Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Martwy dla świata

- Nie, proszę, nie chcę... - załkałem.

Leżałem po środku ciemnego pokoju z policzkiem dociśniętym do podłogi.

Oprawca, słysząc moją prośbę, szarpnął mnie za włosy i ponownie wszedł we mnie brutalnie, uderzając boleśnie w prostatę. Wrzasnąłem, otwierając szeroko oczy ze strachu.

- Zamknij się.

- Błagam, to boli... - zakrztusiłem się łzami i spróbowałem się odczołgać, jednak on był zbyt silny. Trzymał moje włosy w żelaznym uścisku, nie pozwalając mi nawet drgnąć.

- Nie obchodzi mnie to.

Zaczął poruszać się we mnie szybciej i brutalniej, a ja płakałem i dusiłem się od łez. Wzdrygnąłem się, gdy po udach spłynęła mi kolejna strużka krwi.

Wtedy złapał mnie za szyję i przyszpilił mocniej do ziemi, prawie łamiąc mi nos. Krzyknąłem z przerażenia i mimo potwornego bólu zacząłem się szamotać.

- Nie chcę umierać... proszę... Zrobię wszystko...

- Wszyscy mieli rację – wydyszał. – Jesteś debilem, Jimin.

Zaniosłem się płaczem i zacząłem drapać paznokciami podłogę, próbując nie myśleć o tym, co się dzieje.

Nagle skończył we mnie z głośnym westchnięciem. Założył spodnie i chwytając mnie ponownie za włosy, zmusił do podniesienia się. Wstałem, próbując złapać oddech. Nie mogłem jednak ustać na nogach. Wtedy chwycił mnie za kark i na siłę zaciągnął pod drzwi wyjściowe.

- Masz trzydzieści sekund żeby wyjść – wysyczał i otworzył je kopnięciem.


***


Siedziałem na wiadukcie i wpatrywałem się w jadące szybko pode mną samochody. Wciąż płakałem i przerażony trząsłem się jak w febrze.

Potwornie marzłem.

Zgubiłem wcześniej kurtkę i mimo dziesięciu stopni na dworze byłem w samej koszulce i dżinsach.

Nagle podjąłem decyzję.

Wstałem i pochyliłem się nad przepaścią. Wystarczył jeden krok. Zaśmiałem się płaczliwie i przetarłem dłonią twarz.

- Przepraszam... - szepnąłem i postąpiłem o krok do przodu.

- Co ty wyprawiasz?! – usłyszałem nagle. Ktoś chyba chciał mnie uratować, ale ja nie chciałem być ocalony... – Stój!!!

W tym momencie poczułem jak ktoś gwałtownie chwyta mnie za koszulkę i szybkim ruchem ściąga mnie z murku. Straciłem równowagę i upadłem tyłkiem na ziemię, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.

Przede mną kucnął brązowowłosy chłopak i przestraszony odezwał się ponownie:

- Jak masz na imię? Gdzie mieszkasz? Jesteś ranny? – pytał panicznie.

Po moich policzkach spłynęły łzy. Zacząłem nerwowo kręcić głową i odsuwać się od niego.

- Posłuchaj... uspokój się... - powiedział i zdjął z siebie kurtkę. – Masz, ubierz.

Ostrożnie złapał mnie za ręce i pomógł mi się ubrać.

Nic do mnie nie docierało. Nie odzywałem się, nie okazywałem żadnych emocji. Tylko wpatrywałem się przed siebie i cicho łkałem.

- Chodź, pójdziemy do mnie. Tam mi powiesz, co się stało, ok?

Wziął mnie pod pachy i pomógł mi wstać.

- B-boję się... - zdołałem tylko wychrypieć w amoku.

- Nic ci nie zrobię, chodźmy już stąd – powiedział błagalnie.

Przełożył sobie moją rękę przez ramiona i tak mnie trzymając, ruszyliśmy przed siebie.

Kulałem.

- Zaraz będziemy u mnie, mieszkam bardzo blisko – mówił trzęsącym się głosem. – Wszystko będzie dobrze.


***


Obudziłem się, leżąc na kanapie. Przykryty byłem kocem, na sobie wciąż miałem kurtkę wybawiciela. Od razu dotarło do mnie, co wydarzyło się poprzedniej nocy.

Zerwałem się i usiadłem szybko. Co, jeśli on chciał mi zrobić krzywdę...? Gdzie ja w ogóle byłem?

- O, obudziłeś się – usłyszałem nagle. Nade mną stanął chłopak, który mnie wczoraj uratował. – Jak się czujesz?

- Jak tu trafiłem? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie i rozglądnąłem się nerwowo po pokoju. Nie było jednak w nim nic niepokojącego. Normalna, czysta kawalerka.

- Mogę tu obok usiąść?

Kiwnąłem powoli głową, a on usiadł obok mnie.

- Stałeś na wiadukcie. Chyba chciałeś się... zabić. Powstrzymałem cię. Potem zaprowadziłem cię do mnie. Byłeś strasznie nieobecny... Chciałem ci dać jeść, zaproponowałem swoje ciuchy, ale nic nie odpowiadałeś. Potem nagle zasnąłeś na kanapie, więc cię tylko przykryłem i pozwoliłem się wyspać – zrelacjonował.

- Dz-dziękuję... - wyjąkałem.

- Nie ma za co – uśmiechnął się do mnie smutno. – Dam ci coś do jedzenia i może chcesz się wykąpać czy coś?

- Nie... ja już pójdę – powiedziałem i spróbowałem wstać, jednak od razu opadłem z powrotem na kanapę. Byłem zbyt osłabiony.

- Proszę, zjedz coś przynajmniej. Odpocznij. Tylko to dla mnie zrób w drodze wdzięczności, ok? Potem będziesz mógł pójść, gdzie chcesz.

- Dobrze... - odparłem zrezygnowany. Byłem naprawdę wykończony i głodny. Jedyne, o czym marzyłem, to zmyć z siebie brudy wczorajszej nocy. – Mogę się najpierw umyć? Proszę... – spytałem, zwieszając głowę.

- Tak, oczywiście! – powiedział uradowany moim pytaniem chłopak. Najwidoczniej cieszył się z tego, że daję sobie pomóc. – Tak w ogóle nazywam się Kim Taehyung. – Wyciągnął do mnie rękę.

- Park Jimin – przedstawiłem się i uścisnąłem jego dłoń.

- Chodź, pokażę ci, gdzie jest łazienka.

Wstał i poszedł w głąb mieszkania. Starając się nie kuleć, ruszyłem za nim.

- Drugie drzwi po lewej – wskazał. Mieszkanie miało mało pomieszczeń, więc pewnie bez problemu sam bym trafił, ale znając życie nie chciał, bym sam się po nim szwendał. - Naszykowałem ci tam swoje ciuchy.

Chciałem szybko odmówić aż takiej gościnności, jednak on szybko uprzedził moje wątpliwości: - To nie problem. Sprawisz mi przyjemność jeśli będę wiedział, że przynajmniej trochę ci pomagam.

Uśmiechnął się do mnie delikatnie.

- Dziękuję.

- Mogę ci zaufać, nic sobie nie zrobisz? – spytał zaniepokojony.

- Nie – odparłem niecierpliwie. Chciałem już jak najszybciej się umyć... - Spotkało mnie coś... bardzo nieprzyjemnego, dlatego się do tego posunąłem. Ale to pod wpływem emocji. Już mi lepiej – wytłumaczyłem.

- Ok. Zrobię ci śniadanie, a ty się nie śpiesz.

Zamknąłem za sobą drzwi od łazienki, ściągnąłem z siebie spodnie i... zamarłem. Całe udo miałem naznaczone zaschniętymi strużkami krwi. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia.

Otumaniony w wyniku szoku powoli rozebrałem się do końca, starając się nie zwracać uwagi na siniaki szpecące moje ciało. Wszedłem pod prysznic i odkręciwszy wodę patrzyłem, jak spływając pod moimi stopami robi się czerwona. Wtedy coś we mnie pękło.

Zaniosłem się cichym, zdławionym płaczem, przyciskając dłoń do ust. Oparłem się plecami o kafelki, po moich policzkach spływały łzy. Byłem załamany tym, co się wydarzyło. Nie miałem już dokąd wracać...

- Jimin... - usłyszałem nagle zza drzwi. – Wszystko ok?

Zebrałem w sobie resztki sił, by odpowiedzieć jak najbardziej opanowanym głosem, jednak byłem zbyt roztrzęsiony, by zabrzmieć wiarygodnie.

- T-tak...

- Nic sobie nie robisz? – spytał zmartwiony, słysząc mój głos.

- Nie, nie. Już wychodzę...

Byłem wycieńczony, zbezczeszczony. Czułem się jak zaszczuty pies, ale wiedziałem, że muszę wziąć się w garść i być wdzięcznym za to, że nic poważniejszego mi się nie stało. Że przeżyłem.

Chciałem być silny. Za daleko zaszedłem, by teraz się poddać.

Otarłem łzy i umywszy się wyszedłem z łazienki ubrany w czarne spodnie i białą koszulkę Taehyunga.

- No, jak nowy – powiedział uśmiechnięty chłopak, gdy wszedłem do kuchni. Siedział przy stole na którym leżał talerz z górą kanapek. Wtedy zauważyłem obok jego nogi niewielkiego białego psa, który wesoło merdał ogonem i ziajał z wywalonym ozorem.

- To Luna. – Pogłaskał psa po łbie. – Nie gryzie.

- Ooo, jaka fajna! – Kucnąłem jakiś metr od zwierzaka i cmoknąłem. Podeszła do mnie uradowana i zaczęła lizać mnie po twarzy. Zaśmiałem się i objąłem ją za szyję.

- Lubi cię – powiedział chłopak.

Uśmiechnąłem się do Tae i po chwili oderwałem się od psiaka. Uradowany usiadłem przy stole naprzeciwko szatyna.

- Bardzo lubisz psy, co? – spytał, podsuwając mi wymownie pod nos talerz z kanapkami.

- Uwielbiam. Zawsze chciałem mieć, ale matka nigdy mi nie pozwalała.

Wziął kanapkę i łapczywie odgryzłem od razu połowę. Byłem potwornie głodny.

- Mieszkasz z mamą? – spytał niepewnie również zaczynając jeść.

- Tak, ale nie gadamy ze sobą zbytnio – odparłem wymijająco mając nadzieję, że chłopak nie będzie ciągnął tematu.

Jedliśmy w milczeniu, gdy nagle Kim zaczął mi się przyglądać w napięciu, jakby chciał mnie o coś spytać.

- O co chodzi? – uprzedziłem jego pytanie.

- Kulejesz, jesteś cały poobijany... Może trzeba pojechać do lekarza? – zaczął zmartwiony.

- Nie, nie. To tylko pobicie. Nic poważnego – skłamałem. A właściwie powiedziałem „półprawdę", bo pobity też zostałem. No i miałem nadzieję, że jak o tym wspomniałem, to więcej nie będzie wypytywał.

- Napadnięto mnie – dokończyłem, spuszczając wzrok.

- A noga na pewno nie jest skręcona? – wypytywał.

Fakt faktem bardziej dokuczał mi ból tyłka i przez to kuśtykałem, ale z lewą nogą też coś było nie tak.

- No boli, ale to pewnie tylko stłuczenie – mruknąłem zdenerwowany jego wywiadem.

- Pokażesz jak to wygląda? – spytał niepewnie. – Może trzeba zrobić jakiś okład...

- Nie trzeba, mogę chodzić.

- Nalegam... pozwól sobie pomóc.

Westchnąłem. W sumie miał rację. Jeśli miał ochotę mi pomóc to czemu nie, a noga jednak dokuczała.

Chłopak niepewnie wstał od stołu i klęknął przy mnie.

- No, to która boli?

- Ta – powiedziałem, odwracając się na krześle w jego stronę i wskazując na lewą nogę.

Szatyn ostrożnie podciągnął mi nogawkę i zamarł.

- K-kto ci to zrobił...

- Co... - zacząłem, nie wiedząc o co chodzi. Wtedy spojrzałem na swoją łydkę. Wcześniej nie zwróciłem na nią uwagi. Była naznaczona wieloma zadrapaniami i ciemnymi siniakami. Wyglądała strasznie. Chciałem się wyrwać, by uniknąć niewygodnych pytań, ale on mocno mnie trzymał.

- Kto cię kopał? Trzeba to zgłosić na policję...

- Nie trzeba... Daj spokój, Tae. Nie chcę o tym rozmawiać – odparłem zniecierpliwiony i zdenerwowany.

- D-dobrze... Chyba oprócz siniaków nic ci nie jest. Zrobię ci okład, ok?

- Nie, Tae. Zaraz będę się zbierał – urwałem.

- Ale...

- Tae, muszę jechać do matki.

To go chyba przekonało, bo przestał mnie już namawiać, bym został. Jednak widziałem, że niechętnie zgadza się na moje odejście. Polubił mnie...?

Gdy tylko dokończyłem śniadanie, podziękowałem za okazaną mi gościnność i ruszyłem w kierunku drzwi.

- A, gdzie dałeś moje ciuchy? Muszę się przebrać.

- Ale możesz zostać w moich. To nie problem, naprawdę. Twoje są brudne...

- W takim razie dziękuję.

Już naciskałem na klamkę, gdy podszedł do mnie i spytał:

- Mogę cię przynajmniej odprowadzić? Byłbym spokojniejszy wiedząc, że bezpiecznie dotarłeś. – Skrzywiłem się zniechęcony. – Odwdzięczyłbyś mi się w ten sposób.

Wzruszyłem ramionami.

- W sumie możesz. Nie mieszkam daleko. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro