Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

113

Lataniem statkiem kosmicznym nie było wcale takie trudne, jak się zapowiadało. Po wyleceniu z zasięgu atmosfery, wszystko staje się łatwe. Od razu po tym Avengersi rozpięli pasy i pobiegli do kokpitu, jako iż tam znajdowało się jedyne okno. Jedynie Bruce i Thor pozostali na swoich miejscach. Naukowiec z całej siły trzymał się za pas bezpieczeństwa i z uporem wpatrywał się w swoje stopy. Tymczasem asgardzyk ze znudzeniem podrzucał swoim młotem. Po pięciu minutach jednak stracili zainteresowanie. Problemy zaczęły się dopiero po przeleceniu przez skok. 

Nie były to jednak problemy ze statkiem, tylko z ludźmi znajdujących się w nim. Nie mogli ustać na nogach, a w głowach tak ich łupało, zupełnie jakby ktoś jeździł im młotem pneumatycznym po wnętrzu czaszki. Do tego doszły okropne mdłości. Większość zdołała wytrzymać, lecz Steve i Clint zaczęli się ścigać na czworaka do łazienki.

 -Zupełnie jak w wesołym miasteczku- powiedział Bucky, upierając się o przyjemnie chłodną ścianę statku.

 Tymczasem Thor bez problemu rozejrzał się po reszcie ekipy. Wstał i ruszył w kierunku mostka. Bez problemu manewrował między resztą i poklepał Bruce'a, który jako jedyny stracił przytomność, po ramieniu. Przeszedł przez szklane drzwi i podszedł od razu do panelu sterowania.

-W jaki sposób?- zapytał go Tony. 

-Skoki mają słabszą moc niż Bifrost. Przenoszą też na mniejsze odległości- odpowiedział blondyn, szukając czegoś wśród mnóstwa przycisków i przełączników.- Jako asgardczyk jestem uodporniony od urodzenia, a przez to, że często używam mostu, jestem podwójnie przystosowany- wreszcie znalazł przycisk autopilota i nacisnął go z uśmiechem. Potem odwrócił się w stronę Starka. Rozpiął jego pas i bez problemu go podniósł.

-Co ty robisz?- Tony starał się stawiać opór, lecz przyniosło to marne skutki. Asgarczyk posadził go na jednym z foteli, zaraz kolo Bruce'a i zapiął go.

-Po pierwszym razie bywa, że ludzie się źle czują. Mają nudności, zawroty głowy i migrenę- podszedł do Nataszy i zrobił to samo, co z milionerem- Pierwszy raz podróżowałem, przy pomocy Bifrostu dawno temu, więc nie pamiętam, jak ja to przeżywałem. Jedna Loki, mógł mieć wtedy roczek, za pierwszym razem płakał wniebogłosy.

Spochmurniał zaraz po wypowiedzeniu ostatnich słów. Podniósł jeszcze Bucky'ego i posadził go koło agentki. Oboje uśmiechnęli się do siebie.

-W skrócie mówiąc- ciągnął dalej Thor po chwili ciszy- Obecnie nie nadajesz się na pilota. A nie widziałem, by autopilot wiedział, dokąd mamy lecieć- podszedł do drzwi łazienki, lecz szybko stamtąd się wycofał- Ja poprowadzę.

-Ty nawet nie masz prawa jazdy- powiedział Tony- A na rowerze utrzymałeś się tylko kilka minut. Potem wjechałeś w drzewo.

-A kto powiedział, że pilotowanie statku, jest trudniejsze, od jazdy na rowerze?-zapytał gromowładny, siadając w fotelu pilota. Po naciskał kilka przycisków i zaczął prowadzić.

-Ja tak mówię!- zawołał za nim Tony- Pilotowanie statkiem kosmicznym, jest trudniejsze, od jazdy na rowerze!

-Co? Jak Moja głowa- Banner obudził się i od razu złapał za głowę. Potem podniósł wzrok i oniemiał- Co Thor robi przy sterze?

-Stwierdził, że skoro jest jedyną osobą, która potrafi się utrzymać na nogach, to ma prawo prowadzić statek- powiedział do niego Stark- Jeśli porysujesz lakier, to cię zabiję!  

Thor tylko nacisnął coś na tablecie, wbudowanym przy fotelu i szklane drzwi się zamknęły. Ze spokojem powrócił do pilotowania. Szklana ściana była przepuszczała tylko mocno stłumiony dźwięk krzyków Tony'ego. Aby to jeszcze uciszyć, włączył jaką piosenkę z playlisty Iron mana. Ta oczywiście zaczęła się od "Iron mana", bo jakby inaczej. Tymczasem, siedzący w fotelu, Bruce cały pobladł. Sprawdził szybko, czy dobrze jest zapięty i na wszelki wypadek, złapał się mocno pasów. Z otwartymi z przerażenia oczami, wpatrywał się, w pewne ruchy asgardczyka.

-Co ci?- zapytał go Stark- Wyglądasz gorzej niż przedtem.

-Nasze szanse, na przeżycie podróży, wyskoczyły przez okno drapacza chmur. Chyba stwierdziły, że tam jest bezpieczniej.

-Bruce ty żartujesz- Bucky zaklaskał z uznania- To znaczy, że już po nas.

-Bądźmy realistami- odezwała się Natasza- Thor wychował się w kosmosie i na pewno...

Tym momencie rozległ się dźwięk taki jak w samolotach, a zaraz po nim głos gromowładnego.

-Wlecieliśmy w pas asteroid. Radzę zapiąć wszystkim pasy, a Steve i Clint, lepiej będzie, jak schowacie się pod prysznicem.

-Wszyscy zginiemy- stwierdził Bucky.  

*******

Dolecieli jednak cali i zdrowi. Bruce stracił trochę włosów, a szczęka bolała go od zaciskania zębów, ale wychodził ze statku z nowym rodzajem ufności do asgardczyka. Ten zdołał ich wyprowadzić z pasa asteroid, a potem jeszcze bezpiecznie wylądował na wyznaczonym miejscu. Naukowiec ze spokojem, bo przecież nie może być nic gorszego od podróży przez z kosmos, zszedł na ziemię. Nie mógł się bardziej mylić.

Platforma była osadzana koło innych, podobnie wyglądających. Na niektórych były zaparkowane statki kosmiczne, zupełnie różniące się od konstrukcji Tony'ego, a reszta była pusta. Zaraz, przed miejscami do lądowania, znajdował się dość duży, biały budynek. Słońce, a dokładniej dwa słońca, lecz to drugie przypominało piłeczkę do pingponga, w porównaniu do pierwszego, wielkiego jak piłka do kosza, już zachodziło. Na oczach Bannera włączyły się wszystkie światła na platformach, oświetlające każdy ich skrawek. To wszystko było zupełnie inne niż na Ziemi, lecz całości dopełniły istoty, kręcące się naokoło.

Niektórzy wyglądali jak ludzie, lecz inni mieli kolory skóry w każdym odcieniu tęczy. Jeden niebieski rozmawiał zawzięcie z żółtoskórą kobietą. Gdzieś dalej było widać wchodzącą do okrętu parę o czerwonej skórze. Zdarzali się jednak tacy, co nie przypominali ludzi w ogóle. Mieli inny kształt głów, wzrost i możliwością posiadania metalowych części ciała. Wszyscy byli jednak ubrani w identyczne, niebieskie kombinezony. Na piersiach mieli pancerze z połączonymi ze sobą trzema świecącymi okręgami. Jedyną istotą niepasującą do reszty, był Rocket, który czekał na nich przy wejściu na platformę. 

-Wolniej się nie dało?- zapytał naburmuszony szop, kiedy tylko wszyscy Avengersi i Bucky opuścili statek.

-Musieliśmy przelecieć przez pas asteroid- powiedział Thor.

-Zapomniałem wam o nim powiedzieć- odwrócił się i ocenił stan statku- Taka sama kupa złomu, co poprzednio. Musieliście mieć dobrego pilota. 

Thor uśmiechnął się z satysfakcją. 

-Ciągle musisz zadać prawo jazdy- powiedział do niego Steve.

-Gdzie jesteśmy?- zapytał Bucky, rozglądając się wszędzie naokoło. 

-To jest Ixamela-odpowiedział Rocket- Najbliższa zamieszkała planeta w okolicy Xandaru, który jest centrum Korpusu Nova. Głównym słońcem Xandaru jest to małe, co akurat znika za horyzontem. A to- weszli do budynku- Jedna z siedzib Korpusu Nova.

W środku było jeszcze więcej kosmitów i tym razem nie wszyscy mieli na sobie ochraniacze. Mnóstwo ludzi biegało z tabletami, inni ze spokojem maszerowali korytarzami, a zdarzali się nawet tacy, co pili kawo podobne coś z kubków. Ci z ochraniaczami w większości pilnowali zakutych w kajdanki, którzy zaburzali lad panujący w środku. 

-To taki wasz komisariat- ciągnął Rocket- Ściągają tu morderców, zamachowców, wariatów i innych o złej reputacji, przesłuchują i wsadzają do aresztu. To jednak się rzadko zdarza. Zwykle od razu jest stwierdzana wina lub nie wina i w zależności co, i dlaczego, wsadzają do więzienia. 

Steve szedł koło reszty, jednak któryś z aresztowanych potrącił go. Kapitan upadł na ziemię, a ten zaczął się głośno śmiać. Rogers od razu wstał i, w pozycji bojowej, stanął przed tym, który go potrącił. Facet miał jakieś trzy metry wzrostu, łuski i gębę przypominającą pysk krokodyla. Steve nie zdołał nic zrobić, bo stanął przed nim Bucky.

-To, że znalazłeś wreszcie kogoś dwa razy większego od siebie, nie daje ci prawa, skakać na niego z pięściami- powiedział do niego Zimowy Żołnierz.

-No ale...

-Nie- Bucky złapał go za ramię i pociągnął za sobą.- Co ty byś beze mnie zrobił Steve?

Dołączyli do reszty w chwili, kiedy Rocket wyjaśniał całą sytuację.

-Otóż tak. Nie wiadomo kiedy, ale w pewnym momencie pojawił się koleś, którego wszyscy nazywali Cieniem. Nikt go nie widział, ale pozostawiał za sobą bardzo wyraźny ślad. Cieniem oczywiście okazał się twój brat- szop zerknął na Thora- Trzeba wam jeszcze wiedzieć, że w obrębie planet, na których on był, grasuje pewien gang. Dość poważna sprawa z nim. Przejął nawet kilka biedniejszych planet, jednak to nie nasza sprawa. Za mało nam płacą.

Weszli w prawie pusty korytarz. Jedynymi osobami, które w nim były, oprócz nich to kobieta o niebieskiej skórze ubrana w kombinezon korpusu i biały kaczor. Zwierzę miało ponad metr wzrostu i nosił pomarańczowy garnitur. Skrzydła miał zakute w kajdanki i gorączkowo zapewniał funkcjonariuszkę o swej niewinności, przy tym jednocześnie wychwalał jej wygląd. 

-Trzymaj się Howard- powiedział do niego Rocket, po czym wrócił do historii- Cień w jakiś sposób przejął władzę nad gangiem, nie stając się jego częścią. Robili wszystko, co chciał. On jednak próbował wydostać się z tych planet, przy tym być w miarę czystym, bez podejrzeń o należenie do gangu i dostać się na Xandar. Możliwe, że tylko po to, by dostać się do największego portu lotniczego w tej części galaktyki. Jednak wszystkie transporty z tamtego rejonu są sprawdzane wielokrotnie i dokładnie. Sam to sprawdziłem. Potem musiałem uciekać znowu z więzienia. On jednak wykombinował, że będzie podróżował z jednej planety na inną o trochę lepszym statusie. Na takich traktach kontrole są o wiele słabsze. I tak w kółko. Aż w końcu trafiliśmy tu, gdzie jesteśmy, a kolejnym przystankiem jest właśnie Xandar. A jeśli tam się dostanie, nie znajdziemy go za nic. 

Szop otworzył drzwi i weszli do przestronnego dość pomieszczenia. Naprzeciwko nich były okna, wychodzące na platformy do lądowania, ze wspaniałym widokiem na statek Tony'ego. Na środku pokoju stał okrągły stół, przy którym siedziała reszta Strażników. Oni jednak odwrócili się jednocześnie w ich stronę.

-Jesteście!- zawołał Star Lord wstając, po czym zwrócił się do Rocketa- Wytłumaczyłeś im wszystko?

-Nie do końca- szop usiadł koło Gamory- Teraz twoja kolej.

-To wasza jest ta kupa złomu?- zapytał Drax, wyglądając przez okno.

-Jak zbudujesz lepszy statek, to pogadamy- powiedział do niego Tony, siadając przy stole. Reszta Avengersów też to zrobiła.

-To, co do tej pory usłyszeliśmy, że wszystko mu się udawało- odezwał się Bucky.

-Co on zrobił?- zapytała Natasza- W czym nawalił?

-Skończyłeś na jego planie?- Peter spojrzał na Rocketa. Ten kiwnął głową- To takie podróże dość sporo kosztują. A on nie miał przy sobie nic do sprzedaży lub zamiany...

-To nie prawda- przerwała mu Gamora- Groot przynieś tu te dokumenty. 

Na krawędzi stołu wyrosły lniany i po chwili wszedł, przy ich pomocy na blat Groot. W jednej ręce trzymał zwinięte papiery. Podał je Nataszy, która pogłaskała go po głowie.

-Ma coś cennego, lecz pilnuje tego jak oka w głowie- kontynuowała zielona. 

Natasza spojrzała na zapiski i podała je Steve'owi.

-Tesserack- powiedziała mu na ucho. To by się układało w całość. Loki mógł użyć kostki, by uciec w ostatniej chwili, tak, by wyglądało, że zginął. 

-Jak można pilnować oka w głowie?- zapytał Drax, dotykając przy tym swoich oczu- Przecież ktoś może je wydłubać. Chyba że ma się oko wewnątrz czaszki. Wtedy nikt go nie zdoła wyrwać.

-Trzymał to ciągle przy sobie?- wrócił do sprawy Bruce, ciągle przyglądając się ze zdziwieniem Draxowi- To niebezpieczne.

-Nie- odpowiedział Quill- Znajdował tomu czemuś jakieś dobre kryjówki. Dzięki temu, że zabierał to z bezpiecznego miejsca, można przewidzieć, że znalazł podwózkę na kolejną planetę. Tak właśnie się dzieje teraz. Wracając do tego, dlaczego wpadł. Musiał zdobyć fundusze, a pomimo wszystko gang nie dał mu ani grosza. Dlatego potajemnie sprzedawał niektóre z ich kryjówek Novie. Aby zarobić podwójnie, jednocześnie sprzedawał plany Korpusu. Z tego wyszło naprawdę kilka chorych spraw jak wpadanie w podwójną, a nawet potrójną zasadzkę. Jednak zrobił coś bardzo głupiego. Otóż zabił chyba szefa tego gangu i teraz wszyscy z tamtej strony chcą jego głowy. By nie było łatwo, został, też oskarżony o kilka morderstw policjantów.

-Czyli w skrócie, wszyscy chcą go złapać?- zapytał Clint- I my musimy być pierwsi?

-Dokładnie- powiedziała z uśmiechem Mantis.

-Thor, co ty na to?- Kapitan odwrócił się do asgardczyka, który do tej pory wpatrywał się w pustą przestrzeń. Ze skupieniem, którego próżno szukać na lekcjach, słuchał wszystkiego.

-Musimy, go złapać za wszelką cenę- powiedział wreszcie- Im dłużej jest na wolności, tym szybciej usłyszy, że tu jesteśmy i się przygotuje.

No to umowa jest taka- stwierdził Rocket- Wy dostajecie wszystko, co chcecie w celu złapania Cienia. Jak już go będziecie mieli, możecie go sobie zabrać i ukarać po swojemu. Stark dostanie tego jeszcze jakieś moje stare graty. A my będziemy mieli tylko kasę. I wszyscy zadowoleni.  

Avengersi spojrzeli na siebie. Wymienili tylko kilka porozumiewawczych spojrzeń. Potem wszyscy skupili się na Tonym, który miał największe doświadczenie w podpisywaniu umów. Kiedy on lekko kiwnął głową, wszyscy skupili się na Kapitanie. 

-Zgada- powiedział wreszcie Steve.

-To super-ucieszył się Star Lord. Teraz nie musiał nic robić i pozwolić, by ci idioci zrobili wszystko, co trzeba, a oni i tak dostaną forsę. I taką robotę lubił.

W tym momencie drzwi się otworzyły z trzaskiem. Do środka wbiegł mężczyzna w mundurze. 

-Złapali go!- zawołał.

-Nasi?- zapytał lekko przestraszony Rocket. Cała nagroda znów pojawiła mu się przed oczami. Nie mógł jej stracić. 

-Nie- wydusił z siebie posłaniec- Tamci. Złapali Cienia razem ze skarbem. Informator powiadomił, że mają go przewieźć do swojej bazy głównej.

-Znacie trasę?- inicjatywę wyciągnięcia informacji, przejął Steve.

-Wiemy którędy na pewno będą musieli przelecieć. 

Kapitan odwrócił się do reszty ekipy i powiedział:

-Avengers wiemy, co robić.

🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹

Mam taką rozkminę. Skoro Thanos tym durnym pstryknięciem, podzielił całą istniejącą populację na pół i potem wymazał jedną połowę. A co jeśli populacja jest nieparzysta. Wtedy przy podzieleniu na dwa zostanie jedna cała osoba. Co się z nią stanie, przy pstryknięciu? Zniknie jej połówka, czy nie zniknie? 

Sorry.

To chore twory mojego mózgu. 

Ciągle jest mi smutno po poniedziałku, lecz pomyślałam sobie, co chciałby nasz kochany Stan. Jak w tej piosence Show Must Go On. Nigdy o nim nie zapominajmy, miejmy go za przykład i kontynuujmy jego dzieło.

To wszystko.

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro