18
-Jesteś pewna, że to wypali?- zapytał Clint Wandę. Oboje stali przed laboratorium.
-Tak. Jestem tego pewna. Laura i Sharon właśnie skończyły lekcje. Zaraz wyjdą, a my użyjemy zagrania "Czy znasz Clinta?".
-Czekaj... Ściągnąłaś to z jakiegoś serialu.
-Może, ale to nieistotne. Najważniejsze, że działa.
-Dobra. Co dalej mam robić?
-Ja odciągne Sharon, a ty zagadaj Laurę. Włącz swój urok osobisty i ją oczaruj. Potem zaproś ją na spacer po miejskim parku.
-Dlatego akurat spacer?
-Rozejrzyj się. Jest jesień. Liście są złote. Jest piękna pogoda. Ona na pewno to doceni.
-Ok. Ale czemu miejski park. Nasz szkolny jest niczego sobie.
-Tak, ale w miejskim nie ma ukrytych schronów, ani kamer bezpieczeństwa.
-Ale tamten jest tak daleko...
-Wychodzisz przez bramę i już jesteś w parku. Nie marudź.
-Tak jest.
-I jeszcze coś. Oddaj mi ten łuk i strzały.
-Czemu?- zapytał robiąc krok w tył.
-Bo masz wyglądać normalnie, a nie jak Robin Hood.
-Dobra- powiedział podając jej kołczan i złożony łuk- Tylko na nie uważaj. To bardzo delikatny sprzęt.
-O idą! Chodź. Pamiętaj masz zachowywać się naturalne.
Wanda pociągnęła Clinta w stronę dziewczyn. Wcześniej obgadała wszystko z Sharon.
-Cześć- zaczeła Wanda.
-O Wanda! Część. Właśnie szłyśmy do pokoju- odpowiedziała Sharon.
-Naprawdę? Lauro, czy znasz Clinta- zapytała przyjaciółkę dając znak Sharon, że czas się wycofać.
-Jeszcze nie miałam przyjemności. Laura Johnson jestem.
Clint jedna nic nie odpowiedział, patrzył tylko na Laurę. Wanda musiała interweniować. Tak by nikt nie zauważył nadepnęła na niego. To wyrwała go z transu.
-Tak, bardzo ładne imię. Ja jestem właśnie Clint. Clint Barton.
-No to my was zostawimy- powiedziała Wanda i pociągnęła za sobą agentkę Carter. Odeszły na tyle daleko by para ich nie zobaczyła, po czy się rozdzieliły.
Wanda wyciągnęła ukrytą wśród krzaków czapkę maskującą i lornetkę. Po czym wróciła okrężną drogą pod laboratorium. Schowała za krzakami i obserwowała. Musiała mieć pewność, że wszystko idzie zgodnie z planem. Niestety z tej odległości nie słyszała o czym rozmawiają Clint i Laura. Wszystko jednak wyglądało dobrze. Laura się śmiała, a łucznik coś mówił. Potem razem odeszli w stronę bramy. Wanda śledziła ich wzrokiem.
-Co takiego robisz- odezwał się ktoś koło niej.
Wanda aż podskoczyła. Rozejrzała się szybko. Koło niej kucał Vision patrząc na jej dziwną czapkę.
-Vision! Wystraszyłeś mnie! W ogóle nie słyszałam jak idziesz!
-Proszę o wybaczenie panno Maximoff. Ja tak naprawdę przeniknąłem przez roślinność.
-Mów mi po imieniu. Po prostu Wanda.
-Dobrze. Czy mogłabyś mi powiedzieć Wando, co takiego robisz?
-Pomagałam przyjacielowi. A ty skąd się wziąłeś?
-To skomplikowane. Jestem cybernetyczną wersją człowieka. Tak na prawdę zostałem wyprodukowany przez Kołyskę. Jednak dopiero panicz Star i pan Banner mnie włączyli...
-Chodziło mi po co tu przyszedłeś, a nie skąd się wziąłeś na świecie.
-Ah. Teraz twoje pytanie nabrało większego sensu. Ja właśnie szukałem ciebie, by cię zapytać... Ale kiedy ciebie zobaczyłem, poleciałem... Ja po prostu chciałem... Robisz coś w piątek?
Wanda przez chwilę patrzyła na niego nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
-Nie ja nie mam żadnych planów- udało jej się wydukać.
-Więc czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną na pokaz filmowy do kina?
-Tak, oczywiście- powiedziała spokojnie, w środku jednak krzyczała że szczęścia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro