Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Martwy dla świata

  "Pragnienia" miały być serią zmieszczoną w siedmiu rozdziałach, ale dostałam tak dużo wiadomości z prośbą o kontynuację, że chyba się pokuszę o napisanie ;_;

Nawet nie wiecie, jak miło mi było czytać, że jesteście ciekawi, co było dalej z Jiminem

Jestem małym sadystą, wiem, ale poprawię się T T

Na razie kończę dla Was "Martwego dla świata" i piszę jeszcze jedno opowiadanie. Może niedługo wstawię pierwszy rozdział

Jak lubicie mpregi, to się Wam spodoba :>

Tymczasem zapraszam na czwarty rozdział "Martwego"♥


__________________________________________________________________________  


4. Martwy dla świata


Minął tydzień i nadszedł upragniony weekend.

Tae pięć dni w tygodniu kolczykował swoje ofiary, ja zajmowałem się psem, ogarniałem mieszkanie, szukałem w Internecie ogłoszeń o pracę i osobiście wybierałem się do różnych miejsc, by złożyć CV. Nie chciałem bawić się w wysyłanie ich mailowo, a tak przynajmniej codziennie wychodziłem z mieszkania.

Jeśli chodzi o moją relację z Taehyungiem, to była raczej... sztywna.

Czułem, że Tae się mnie wstydzi, więc nie narażałem go na stres spowodowany moją osobą. Po prostu traktowałem go jak kolegę, a nie jak obiekt moich westchnień.

Oglądaliśmy więc filmy, czytaliśmy książki. Nic specjalnego. Jak normalni współlokatorzy. Nie poruszaliśmy nawet żadnych trudnych tematów, co pozwoliło mi nabrać dystansu do cierpienia, jakie mnie spotkało.

Jedyne, czym wciąż się martwiłem, to jego były chłopak. Fakt, nie słyszałem już, żeby do niego dzwonił, ale bałem się o Tae. Po prostu czułem niepokój.

Wydawało mi się, że całe swoje pokłady opiekuńczości, które trzymałem w uśpieniu przez całe swoje życie, chciałem przekazać właśnie Taehyungowi.

- Słuchaj, Jimin, bo – zaczął niepewnie chłopak, gdy jedliśmy obiad, który razem przygotowaliśmy – bo w kwestii spania...

- No?

- Nie chcę, żebyś spał na kanapie - mówił zawstydzony, grzebiąc widelcem w warzywach. – Mam duże łóżko. Mógłbyś spać obok mnie...

- Obok? – spytałem nie dowierzając, że słyszę taką propozycję. Spodziewałem się sypiać miesiącami na tej nieszczęsnej kanapie. Widocznie los mi sprzyjał.

- Znaczy, jeśli nie chcesz, to nie... Może chcesz sam. Nie wiem. Jak chcesz – tłumaczył się panicznie.

Słodki, zawstydzony aniołek. Uśmiechnąłem się do niego ciepło.

- Taeś? – spytałem, a ten uniósł wzrok i spojrzał mi w oczy. – A ty chcesz, żebym spał obok ciebie?

- Ja... to znaczy... - zmieszał się. Postanowiłem więc postawić wszystko na jedną kartę i złapałem go za rękę. Szatyn zawstydził się jeszcze bardziej i skulił, ściskając moją dłoń. – J-ja po prostu nie chcę spać sam.

- Nie będziesz – odparłem, głaszcząc kciukiem wierzch jego dłoni.

Ogarnęła mnie nagle jakaś dziwna konsternacja. Wyczuwałem, że z natury był raczej wesołą osobą, ale coś go przygasało i odbierało całą chęć życia. W końcu kto szczęśliwy bierze antydepresanty? No i ten telefon od byłego... Widziałem w oczach Tae strach, gdy rozmawiał z nim wtedy przez telefon. Coś ewidentnie było nie tak.

Może bał się spać sam? Może ten były coś mu zrobił?

Wiedziałem, że te pytania nie dadzą mi spokoju i postanowiłem w najbliższym czasie wyciągnąć od niego odpowiedzi. Ale nie dzisiaj. Tego wieczora postanowiłem pokazać mu, że nie musi czuć się samotny.

Wlazłem pod prysznic i opierając się o gorące, mokre kafelki, zamknąłem oczy, wsłuchując się w szum wody.

Dopiero wtedy dotarło do mnie, że dzięki temu chłopaczkowi kompletnie nie myślałem o krzywdzie, jaka mnie spotkała. Normalny człowiek chyba po takim czymś miałby napady paniki czy czegoś. A u mnie jedyne, co się zmieniło, to słaba pewność siebie i zaniżone poczucie własnej wartości. Jednak mogłem normalnie funkcjonować. Nie miałem też myśli samobójczych, które często mnie męczyły, gdy mieszkałem z matką, a co dopiero tuż po tym... gwałcie. W końcu próbowałem się zabić, byłem zdesperowany i pewny, że chcę umrzeć, a teraz nagle zachowywałem się normalnie?

Jimin, debilu, po prostu się zauroczyłeś.

Chyba to mnie ratowało. Chciałem żyć dla tego maleństwa, nawet jeśli miałaby to być jednostronna deklaracja. Jednak Taeś lubił chłopców, więc może miałem szansę...?

Westchnąłem rozanielony.

Czyżby moje życie zaczynało się układać?

Skończywszy się kąpać, wytarłem się i ubrałem czarne spodenki do kolan i T-shirt. Cholera, a może powinienem był ubrać długie spodnie, żeby się nie wstydził, czy coś...?

O nie. Chyba zaczynałem mieć fisia na punkcie komfortu chłopaka.

Stop.

Nie mogłem być taką pierdołą. Będę chodził spać tak, jak mi się podoba i już. Dopóki nie biegałem na golasa, to chyba nie przekraczałem granic przyzwoitości.

Drzwi do sypialni były uchylone, ale i tak na wszelki wypadek zapukałem.

- Mogę? – spytałem.

- Tak, wchodź.

Wszedłem więc do pokoju, zamykając za sobą drzwi. W pomieszczeniu było prawie ciemno. Jedynym źródłem światła była mała lampka na szafce nocnej.

Tae siedział na łóżku, przeglądając coś w telefonie.

Już chciałem usiąść obok niego, gdy zauważyłem, że jest tylko jedna kołdra.

Trochę głupio mi było wleźć mu pod nią jak jakiś zboczeniec. Jeszcze w tych krótkich majtach.

- Hm? Co się stało? – spytał nagle Tae, widząc moje zmieszanie.

- Em. Nie masz jakiegoś koca, czy coś? Nie chcesz chyba, żebym ci właził pod kołdrę... - zacząłem niepewnie.

- Cały koc Luna pogryzła i nie zdążyłem kupić nowego...

„Jasne, jasne, mały zboczuszku. Po prostu chcesz się w nocy poprzytulać do mojego ABS-a" – zażartowałem w myślach.

- A, rozumiem – odpowiedziałem, starając się ukryć sarkazm.

Uszczęśliwiony wsunąłem się pod kołdrę i położyłem na boku twarzą w stronę chłopaka. Wsunąłem sobie dłoń pod policzek i zacząłem intensywnie wpatrywać się w Taehyunga. Chciałem go trochę pozawstydzać. Nie było na świecie nic słodszego, niż jego zarumienione policzki i zmieszanie.

- Hm? – mruknął niepewnie, spoglądając na mnie.

- Nic. Po prostu jesteś bardzo ładny.

- N-nieprawda... - szepnął, wbijając wzrok w ekran telefonu.

- Prawda.

- Jesteś pierwszą osobą, która mi coś takiego powiedziała, więc to nie może być prawda...

Co? Jak to możliwe? Przecież miał chłopaka.

- Jak to? – spytałem, nie dowierzając.

- Mój ex... - zaczął, nie patrząc na mnie – źle mnie traktował. A przed nim nikogo nie miałem. A rodzice to już w ogóle szkoda gadać.

Posmutniał, a mi zrobiło się głupio. Po co w ogóle zaczynałem takie gadki...

- Taeś, przepraszam... to było nie na miejscu. Nie chciałem, żebyś się przeze mnie smucił – odparłem, siadając.

- Nie o to chodzi. – Odłożył telefon na szafkę. – Po prostu nie wierzę, jak mi ktoś coś takiego mówi. Dla mnie to puste.

- Taeś, ja powiedziałem prawdę. Zawsze jestem szczery i mówię to, co myślę.

- To – zaczął niepewnie – przytul mnie i powiedz to jeszcze raz...

Zszokował mnie tym. Moje zakompleksione biedactwo. Co go musiało spotkać, skoro tak się zachowywał...?

Ostrożnie zbliżyłem się do niego i klęknąłem przy nim. Objąłem go delikatnie za szyję, opierając brodę o jego ramię.

- Jesteś ładny, mądry, dobry, wyjątkowy... – mówiłem cicho i zacząłem głaskać go po włosach – jesteś jedyny w swoim rodzaju, śliczny, wspaniały.

Nagle załkał i zadrżał. Objął mnie niepewnie i wtulił twarz w moją szyję na której po chwili poczułem jego łzy.

- Cii, już dobrze – uspokajałem go zaskoczony. – Jestem tutaj.

Położyłem się na boku, ciągnąc go za sobą. Ten, cicho łkając, wtulił buzię w mój tors, wbijając palce w moje łopatki.

- Przepraszam – zaszlochał.

- Za co? – spytałem łagodnie i pocałowałem go w główkę.

- Że ryczę...

- Daj spokój. W moją klatę zawsze możesz się wypłakać.

- Chcę być silny jak ty...

- Przestań. Jesteś silny. Każdy musi czasem poryczeć.

Nie wiem, jak długo to biedactwo płakało. Głaskałem go i tuliłem do siebie mając nadzieję, że mu ulży. Było mi go potwornie szkoda.

Po jakimś czasie zdałem sobie sprawę z tego, że oddycha już miarowo i głęboko, a jego mięśnie rozluźniły się trochę.

- Taeś, śpisz? – szepnąłem.

Odpowiedziała mi cisza. Zasnął.

W tamtym momencie postanowiłem po prostu, że zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy.

Obudziłem się nad ranem, gdy na dworze zaczęło robić się widno. Taehyung leżał na boku skulony, tyłem do mnie. Sięgnąłem po swój telefon ciekaw, któraż to godzina. Piąta trzydzieści. Sobota. Przeciągnąłem się i już chciałem przytulić się do pleców chłopaczka, gdy nagle usłyszałem drapanie w drzwi. Luna... Pewnie musiała wyjść na dwór.

Ubrawszy dżinsy, bluzę i kurtkę postanowiłem więc z nią wyjść, korzystając z tego, że i tak już się obudziłem.

Pospacerowałem z nią pół godziny wokół bloku i wróciłem do mieszkania, zamykając je staranie na klucz.

Rozebrawszy się do pidżamki, wgramoliłem się z powrotem do wyrka i wsunąłem pod kołdrę obok Tae. Zdając sobie sprawę z tego, że mogę dostać po pysku zaryzykowałem i objąłem go od tyłu.

Położyłem dłonie na jego torsie, głaszcząc go delikatnie.

- J-Jimin...? – wymamrotał, przebudzając się.

- To ja.

- Która godzina?

- Koło szóstej. Byłem z psem, więc nie będziesz musiał się potem zrywać.

- Dziękuję – odparł i położył dłonie na moich rękach, głaszczących jego klatkę, dając przyzwolenie na takie pieszczoty.

Jakiż on był drobny i uroczy. No przesłodki po prostu. Małe cudo.


***


- Jimin, nie poszedłbyś ze mną na koncert za tydzień w sobotę? Mam dwa bilety, a nie chcę iść sam – wypalił nerwowo Tae, gdy siedzieliśmy na kanapie, oglądając jakąś głupkowatą dramę.

- A na co i gdzie?

- A na taki zespół metalowy – zaczął niepewnie. – W klubie niedaleko stąd. Będzie Kookie i jeszcze jeden tatuator ze studia, którego pewnie nie zdążyłeś poznać. Yoongi ma na imię.

- Możemy iść, ale wolałbym, żebyś mi nie znikał w pogo.

- Coś ty! Jeszcze bym wszystkich powalił moją nadludzką siłą! – zażartował.

Pokręciłem głową z niedowierzaniem i objąłem go za ramię.

Jak mogłem mu czegokolwiek odmówić?







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro