111
-Czemu ci ludzie się tak na mnie gapią?- Rocket rozejrzał się po ulicy.
-Bo nie przywykli do tego, że szop chodzi na dwóch nogach i potrafi mówić- stwierdził Quill.
-Za dziewczynami się tak nie obracają- ocenił kosmita. Wolał zostać w szkole w swoim pokoju, gdzie składał miniaturowy czujnik magnetyczny, zdolny wyłączyć wszystkie urządzania, działające na prąd, w odległości dwudziestu metrów. Chciał skończyć to w ciągu tygodnia i później podłożyć Tony'emu w laboratorium. Jednak został zmuszony wyjść na miasto, by kupić kolejną doniczkę dla Groota. Roślina coraz szybciej rosła.
-Bo Mantis ma czapkę, zasłaniającą czułki, a Gamora bluzę z kapturem- odparł Peter. Uparł się, żeby wraz z resztą pilnować Rocketa przed zrobieniem rozwałki, buszowaniem po śmietnikach i strażą miejską.
Zatrzymali się na chodniku, czekając na zielone światło.
-Co za prymitywna planeta- mruknął szop.
-Ej! Ja się na niej urodziłem!- zawołał Star Lord.
-To wszystko wyjaśnia- stwierdził Rocket.
-Istnieją bardziej zacofane planety od Ziemi- powiedziała Gamora- Ziemianie nie kontaktują się z innymi rasami ani nie zawierają żadnych sojuszy z resztą galaktyki. Jednak istnieją planety, których mieszkańcy uważają statek kosmiczny za jakieś bóstwo. Lub te, na których życie się dopiero rozwija.
-Ja tam sądzę, że po incydencie w Nowym Yorku Rada powinna ściągnąć z Terry status nieświadomości- ocenił Rocket- Przecież mają jakieś pojęcie o kosmosie i utrzymują kontakt z Asgardem. To powinno wystarczyć.
-To nie wystarczy- odpowiedziała zielona- Musieliby najpierw wybrać reprezentanta, a potem przylecieć na zebranie Rady. Z tego, co wiem nie mają oni żadnych statków, dostosowanych do tak długich dystansów.
-Stark pracuje nad jednym w garażu- powiedział Rocket- Na moje oko to, to ustrojstwo może da radę przelecieć kilka skoków, lecz zaraz po tym się rozleci.
-To, czemu mu nie pomożesz?- Quill obrócił się w jego stronę.
-Nie chcę mieć konkurencji w kosmosie. Jeszcze spotkamy się na jednej planecie i rozpętamy elektroniczną wojnę. Nie sądzę, by planeta to przetrwa.
-Na planecie, gdzie dorastałam, nie było elektroniki- odezwała się Mantis. Wszyscy spojrzeli na nią.
-Jestem Groot- odezwał się Groot, siedząc na ramieniu Rocketa.
-Na jakiej ty planecie żyłaś?- zapytał ją Rocket.
-Nigdy wcześniej o niej nie opowiadałaś- zauważył Peter.
-Bo mój pan mi zabronił- wyjaśniła Mantis i przeszła przez ulicę.
-A kim jest ten twój pan?- tym razem odezwała się Gamora.
-Nie mogę powiedzieć. Pan mi zabronił.
Przeszli kolejne kilka ulic w ciszy. Rozmowa z Mantis nie miała sensu, a nikomu nie chciało się jej wypytywać. Wiele planet nie miało dostępu do elektroniki, a nawet na tych, które go posiadają, można spotkać ludzi, którzy nigdy się z nią nie spotkali. Dopiero po pewnym czasie ciszę przerwał Peter.
-Rocket sądzę, że to jest dobry pomysł.
-Jaki pomysł nie jest dobry?
-Wszyscy uważamy, że Groot jest już za duży na doniczkę.
-Jestem Groot- odezwał się Groot, prosto do ucha Rocketa. Szop złapał go i podniósł. Roślinka uderzała jego dłoń swoimi małymi piąstkami. Przestał, dopiero kiedy Rocket podał go Gamorze. Dziewczyna wzięła Groota i postawiła go na swoim ramieniu. Ten od razu tam usiadł i złapał się kosmyku jej włosów.
-Ja jestem załamany jego słownictwem- stwierdził Rocket. Spojrzał na Star Lorda- Czy ty słyszysz, co mówisz? Nie jest większy niż twoją dłoń, a ty chcesz go puścić na miasto bez doniczki.
-Ma już nogi, ręce, głowę- Quill spojrzał na Groota, który wystawił mu język- Ja działam dla ciebie, więc bądź miły- zwrócił się znowu do Rocketa- Czego trzeba więcej?
-Mantis powiedz mu coś- szop zwrócił się do dziewczyny.
-Akurat się zgodzę z Peterem. Zrobiłeś się nadopiekuńczy- powiedziała, poprawiając czapkę. Rocket warknął coś pod nosem. Mantis widząc to, rozpromieniła się i dodała- Jesteś taki słodki, kiedy się wkurzasz.
-Ja słodki?!- zawołał kosmita. Wskazał na całe swoje ciało- Nie jestem słodki. Tylko seksowny.
-Oczywiście!- zawołał Quill i wybuchł śmiechem.
-Ty się lepie nie odzywaj!- wskazał na niego palcem Rocket.- Nie wiesz, ile dziewczyn starało się zwrócić na siebie moją uwagę.
-Jestem Groot- powiedział Groot. Na te słowa szop odwrócił się w jego stronę.
-Ty jesteś jeszcze za mały i nie rozumiesz znaczenia tego słowa.
-Chciały cię, bo brakowało im piesków torebkowych- stwierdził Peter.
Wreszcie dotarli do sklepu, w którym kupowali doniczki przez ostatnie kilka miesięcy. Nie weszli jednak do środka. Stanęli przy witrynie i kontynuowali. Quill spojrzał na Gamorę.
-A ty nie chcesz, coś powiedzieć?
-Nie mam zamiaru mieszać się w waszą dziecięcą kłótnię- powiedziała dziewczyna i ściągnęła kaptur. Groot od razu porzucił kosmyk, który ciągle trzymał i zanurzył się w lesie jej włosów.
-Lepszy już piesek torebkowy niż ty. Kiedy ty ostatnio ćwiczyłeś?- Rocket zmierzył go wzrokiem.
-Biegam częściej niż ty.
-Jestem Groot- odezwał się głosik spośród włosów.
-Dobrze mu powiedziałeś! Quill, całkowicie szczerze, jesteś zerem- stwierdził Rocket- Gamora trzyma cię tylko z litości.
Peter już szykował się do takiej odpowiedzi, że szop zapamiętałby ją na długie lata. Niestety lub stety, bo nie miał żadnych pomysłów, ktoś odezwał się ktoś za nim.
-Peter Quill?
Chłopak odwrócił się do człowieka, który go wołał. Stał tam już siwiejący mężczyzna i przyglądał mu się uważnie. Quill zrobił to samo. Był pewien, że już gdzieś widział tego gościa.
-Tak?- zapytał i nachylił się lekko do Mantis- Jeśli się na mnie rzuci, to ty go uśpij. Ok?- powiedział szeptem.
-Okej!- zawołała uśmiechnięta kosmitka. Wyciągnęła ręce przed siebie, gotowa do ataku.
Star Lord spojrzał na nią i pokiwał smutno głową. Jak Drax nie rozumiał metafor, ona nie rozumiała zasad zaskoczenia.
-Peter to ja- odezwał się mężczyzna.
-To bardzo dobrze, tylko ja muszę już...- Zamarł i nagle sobie uświadomił, skąd go kojarzył- Dziadek?
Mężczyzna podszedł do niego i go przytulił. Mantis już chciała uśpić faceta, lecz Gamora złapała ją za nadgarstek.
-Gdzie ty byłeś przez te osiem lat?- zapytał Petera dziadek, wreszcie go puszczając. Przyjrzał mu się uważnie- Urosłeś.
-No dziadku jakby ci to powiedzieć... Byłem w kosmosie. Porwali mnie kosmici, a konkretniej to Yondu. Zostałem Łowcą, czyli zajmowałem się kradzieżami i sprzedażą, tego, co ukradłem. I uratowałem galaktykę. A co u ciebie?
-Peter chłopcze, co ty wygadujesz?- dziadek spojrzał na niego- Kosmici? Kosmos? Ratowanie galaktyki? Peter możesz mi powiedzieć, w co się wplątałeś. Tak naprawdę.
-Przecież mówię dziadku. Przyleciałem na Ziemię do szkoły, co było pomysłem Yondu, by się mnie pozbyć. I tak właściwie tylko my jesteśmy tutaj Ziemianami- wskazał na resztę- To jest Mantis.
-Dzień dobry- dziewczyna pomachała do mężczyzny.
-To Gamora, moja...
-Nawet nie kończ- przerwała mu kosmitka.
-Jestem Groot- z włosów zielonej wyszedł Groot.
-A to jest Groot- nachylił się do dziadka- Nie przejmuj się, on mówi tylko te dwa słowa. A teraz ważne pytanie dziadku. Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
-Zadzwonił do mnie ktoś z dziwacznym akcentem. Powiedział, że mogę cię ty spotkać. Od tylu lat nie mieliśmy żadnych wiadomości, więc postanowiłem przyjechać- odpowiedział mężczyzna.
-Dziadku to ważne. Czy mógłbyś określić, jaki to był akcent? Niektórzy chcą nas zabić, więc jest to kwestia życia i śmierci.
-Przestań go straszyć- przerwał mu Rocket, stając koło nich- To ja po niego zadzwoniłem.
-Co?- zawołał Quill.
-Ten szop gada- odezwał się jego dziadek.
-Żaden szop! Ani szczeniak, czy piesek lub panda!- wykrzyknął Rocket.- Czy to tak trudno zrozumieć?
W tym momencie nadajnik na jego nadgarstku zaczął świecić i wydawać dziwny dźwięk. Rocket nacisnął go i w powietrzu pojawił się hologram. Pokazywał on Yondu, szczerzącego swoje krzywe zęby w czymś na kształt uśmiechu. Wszyscy Strażnicy Galaktyki nachylili w stronę hologramu, z wyjątkiem Petera, który starał się z tyłu, wszystko wyjaśnić swojemu dziadkowi.
-Mam dla was dobrą wiadomość bachory- odezwał się łowca- Do waszego intelektualnego inaczej przyjaciela zadzwonił Korpus Novy. Zaproponowali nam bardzo ciekawe zadanie.
-Konkrety Yondu. Konkrety- powiedział do niego Rocket.
-Mają problem z jakimś gangiem, a konkretniej z jednym człowiekiem, który czasami z tym gangiem współpracuje, a czasami go wydaje. To dość pokręcone, ale w skrócie. Gość zabił wiele osób. Macie go złapać.
-Gdzie jest haczyk?- zapytała Gamora- Brzmi za łatwo.
-Nie ma żadnego jego zdjęcia. Mają tylko nagranie jego głodu, ale niezrozumiałe i pełne usterek.
-To Yondu?- Peter wepchał się między mich z dziadkiem.
-O Peter. A już myślałem, że coś cię pożarło na tej Ziemi- powiedział do niego niebieski.
-Yondu poznaj mojego dziadka. Dziadku, to jest Yondu. To on mnie porwał.
-Porwał pan mojego wnuka?- zapytał łowcę.
-To był czysty interes, który wreszcie zaczyna się zwracać- odparł Yondu.
-Yondu, to co mówisz, jakoś nas nie zachwyca- powiedział do niego Rocket- Przejdziesz wreszcie do tej najbardziej znaczącej dla nas części?
-Czyli jakiej?- dziadek Petera odwrócił się do wnuka.
-Kasy- wyjaśnił ten, uśmiechając się przy tym.
-Płacą pięć razy tyle, co za ostatni wasz skok. Z bonusem, jeśli wyrobicie się do weekendu.
-Bierzemy- zdecydował Quill- Chociaż nie mam zielonego pojęcia co, ale się zgadzam.
-Tak właśnie myślałem- Yondu jeszcze raz pokazał zęby- Widzimy się za kilka minut tam, gdzie ostatnio- powiedział i się rozłączył.
Strażnicy pokiwali głowami i ruszyli w stronę szkoły. Rocket wbiegł jeszcze do sklepu po doniczkę. Tak tylko na wszelki wypadek.
-Masz zamiar lecieć?- zapytał Petera dziadek- To niebezpieczne.
-Dziadku to jest złoty biznes. A teraz, jak wyczyścili nasze kartoteki, to wszystko idzie z głowy.
-Miałeś kartotekę?
-I trafiłem do więzienia, ale to opowieść na inny czas- pobiegł do reszty.- Dam ci znać, kiedy wrócę!- zawołał jeszcze przez ramię.
🐡🐡🐡🐡🐡🐡🐡🐡🐡🐡
Hej! I jak? Niestety nie wyrobiłam się przed północą, to znaczy, że dzisiaj będą dwa rozdziały. Mam nadzieję, że się coś spodobało.
To wszystko.
Pa pajączki!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro