Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

52

-Jak wy to zrobiliście to ja nie wiem- powiedział Steve wchodząc do budynku opieki.

-O co chodzi?- zdziwił się Tony wchodząc za nim- Jesteśmy o 17. Tak jak mieliśmy być.

-Tylko my mieliśmy być tutaj 24 godziny temu.

Steve obrócił się i spojrzał na Bucky'ego i Tony'ego. Wszyscy mieli zakurzone ubrania z zielonymi plamami po trawie na kolanach.

-Nie patrz tak na mnie- powiedział miliarder- To nie moja wina, że była burza i nie mogliśmy wylądować. Jak coś to wiń Thora. To on jest bogiem burz. Zaraz on chyba na ferie do Asgardu wyjechał. Tam jest słaby zasięg... Ale wracając do rzeczy to przypomnę to nie ja wpadłem na iście genialny pomysł jakim było skakanie że spadochronem, Bucky.

-Ale przez ciebie wylądowaliśmy kilka kilometrów od miejsca lądowania- stwierdził Zimowy Żołnierz.

Tak właśnie było. Samolot nie mógł lądować w Londynie z powodu złych warunków atmosferycznych, więc troje bohaterów wyskoczyło z samolotu.

Zanim jednak to zrobili wystąpił mały problem ze spadochronem Tony'ego. Otworzył się on przed wyskokiem.

-A potem, to nie ja chciałem iść do Londynu na piechotę. Steve- dodał wynalazca.

To też było prawdą. Kiedy dotarli do jakiegoś miasta była już noc. Spędzili ją w jakimś motelu.

Oboje żołnierzy urządzili Tony'emu wojskową pobudkę. Potem ruszyli dalej i dopiero teraz dotarli na miejsce.

-Generał Chuck się przypomina- stwierdził Bucky.

-Ty też go znałeś?- spytał go Steve.

-A kto go nie znał? Koszmary mam do dziś.

-Jaki generał?- zdziwił się Tony.

-Nie znasz, taki jeden z wojska...

-Gorszy niż wy dwaj?

-Uwierz my w porównaniu z nim jesteśmy miłosierni.

-A jaki był?

-Pobódka o 4 rano i 10 kilometrowa przebierzka. Tak na miłe rozpoczęcie dnia...- zaczął opowiadać Kapitan Ameryka.

-I to tylko jeśli miał dobry humor. Inaczej biegało się 15 kilometrów.

-Jesli złapał cię na łamaniu regulaminu to... To już nie żyłeś.

-Ej Steve on chyba jeszcze żyje- przypomniał sobie Bucky.

-Jak? On był już wtedy stary, więc jak?

We trójkę weszli na najwyższe piętra placówki. Kiedy stanęli przed drzwiami Tony powiedziała:

-Wejdźcie na razie sami. Ja was dogonię- i już go nie było.

Żołnierze tylko spojrzeli za nim i przeszli przez drzwi.

W pokoju tak jak zawsze panowała atmosfera domu babci. Promienie słoneczne wpadały przez zasłony dając delikatne światło.

W łóżku leżała Peggy. Wyglądała jakby spała, lecz odwróciła głowę w stronę przybyszów.

Koło łóżka na stoliku nocnym ustawione były różne fotografię. Jedną z nich przykuła uwagę Bucky'ego.

Przedstawiała ona jego, Steve'a, Peggy i Howarda Starka. Bucky ubrany w swój stary mundur opierał się na motorze. Koło niego stał Steve przytrzymując nogą tarczę. Dalej był Howard. W dłoniach trzymał nowoczesny na tamte czasy karabin. Wpatrywał się w niego z wielką nie ukrywaną dumą.

"Sam go zbudował" przypomniał sobie Zimowy Żołnierz.

Ostatnia była Peggy. Wpatrywała się w obiektyw z delikatnym uśmiechem.

Bucky uśmiechnął się przypominając sobie dzień w którym zostało zrobione to zdjęcie.

-Cześć Peggy- przywitał się Kapitan.

-Steve ty żyjesz!- powiedziała stara agentka.

-Tak żyję- wskazał na kolegę-  Bucky też.

-Bucky...

-Dawno się nie widzieliśmy- stwierdził brunet.

-Jak to możliwe?

-To dość długa historia. Tęskniłem.

-Ja za tobą też. Za wami.

-Nawet sobie nie wyobrażasz ile przeszliśmy by ciebie odwiedzić.

-Sharon coś o tobie mówiła... Porozmawiaj z nią.

-Tak zrobię to.

-Peggy od kiedy jesteś swatką?- zapytał Bucky.

-Od kiedy nie mam co robić na starość.

Właśnie wtedy do pomieszczenia wszedł Tony. Jego ubranie wyglądało jakby było prosto z pralni pomimo drogi. Fryzurę miał typu "właśnie wstałem". W ręku trzymał bukiet.

Podszedł bez słowa do łóżka i dał kwiaty Peggy. Staruszka uśmiechnęła się. Powąchała podarunek i z przymkniętymi oczami powiedziała:

-Howard nie musiałeś.

-Nie ciociu to ja Tony- odpowiedział spokojnie.

-Wiesz co mam déjà vu- stwierdził Bucky odwracając się do Kapitana.

-Ciociu?- Steve powtórzył jak w transie.

-Tony dawno cię nie widziałam. Wyrosłeś.

-Starałem się przyjechać ciociu, ale szkoła i misję mi przeszkodziły.

-Jesteś zupełnie jak ojciec.

-Tak zupełnie jak ojciec- powiedział Steve- Parę razy się pomyliłem i nazywałem go Howard.

W tym momencie do pokoju weszła Sharon. Stanęła w drzwiach i patrzyła na całą gromadę.

-Ekmhmasz przerąbaneekmh- zakaszlał Bucky- Ale dzisiaj kurzu w tym powietrzu. Ciągle dzisiaj tylko kaszlę.

Steve nie wiedział co zrobić. Nagle poczół jak do ręki ktoś coś mu wkłada. Spojrzał tam. To Peggy dawała mu bukiecik który przed chwilą dostała od Starka. Kiedy to zrobiła mrugneła do niego porozumiewawczo.

-Sharon, ja chciałem ci zrobić niespodziankę- powiedział podchodząc do niej i wyciągając bukiet- Widzisz teraz. Nici z zaskoczenia.

-O Steve- Sharon wzięła od niego kwiaty. Potem dodała ciszej- Wiem, że kłamiesz.

-Zabijesz mnie przez to?

-Własnie zabijesz go?- dopytał się Tony.

-Może. Jeszcze nie wiem.

Przyjrzała im się. Potem spojrzała na stare zdjęcia na szafce nocnej jej cioci. Wyciągnęła z torebki mały aparat i powiedziała do nich:

-No, ustawiać się. I uśmiech.

Zrobiła im zdjęcie.

-Mogłabys zrobić jeszcze jedno? Chyba mrugnełem.- powiedział Zimowy Żołnierz.

Następnego dnia koło starego czarno-białego zdjęcia czwórki przyjaciół, pojawiło się nowe kolorowe, pokazujące dwóch zamrożonych w czasie żołnierzy, emerytowaną agentkę i syna wynalazcy.

🦇🦇🦇🦇🦇🦇🦇

Tak wiem. Spóźnione. I mam mnóstwo rozdziałów. I wiecie co? Zwalam całą winę za opóźnienia na egzaminy. Tak, bo to wszystko wina egzaminów. I trzymamy się tej wersji.

I tak w ogóle to pozdro z Torunia, stolicy piernika. Kocham wycieczki.

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro