Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

121

-Miałeś rację- stwierdził Zimowy Żołnierz, pomiędzy gryzami- Hamburgery były warte ryzyka, wjechania do miasta.

-A ty mi nie wierzyłeś!- odparł Bucky, jedząc swojego burgera. Drugą ręką przeglądał kartki, z wydrukowanymi na nich wszystkimi informacjami, jakie Zimowy znalazł na temat skradzionych artefaktów- Długo ci zajęło ogarnięcie komputera?

-Nie wiem- stwierdził tamten- Gorzej było z drukarką.

-One wyczuwają strach i wiedzą, kiedy się śpieszysz- przyznał chłopak, wyrzucając papier po bułce do reklamówki- Zawsze wtedy się psują.

Jechali już od kilku godzin, a przed nimi jeszcze była długa droga. Zapowiadało się, że, pomimo tego, iż Zimowy Żołnierz łamał wszystkie możliwe ograniczenia prędkości, zanim dotrą do Nowego Jorku, minie dużo czasu. Unikali wszystkich większych miast i częściej uczęszczanych dróg. Za oknami przez większość czasu, można było zobaczyć lasy lub jakieś pola. Od czasu do czasu w oddali mignęła jakaś wioska, a jeszcze rzadziej przejeżdżali przez którąś. Wszystko to, tylko po to, by uciec z miejsca, w którym na pewno będą ich szukać, niezauważonym.

Teraz znów byli w jakimś lesie. Przed nimi i za nimi rozpościerała się pusta droga. Nie natchnęli się na żadne inne auto już od jakiejś godziny. W środku samochodu nie było radia ani żadnych kaset, a żołnierz nie kwapił się do rozmowy, więc przez większość czasu panowała cisza. Jedyne odgłosy, jakie wtedy się rozlegały, pochodziły z lasu.

W pewnym momencie Zimowy zjechał na pobocze. Obaj wysiedli z samochodu, tak jak robili to już kilka godzin wcześniej. Dorosły otworzył bagażnik i wyciągnął z tajnej skrytki nową tablicę rejestracyjną. Bez słowa zmienili ją, działając przy tym tak, jakby czytali sobie w nawzajem w myślach. Potem wsiedli do auta i ruszyli dalej.  

Bucky'ego strasznie męczyła nieustanna cisza. Wiedział, że czasami sam tak ignorował innych ludzi, ale nie sądził, że bycie skazanym na milczenie jest takie nudne. Zaczął nawet liczyć drzewa dla zabicia czasu. Najpewniej zasnąłby, gdyby nie to, że potrafił kontrolować, kiedy ma spać i kiedy się budzić. Zakończył tę marną zabawę, w chwili, gdy doszedł do tysiąca, a potem się pomylił podczas liczenia.

-Więc, kiedy dojedziemy już do Nowego Jorku, będziemy musieli się rozstać- powiedział wreszcie. Zimowy Żołnierz zerknął tylko na niego bez słowa- Ja pójdę do Avengers, bo najpewniej tam są moi przyjaciele, a ty pójdziesz pilnować ostatniej tabliczki. Oczywiście nie wydam cię Kapitanowi.

-Ja tam będę tylko pilnować, by ci Avengers nie schrzanili sprawy- odparł dorosły, wbijając wzrok w jezdnie.

-Zastanawiałem się tylko, czy nie powinieneś, tak hipotetycznie, porozmawiać ze Steve'em.

Żołnierz obrócił się w jego stronę. Wbił w niego wzrok, który mógł uciszyć, tych, którzy mu przeszkadzają. To spojrzenie łączyło jednocześnie gniew i beznamiętności. Czuło się, że ten, kto tak patrzy, może zrobić najokropniejsze rzeczy, tylko po to, by doprowadzić, powierzone mu zadania, do końca. Sprawiało, że ludzie milknęli, zastygali w miejscu, lub uciekali. Chłopak się jednak nie przestraszył. Sam też często tak robił i znał też grupkę osób odporną na jego "spojrzenia mordercy", jak oni często, to tak nazywali.

Bucky wiedział, że porusza drażliwy temat, dla którego próżno szukać stosownej chwili. Nie miał jednak zbyt dużo czasu, a z każdą kolejną mijającą godziną, przemijała mu chęć, zmienienia postawy swojej starszej wersji.

-On był w przeszłości dla ciebie ważny i teraz w większości stanowi klucz, do wyjaśnień- mówił dalej, nie zważając na natężenie spojrzenia i kurczowy zacisk szczęki- To może ci pomóc.

-Jeśli sam nie dajesz sobie rady, to jesteś niczym- stwierdził Zimowy Żołnierz i znów zwrócił się w stronę drogi.

-Lub po prostu w danej chwili, potrzebujesz starego przyjaciela, który jest ci coś winien, za to, że ratowałeś go wielokrotnie przed śmiercią przez pobicie.

-Co robiłem?- zdziwił się żołnierz.

-Starałeś się go nawet zeswatać. Nasze ciężkie wysiłki i wielokrotnie utracone randki, spełzły na niczym- kontynuował Bucky. Wiedział, że coś takiego na pewno go zainteresuje- Jednak on znalazł sobie dziewczynę, kiedy ty tylko wyjechałeś. Jednocześnie zaciągnął się do wojska, wziął udział w niebezpiecznym eksperymencie, zdobył coś, czego wcześniej nie miał, czyli mięśni, i urósł.

-Gdzie wyjechałem?- zapytał dorosły. Zdawało się, że starał się przeszukać wszystkie wspomnienia, jakie posiada, by tylko znaleźć to, o czym mówił mu Bucky. Może nawet w tej chwili powracały do niego jakiś nowe skrawki dawnego życia.

-Do Włoch. To był 1944 rok i panowała wojna. Potem dostałeś się do niewoli, gdzie najpierw byłeś wykorzystywany, jak Steve cię uratował- przerwał. Dorosły od razu odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego pytająco- Więcej ci nie powiem. W końcu sam stwierdziłeś, że jeśli nie dasz sobie rady samemu, to jesteś nic niewart- obrócił się w stronę bocznej szyby i zaczął głośno liczyć- Jedno drzewo. Drugie drzewo. Trzecie drzewo. Czwarte drzewo...

-Musisz mi to powiedzieć!- tę niezwykle interesującą czynność przerwał mu Zimowy Żołnierz.

-Nic nie muszę- stwierdził Bucky- Nie przyjmuję już od nikogo rozkazów, nawet od ciebie!- spojrzał na niego- Jestem tobą i powinieneś wiedzieć, że jeśli się na coś uprzemy, to nie ma szans nas przekonać, do zmiany zdania. Jednak powiem ci jeszcze coś.

Żołnierz spojrzał na niego z maleńką iskierką nadziei w oczach.

-Kapitan nie jest taki zły, jak ci się teraz wydaje. Daj mu tylko jedną szansę, a obroni cię przed wszystkimi, którzy będą chcieli cię znowu wykorzystać. Będzie denerwujący i uciążliwy, lecz pokażesz mu, kiedy ma przestać, posłucha. Odpowie na wszystkie twoje pytania i nawet wypastuje ci buty. Musisz mu tylko dać szansę.

******

-Jeszcze raz!- krzyknął do Lokiego Kłamca, dając znać lodowemu potworowi, by atakował chłopaka dalej- Jesteś do niczego!

Stwór był zwyczajną kukłą, pozbawioną jakiejkolwiek świadomości. Został powołany do życia za sprawą zaklęcia i wykonywał tylko to, co rozkazywał mu jego stwórca. Teraz najwyraźniej dostał za zadanie, zabicie Lokiego w najbardziej bolesny sposób.

Chłopak odskakiwał i uciekał przed wielkimi pięściami, które gdy uderzał o posadzkę, w miejscu, gdzie przed chwilą stał Loki, tworzyły pajęczynę pęknięć na lodowej posadzce. Czarnowłosy starał się przebić przez jego skórę, składającą się z zamarzniętej wody i skał, do kamienia, który go ożywił. Zawsze w takich stworach znajdował się jakiś czynnik, bez którego wszystko rozpadłoby się na czynniki pierwsze.

Nie byłoby to trudne, gdyby nie to, że lodową kukłą sterowała starsza wersja Lokiego, a on doskonale wiedział, w jaki sposób chłopak będzie chciał, to osiągnąć. Przewidywał, gdzie uskoczy i go podpuszczał, by potem go trafić. Znał wszystkie jego ataki i odbierał je niczym denerwującą muchę.  

-Musisz być nieprzewidywalny!- zawołał do niego dorosły- Inaczej skończysz martwy szybciej, niż sądzisz.

-Jestem!- odkrzyknął do niego nastolatek.

-To najwidoczniej musisz być bardziej!- Loki usiadł na lodowym tronie i przyglądał się dalej całej akcji.

-To daj mi, chociaż możliwość używać normalnej magii! A nie tego szajsu!

Otóż tego stwora można było pokonać, tylko przy użyciu jothunheimskiej magii, a nie asgardzckiej. Zawsze, kiedy Loki zaczynał czarować normalnie, uderzało w niego coś w rodzaju elektrowstrząsów, które za każdym razem stawały się coraz silniejsze. Dlatego właśnie czarnowłosy przestał czarować po swojemu. Robił to już wcześniej tyle razy, że obawiał się, że za kolejnym straci świadomość. A to było równe z natychmiastową śmiercią. Znał siebie na tyle dobrze, że wiedział, iż dorosły nie okaże litości nikomu, a w szczególności samemu sobie.

-Ten szajs jest częścią ciebie i musisz potrafić go używać! A tutaj powinno to być najłatwiejsze!- stwierdził dorosły, nasilając ataki.

-Potrafię jej używać! Tylko ona jest bezużyteczna!

-Patrzysz na to ze złej perspektywy! A gdybyś potrafił, już dawno mielibyśmy to za sobą! Gdybym to ja tam był...

-Zamknij się!- Loki przerwał mu, by po chwili szeptem powiedzieć- Jesteś gorszy niż Odyn.

Przestał zajmować się stworem i skupił się tym razem na posadzce. Pęknięcia łączył się między sobą, tworząc coś na kształt kołopodobnego. Dla zachowania niepoznaki ciągle uciekał i podejmował nieudane ataki. Powoli jednak zaczął zbliżać się do największej szczeliny. Kiedy wreszcie na niej stanął, zebrał w sobie całą moc i dotknął ją opuszkami palców.

Podłoga pod niezdarnymi nogami potwora się rozwarła i stwór wpadł czarną pustkę, znajdującą się pod nim. Więcej trudu zajęło Lokiemu sklejenie z powrotem dwóch części posadzki. Po długich staraniach wreszcie mu się udało. Jedynym śladem po dziurze, pozostała delikatna szczelina biegnąca, przez sam środek sali.  

Zadowolony z siebie wstał na drżących nagach i obrócił się, by spojrzeć wprost na dorosłego, który podszedł do niego, kiedy młody zamykał wyrwę.

-On to robił, bo chciał się ciebie pozbyć. A ja chcę cię przygotować na przyszłość- powiedział do niego tutejszy Loki- Musisz jakoś im uciec, jak już będziesz u siebie.

-Nie zamierzam uciekać- odparł młody.

-Wiesz, co cię tam czeka, jeśli tego nie zrobisz?- zapytał go, robiąc krok w jego stronę.

-Śmierć- chłopak wzruszył ramionami- I tak miałem już dawno zginąć. Kilka razy mi się udało uciec przed nią, lecz teraz... Jaki to ma sens?

-Teraz twoja decyzja nabiera sensu- dorosły rzucił w jego stronę gładki kamień- Wracaj do nich, jeśli nadal tego chcesz.

Loki dotknął wyrytej runy, która zalśniła na zielono.

-Jak ty to robisz, że działają na większy dystans?- zapytał nastolatek, warząc kamyk w dłoni.

-Podpiołem się pod Bifrost, a ten idiota Heimdall nawet nie zauważył. 

Młody zacisnął mocno runę w dłoni i wypowiedział w myślach nazwę miejsca, w którym miał się znaleźć. Otoczyła go zielona mgła i zniknął.

*******

-Długo jeszcze będziemy tu siedzieć?- jęknął już któryś raz z kolei któryś Barton. Natasza już przestała zwracać uwagę który. Jej jedynym zadaniem było to, że miała ich pilnować, by ta dwójka nie zrobiła niczego głupiego.

-Zamkniecie się wreszcie, czy mam was wysłać do Steve'a, by ten opowiedział wam o każdym detalu życia Leonarda da Vinci?- zapytała ich,  nie odrywając wzroku od wystawy.

Pewien czas temu przyjechali do muzeum i się rozdzielili. Kapitanowie patrolowali korytarze, szczęściara Czarna Wdowa dostała wolną rękę, Tony, Iron man i Bruce siedzieli w budce ochrony i przeglądali nagrania z kamer, a Hulk siedział w quinjecie i czekał na wezwania. Co do asgardczyków oni stali niedaleko wystawy i czekali, aż wydarzy się cokolwiek podejrzanego. 

To właśnie oni pierwsi zauważyli, że na środku sali pojawiła się zielona chmura. Podbiegli od razu w jej stronę. To, że postać, która z niej wypadła, ledwo trzymała się na nogach, pomogło im, przygważdżyć ją do ziemi i założyć jej kajdanki. Pochodziły one z Asgardu i były przygotowane specjalnie dla jednego więźnia.

-Ja też się cieszę na twój widok- powiedział do Thora Loki.

-Gadaj, gdzie się ukrywa- dorosły Thor przyciągnął go do siebie- Albo...

-Niech zgadnę. Potraktujesz mnie swoim niezwyciężonym młotem?- Kłamca spojrzał na Mjolnir.

Tymczasem młodszy Thor dawał znać reszcie, że udało im się przechwycić Lokiego bez problemów i by reszta zjawiła się jak najszybciej, bo nie wiadomo, kiedy się one zaczną.

-Nie pogrywaj ze mną- ostrzegł Lokiego blondyn.

-Bardzo mi przykro, ale grożenie mi młotem, zostało już dawno zarezerwowane przez innego Thora i tylko on ma do tego prawo- odparł czarnowłosy, uśmiechając się złośliwie- Więc poszukaj sobie własnego Lokiego do straszenia. Mnie to nie rusza. 

Thor już się zamachnął, lecz drugi go złapał.

-Ja się nim zajmę- powiedział do niego, po czym zwrócił się do czarnowłosego- Gdzie się ukrywa Loki?

-Siedzę tu i się nie ukrywam- odpowiedział tamten.

-Wiesz, o co nam chodzi- dodał gromowładny.

Reszta Avengersów przybyła już do sali i przyglądała się całemu przesłuchaniu z pewnej odległości. Za nimi przechadzał się samotny strażnik muzeum, na którego nikt nie zwrócił żadnej uwagi.

-Nie wiem- powiedział wreszcie Loki, zauważając strażnika, który przyglądał mu się uważnie zielonymi oczami- Zamknął mnie w lochu i stwierdził, że jestem nic niewart. Ledwo uciekłem, a on nasłał na mnie jeszcze kamiennego potwora. 

Thorowie wymienili między sobą spojrzenia. Wreszcie złapali Kłamcę po bokach i pociągnęli go do reszty.

-Jeden z głowy- stwierdził Tony- Jeszcze trzeba będzie znaleźć naszą drugą zgubę, Steve. I będziemy mogli spadać.

-Tak wiem, mówiłeś mi to już. Zaginięcie Bucky'ego to moja wina i od teraz będzie miał wszyte nadajniki w ubrania- odezwał się Rogers.

-Steve trochę więcej zaufania do mnie- odezwał się za ich plecami Barnes. Wszyscy odwrócili się w jego stronę i zamarli. Ten spojrzał na nich- Spóźniłem się, bo korki były na drodze. Co mnie ominęło. 

-Bucky!- zawołali do niego wszyscy Avengersi. Kapitan Ameryka patrzył na całą scenę daleka. Nie mógł uwierzyć, że gdzieś Bucky wreszcie wrócił do siebie. Nigdy nie stracił nadziei, że też uda mu się to osiągnąć. 

-Gdzie masz telefon?- zapytał mateloworękiego Steve.

-Mam dobra usprawiedliwienie- stwierdził Bucky. Podszedł do ciemnego zaułku i wyprowadził z niego, niczym dziecko, za rękę Zimowego Żołnierza. Mężczyzna stanął przed wszystkimi. Wydawał się zdezorientowany. Patrzył po kolei na wszystkich, a oni nie odrywali od niego wzroku. Wreszcie Hawkeye wyciągnął strzałę, lecz Bucky wtedy zareagował.

-Hej! Steve- spojrzał na przyjaciela- Mógłbyś go na chwilę popilnować?

-Tak jasne- odpowiedział lekko zamroczony Rogers.

-To super- stwierdził Bucky i rozejrzał się po sali. Kiedy namierzył osobę, którą szukał, ruszył w jej kierunki- Kapitanie mogę na słówko?

-Tak jasne- odparł też zamroczony mężczyzna.

Odeszli kilak metrów dalej i Bucky zaczął mówić.

-Po pierwsze upiecz mu ciasto ze śliwkami. Facet zapomniał, jak bardzo je lubi. Po drugie, nie bądź natarczywy. To strasznie płoszy. Po trzecie możesz wypastować mu buty, tak jak robiliście to przed wojną, lecz tylko, jak się zgodzi. I czwarte, odpowiadaj na wszystkie jego pytania. Możesz pokazywać zdjęcia, filmy, czy cokolwiek innego. Wszystko jasne, czy coś mam powtórzyć?

-Tak oczywiście- kiwnął głową Kapitan i spojrzał na Żołnierza, rozmawiającego ze Steve'em- Tylko, jak ty go sprowadziłeś? Jak ci się udało.

-Tak po prostu- Bucky wzruszył ramionami. Odwrócił się i zawołał do Bannera- Bruce, wszystko gotowe?

-Tak- naukowiec wyciągnął maszynę, która teraz wyglądała sto razy lepiej. Wszystcy złapali się uchwytów i po sekundzie ich nie było.

Kapitan Ameryka podszedł wtedy do Zimowego Żołnierza. Ściągnął maskę i wyciągnął do niego dłoń.

-Steve Rogers.

Zimowy Żołnierz spojrzał najpierw na wyciągniętą dłoń, a potem na twarz Kapitana. Po chwili wahania też wyciągnął dłoń.

-Bucky- przedstawił się.

Rogers się uśmiechnął, gdy uścisnęli sobie dłonie.

😵😵😵😵😵😵😵😵😵

Jako, że Marvel kocha swoich fanów, został wypuszczony zwiastun Avengers 4. A teraz będzie tak, jak ja zareagowałam.

O BOŻE! ZWIASTUN! JUŻ JEST! AAAAAAA! 

Po obejrzeniu, kiedy szłam do galerii, kropiło, stwierdzam, że... Ja tu padnę na zawał! Ratunku! I chwała Bogu, że nie przetłumaczyli tytułu!

Pamiętacie, jak po Infiniti War, mówiłam, że siedziałam w kąciku, ubrana w płaszcz Castiela? Znów to robię. Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze.

A tak z innej beczki. Mam nadzieje, że rozdział się spodobał. Będzie jeszcze tylko jeden inny wymiar i wracamy do siebie. W stronę nieubłaganego końca... ale o tym kiedy indziej.

Pa! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro