Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

119

Bucky pierwszy się ogarnął po twardym lądowaniu na podłogę. Rozejrzał się szybko i zauważył resztę swoich przyjaciół, też leżących na ziemi. Oprócz nich widział jeszcze stających ludzi, którzy wyglądali jak ich starsze wersje, wpatrujących się w powoli znikającą, zieloną chmurę. Już miał zamknąć oczy i położyć bolącą głowę na zimnej posadzce, lecz zauważył coś jeszcze.

Ciemną postać znikającą w wejściu do kanałów. Widział ją dokładnie tylko przez sekundę, ale to wystarczyło. Kiedy był pod władzą Hydry, musiał rozpoznawać ludzi, których miał wyeliminować, w jeszcze krótszym czasie. Tamten gość był cały ubrany na czarno, w pełni uzbrojony kombinezon bojowy. Dolną część twarzy zasłaniała mu maska, a tymczasem górną przykrywały za długie brązowe włosy. Oczu też nie można było dostrzec, ponieważ je przysłaniały ciemne okulary. Do tego jedna jego ręka była cała zrobiona z metalu, z wymalowaną na ramieniu czerwoną gwiazdą.

Po tym, jak zniknął Bucky stanął przed decyzją. Czy ma biec za nim, czy zostać tu ze Steve'em, Nataszą i resztą? Druga opcja była o wiele bezpieczniejsza. W horrorach zawsze należy trzymać się razem, chyba że nie lubi się kogoś z ekipy. Wtedy zawsze można go zostawić na chwilę samego i po problemie. Jednak życie bohatera lub kogoś, kto próbuje zrobić coś dobrego, nigdy nie idzie w parze z bezpieczeństwem.

Ten Zimowy Żołnierz uciekał od Avengersów. Nie zwiastowało to nic dobrego. Sam tak robił, kiedy ledwo pamiętał swoje imię, coś, bez czego człowiek jest nikim. Fury przyjął go do akademii, pomimo takiego stanu.

Steve w końcu go złapał i zabrał do dyrektora. Wtedy jednooki od razy kazał Kapitanowi wyjść z pokoju. Pomimo sprzeciwu Rogers wreszcie to zrobił. Kiedy drzwi się zamknęły, dyrektor zaproponował mu, możliwość nauki w tej szkole. Nie interesowało go, czy cokolwiek pamięta. U niego przysłowie "przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej" było stosowane w życiu codziennym. Po kilku tygodniach od rozmowy zaczął chodzić na zajęcia niczym normalny dzieciak. W głowie miał wtedy tylko kilka strzępków wspomnień ze swojego poprzedniego życia. Steve starał się, jak tylko mógł, by przypomnieć mu więcej. I właśnie dlatego stał się osobą numer jeden, na liście ludzi do omijania. Na pozostałym numerach była reszta szkoły. Nie dostał współlokatora własnie z takiego powodu. W tamtym czasie wszędzie w pokoju walały się karki, wycinki z gazet, zdjęcia. Wszystko, co mogłoby mu pomóc.  

Te wszystkie myśli i wspomnienia przeszły mu przez głowę w jednej chwili. O wiele szybciej podjął decyzję, co ma dalej zrobić. 

-Sorry Steve- wyszeptał, wstając- принцесса pilnuj go, jak mnie nie będzie. 

Podbiegł do studzienki i podniósł właz. Wskoczył do środka, pozostawiając za sobą niedomkniętą klapę. Jest to zawsze największy błąd, podczas ucieczek takiego typu, jednak teraz miał naprowadzić resztę na sposób, w jaki zdołali zniknąć. 

Wylądował wreszcie po kostki w brudnej wodzie. Nie przejął się tym zbytnio. Podczas misji trafił do gorszych miejsc niż system odprowadzania wody pod Nowym Jorkiem. Rozejrzał się i po chwili usłyszał kroki. Ich dźwięk był już przytłumiony przez odległość. Bucky nie czekał ani chwili. Od razu rzucił się do pościgu.

Na początku kierował się wyłącznie słuchem, lecz im dalej zaszedł, tym przestawał na to patrzeć. On i ten Bucky byli, w jakimś dziwacznym sensie, jedną osobą. Przeszli przez to samo szkolenie i najpewniej wypełniali takie same misje. Wystarczyło sobie przypomnieć, wszystkie techniki na zmylenie wroga podczas ucieczki. Dlatego właśnie w pewnym momencie Barnes dogonił Zimowego. 

"Na pewno tu wbiegłem" myślał, przekraczając ostatni zakręt. Znalazł się w kozim zaułku, z kratę na końcu. "Zrobiłbym, to tylko po to...

Odwrócił się od razu i odparował cios. "...by pozbyć się pościgu". 

Zimowy Żołnierz wydawał się zdziwiony taką reakcją. Nigdy wcześniej, nikt czegoś takiego nie zrobił. Pomimo tego, że zakradł się bezgłośnie i idealnie wymierzył cel, ten dzieciak wykonał perfekcyjny blok. Zupełnie jakby dokładnie wiedział, co żołnierz chciał zrobić.

Bucky uśmiechnął się. Dalej walka potoczyła się tak, jak przewidział. Po kilku nieudanych ciosach wyciągnął nóż. Bucky zrobił to samo. Pchnięcia i uderzania najczęściej chybione, lecz kilka w końcu dotarły do swojego celu. Zimowy Żołnierz, chyba wreszcie zrozumiał, dlaczego przygrywa. Od tamtej chwili zaczął używać zupełnie innej taktyki. Więcej kopniaków i niepasujących do siebie zagrywek. Bucky za późno odkrył, że to wszystko służyło tylko po to, by go zepchnąć w stronę kraty. Kiedy dotknął już jej plecami, zrozumiał, że stracił w ten sposób drogę ucieczki. Podrzucił swój nóż, by w chwili jego lotu, uderzyć napastnika w szczękę. Ten jednak sam złapał ostrze. Z dwoma nożami zaszarżował na Bucky'ego. Ten w ostatniej chwili zdołał się zasłonić swoją metalową ręką. Metal zazgrzytał o metal i zaraz po tym zapadła cisza.

Bucky powoli odsunął rękę i zobaczył, wpatrującego się w niego Zimowego Żołnierza. Ciągle trzymał w dłoniach dwa identyczne noże, wymierzone w niego. Mógł w każdej chwili zaatakować. On wpatrywał się jednak w metalową rękę Bucky'ego.

-Kim ty jesteś?- zapytał w reszcie.

-Wiesz... Zabrzmi to bardzo głupio, ale jestem tobą- powiedział Bucky. Nie dostawszy żadnej reakcji z drugiej strony, uśmiechnął się do niego, pokazując przy tym całe swoje uzębienie.

Zimowy Żołnierz obrócił w dłoni jeden z noży i włożył go do pochwy, zamontowanej przy pasku. Drugi tymczasem wrzucił do wody i wykopał go przez kratę. Potem sięgnął do twarzy i ściągnął maskę, wraz z przyczepionymi do niej okularami. Bucky spojrzał w prawie identyczną twarz jak jego. Różnił ich jedynie wiek i brak dwudniowego zarostu.

-Czyli kim?- zapytał go.

Bucky nie zdziwił się, słysząc to pytanie. Sam zadawał je sobie codziennie.

-James Buchanan Barnes- powiedział wreszcie- Zimowy Żołnierz- przerwał na chwilę. Spojrzał w brązowe oczy mężczyzny- Bucky.  

*******

-On nic nie pamięta?- zapytał Steve.

Zaraz po odkryciu, co się stało z dwójką zaginionych, Iron man stwierdził, że ma wszystkie potrzebne części, do naprawy w wierzy. Wpakowali się wszyscy do quinjeta i polecieli do Nowego Jorku. Pomimo ścisku każdemu udało się jakoś znaleźć miejsce. Steve wylądował przy drzwiach, a naprzeciwko niego stał Kapitan. Przez całą drogę dorosły wyjaśniał mu, jaka jest sytuacja z Zimowym Żołnierzem.

-Chyba coś pamięta. Wie, że był kiedyś Buckym, lecz twierdzi, że jest zupełnie inną osobą- przerwał na chwilę- Co zrobiłeś, że twój cię pamięta?

-My wszyscy chodzimy do akademii T.A.R.C.Z.Y. Bucky też zaczął do niej chodzić, kiedy przestał próbować mnie zabić, lecz nie pamiętając jeszcze prawie niczego. Oczywiście najpierw musiałem go złapać- przerwało mu głośnie chrząknięcie Nataszy- Dobra my musieliśmy go złapać. Dali mi ją do kompanii, bym nie czuł się samotny.

-I właśnie dzięki mnie udało, nam się go złapać- agentka wskazała na siebie- Gdybyśmy zrobili tak, jak mówił Steve, uciekłby nam jeszcze na tym targu.

-Tak czy inaczej, zaprowadziłem go sam do dyrektora, bo Natasza musiała odwiedzić skrzydło szpitalne. Bucky nieźle załatwił jej ramię. Potem zniknął na jakichś czas, lecz pewnego dnia, przychodzę sobie normalnie na lekcję, a tam w ostatniej ławce siedzi. Oczywiście ciągle starałem się mu pomóc, tylko że...

-Ociekał od ciebie najdalej, jak tylko potrafił- dokończyła za niego Natasza- Chyba właśnie wtedy z Nebulą założyli tajny klub metaloworękich.

-Ja opowiadam, czy ty?- odwrócił się do niej.  

Natasza już chciała coś powiedzieć, lecz na ramieniu położyła jej rękę Czarna Wdowa. 

-Niech się dzieciak nacieszy- powiedziała dorosła agentka- Pewnie rzadko może opowiadać to komukolwiek, kto nie ma dość, słuchania tego samego w kółko.

Natasza kiwnęła głową i razem wróciły do dyskusji o odpowiednim kolorze lakieru do paznokci na misję. Wahały się ciągle między czarnym a krwisto czerwonym.

-Wracając- Steve obrócił się z powrotem do Kapitana- Bucky spadł z dziesięciometrowej drabinki na w-fie. Musial idealnie celować, bo wylądował na ziemi w niewielkiej szparze pomiędzy dwoma, grubymi materacami. Do tego walną głową o swoją metalową rękę, którą starał się osłonić. W jednej chwili zwracał się do mnie "Kapitanie" i nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, a w drugiej nagle wrócił Bucky. Jęknął, podniósł głowę, zobaczył nas i powiedział, cytuję "Steve wspominałem ci, że jesteś moim najlepszym przyjaciele? Teraz jakbyś mógł, przynieś mi hot-doga albo hamburgera. Po drodze możesz wskoczyć do sklepu po jakieś śliwki. Ja się nigdzie nie wybieram. No może na materac obok. Z góry dzięki".  Tak po prostu. 

-Dzięki- powiedział do niego Kapitan- Może to coś da. I tak będziemy musieli go znaleźć, by zabrać waszego Bucky'ego.

Tymczasem w kokpicie pilotujący Iron man rozmawiał zawzięcie z Tonym, który siedział w fotelu drugiego pilota.

- I Batman naprawdę tak zniża głos?-zapytał dorosły miliarder, kończąc zdanie basem.

-Dokładnie tak!- wykrzyknął Tony- Nie wiem, jak jego struny głosowe to wytrzymują. Do tego jeszcze ta jego peleryna. Boże! Skoro jest bogaty, nie tak bogaty, jak my oczywiście, to nie mógł sobie znaleźć czegoś bardziej przydatnego? Nie oglądał "Iniemamocnych"? Tam doskonale widać, co się dzieje z upelerynkowionymi bohaterami. Chociaż puszczałem to Thorowi, a on ciągle nosi ten czerwony koc na szyi.

-Z nim to nie ma dyskusji o tym- stwierdził Iron man- On jest strasznie przywiązany do wszystkich asgardzkich tradycji i kultury. Dobrze, że nie widziałeś jego pokoju w wieży. Nie to, że zmienił wystrój, do czegoś takiego jestem przyzwyczajony, pokój Hulka jest pełen szklanych figurek. On powiększył go wewnętrznie. Teraz jest niczym Tardis! Do trzyma tam jeszcze jakiegoś potworka, którego traktuje jak psa. Lepiej do tych złotych drzwi nawet nie podchodzić. Ten stwór wyczuwa ludzi na kilometr.

-Powiem ci- Tony uśmiechnął się do niego- Nie jest to wymiar, do którego chciałem trafić, ale zawiedziony nie jestem. Rzadko... Nigdy nie spotkałem kogoś równie genialnego, jak ja sam. A tu się okazało, że jestem nim własnie ja!

-Bo wymiar, do którego chciałbyś trafić to...- dorosły Stark spojrzał na niego.

-Transformersy!- wykrzyknęli jednocześnie- Albo Star Wars! Na końcu Pokemony!

Spojrzeli na siebie i wybuchnęli głośny śmiechem. Ich radość przerwało im połączenie. Na jednym z ekranów wyświetliła się twarz czarnoskórego, dość młodego mężczyzny.

-Tony siedzę sobie w domu, oglądam telewizję i dowiaduję się, że Avengers zmierzyli się na zachodnim wybrzeżu z Lokim i Zimowym Żołnierzem. Czy nie zapomnieliście o jakimś członku ekipy? Pomyślmy... Tak! O mnie! Falconie!

-Flacon jest członkiem Avengers?- młodszy Stark spojrzał na ekran, a potem na Iron mana- Od kiedy?

-To dość długa historia- odparł starszy Stark, po czym zwrócił się do Falcona- Sam posłuchaj. Musisz zając się swoją mamą. Jest chora i potrzebuje twojej pomocy. Tak właśnie mówiłeś dwa dni temu. A my liczymy na dostawę ciasteczek domowej roboty, jak tylko wrócisz. Nie zawiedź nas.  

-Mieliście do mnie zadzwonić, kiedy będzie się coś działo- odparł Sam, po czym spojrzał na Tony'ego- Kim jest ten dzieciak? Czyżby jakaś z twoich koleżanek modelek zrobiła ci niespodziankę Iron manie?

-Bardzo śmieszne. Nie było czasu, żeby dać ci znać. Nagle dowiedzieliśmy się o tym, że zimówka walczy sobie z Lokim w San Francisco. Puściliśmy przodem Thora, by przypilnował brata, aby ten nie uciekł znowu. My polecieliśmy zaraz za nim. Sorry nie byłeś po drodze. 

-Mówisz, że Zimowy Żołnierz walczył z Lokim...- zamyślił się na chwilę-Złapaliście ich chociaż? Ciągle nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Kim on jest?

-Zwiali. Oddzielnie, ale nie sami. Nie uwierzysz, ale pod koniec całego zajścia wpadli do nas goście z innego wymiaru- wskazał na Tony'ego- Poznaj Tony'ego Starka z innego wymiaru. Jest młodszy, ale równie genialny, jak ja. Razem z nim wpadła reszta Avengers i ichni Loki i Bucky. Ci dwaj ostatni zwiali z tutejszymi swoimi wersjami.

-Czyli jestem tam też ja?- Falcon spojrzał na Tony'ego.

-Nie- odpowiedział ten- U nas nie jesteś w Avengers. Steve coś na twój temat marudzi, ale na razie, całe szczęście, jest normalnie. 

-Dobra- Sam zwrócił się znowu do swojego Starka- Dajcie mi chwilę i już jadę do was.

-Damy sobie radę. Masz tam zostać i zająć się matką- odpowiedział Iron man- I nie zapomnij o ciasteczkach- i się rozłączył.- On później nie da mi spokoju.

W tej chwili za dwoma geniuszami, pomiędzy Hulkiem i Bruce'em a dwoma Nataszami, rozmawiali Thorowie. Śmiali się razem jeszcze głośno i opowiadali sobie usłyszane historię, które i tak znali na pamięć. W pewnym momencie młodszy Thor spoważniał. Odwrócił się do siebie i powiedział:

-Mówiłeś wcześniej, że mogłeś rozłupać głowę Lokiemu. Oczywiście twojemu. Zrobiłbyś to?

Odinson przyjrzał mu się uważnie, zanim odpowiedział.

-Nie wiem, jakie relację są między tobą a twoim Lokim. Nie wiem, ile już złego zrobił. U mnie nie układa się to dobrze. Więc tak, zrobiłbym to. Z wielką ulgą i może nawet z radością.

Thor wciągnął powietrze. Jednak się nie przesłyszał.

-Ale on jest twoim bratem- wydusił wreszcie.

-On nie jest moim bratem- odpowiedział starszy gromowładny- Mój brat nigdy nie zrobiłby tego, co on robi. To, kim jest Loki teraz, zabiło mojego brata już dawno temu. Ja byłem tylko głupi i naiwny, że tego nie dostrzegłem. Teraz muszę go złapać i przyprowadzić przed sąd. Jeśli się da, to żywego, jeśli jednak nie będzie to możliwe, to sam go zabiję. Radzę ci, nie popełniaj mojego błędu i nie zwlekaj z uświadomieniem sobie tego. 

*****

Loki wylądował na lodowatej posadzce. Tak właściwie, to w całym pomieszczeniu, w którym się znalazł, panował okropny mróz. Jemu jednak to nie przeszkadzało. Chciał już wstać, lecz przyłożono mu do szyi ostrze.

-Siedź tam, gdzie twoje miejsce marny naśladowniku- powiedział do niego dorosły Loki. W ręku trzymał swoje berło. To właśnie jego ostrze przykładano mu do szyi. 

-Gdzie ja jestem?- zapytał młodszy. 

-Jesteś gorszy niż sądziłem, a miałem do ciebie bardzo niskie mniemanie- stwierdził Laufeyson- Twój świat musi być naprawdę słaby, skoro ktoś taki, jak ty, ma czelność nazywać siebie Lokim. Nie jesteś godny mego imienia.

Wtedy właśnie Loki zrozumiał, gdzie trafił. Czuł to od samego początku, lecz dopiero po chwili zrozumiał. 

-Jotunheim- powiedział powoli.

Zmienił, pomimo ostrza na gardle, ostrożnie pozycję. W dłoniach pojawiły mu się sztylety i rzucił jednym z nich w swoją starszą wersję. Ten musiał zrobić unik, bo strzał rzucony z tej odległości, nie mógł chybić. To wystarczyło, by Loki uciekł spod ostrza berła. 

Przewrócił się na bok i stał. Drugi Laufeyson zaszarżował na niego. Walka trwała długo. W pewnym momencie oboje tracili broń. Wtedy zamiast ostrzy zaczęli rzucać w siebie nawzajem zaklęcia. W tej drugiej części ich starcia, oboje odsunęli się od siebie. Po pewnym czasie dopiero znów zaczęli się zbliżać. Wreszcie doszli do momentu, kiedy znajdowali się od siebie jedynie na wyciągnięcie ręki. W tym momencie Loki nie miał już żadnego dobrego pomysłu. Zrobił więc to, co jedyne przyszło mu do głowy. 

Pozwolił, by jego dłoń zmieniła kolor na niebieski i złapał swego przeciwnika za rękę. Dorosły Loki zdziwił się na to zagranie. Jego skóra przyjęło lodowaty mróz i sama zmieniała kolor. Cały jego przedramiennik pokruszył się i odpadł. Sam też zaczął nacierać swoją mroźną mocą na młodszego. 

Wreszcie od siebie odskoczyli. Cali niebiescy, wpatrujący się w siebie krwisto czerwonymi oczami. Jednocześnie zaczęli zmieniać kolor skóry na normalny. 

-Może jednak masz coś w sobie- odezwał się dorosły Loki.

🦑🦑🦑🦑🦑🦑🦑🦑🦑🦑🦑

Hej!

I jak? Mam nadzieję, że się podobało. 

Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Pa pajączki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro