9 (2/2). Martwy dla świata
Przedostatni rozdział... __________________________________________________________________________
9 (2/2). Martwy dla świata
- Nie, proszę, nie krzywdź go... Błagam, on umrze - zachrypiałem, krztusząc się łzami.
Osiłek siedział mu na biodrach i trzymał mocno jego nadgarstki. Tae próbował się wyrwać, ale nie miał siły. Jego ciało było zmasakrowane. Zakrwawione, posiniaczone. Nogę miał wygiętą pod dziwnym kątem. Złamaną.
Mój Boże...
- Zabij mnie, ale jego zostaw - błagałem, próbując się podnieść, ale spętane ręce przywiązane do kaloryfera uniemożliwiały mi to.
- Nie... Podziwiaj. Patrz, jak będzie zdychał, gdy będę go gwałcił – wysyczał, uśmiechając się obrzydliwie do Taehyunga. Ten zaczął szarpać się jeszcze bardziej, wierzgając nogami. Przez chwilę byłem pewien, że usłyszałem chrupot połamanych kości... - Wiesz, że zwłoki też się cudownie rżnie? – powiedział i spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
- PRZESTAŃ! – wrzasnąłem. - TAEHYUNG!
Wtedy Tae udało wyrwać się rękę z uścisku napastnika, korzystając z jego nieuwagi. Nagle zamachnął się i mocno spoliczkował mężczyznę. Spróbował kopnąć go w krocze zdrową nogą, ale gwałciciel szybko zareagował. Chwycił dwiema dłońmi jego rękę i cały czerwony z gniewu wykręcił mu ją. Nagle po pomieszczeniu rozniósł się trzask złamanych kości.
Szatyn wrzasnął przeraźliwie. Brzmiało to tak potwornie nieludzko... Jak zwierzę obdzierane ze skóry.
Mordował go. Zabijał moje maleństwo. A ja nic nie mogłem zrobić...
- Jebana kurwa. Będziesz umierał w męczarniach, dziwko – wysyczał do niego i chwycił go brutalnie za biodra. Nie zważając na jego krzyki, wszedł w niego gwałtownie. Na brzuch mężczyzny spadło kilka małych kropli krwi, które rozbryznęły się, gdy wtargnął w ofiarę.
Szatyn wrzeszczał. Zdzierał sobie gardło, a po jego brudnej twarzy spływały łzy. Wyglądał, jakby... umierał. Jakby jego dusza za wszelką cenę chciała wydrzeć się z ciała, oszczędzając mu bólu.
Czarnowłosy gwałcił go niewzruszony. Gwałtownie poruszał biodrami, trzymając go mocno za kostki. Taehyung dusił się od łez, zagryzając zęby na dłoni zdrowej ręki.
Nagle przestał krzyczeć. Zamarłem przerażony widząc, jak mężczyzna wciąż go krzywdzi, nie zważając na jego bezwładne ciało.
- TAE! – wrzasnąłem. – Taehyung, obudź się – zacząłem łkać. – Obudź się, dziecinko, proszę... Błagam – płakałem.
- Hmm, zemdlał czy zdechł? – wydyszał czarnowłosy, wciąż się w nim poruszając. – W sumie to obojętne. Póki nie gnije, jest zdatny do użytku.
- Nie, proszę... - zachrypiałem, ale z ulgą stwierdziłem, że chłopiec oddycha.
- Znudził mi się - mruknął i wolno wysunął się z niego. Zacisnąłem zęby widząc uda szatyna umorusane świeżą krwią... - Teraz z tobą się zabawię. Zniszczę was obydwu.
Wiedziałem, że mnie też to czeka, więc jego zamiar skrzywdzenia mnie, nie zrobił na mnie wrażenia. Śmiertelnie bałem się o Taehyunga, który ledwo dyszał, leżąc nieprzytomny na brudnej, betonowej posadzce... Ale żył. To było najważniejsze.
Zacząłem się trząść. Telepałem się jak w febrze, widząc jego poranione, brudne ciało. Wspomnienia gwałtu na nim zatruwały mój umysł, moją duszę nie pozwalając wyjść z szoku.
- Rozkuję cię. Spróbuj tylko coś kombinować, to spalę ci chłopaka żywcem - syknął. Pochyliłem głowę i przymknąłem oczy, tracąc powoli świadomość. Czułem, że odpływam od nadmiaru stresu. - Patrz na mnie, szmato, jak do ciebie mówię - warknął i chwycił mnie boleśnie za włosy. Szarpnąwszy za nie, zmusił mnie do odchylenia głowy w tył. Załkałem żałośnie i zagryzłem zęby, obnażając je. - Zaraz przestaniesz walczyć.
Nagle usłyszałem huk otwieranych z impetem drzwi. Do pomieszczenia wkroczyli uzbrojeni po zęby mężczyźni ubrani w solidną, czarną, policyjną zbroję. Doskoczyli szybko do zaskoczonego oprawcy i powalili go na ziemię.
Zostaliśmy uratowani...
Wtedy wszystko spowiła ciemność. Moje ciało, mój umysł nie wytrzymały tego wszystkiego. Straciłem przytomność.
***
- Taehyung! - obudziłem się z krzykiem, rozglądając się nerwowo.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że leżę na szpitalnym łóżku w czystej, jasnej sali. Pielęgniarka, która kładła właśnie tacę z jedzeniem na komodę, drgnęła zaskoczona moim krzykiem i łamiącym się głosem powiedziała:
- Proszę chwilkę poczekać, zawołam lekarza prowadzącego.
Po chwili do pomieszczenia wszedł ubrany w biały kitel mężczyzna.
- Obudził się pan, jak dobrze. Jak się pan czuje? - spytał formalnie.
- Gdzie jest Kim Taehyung?! - spytałem spanikowany, siadając gwałtownie.
Obawiałem się najgorszego... Że tylko ja przeżyłem, a on...
- Już czuje się lepiej. Proszę spróbować powoli wstać i jeśli nie będzie pan miał zawrotów głowy, będzie można do niego pójść. Pielęgniarka pana zaprowadzi.
***
- Tae... - szepnąłem, widząc ledwo żywego chłopaka leżącego na szpitalnym łóżku. Nogę miał w gipsie, tak samo rękę. Całe jego ciało znaczyły ciemnie siniaki, wiele miejsc miał zaklejonych plastrami, obwiązanych bandażami.
Uśmiechnął się do mnie słabo, patrząc na mnie spod wpół przymkniętych powiek.
- Mało co pamiętam - zachrypiał, gdy siadałem obok niego na łóżku. - Nic nie zdążył ci zrobić?
- Nie... Ale to nieważne. Co z tobą? Jak się czujesz? - spytałem, głaszcząc go delikatnie po poranionej głowie.
- Już jest lepiej, ale boli mnie wszystko. Cud, że nie skończyło się na jakichś poważniejszych obrażeniach. Nie wiem, jakim cudem nie połamał mi żeber, nie mam jakiegoś wylewu... Dobrze, że skupił się na gwałceniu mnie niż biciu - mruknął beznamiętnie.
- Boże, Tae, tak mi przykro... Nie byłem w stanie cię obronić - załkałem, odgarniając mu grzywkę z czoła.
- Przestań, to nie twoja wina. On... nawet nie chcę wymawiać jego imienia, to psychol. Cudem przeżyliśmy, naprawdę. Zanim cię dorwał pokazywał mi, ile opakowań benzyny przygotował, żeby nas nią potem oblać i podpalić...
- Nie... - zachrypiałem tylko z niedowierzaniem.
- Ale złapali go, pójdzie do pierdla, chociaż kto wie, czy jednak nie zostanie w szpitalu psychiatrycznym. Byle jak najdalej od nas.
- Opowiadał mi, co ci robił - powiedziałem z trudem. - Jak ty to przetrwałeś...?
- Heh, nie mam pojęcia. Gdy cię pierwszy raz spotkałem i uratowałem, byłem na skraju załamania nerwowego. Przy tobie jakoś się pozbierałem - powiedział, uśmiechając się do mnie delikatnie - Ale swoją drogą, co za cholerny zbieg okoliczności... że musiałeś się natknąć akurat na niego wtedy na tej domówce. Wiesz, on znał wiele osób, często chodził na imprezy i właśnie w ten sposób polował na swoje ofiary. Gwałcił je, chuj wie, czy kogoś nie zamordował... Jestem prawie przekonany, że takie przestępstwo też ma na koncie - mówił Tae, a ja gładziłem go kciukiem po wierzchu dłoni, słuchając szatyna ze smutkiem. - Miałem tylko jedną okazję, by uciec od niego. Kiedy był w pierdlu za kradzież... Na spokojnie zmieniłem nazwisko, znalazłem pracę, mieszkanie. A i tak nas dorwał - załkał i ukrył twarz w dłoniach, tłumiąc szloch.
- Kocham cię, maluszku. Szybko się z tego wyliżesz i wyjdziemy na prostą - zapewniłem i objąłem go za szyję, gładząc jego drżące od płaczu plecy.
Tak naprawdę nie wierzyłem w to, że się się pozbieramy. I tak mieliśmy ciężkie czasy dzieciństwa i nastoletniości, które sprawiły, że mieliśmy poważnie nadszarpnięte zdrowie psychiczne. A koszmar, z którego wyszliśmy ledwo żywi, z pewnością wpuścił w nasze żyły śmiertelny jad, który powoli nas wyniszczy...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro