, zupełnie, jakby chciał, sprawdzał, czy nikt ich nie widział.

-Nie... Chyba nie... Patrzył... W inną... Stronę...- odpowiedział Sam, pomiędzy wdechami i wydechami.

-Co jest?- zapytał Tony. On ciągle siedział na kocu, kiedy żołnierze pojawili się na dachu.

-Uciekamy przed Steve'em. Dawniej, kiedy się tak wkurzał, najlepiej było uciekać i lub go nie wkurzać. On usłyszał, kiedy przekląłem. I teraz szukam jakiegoś bezpiecznego miejsca, do przeczekania- wyjaśnił Bucky, sprawdzając drugą część dachu.

-Ej, a może go rzucimy na pożarcie?- zapytał Sam, wskazując na Starka.

-W sumie to wszystko twoja wina.

-Możecie go sobie wziąć, kiedy tylko skończymy- powiedziała Hope- No to, ty zaczynasz.

-Już. Zofia co to ma znaczyć?!- wykrzyknął na nią.

-Wiem, co zrobiłeś Dropsowi!- odkrzyknęła dziewczyna.

Tymczasem Bucky stanął przy Samie. Razem patrzyli na dwójkę jak na wariatów. Przed chwilą było spokojnie, a teraz na siebie wrzeszczeli. W pewnym momencie, kiedy Hope zawołała, że zaręczyny zerwane, Tony wydał z siebie jakieś dziwne dźwięki, przysunął się i ją pocałował. Nie był to żaden romantyczny, długi całus kochanka, lecz zupełnie taki, jak kiedy, całuje się siostrę lub babcię.  

 Sam nachylił się nad Buckym i zapytał:

-Czy to już podchodzi, pod zdradę?

-Nie jestem pewien- odparł chłopak- Obserwujmy dalej. Naprawdę ciekawi mnie, co się stało z tym Dropsem. Aha...

-Co?

-Ten worek na kółkach, który wyciągaliśmy ze składziku, to chyba Drops. Ta sztuka naprawdę jest dziwna.

-Skończyliśmy!- zawołała do dwójki żołnierzy, Hope.-Teraz możecie go odnieść Steve'owi, Tylko ma być w pełni sprawny. Musi wystąpić. Inaczej znajdę was i naślę najgorsze mrówki, jakie istnieją.  

*****

 Przez kolejny tydzień Tony chodził na próby, o których niestety dowiedzieli się, przy małej pomocy Bucky'ego i Nataszy, dowiedzieli się pozostali Avengersi. Siadali na widowni, zajadali się popcornem i śmiali się, za każdym razem kiedy, Stark pojawił się na scenie. W momencie rozpoczęcia prób kostiumowym, do grona szyderców dołączyła Pepper. Na początku tylko po to, by pilnować swojego chłopaka, ale potem śmiała się najgłośniej.

Łóżka znalazły się w piwnicy, a dokładniej na jej suficie. Nikt nie miał pojęcia, jak się tam dostały. Tony przez 2 dni rozbierał je, przenosił do pokoju i składał je tam z powrotem. Niestety nie mógł tego samego zrobić z najcięższymi częściami, czyli z materacami. Je musiał samemu ciągnąć po schodach i wpychać do pokoju.

-Mam nadzieję, że teraz będziesz utrzymywał pod łóżkiem porządek, Thorze- powiedział wynalazca, kiedy wreszcie zakończył pracę.

-Ja utrzymuję, ale to krasnale wszystko niszczą i bałaganią- wyjaśnił asgardczyk.

-Thor, na ziemi nie ma krasnali- odparł wynalazca.

-Tak, jasne- blondyn zaczął się śmiać- Skoro ich niby nie ma, to kto opróżnia mój portfel z gotówki?

-Jakiś kieszonkowiec. Podejrzewam twojego brata.

-Loki? Nie on by tego nie zrobił. Nie masz dowodów.

-Za każdym razem, kiedy ucieka ci forsa, on kręci się bliżej ciebie niż zwykle.

-To niczego nie dowodzi- stwierdził bóg piorunów- To na pewno krasnale. One zawsze takie były.

-Nieistniejące?- podsunął miliarder.

-Cwane i złośliwe- zakończył z uśmiechem Thor.

-Zupełnie jak Loki- stwierdził wynalazca, lecz blondyn go już nie słuchał.

Bębny niestety zajmowały, zbyt wiele miejsca i pomimo błagań Tony'ego, a błagał na kolanach, Steve wyniósł je do piwnicy. Obiecał mu jednak, że kiedy laboratorium zostanie odbudowane, zaniesie je tam. Na pamiątkę i jednocześnie przypomnienie o nich, pozwolono milionerowi zatrzymać pałeczki.  

 Tak więc, Tony zamiast w laboratorium siedział w piwnicy. Ze słuchawkami na uszach, telefonem w plecaku, który mógłby sobie dzwonić, brzdękał sobie różne kawałki. Za każdym razem jednak stwierdzał, że to nie to samo, co gdyby miał zespół. Tak zaczął potajemne poszukiwania członków przyszłego najlepszego zespołu na świecie.

Na premierę sztuki przyszli wszyscy Avengersi, ale nie tylko. Bucky i Sam mieli przygotowany cały plecak popcornu i worek, lekko podgniłych, pomidorów, tak tylko na wszelki wypadek. Darcy miała zaklejone usta, bo nie mogła przestać się śmiać, a Jane pilnowała, by nie odkleiła taśmy. Przyszedł nawet Scott, lecz on tylko wpatrywał się ze złością w scenę. Peter jednak nie mógł usiedzieć spokojnie na fotelu. Cały czas wiercił się, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.

W ostatniej chwili przed rozpoczęciem Clint został wezwany do dyrektora.

-Cholera- mruknął pod nosem- Muszę wyjść.

-Nie- zawołał Sam- Ty masz najlepszego cela.

-Liczyliśmy na ciebie- dodał Bucky, po czym podniósł torebkę nadgniłych warzyw- Pomidory liczyły na ciebie. Ich marzeniem było uderzenie w głowę Starka. Nie niszcz ich marzeń.

-Wierzę w was, moi uczniowie- powiedział im łucznik.- Pamiętacie, co wam mówiłem?

-Miej oboje oczu otwartych- odpowiedział Falcoln.

-Bądź pewny. Nie możesz się zawahać- odparł Zimowy Żołnierz.

-Dobrze padawani. Celujcie w głowę. Potem opowiecie mi wszystko- Hawkeye ruszył do drzwi.

-Padawani?- zdziwił się chłopak z metalową ręką- Ja nie rozumiem.

-Bo ty jesteś po ciemnej stronie mocy- stwierdził Wilson.  

*****

 -O co chodzi panie Fury?- zapytał Barton, salutując przed jednookim.

-Przestań salutować- powiedział Nick.

-Oczywiście dyrektorze- agent posłusznie przestał salutować- Co się dzieje? Mam zastrzelić tego ptaka, który stuka w okno?

-Nie.- Fury odwrócił się i spojrzał na wróbla stukającego w okno jego gabinetu.- Co ten biedny ptak ci zrobił?

-Nic, ale jest denerwujący- oparł chłopak, nie spuszczając oczu z wróbla.

-Wysyłamy cię do tajnego laboratorium- powiedział dyrektor- Jako ochronę.

-Kiedy? I kogo mam ochraniać? Zgaduję, że na pytanie: gdzie, odpowiedzi nie otrzymam.- zaczął bujać się na krześle, ciągle gapił się jednak we wróbla.

-Teraz. Nie kogo, ale co. Zanim zapytasz przed kim, powiem ci, że przed wszystkimi. A co do lokalizacji, dowiesz się, kiedy już tam dotrzesz.

-Teraz? Czyli teraz, zaraz? Mogę, chociaż powiedzieć pa pa?

-Wyślij SMS-a. I jeszcze jedno. Zabierzemy ci komórkę i wszystkie inne urządzenia do kontaktu ze światem.

Na te słowa Clint zamarł i przez sekundę myślał, że zaraz spadnie z krzesła. Wreszcie przestał wpatrywać się w ptaka, który tez przestał stukać w szybę, chyba wyczuł powagę sytuacji.  

 -To coś musi być naprawdę cenne- stwierdził chłopak.

-Nawet sobie nie wyobrażasz- powiedział z uśmiechem Nick.

*******

Clint po godzinie był już w laboratorium. Przez całą podróż w głowie kłębiły mu się pytania, scenariusze i możliwości. Martwił się, że Laura nie zrozumie, dlaczego go nie ma. Zdołał tylko napisać, że jest wysyłany na jakąś tajną misję i nie wie, kiedy wróci.

-Denerwujesz się?- zapytała go Maria Hill. Oczywiście Fury ją też zabrał. Pewnie nawet powiedział, o co tak naprawdę chodzi.

-Nie, tylko... To jest to?- wskazał na budynek. Spodziewał się czegoś większego, ciekawszego... Po prostu lepszego. To w porównaniu z innymi placówkami T.A.R.C.Z.Y. nie było niczym niezwykłym.

-Nie widziałeś podziemi- stwierdziła dziewczyna. Weszli do środka i wszystkie wątpliwości Clinta rozwiały się.

*****

-To jest to, panie Selvig?- zapytał Hawkeye patrząc na niebieską kostkę, przypiętą do maszynerii.

-Tak- odparł naukowiec- To Tesseract lub jak niektórzy mówią, Kosmiczna Kostka.

-Świeci się- stwierdził łucznik. Jedną z rzeczy, która go zasmucała, był brak jego łuku. Nie pozwolili mu go po prostu wziąć- Potrafi coś więcej?  

 -Nawet sobie nie wyobrażasz- stwierdził mężczyzna.- To jest przyszłość.

-No ładnie.- kostka ciągle wydawała mu się, czymś dziwnym, lecz nie czymś, co zasługuje na taką uwagę, jaką dostało.

-Podobno pochodzi z innej części kosmosu. I może być dla nas drzwiami na tamtą stronę.

-A co jeśli, ktoś otworzy je z drugiej strony?- zapytał.

Naukowiec przez chwilę wydawał się zbity z tropu, lecz po chwili zrozumiał. Na jego twarzy pojawił się wyrozumiały uśmiech, znaczący, że wie jak, to jest być ciekawym świata.

-To jest niemożliwe- stwierdził- Jeśli to drzwi, to klamka jest tylko po naszej stronie. Chyba że gdzieś we wszechświecie istnieje druga taka kostka...

-Lub coś, co jest z nią połączone- podsunął Clint. Jeszcze raz przyjrzał się kostce. Tym razem miał wrażenie, że przez jej środek przeszła mała błyskawica. Sięgnął do pistoletów, na swoich biodrach. Uspokoił się, dopiero kiedy wyczuł ich chłód pod palcami.  

🐚🐚🐚🐚🐚🐚🐚🐚🐚

Dobra. To na górze, to ciąg dalszy moich ulubionych piosenek z Hamiltona. 

Mam ważną wiadomość. Wyjeżdżam i przez jakiś czas nie będzie, niczego nowego. Jednak kiedy wrócę zapowiada się coś niezłego. Tak przynajmniej uważam. Muszę sobie jednak to jeszcze poukładać w głowie i powinno być dobrze.

Ok. To wszystko.

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro