Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

104

Steve obudził się jak zwykle z samego rana. Pierwsze, co zauważył, był brak chrapania Thora. Wiedział, że na jęki sprzeciwu Starka nie będzie mógł liczyć dzisiaj. Milioner zadzwonił wczoraj, że znowu się spóźnił i noc spędzi u Sary. W tle było słychać śmiechy i piski, co najpewniej znaczyło, że znów bawił się Pheoby. Jednak brak chrapania asgardczyka był niepokojący. Zwykle trzeba było, zrzucać go z łóżka lub wylewać na niego zimną wodę, by go obudzić. 

Rogers rozejrzał się po pokoju. Był w nim sam. Wstał i ruszył do łazienki. To wszystko było naprawdę dziwne. Już wczoraj wieczorem zachowywali się dziwnie.

Steve umył się i ubrał. Potem wyszedł na korytarz. Od razu poszedł do salonu. Był strasznie głodny. Zwykle był pierwszy w kuchni i zawsze miał największy wybór tego, co mógłby zjeść. Jednak nie tym razem. 

W pokoju było mnóstwo ludzi. Rozmawiali ze sobą dość głośno, lecz jak tylko Kapitan wszedł do salonu, wszystko ucichło. Ludzie odwrócili się w jego kierunku, jakby zobaczyli, że przez noc wyrosła mu dodatkowa para rąk. 

-Cześć- pomachał im i poszedł do kuchni. Tam wydarzyła się powtórka z salonu. Ludzie spojrzeli na niego. Potem kiwnęli sobie głowami i wyszli z pokoju. Steve złapał Sama, który też próbował się wymknąć, za ramię.

-Co tu się dzieje?- zapytał go. 

-Nie wiem, o czym mówisz stary- powiedział tamten.

-Zaspałem, czy co? Skąd tu nagle tyle ludzi? Zaspałem? I dlaczego wszyscy milkną, kiedy się pojawiam?

-To nic takiego. Dzisiaj jest dzień wczesnego wstawania. Nawet największe śpiochy dzisiaj się budzą ze swojego stuletniego snu. A teraz sorry- wyminął go- Muszę odpisać zadanie domowe od Helen.

Sam zniknął za drzwiami i Steve obrócił się do prawie pustej kuchni. Jedyną osobą, jaka tam została, był Thor. Siedział przy stole i żuł kanapkę. Kapitan minął go i ruszył do lodówki.

-Są jeszcze jakieś jajka?- zapytał, patrząc na prawie puste pułki w lodówce. Jedynym co zostało nieruszone, był słoik z brukselką. Przyjrzał się jego zawartości i odstawił go jak najdalej od drzwi. Nie był aż tak głodny, by ryzykować. Dostawy jedzenia były prawie codziennie, w godzinach lekcyjnych. Jednak nawet mimo to, wszystko, co było, zjadliwe znikało, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Najgorzej było, jak ktoś upiekł ciasto lub lazanie, lub cokolwiek, co należy przygotować dłużej niż w 5 minut.

-Nie- odpowiedział Thor.

-A chleb?- Steve zostawił lodówkę i zaczął przeszukiwać szafki. Najwyższej znalazł słoik Nutelli i opakowanie ciasteczek- Chyba znalazłem schowek Clinta i Rocketa.

-Sprawdź w spiżarni- poradził asgardczyk.

Steve ruszył w stronę drzwi do spiżarni. Zwykle nie potrzebował zapuszczać się tam. Otworzył je i wszedł do środka. Pierwsze, co zobaczył, były puste, idealnie wyczyszczone półki. Poszedł więc dalej, wgłąb. Zaczął przeszukiwać wszystkie pułki. W końcu jedzenie znów zaczęło się pojawiać. Znalazł bochenek chleba, kilka jajek i jakiś ser. Wraz ze znaleziskami wyszedł z powrotem do kuchni. Wyciągnął patelnie i zaczął smażyć jajecznicę.  

-Może ty mi powiesz, co się tutaj dzieje?- zapytał Thora, nakładając sobie ją na talerz. Wziął jeszcze dwie kromki i usiadł naprzeciwko niego.

-Nie rozumiem pytania- odparł bóg piorunów.

-Nie udawaj. Wiem, że ty nie potrafisz kłamać.

-Steve ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi. Tu się nic nie dzieje.

-Czyli, że coś się dzieje- stwierdził Kapitan pomiędzy gryzami- A ja jestem tego częścią.

-Nie jesteś. Nikt nie jest tego częścią.

-Czyli przyznajesz, że coś się dzieje- Rogers wskazał na niego widelcem.

-Ja nic nie przyznaję- zaczął się usprawiedliwiać asgardczyk. Spojrzał na swój nadgarstek- To już ta godzina? Muszę lecieć! Do widzenia Kapitanie!

I wybiegł. Steve patrzył na niego, wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia.

Dowiedział się o wszystkim, dopiero kiedy zmęczony wrócił po ostatniej lekcji, którą był w-f, a nauczyciel chyba się na niego dzisiaj uwziął, do salonu. Rzucił plecak na ziemię i rozłożył się na kanapie. Teraz miał tylko ochotę, leżeć i oglądać cokolwiek przez resztę dnia. Sięgnął po pilota i nacisnął przycisk, lecz telewizor nie odpowiadał. Odłożył go na stolik, wstał i ruszył do kuchni. Może chociaż coś zje. Złapał herbatniki i jakieś inne ciastka. Otworzył drzwi z powrotem do salonu.  

-Niespodzianka!- wykrzyknął tłum ludzi z Tonym na czele.

Steve prawie się wywrócił. Pokój był pełen niebieskich, czerwonych i białych balonów. Nawet pojawiła się perkusja Tony'ego, chociaż Steve nie miał pojęcia, jak oni zdołali ją wnieść tak szybko. Bucky zagrał trochę na swojej gitarze i zaraz do niego dołączyli Gamora i Stark. Dopiero po tym występie Steve mógł coś powiedzieć.

-Z jakiej okazji? Urodziny mam w lipcu!

-Ty naprawdę nie wiesz?- zdziwił się Sam.

-Ja nie pamiętam daty, kiedy przypomniałem sobie pierwsze wspomnienie- powiedział do niego Bucky.

-Otóż Steve- Tony podszedł do niego- Dokładnie 2 lata temu otworzyłeś oczy, po 70 latach robienia za rzeźbę lodową. Przy okazji uciekłeś z bazy T.A.R.C.Z.Y., nokautując przy okazji dwóch, jak nie więcej, w pełni uzbrojonych agentów. Od tego czasu jesteś z nami, czy tego chcemy, czy nie. 

-Dobra kończmy już tę gadaninę- przez tłum przedarł się Quill- I zaczynajmy imprezę. Gamora dawaj czadu!

I tak się impreza zaczęła. W pewnym momencie, kiedy kapela zaczęła się kłócić o to, co mają grać, inicjatywę przejął Vision. Zupełnie jakby to przewidział. Natasza dała mu mnóstwo fotografii, z zaznaczonym na nich Steve'em, a Zimowy Żołnierz stwierdził, że jest on już stary i musi zacząć się sam o siebie troszczyć. No to Kapitan stwierdził, że niby, kiedy niby nie uważał na siebie. To zapoczątkowało długi monolog, kiedy to Bucky musiał wyciągać go z różnorodnych problemów.

W pewnym momencie Natasza stwierdziła, że musi już iść.

-Pójdę z tobą Nat- powiedział Steve- Zostawiłem strój na sali, a i tak nikt nie zauważy, że zniknę.

Natasza zastanowiła się przez chwilę, jakby sądziła, że ma cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii. Rogers czuł się  tu osaczony i musiał jakoś się stąd wyrwać. W końcu dziewczyna zdecydowała.

-Dobra, tylko nie plącz się pod nogami- powiedziała i ruszyła w stronę drzwi.

W połowie drogi złapał ich Tony.

-A wy się gdzie wybieracie? Impreza się dopiero zaczyna! Zaraz wyciągamy lody!

-Idziemy się przejść- powiedziała mu Czarna Wdowa.

Tony przyjrzał im się od stóp do głów. Podrapał się po brodzie i oznajmił:

-Jak tak, to musicie mieć przyzwoitkę. Idę z wami.

-Co proszę?- Natasza odsunęła się od Steve'a.

-Czy ty myślisz, że my...- Kapitan spojrzał z niedowierzaniem na miliardera.

-Idziecie, czy nie?- Iron man stanął między nimi i pociągnął ich w stronę drzwi.

Wszystko było dobrze. Agentka zdawała się, trochę podenerwowana i śpieszyło jej się, nie wiadomo dokąd. Tony tymczasem ciągle nadawał. W większości wychwalał swoją grę na bębnach. Steve zapomniał nawet o tych śmiesznym i niedorzecznym pomyśle Tony'ego. 

Jednak nie trwało to długo. Steve zrobił jeden krok i nagle ziemia osunęła mu się spod nóg. Wiedział, że nadal tam jest, ale jej nie czuł. On sam też się nie przewrócił, tylko jakby lewitował w pustce. Głos Tony'ego zaczął cichnąć, aż w końcu w ogóle ich nie było słychać. Kapitan nie widział nic, przez czas trwania, mrugnięcia. Kiedy wreszcie odzyskał wzrok, słuch i znów czuł ziemię pod nogami, nie był już na chodniku w akademii. 

Stał na środku jakiegoś pomieszczenia, które widział pierwszy raz w życiu. Przypominało trochę jakiś schron. Betonowe ściany, sufit i podłoga otaczały go ze wszystkich stron. Koło niego był stół pełen jakiś starych urządzeń. Steve rozpoznał w nich rozłożone na części radio, jakiś komputer starej generacji, kilka krótkofalówek i nowszych telefonów oraz mnóstwo narzędzi. Wkoło stołu stały różnego rodzaju krzesła. Żadne do siebie nie pasowało i większość z nich miała połamane oparcia. 

W pomieszczeniu było jedne drzwi prowadzące, Steve miał nadzieję, do wyjścia. Już miał się rzucić w tamtą stronę, ale ktoś położył mu rękę na ramieniu.

-Uspokój się- powiedziała do niego kobieta, najpewniej właścicielka dłoni. 

Nagle całe spięcie i strach opuściły Rogersa. Na ich miejsce pojawił się błogi spokój. Powoli odwrócił się w stronę kobiety. 

Przewyższała go tylko o kilka centymetrów. Była ubrana w jakiś zielonoczarny kombinezon z przypiętymi do pasa dwoma, dziwacznie zmodyfikowanymi pistoletami. Miała długie do ramion, dość proste, brązowe włosy, z zielonymi końcówkami. Dopiero potem spojrzał jej prosto w oczy. Nie miała tęczówek. Wyglądało to, jakby źrenice zajęły ich miejsce. Z samego końca jej czoła, tam, gdzie zaczynały rosnąć włosy, wyrastała para czułek. 

-Mantis?- zapytał Steve, nie wierząc w to, co widział.

Kobieta nie zdołała mu odpowiedzieć. Kiedy otwierała usta, ktoś koło niej zawołał. 

-Strange! Ty stary wariacie! Udało ci się! Trzymaj się!

Kapitan odwrócił się w stronę, skąd pochodził głos. Zobaczył tam dwóch mężczyzn. Jeden z nich opierał się na drugim. Miał ciemne włosy, zaczesane do tyłu z dwoma pasmami siwizny po bokach. Kilka kosmyków mu się wymknęło i opadały mu swobodnie na czoło.  Miał zadbaną brodę zrośniętą z wąsami. Na szyi miał zawieszone Oko Agamoto.

Drugi facet, tak który podtrzymywał pierwszego, miał ciemnobrązowe, nastroszone włosy. Posiadał równie zadbaną brodę i wąsy, lecz one się ze sobą nie łączyły. Pomógł pierwszemu usiąść na jednym z krzeseł i kontynuował mówienie.

-Patrz na mnie ty czarodzieju. Nie umieraj. Będziemy musieli potem odesłać młokosa. Tylko ty to potrafisz. Patrz na mnie. 

-Przestań gadać. Od tego jest mi jeszcze gorzej- mruknął do niego ledwo przytomny.

-Oczywiście! Już się robi!- odwrócił się do Mantis i Steve'a, wskazał na ledwo przytomnego- Trzeba będzie mu dać jakieś ziółka, może jakąś herbatę lub narkotyki, czy, co ten czarodziej od wyciągania królików z kapelusza, bierze. 

Drzwi do pomieszczenia się otworzyły i wleciała do środka czerwona peleryna lewitacji. Nie miała takiego soczystego koloru, jak Steve zapamiętał i była prawie cała pozszywana. Zatrzymała się koło czarodzieja. Dotknęła jego twarzy i przykryła go.

-Ty- stojący mężczyzna wskazał na ubranie- Przynieść mu coś ciepłego do picia. Zawołał przy tym Hope, Wandę i Pyma. Oni muszą tu przyjść.

Peleryna zacisnęła się mocnej na swoim właścicielu i go puściła. Z szybkością błyskawicy wyleciała z pomieszczenia. Brodaty mężczyzna odwrócił się w stronę Steve'a i Mantis.

-Moja droga mogłabyś się nim zająć?

-Oczywiście- kobieta wyminęła Kapitana i stanęła przy czarodzieju.

Tymczasem facet podszedł do Rogersa i złapał go w ramiona. Przyjrzał mu się uważnie i z każdą sekundą uśmiechał się coraz szerzej. Potem go mocno przytulił. Steve był zbyt zdziwiony, by cokolwiek zrobić. Mężczyzna odsunął go wreszcie od siebie, ale go nie puścił.

-Jesteś- powiedział z przeogromną radością w głosie. Patrzył się na niego tak, że gdyby tylko to było możliwe, najpewniej promieniowały szczęściem.

-Taaaaaaak- odpowiedział Steve- A ty kim jesteś? Gdzie ja jestem? Co tu się dzieje? Co ja właściwie tu robię? Gdzie jest Tony i Natasza?!

-Steve nie poznajesz starego kumpla?

Kapitan spojrzał na niego i starał się pojąć, gdzie wcześniej widział już tę twarz. W końcu powiedział coś, w co nie pokładał żadnej wiary i było jeszcze bardziej niewyobrażalne, od tego, że Mantis go uspokoiła.

-Tony?

-Dokładnie! Mam genialną brodę co?- zaczął się gładzić po zaroście.

-Stephen?- Kapitan wychylił się i spojrzał na siedzącego.

-Cześć, dawno się nie widzieliśmy Kapitanie- powiedział czarodziej. Manis trzymała na jego czole rękę i coś szeptała.

-Co tu się dzieje?- Steve zapytał dorosłego Tony'ego.

-Witaj w przyszłości, którą mamy zamiar powstrzymać! A ty nam w tym pomożesz!- zawołał Stark.

-Co proszę?

-Będziesz musiał znów uratować świat Kapitanie Ameryko. Bez presji, tylko że jeśli ci się nie uda, to wszystko się ziści i będzie po nas.

-A co jest nie tak z tą przyszłością?

-Otóż Steve witaj w świecie Ultrona- powiedział Iron man, spuszczając głowę. Cała jego radość zniknęła- Proszę. Musisz nam w tym pomóc. Nie daję sobie rady.  

🐐🐐🐐🐐🐐🐐🐐🐐

"Śmieje się diabolicznie, niczym szaleni naukowcy albo super złoczyńcy" 

Nie wiecie na co się porywacie, jeśli chcecie poznać dalszą część. Ta historia powstała w mrocznych zakamarkach mojej i tak dość świrniętej wyobraźni. 

Postaram się jutro wrzucić nowy rozdział. 

Pa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro