5. Martwy dla świata
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze ,_,
Napędziły mnie tak do działania, że qkdjqekjderq (elokwencja na wysokim poziomie) ;A;
Ciesze się, że Wam się podoba.
Uwielbiam Was ♥
PS. Nie wiem, czy Was interesują takie rzeczy, ale pisałam ten rozdział do tej ślicznej piosenki: Aleah - Sacrifice <3
__________________________________________________________________________
5. Martwy dla świata
W którymś momencie zdałem sobie sprawę z tego, że moje myśli zajmował już tylko i wyłącznie Taehyung.
Stał się moim oczkiem w głowie, moim kochaniem, moim skarbem.
Oczywiście nie dawałem tego po sobie poznać, bo szczerze mówiąc bałem się, że weźmie mnie za jakiegoś napalonego zboka.
Ograniczałem się więc tylko do przytulania go w nocy, by czuł się bezpiecznie.
Nie chciałem, by czuł się nieswojo tym bardziej, że byłem na jego terenie i wciąż czułem się jak intruz.
Lecz w najbliższy wtorek miałem mieć rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy, więc może nie zapowiadało się, że będę pasożytem roku?
Oglądaliśmy wieczorem dramę w telewizji, gdy nagle zmorzył mnie sen.
- Taeś.
Szturchnąłem go w ramię.
Brunet oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na mnie.
- Hm?
- Ja jestem już śpiący, idę się położyć, ok?
- Nie chcesz oglądać? – odparł zdziwiony. – Taka fajna drama...!
Uniosłem ironicznie brew, patrząc kątem oka na film. Jakiś mężczyzna biegł właśnie w stroju wielkiego, różowego królika przez jezdnię, potykając się co chwilę. Naprawdę... interesujące.
- Tak, tak, Tae, bardzo ciekawa, ale oczy mi się zamykają. Dobranoc – powiedziałem i udałem do sypialni.
Szczerze mówiąc, oglądałem te głupoty z nim tylko dlatego, bo liczyłem na to, że zaśnie uroczo, opierając się głową o moje ramię. Byłoby słodko do porzygu, ale oczywiście drań dzielnie się trzymał i nie zasypiał.
Przymknąłem drzwi i po omacku dotarłem do łóżka. Wsunąłem się pod kołdrę i przykryłem nią po nos, podkulając nogi. Było chłodno i nawet bluzka z długim rękawem i długie spodnie nie pomagały na to, że marzłem. Tego wieczoru po prostu było mi wyjątkowo zimno.
***
Obudziłem się nagle, czując potworny chłód.
Zerwałem się na równe nogi i dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że byłem cały mokry od lodowatej wody. Ktoś mnie nią oblał...
- No witam, dzieciaczku – usłyszałem zza pleców.
Odwróciłem się gwałtownie i zamarłem przerażony nie wiedząc, co się dzieje.
Leżałem na podłodze po środku ciemnego, obcego mieszkania, a jakieś dwa metry przede mną na krześle siedział młody chłopak. Ten sam, który wyśmiewał mnie na imprezie i pokazywał moje zdjęcie...
Szybko się podniosłem, przybrałem postawę nieustraszonego Parka Jimina i patrząc na oprawcę odważnie, spytałem chłodno:
- Czego chcesz? Po co mnie tu zaciągnąłeś?
- Oj, ktoś tu ma niemiły ton... - powiedział ironicznie i klepnął pałką policyjną po wewnętrznej stronie swojej dłoni. Dopiero wtedy ją zauważyłem. Przełknąłem ślinę, ale nie skuliłem się.
Wtedy przypomniałem sobie moment, w którym uderzył mnie w kark, bym stracił przytomność.
- Zabiję cię za to, że mnie uderzyłeś – syknąłem. Już się do niego zbliżałem z zamiarem wymierzenia mu prawego sierpowego, gdy chłopak błyskawicznie się podniósł, doskoczył do mnie i uderzył narzędziem w moją głowę. Coś mi chrupnęło w szyi. Upadłem ciężko na podłogę, trzaskając w nią biodrem. Zamroczyło mnie, nie byłem w stanie wstać.
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, w jak wielkim niebezpieczeństwie się znajdowałem. Facet był dużo wyższy ode mnie, umięśniony. Prawdopodobnie był szalony.
Zabije mnie...
- Mała szmata – warknął i przydepnął mi szyję, dociskając mnie tym samym do ziemi.
Wrzasnąłem instynktownie i zacząłem się szarpać, próbując się oswobodzić, ale nie robiło to na nim żadnego wrażenia.
- Zabawimy się, laleczko – powiedział i uderzył bronią w podłogę, tuż obok mojego nosa. Ze strachu zachłysnąłem się powietrzem i zamarłem. Wtedy wziął nogę z mojej szyi i syknął: - Rozbieraj się, dziwka musi być naga.
Otworzyłem szeroko oczy z przerażenia. Naprawdę mogłem zginąć.
„Teraz albo nigdy" – nie zastanawiając się i nie myśląc o konsekwencjach, gwałtownie zerwałem się do ucieczki. Dobiegłem szybko do drzwi i szarpnąłem za klamkę. Zamknięte. Zacząłem w panice je kopać, próbując je wyważyć, jednak ani drgnęły. Byłem skończony.
Odwróciłem się powoli, spodziewając się najgorszego. Czarnowłosy chłopak wolno szedł w moją stronę, uśmiechając się ironicznie.
- Wiesz, że popełniłeś ogromny błąd?
Strach kompletnie mną zawładnął. Zrobiło mi się gorąco, serce zaczęło mi bić w zastraszającym tempie. Nogi ugięły się pode mną i padłem na kolana. Nie mogłem podnieść się z przerażenia.
Patrzyłem na niego z dołu i czekałem na to, co miało nadejść.
- Taki przerażony... wyglądasz żałośnie – wycedził i chwycił mnie za włosy. Krzyknąłem zaskoczony, a on rzucił mnie na ziemię i zaczął rozbierać.
- Nie, proszę... - łkałem czując, jak zrywa ze mnie spodnie. Szarpałem się, próbowałem odczołgać, jednak co jakiś był mnie pięścią po głowie, bym z otępienia nie mógł się bronić.
Po chwili leżałem całkiem nagi, kuląc się żałośnie.
Trzymałem ręce na głowie w obawie, że znów mógłby mnie w nią uderzyć.
- Na kolana i teraz grzecznie mi obciągniesz – powiedział, szturchając mnie po nagim biodrze butem.
- N-nie... - załkałem, zaciskając mocno powieki i kuląc się jeszcze bardziej.
- Nie? Pyskujesz? – warknął i chwyciwszy mnie za szyję, zaczął mnie za nią unosić, zmuszając do uklęknięcia.
Złapałem go za nadgarstki, próbując się oswobodzić. Dusiłem się... Miałem wrażenie, że zaraz zmiażdży mi tchawicę.
Próbując rozpaczliwie złapać oddech, klęknąłem przed nim, patrząc na niego błagalnie i drapiąc go po nadgarstkach.
Jedną ręką wciąż trzymał mnie za szyję, zmniejszając trochę uścisk, a drugą zaczął rozpinać sobie spodnie. Rozpaczliwie zacząłem szybko oddychać, starając nabrać jak najwięcej powietrza do płuc. Zacisnąłem powieki. Nie chciałem patrzeć.
- Teraz otwórz buzię i ssij. Tylko bez zębów, bo zginiesz – syknął.
- Nie! – krzyknąłem.
Nagle zamazał mi się obraz.
Poczułem, jak ktoś mną potrząsa i otworzyłem oczy. Nie wiedziałem, co się dzieje. Rozglądnąłem się szybko wokół siebie i zdałem sobie sprawę z tego, że leżałem na łóżku w zadbanej, jasnej sypialni.
- Jimin? – usłyszałem nagle i poczułem, jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu.
- Zostaw mnie! – krzyknąłem i odepchnąłem na oślep oprawcę, próbując złapać oddech.
- To ja! Uspokój się!
Ale nic do mnie nie docierało. Leżąc, skuliłem się i złapałem za głowę, dysząc chrapliwie.
- Zostaw mnie... ja nie chcę... - mówiłem jak w amoku.
- Jimin, miałeś koszmar. Śniło ci się coś złego. Już wszystko dobrze. Jesteś u mnie. Jesteś bezpieczny – mówił głos.
To był tylko sen...
Odetchnąłem z ulgą, nie zmieniając pozycji i próbowałem uspokoić oddech. Drżałem.
- No już... już dobrze – powiedział Tae i przysunął się do mnie bliżej. Delikatnie przesunął moją głowę tak, bym oparł ją o jego uda, twarzą w stronę jego brzucha. Zacisnąłem pięści na materiale koszulki, w którą był ubrany i słuchałem jego kojącego głosu.
Wtedy zaczął głaskać mnie po głowie, przeczesując palcami włosy.
- Oddychaj spokojnie. Już wszystko dobrze – szeptał, odgarniając wilgotną grzywkę z mojego czoła.
- Przepraszam – wychrypiałem. – Nie chciałem żebyś mnie widział w takim stanie. Przyśniło mi się to... co mnie wtedy spotkało. Nie wiedziałem, że tak zareaguję. Myślałem, że już się z tego wylizałem – tłumaczyłem się zażenowany.
- Z tego nie da się tak łatwo wylizać... - odparł smutno. – Chodź, położymy się. Już ci się nie będzie nic złego śniło.
Uniosłem się i położyłem bokiem na łóżku, okrywając po ramiona kołdrą. Tae ułożył się przodem do mnie i objął mnie, kładąc dłonie na moich łopatkach. Oparłem brodę o jego głowę, a on wtulił się w moją grdykę.
- Jeszcze raz przepraszam, że cię obudziłem. Miałem być silny – szepnąłem i zacząłem głaskać go po plecach, wciąż szybko oddychając.
- Jesteś silny. Żyjesz. Ja bym czegoś takiego nie przetrwał.
- Przetrwałbyś. Mam nadzieję, że już cię nie obudzę - mruknąłem.
Wtedy Tae przesunął się wyżej na wysokość mojej twarzy i nieśmiało przybliżył się do mnie, patrząc mi badawczo w oczy.
- Taeś... - szepnąłem i ująłem jego twarz w dłonie. Miał takie piękne, wielkie oczy... Przysunąłem się jeszcze bardziej i zamknąwszy oczy, delikatnie ucałowałem jego ciepłe, suche wargi. Mruknąwszy cicho, odwzajemnił nieśmiało pocałunek, napierając na mnie delikatnie tymi cudownymi usteczkami.
Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, subtelnie się całując.
Pierwszy raz w życiu poczułem się kochany...
Wtedy przerwaliśmy pocałunek, a ja objąłem mocniej chłopaka, wtulając go w swój tors.
- Czym sobie zasłużyłem, że cię spotkałem – szepnąłem i ucałowałem go w główkę.
Tuląc go do siebie i wiedząc, że mu na mnie zależy wiedziałem, że jestem bezpieczny. Byłem pewien, że tę noc prześpię spokojnie.
Zasypiałem, głaszcząc czule to cudowne maleństwo, wtulone w moją klatkę piersiową. Był taki drobny, delikatny...
Chciałem obronić go przed całym złem tego świata, więc musiałem być silny i nie dać się bolesnym wspomnieniom. Potrzebowałem go i czułem, że on mnie też.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro