30
Następny tydzień z psychologiem minął spokojnie. Ostatni który go odwiedził był T'challa. Kiedy wyszedł na podłokietnikach pojawiły się ślady po kocich pazurach.
Kiedy Newman odszedł dał wszystkim niemy znak, że czas się przygotować do balu.
-Udało mi się! Udało!- zawołał Peter kiedy tylko znalazł Wandę. Byli teraz w pustym szkolnym korytarzu. Cała lewą ścianę zajmowały okna. To był dla Parkera ciężki dzień.
-Spokojnie pajączku. Wdech wydech. Lepiej ci?- spytała patrząc na czerwoną z emocji twarz przyjaciela.-Co odpowiedziała?
-Powiedziała, że jeszcze nikt jej nie zaprosił. I... I ja... Ja... Ja spytałem ją czy nie poszłaby zemną.
-Co powiedziała?
-Tak! Odpowiedziała tak! Katy Silver idzie ze mną na bal!
W dzień kiedy pojawiły się plakaty, Peter poszedł po pomoc do Wandy. Tak powoli zaczął się zbliżać do Katy.
-Brawo! Zdałeś u mnie test. Ciekawe jak radzi sobie twój imiennik- w tym momencie ktoś zastukał w okno. To był Starlord. Spiderman wystrzelił swoją sieć i otworzył okno.
-Ty się chyba nigdy z nimi nie rozstajesz.- stwierdziła czarownica patrząc na bransolety które chłopak miał na nadgarstkach.- Nie przeszkadzają ci?
-To bardzo elastyczne tworzywo. Sieciowody zawsze się przydadzą.
Quill wleciał przez okno. Nacisnął jakiś przycisk i jego jetpak i hełm zniknęły.
-Stary daj się przelecieć- powiedział Spiderman gapiąc się na znikający jetpak.
-Za młody jesteś. Może w przyszłym roku. Jak zdasz na prawo jazdy.- stwierdził Strażnik Galaktyki.
-Kolejny. Zupełnie jak Tony. Ale ty nie masz prawa jazdy...
-Za to mam prawko na statek kosmiczny.
-Chłopcy. A tak wracając do sprawy, to Peter- obydwoje odwrócili się do Wandy- Nie ty, ten drugi.
Spiderman wskazał na Starlorda, Starlord na Spidermana. I obydwoje powiedzieli:
-Ten?
-Nie ty,- mówiąc to wskazała na Parkera- ty.- pokazała na Quilla.
-Ja- zrozumiał w końcu.- Ale co ja?
-Udało się?
-A bal! Cytuję co mi powiedziała "A czemu nie". Rozumiem, że się zgodziła.
-Teraz mam dla was jeszcze jedno zadanie...
-Jakie?- zapytali Peterowie.
-Nie zróbcie z siebie głupków.
Stark otrzymał ważny telefon kiedy rozmawiał z Pepper.
-Przepraszam. To z pracy.
-Skoro musisz...
-Dzięki. Dodzwoniłeś się właśnie do najprzystojniejszego człowieka jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. O co chodzi? Co? Już? Aha... Nie, nie. Sam przyjadę. Już lecę.
-Znów musisz gdzieś lecieć?- zapytała mimo, że znała odpowiedź. Kiedy tylko zaczęła chodzić z Tony'm odkryła, że nie zajmuje się tylko imprezowaniem i zgrywaniem głupka. Czemuś przecież zawdzięczał swoją fortunę.
-Niestety tak wyszło. Przysięgam, że tym razem na spotkaniu nie będzie żadnej egzotycznej tancerki.
-Oby, bo jeżeli to się powtórzy to mam nadzieję, że spisałeś testament.
-No to do jutra. Pamiętaj o 18 w parku.
-Pamiętam.
Steve w tym samym czasie wraz z Sharon szedł przez park. Został w tyle pod pretekstem zawiązania sznurówki. Tak naprawdę wyciągnął ze skrytki bukiet róż.
Potem podbiegł do niej. Nawet go nie zauważyła.
-Sharon.
-Tak- powiedziała gdy się odwróciła. Aż oniemiała. Steve klękał przed nią na jednym kolanie.
-Czy zrobisz mi tą przyjemność i zostaniesz moją partnerką na balu?- powiedział wyciągając w jej stronę bukiet.
-Wow. To znaczy tak. Bardzo chętnie.
Następnego dnia o 18 Pepper szła na umówione spotkanie. Czekał tam na nią wraz z przygotowanym piknikiem. W środku niespodzianki powiedział:
-Zamknij oczy- zrobiła to- otwórz.
Kiedy je otworzyła zobaczyła jaką to niespodziankę szykował. Tony założył jej przepiękny złoty naszyjnik.
-On jest wspaniały. Tony nie musiałeś...
-Nic nie mów. Przeczytaj.
-"Czy pójdziesz ze mną na bal?". Tak pójdę.
-A ty?- zapytał Tony Thora kiedy już siedzieli w pokoju.
-Ja po prostu ją zapytałem.
-Tak po prostu? Bez żadnego przygotowania?- dziwił się Steve.
-No tak. I obiecałem, że w tym roku nie ubiorę zbroi.
-Przynajmniej tyle. W zeszłym roku wyglądałeś strasznie głupio.
-Muszę się zgodzić z Tony'm.
-Thor posłuchaj. Znam znakomitego krawca.
-No nie jestem pewien...
-Mi to chyba nie odmówisz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro