10. Martwy dla świata
Cóż, to już końcóweczka.
Dziękuję wszystkim za to, że wspieraliście mnie przez cały okres trwania tej serii. Nawet nie wiecie, jak bardzo dopingowało mnie to do pisania i podnosiło na duchu ('。• ᵕ •。') ♡
Wiem, że było ostro, może troszku przegięłam, ale ten rozdział też nie jest lepszy ;A;
Więc dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję za wsparcie ♥!
Niedługo pewnie dodam coś zupełnie nowego.
Miłego czytania c:
__________________________________________________________________________
10. Martwy dla świata
Czarne, skórzane spodnie opinały jego zgrabne pośladki, a łańcuszki poprzyczepiane do kurtki dzwoniły cicho z każdym jego ruchem.
Co to za pomysł, żeby w środku nocy przechadzać się po ciemnych uliczkach, w których mogło czaić się tylko i wyłącznie niebezpieczeństwo?
Kim Taehyung dobrze wiedział, po co wybrał się na dwór o tak późnej porze.
Polował.
- Hej, złociutki. Nie za późno na spacery? - rozbrzmiał nagle głos jakiegoś podejrzanego, obcego mężczyzny, który w mig doskoczył do szatyna
- Co cię to obchodzi? - warknął, unosząc jedną brew do góry. W ogóle nie był zaskoczony zaczepką tego godnego politowania typa. Dobrze wiedział, że jakiś podczłowiek go zaczepi. I był z tego bardzo rad. W końcu miał plan. I to nie byle jaki.
- Hmm, nie tak ostro, skarbie - odparł natręt, ledwo trzymając się na nogach. Pijany, ot co. - Ładne ciuszki. Ile bierzesz za noc? - spytał, uśmiechając się obrzydliwie.
- Nie jestem kurwą - syknął Taehyung i uniósł wyżej brodę, patrząc mu hardo w oczy. - Zejdź mi z drogi.
- Uuu, jaki ostry - zadrwił i w mgnieniu oka wyciągnął zza pleców nóż. - Ale on jest ostrzejszy - warknął, celując nim w brzuch szatyna.
No proszę, nie spodziewał się, że będzie tak ekscytująco. Że trafi na typka z nożem... Było coraz ciekawiej. Taehyung jednak się nie bał. Taehyung dobrze wiedział, że podczłowiek zostanie ukarany.
Widząc nóż wycelowany w swój brzuch, zaczął śmiać się na cały głos, opierając dłonie o uda.
- Haha, to mnie teraz rozbawiłeś, przyjemniaczku. Nie boję się tego żelastwa - zadrwił i szybkim ruchem uderzył napastnika w nadgarstek, na co ten od razu wypuścił broń na ziemię. - Śmieszą mnie takie groźby.
O tak. Czuł się panem sytuacji. Nie bał się noży, pistoletów, narzędzi tortur. Kim Taehyung nie bał się niczego.
- Tak, kurwa?! Ja ci pokażę, ty mała szmato - warknął i uderzył chłopaka pięścią w policzek. Zaskoczony szatyn upadł na ziemię, plując krwią. - I co, teraz ci nie jest do śmiechu?
No proszę. W sumie tego się nie spodziewał. Jak on śmiał go uderzyć, zranić jego cudną buźkę...
- Wiesz... wręcz przeciwnie - powiedział Tae znów zanosząc się dławionym śmiechem.
Wyglądało to strasznie groteskowo - leżał na ulicy w tych swoich wyzywających ciuszkach z krwią spływającą po brodzie i śmiał się jak opętany. Jak szaleniec.
- Chory dzieciak - warknął zszokowany napastnik. Doskoczył do Taehyunga i chwycił go boleśnie za szyję, na co chłopak zaskoczony wciągnął ze świstem powietrze i chwycił mężczyznę za nadgarstki, otwierając szeroko oczy. Dusił się. - Possiesz mi, a jak użyjesz zębów, to cię zabiję.
Wtedy szatyn zaczął się szamotać, próbując złapać oddech. Z każdą sekundą siniał na twarzy coraz bardziej... Tymczasem mężczyzna drugą ręką zaczął rozpinać sobie rozporek.
Och, zaczynało się robić emocjonująco.
Już brał w dłoń swojego naprężonego penisa, gdy w jednej chwili wyskoczyłem zza rogu i powaliłem napastnika jednym, szybkim ciosem w skroń. Mężczyzna upadł ciężko na ziemię, uderzając w nią głową. Po jego czole spłynęła strużka krwi. Patrząc na mnie z dołu przerażony, zaczął dotykać się po zakrwawionej twarzy.
- Mówił ci, że masz go zostawić, tak? Nie potrafisz powstrzymać popędu, śmieciu? - syknąłem i kopnąłem mężczyznę w brzuch. Ach, bicie człowieka było takie przyjemne... Jeszcze chwila, a zacznie pełzać, próbując uciec od ciosów. Jak obrzydliwy, ohydny robak.
- Nie, proszę... - załkał, osłaniając się rękami i spróbował się odczołgać, krzywiąc się z bólu.
- Teraz prosisz, tak? - mruknąłem. Coraz bardziej rozwścieczony nadepnąłem na niego ciężkim, wojskowym butem, napierając nim na jego tors. Po chwili usłyszałem trzask kości. Hm, chyba już po żebrach...
Ach, łamanie kości dawało mi ogromną satysfakcję, a ich zgrzytające odłamki sprawiały wrażenie, jakby kaleczyły samą duszę.
Mężczyzna krzyknął z bólu i chwycił się za bok, próbując złapać oddech.
- Zabij go, Jimin. Nie mogę na niego patrzeć - powiedział spokojnie Tae, stając obok mnie. Wolno otarł brodę z krwi, patrząc z odrazą na naszą ofiarę. - Dobrze wiesz, że wszyscy inni to podludzie.
Will you come with me
Will you stand with me
Would you follow me
Would you believe with me...
- Wiem, Tae - mruknąłem i wyjąłem z tylnej kieszeni spodni długi, błyszczący w świetle latarni nóż.
- Niech topi się we krwi.
Wtedy doskoczyłem do mężczyzny i kucnąwszy obok niego, bezlitośnie zacząłem dźgać go po całym ciele. Ostrze gdzieniegdzie zatapiało się gładko w ciele w towarzystwie potoków krwi, wypływających z ran. Innym razem zatrzymywało się na kościach.
Dźgałem i ciąłem jak opętany. Pragnąłem tylko krwi i śmierci pełzającej pode mną ofiary, błagającej o litość, powoli zdychającej w spazmach bólu i cierpienia.
Szkarłatna posoka była wszędzie. Rozbryzgiwała się o moją twarz, ciuchy, o nogi i buty Taehyunga... Tak, mężczyzna wręcz tonął we krwi. Dobrze powiedziane.
Gdy ręką zaczęła mnie boleć od zadawania ciosów, przestałem i spojrzałem z dumą na swoje dzieło. Nieboszczyk leżał na wznak na ulicy. Twarz miał tak zalaną czerwoną cieczą, że praktycznie nie szło rozpoznać w niej człowieka. Była miazgą.
- Wyglądasz przepięknie - usłyszałem nagle głos Taehyunga, która klęknął przy mnie i ujął moją twarz w dłonie. - Krew pasuje ci pod kolor włosów. Zawsze pasowała - mówił, wpatrując mi się w oczy i odgarniając mokrą, pozlepianą grzywkę z czoła.
Tell me you'll bleed with me
Tell me you'll die with me
Come on, come on, let me hear your war cry...*
- JIMIN!
Nagle czyjś krzyk przerwał moje wizje. Otępiały od własnych, chorych wyobrażeń morderstwa znów zobaczyłem Taehyunga klęczącego przed obcym mężczyzną, który zaczepił go na ulicy. Napastnik rozpinał rozporek, trzymając mojego chłopca za szyję... Tak samo jak wcześniej.
"Co się stało? Zabiłem kogoś? Czemu to się dzieje jeszcze raz?" - myślałem gorączkowo.
Nie zastanawiając się jednak długo, doskoczyłem do zbira i uderzyłem go pięścią w skroń. Od razu upadł na ziemię, powalony siłą ciosu. Chciał skrzywdzić mojego aniołka, nie mogło mu to ujść na sucho. Zacząłem kopać mężczyznę, gdy nagle Taeś położył mi rękę na ramieniu i powiedział:
- Zostaw... mam złe przeczucia co do tej akcji. - Próbowałem uspokoić oddech i wciąż nie wiedząc co się dzieje, spojrzałem na niego zdezorientowany. - Uspokój się, idziemy stąd - ponaglił mnie, odciągając od zwijającej się z bólu ofiary.
Byłem pewien, że wreszcie odważyliśmy się kogoś ukarać... Czułem zapach krwi, rządzę mordu. Co się stało? Znów miałem omamy? Boże, chyba naprawdę byłem schizofrenikiem...
Jednak to uczucie, które towarzyszyło mi w moich brutalnych wyobrażeniach było... cudowne.
- Dobijmy go - powiedziałem nagle w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo moje słowa świadczyły o naszym mentalnym upadku.
- Jimin, tego zostawmy - błagał Tae. - Coś czuję, że zaraz przyjadą tu gliny. Ukarzemy następnego - mówił z desperacją, trzymając mnie za rękę.
Miał rację. Po chwili usłyszeliśmy pisk syren policyjnych. Całe szczęście już dawno oddaliśmy się od miejsca zdarzenia.
***
Cóż, dobrze wiedziałem, że straciliśmy kontrolę nad naszym życiem. Przekroczyliśmy granicę szaleństwa i nie było już powrotu.
- Jimin, imponujesz mi coraz bardziej - szepnął Taehyung, powoli rozpinając mi rozporek.
Leżąc plecami na łóżku i obserwując jego poczynania, spytałem:
- Tak, a co ci tak zaimponowało? - uśmiechnąłem się do niego zadziornie czując, jak zsuwa mi spodnie razem z bokserkami.
- To, jak go tłukłeś... jaki byłeś bezlitosny - mówił uwodzicielsko, klękając nagi nad moimi obnażonymi biodrami.
- Imponuje ci moje szaleństwo? - droczyłem się z nim czując, jak gorącą, mokrą od żelu dłonią obejmuje mojego naprężonego członka.
- Nasze szaleństwo to jedyne, co powstrzymuje mnie od śmierci - mruknął, by po chwili z cichym piskiem nadziać się na moje twarde przyrodzenie.
- Boli cię... - powiedziałem zmartwiony, widząc łzy w jego oczach. - Mówiłem, że cię rozciągnę. Po co masz cierpieć?
Położyłem mu dłonie na biodrach, głaszcząc go po nich uspokajająco.
Tae, wciąż wsuwając mnie sobie głębiej, wychrypiał tylko:
- Gdyby nie ból fizyczny, nie czułbym nic.
W pierwszej chwili zabolały mnie jego słowa.
Nie mówiliśmy już o naszych uczuciach, miłości... Jeśli w ogóle coś z niej jeszcze pozostało. Nasza uwaga skupiała się tylko na bólu i popędzie. Byliśmy jak zaszczute zwierzęta...
- Jesteśmy martwi - mruknąłem bez namysłu, unosząc biodra do góry i wsuwając się z trudem w ciasną, ledwie nawilżoną dziurkę mojego chłopca. Taehyung zakwilił z bólu, ale nie wycofał się. Oparł dłonie o mój wychudzony tors i zaczął błagalnie poruszać się w przód i w tył, zaciskając się rozpalonym wejściem na mojej pulsującej z rozkoszy męskości.
Zafascynowany jego pięknym, naznaczonym bliznami ciałem, unosiłem rytmicznie biodra do góry, jednocześnie sięgając ręką do jego błagającego o uwagę, stojącego na baczność przyrodzenia.
Zacisnąwszy na nim mocno dłoń, poruszałem nią intensywnie w górę i w dół, naciągając skórkę i odsłaniając różowy, wilgotny od pierwszych kropli nasienia napletek. Taehyung załkał z podniecenia i wbijając paznokcie w moją klatkę piersiową, poruszał się coraz bardziej chaotycznie i łkał z niecierpliwością, wisząc nade mną na wyprostowanych rękach i nabijając się na mojego pulsującego penisa aż po same jądra.
Wtedy zerwałem się gwałtownie i przewróciłem szatyna na plecy, by ponownie brutalnie w niego wtargnąć.
- J-Jimin, boli... - zamiauczał, przmykając wilgotne od łez powieki. Płacząc cichutko, zacisnął dłonie na moich ramionach, wbijając w nie pazury.
- Wiem, że to lubisz - mruknąłem i chwyciłem go boleśnie za kostki. Pochyliwszy się nad jego wyniszczonym od blizn i wychudzenia ciałem, zacząłem rżnąć go brutalnie z głuchym dźwiękiem uderzając miednicą o jego zgrabne, posiniaczone od razów z poprzedniego dnia pośladki. Jeszcze kiedyś byłoby to do mnie niepodobne, ale uwielbiałem tłuc go podczas seksu, a on... cóż. Uwielbiał być bity.
- M-mocniej, Jimin... Uderz mnie tak, jak zawsze to robisz. Tłucz mnie - wyjąkał, między pchnięciami.
Aż westchnąłem z podniecenia. Był cudowny... Mała, pobita dziwka. Jego pociąg do masochizmu rósł z każdym dniem, tak samo jak mój pociąg do sadyzmu...
- Nie prowokuj mnie, bo kiedyś tego nie przeżyjesz... - zagroziłem i nie przestając go rżnąć, pod wpływem impulsu uderzyłem go pięścią w twarz. Jego głowa przechyliła się bezwładnie, a z rozciętej wargi popłynęła krew.
Serce podeszło mi do gardła. Kurwa, przegiąłem... Znowu.
- Boże, tak... - wychrypiał tylko Taeś, obnażając poplamione krwią zęby. - Kocham, jak jesteś taki bezwzględny. Chcę się ciebie bać.
I znów to robił. Prowokował. Mały psychol.
Podniecony, przyspieszając tylko ruchy, uśmiechnąłem się do niego kącikiem ust.
- Jesteś chory - wysapałem, by po chwili wbić się w niego brutalnie po same jądra i z cichym jękiem dojść obficie w jego wnętrzu.
Taeś spuścił się zaraz po mnie, brudząc swój brzuch lepkim, białym nasieniem.
Nawet z niego nie wychodząc, wisiałem nad nim na wyprostowanych rękach, dysząc ciężko i wpatrując się w jego twarz. Gdy tylko osiągnąłem spełnienie, wrócił mi rozum...
- Tae, kochanie, co my wyprawiamy - załkałem. - Tłuczemy się, niszczymy, chcemy kogoś zamordować...
- I-inaczej - zaczął jękliwie szatyn, próbując uspokoić oddech - popełnilibyśmy samobójstwa. Dobrze o tym wiesz. Gdybyśmy udawali normalnych i się nie wyżywali, targnęlibyśmy się na swoje życia - wysapywał, leżąc pode mną.
- A chęć morderstwa? - spytałem lękliwie.
- Ach, wiesz po co. - Uśmiechnął się do mnie kącikiem ust, mrużąc oczy. - Chcemy się poczuć jak bogowie i ukarać podludzi. Gwałciciele nie mogą chodzić po tym ziemskim padole. Niech poczują, co to znaczy być zmieszanym z błotem - wysyczał i wciąż mając moje przyrodzenie w sobie, sięgnął za siebie, wyciągając spod poduszki pistolet. Wycelował nim we mnie, oblizując usta. - I to cudeńko nam w tym pomoże - dokończył, przesuwając lufą spluwy po mojej wardze.
***
Egzystowałem więc, pełzając błagalnie wokół codziennie przyduszającej mnie śmierci. Tylko ona się liczyła.
A tak naprawdę byłem martwy. Martwy dla świata.
*In This Moment - Comanche
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro