Rozdział Pierwszy
Dzień doberek, przychodzę z pierwszym rozdziałem. Będę wdzięczna za każdą gwiazdkę i komentarz ✨
•••
Życie Junho ostatnimi czasy wydawało się mało zabawnym żartem.
— Ugh, szlag. — jęknął cicho pod nosem, potykając się o własne nogi, gdy te z każdą chwilą gorzej radziły sobie z noszeniem jego ciężaru, stając się coraz bardziej sflaczałe, jakby ktoś nagle przemienił je w watę cukrową lub żelkę.
Przez wszystkie te lata, które do tej pory przeżył było mu ciężko, a każde z ostatnich wydarzeń płynnie wynikało z poprzedniego, prowadząc go do sytuacji, które przerastały jego najśmielsze wyobrażenia.
Biegł ulicami nocnego Seulu, jego oddech był ciężki i urywany, jakby płuca zaraz miały zjawiskowo eksplodować. Serce waliło mu w piersi jak młot, a pot spływał po skroniach w niepokojących ilościach.
Nigdy nie domagał się spokoju, wiedział, że w jego konkretnym przypadku nigdy nie będzie on możliwy, ale nie sądził, że kiedykolwiek będę czuł się jak w filmie akcji. Zabójczym, popierdolonym filmie akcji.
Umysł Kanga Junho zachodził mgłą, a myśli jednocześnie ogarnięte niepokojem i najczystszą adrenaliną, mieszały się ze sobą, tworząc w jego głowie istny chaos, który teraz idealnie pasował do kolejnej absurdalnej sytuacji, która go spotkała.
Ostatnio podejmował fatalne decyzje. Nie wiedział jak to się działo. Miał wrażenie, że jeśli nawet wybrałby właściwy kierunek to on koniec końców stałby się także katastrofalny w skutkach. Tak jak dzisiejsze spotkanie, które przecież miało go w pewnym stopniu uratować z kompletnego dna finansowego. Junho był zrujnowany i goły - niewesoły.
Jego gorący, urywany oddech mieszał się z chłodnym powietrzem, które zdawało się kąsać jego jasną skórę w miejscach, gdzie była odkryta. Poszarpana biała koszula powiewała na wietrze, gdy starał się uparcie dalej biec przed siebie w nieokreślonym kierunku.
Z dzisiejszą nocą wiązał wielkie nadzieje na to, że zacznie w jakiś sposób znów wiązać koniec z końcem i pospłaca to, co miał pospłacać na bieżący miesiąc. Tymczasem walczył sam ze sobą, by pozostać świadomym, zamiast runąć nieprzytomny między ludźmi, których mijał w pośpiechu. Było mało zabawnie i właściwie ciężko mu było stwierdzić, co właściwie się teraz z nim działo. Zwyczajnie nie miał pojęcia.
Ulica, którą podążał tętniła życiem – dźwięki rozmów, śmiechu, szumu silników i dudniącej muzyki z pobliskich barów mieszały się w chaotyczną symfonię, ale dla Junho to wszystko było tylko tłem, które rozmywało się na obrzeżach jego świadomości. Seul zawsze był mocno zatłoczony, choć miał wrażenie, że dziś było rekordowo więcej ludzi, niż zazwyczaj. Z jednej strony był za to wdzięczny, bo nie czuł się tak bardzo zagrożony - zaś z drugiej - przeklinał tłumy, gdy całkiem roztrzęsiony oglądał się za siebie, oczekując, że ujrzy za swoimi plecami osobę, która go ścigała. Wśród tylu obcych twarzy, nie mógł dostrzec tej znajomej, a czuł, że gdzieś tam jest i na niego patrzy.
Skręcił gwałtownie, przytrzymując się budynku i omal nie wpadł pod samochód, kiedy nie patrząc na drogę, wbiegł na przejście dla pieszych, ledwie zachowując równowagę. Kierowca gwałtownie zahamował - zrobił to właściwie w ostatniej chwili, po czym zaczął wściekle trąbić i pukać się w głowę, gdy na moment ich spojrzenia się spotkały.
Junho wrósł w ulicę ogarnięty ogromnym szokiem. Patrzył szeroko otwartymi oczami na to jak mężczyzna w aucie odsuwa szybę w dół, by po chwili na niego nawrzeszczeć. Jednak każde wykrzyczane przez niego słowo i uderzenie w klakson, odbijało się od uszu Kanga jak bardzo irytujące zniekształcone echo. Więc po prostu stał jak słup soli, blokując ruch drogowy i patrzył się w oczy kierowcy, który już zaczął wychodzić z auta ogarnięty furią. I Junho stałby tak dalej, gdyby nie niepokojący ruch z jego lewej strony, który wywołał kolejną falę paniki i palpitacje serca.
Oprzytomniał i pobiegł dalej, nie zważając na nic więcej niż tylko potrzeba chwili bezpieczeństwa. Gonił go nie tylko strach, ale także wstyd i frustracja, ponieważ uciekł z hotelu, kiedy nie dał sobie rady z agresywnym klientem. W pewnym sensie wciąż czuł na sobie ciężar ciała mężczyzny, który przygniatał jego głowę poduszką, odcinając wszelki dopływ tlenu do płuc. Junho nie mógł uwierzyć, że zdołał się wydostać z tego potrzasku. Wciąż odczuwał zawroty głowy i ból w szyi, a w jego głowie panowała zasadnicza luka w pamięci, ponieważ nie był w stanie przypomnieć sobie w jaki sposób uciekł.
Nie zatrzymywał się, dopóki jego nogi nie zastygły przed jednym z budynków. Okazało się, że dotarł do baru – niewielkiego, ukrytego pomiędzy neonowymi szyldami sklepów i restauracji. Ciemne drewno drzwi i słabe światło latarni nad wejściem zdawały się go zapraszać do środka, więc zapragnął przekroczyć próg, bo i właściwie nie miał wyboru. Jeśli zamierzał zniknąć z oczu mężczyźnie, który jeszcze niedawno usiłował zrobić mu krzywdę, musiał sprytnie się schować. A wśród pijanych ludzi, jak sądził, było najłatwiej.
Wszedł, czując jak ogarnia go duszna atmosfera pełna dymu papierosowego oraz ciężkiego zapachu alkoholu i potu.
Wnętrze baru było ogarnięte półmrokiem i znikomym światłem, dającym bordową poświatę, przez co chłopak poczuł ścisk wstydu w brzuchu na znajomą aurę intymności. Lokal mimo środy był zatłoczony, a ludzie pochłonięci swoimi rozmowami, zdawali się nie zwracać na niego uwagi, mimo że wśród nich odznaczał się jego obecny stan fizyczny. Ciemność w barze była po jego stronie.
Zmrużył oczy, szukając barku, który w końcu odnalazł wzrokiem załzawionym od dymu. Podszedł do niego, starając się utrzymać równowagę, choć jego nogi, które cholernie drżały, nie ułatwiały tego w żaden sposób. Czuł, że jeśli teraz nie znieczuli się alkoholem będzie tylko gorzej. A musiał w jakiś sposób wrócić do mieszkania.
Barman rzucił Junho przelotne spojrzenie, nie kryjąc się z tym, że oceniał stan, w którym teraz się znajdował. Wcale go to nie dziwiło, bo domyślał się, że może z deka kiepsko wyglądać, ale nie chcąc wdawać się w żadne rozmowy, szybko poprosił o coś mocnego - cokolwiek, co mogło na chwilę stępić zmysły i pozwolić zapomnieć o niedawnych wydarzeniach.
Barman nie skomentował tego w żaden sposób i zwyczajnie zabrał się za przygotowanie drinka z mieszanki różnych alkoholi. W końcu pokaźna szklanka wylądowała na ladzie przed nosem Kanga Junho, który gorączkowo zaczął szukać portfela. Nie mógł go znaleźć i dopiero, kiedy przeszukał wszystkie kieszenie w spodniach zdał sobie sprawę, że większość rzeczy zostawił w pokoju hotelowym, łącznie z telefonem i wszystkimi dokumentami.
— Kurwa. — wymamrotał i spojrzał spanikowanym wzrokiem w kierunku barmana, który oczekiwał na zapłatę z uniesioną brwią i spokojnymi oczami. Kang odetchnął i nagle przywołał na usta zmysłowy, figlarny uśmieszek — Wygląda na to, że nie mam przy sobie forsy — zaczął i pochylił się w kierunku mężczyzny, opierając łokcie na barku. — Więc może załatwimy to w inny sposób? Na pewno się dogadamy — zlustrował faceta wzrokiem. Był zdecydowanie starszy od niego, a przynajmniej na to wskazywał jego wygląd. Nie był brzydki ani ładny, bardzo przeciętny i Junho nigdy nie zadawał się z takimi ludźmi, preferując ludzkie piękno, ale mógł się ugiąć dla porcji alkoholu, którego teraz tak potrzebował. Przecież to nie byłoby nic takiego. Robił już wiele różnych rzeczy w swoim życiu.
Barman przyjrzał mu się uważnie i wywrócił oczami, podsuwając pod nos Junho szklankę.
— Na koszt firmy — mruknął i powrócił do swojej pracy, przyjmując kolejne zamówienia jakby nigdy nic.
Junho obserwował jak mężczyzna zwinnie zaczyna przygotowywać dwa drinki dla podpitych dziewczyn, które chichotały między sobą. Nagle sapnął zaskoczony i w pewnym sensie oburzony słowami barmana, które z opóźnieniem do niego dotarły. Czy wyglądał tak marnie, że dostał kosza - co właściwie nigdy się nie zdarzało - i w dodatku alkohol od tak - za darmo? Próbował przejrzeć się w szklance, ale jej struktura powodowała, że odbijał się w niej karykaturalnie, więc bardzo szybko sobie odpuścił kolejne próby. Ostatecznie i tak nie miało znaczenia jak teraz się prezentował, w końcu dostał czego chciał.
Wziął drinka do drobnej, zadbanej dłoni i pozwolił sobie na głęboki łyk trunku, chcąc już poczuć ten palący smak alkoholu przepływający przez gardło i pozostawiający uczucie grzania w żołądku. Oblizał usta, powstrzymując grymas na twarzy i rozejrzał się niespokojnie wokół, szukając miejsca, gdzie mógłby na chwilę spocząć i odetchnąć. Niemal wszystko było zajęte, jednak wśród tłumu udało mu się wypatrzeć wolny, jak mu się zdawało, stolik w rogu sali. Ruszył więc prędko w jego stronę, chcąc jak najszybciej odciążyć nogi, które namęczyły się przy wariackim biegu. Wciąż czuł nieodparte uczucie niepokoju, ściskające jego klatkę piersiową, ale starał się je odepchnąć daleko na tył głowy. Przecież jego klient nie mógł go tu dopaść, prawda? Wymknął mu się i mógł na chwilę usiąść i odpocząć.
Zajął miejsce, opadając na krzesło z wyraźnym westchnieniem ulgi, po czym zamknął oczy, próbując uspokoić oddech. Kiedy tylko to zrobił, zdał sobie sprawę jak słabo się czuł. Kręciło mu się w głowie, ogarniała go niemoc w całym ciele i miał wrażenie, że wszelkie jego myśli zostawały zasnute bardzo gęstą mgłą, przez którą w ogóle nie mógł się na niczym skupić. Najchętniej tu i teraz by zasnął, ale walczył zawzięcie, trzymając się pomostu, który dzielił go od upadku w dół w odrętwienie i utratę świadomości.
Otworzył oczy dopiero, gdy usłyszał chrząknięcie – głębokie, lekko chrapliwe, które przykuło jego uwagę. Szybko podniósł wzrok i zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Po drugiej stronie stolika siedział mężczyzna, którego wcześniej nie zauważył – o szerokich ramionach i czarnych włosach zaczesanych do tyłu, co podkreślało wyraziste rysy jego twarzy. Nie wiedział czy to przez jego masywne ciało czy może przez ciemne, gęste brwi i taką samą oprawę oczu, ale w półmroku wydał się Junho naprawdę przerażający. Choć chłopak jednocześnie uznał jego urodę, ponieważ nie pamiętał, kiedy ostatnio widział kogoś takiego. Kogoś, kto zrobił na nim tak piorunujące wrażenie. Chyba, że powodem tego obezwładniającego uczucia w jego ciele i dudnienia w klatce piersiowej było coś innego. Teraz już niczego nie wiedział.
Facet wyglądał jakby niedawno przekroczył trzydziestkę. Jego wzrok był chłodny i niezwykle przenikliwy, Kang miał wrażenie, że jego ciemne jak noc oczy dosłownie przewiercały go na wylot z wyrazem zdziwienia zmieszanego z czymś trudnym do zdefiniowania.
— Zajęte. — powiedział krótko. Ton mężczyzny był ostry, ale nie całkiem wrogi, co zbijało nieco z tropu.
Junho poczuł, jak serce znów przyspiesza rytm swojego bicia, doprowadzając go do kolejnych silnych zawrotów głowy. Nie było to jednak z powodu strachu, który wcześniej go gonił. Nie potrafił sprecyzować tego, co właśnie się z nim działo.
— Ta, nie zauważyłem. — wymamrotał cicho na odczepne, wbijając się w oparcie krzesła, jakby nie mógł utrzymać się prosto bez podparcia. Gdyby nie fakt, że jego wieczór potoczył się w tak popieprzony sposób to najchętniej zaprowadziłby tego faceta na tyły baru, żeby się nim zająć, by mieć trochę przyjemności z życia. Ale teraz pragnął świętego spokoju, więc całą tą konfrontacja była mu bardzo nie na rękę.
Nieznajomy zmarszczył brwi w niezadowoleniu na płytką, niegrzeczną odpowiedź. Junho widząc to, odwrócił wzrok, czując wbijający się w niego od środka niepokój. Chyba naprawdę ostatnio utracił instynkt samozachowawczy. Nie chciał na dziś więcej kłopotów, a ten gość wyglądał jak one w każdym tego słowa znaczeniu. Powinien był od razu wstać, by odjeść w jakiś inne ustronne miejsce, o ile takim można było nazwać kąt w zatłoczonym barze.
Kiedy coś w jego środku znów go tknęło postanowił posłuchać chociaż raz tego odruchu. Ale kiedy zamierzał już wstać i się stąd ulotnić, brunet nagle się odezwał, sprawiając, że Junho opornie skupił na nim uwagę.
— Wyglądasz, jakbyś przeszedł przez piekło. — powiedział niby z obojętnością, zanim Kang zdążył zrobić krok. Jego głos był niższy, mniej oschły, ale wciąż zachował pewną twardość.
Odetchnął cicho. Teraz, gdy jego oczy zaczęły się lepiej przystosowywać do ciemności, zauważył, że nieznajomy przygląda mu się w taki sposób, jakby chciał ocenić, co takiego wydarzyło się wcześniej. Ciężar tego spojrzenia czuł dokładnie na swojej twarzy, przez co ta mu delikatnie poczerwieniała przez gorąco jakie osiadło mu na policzkach. Chociaż nie, miał wrażenie, że całe ciało go pali.
— Nie twoja sprawa. — mruknął, starając się ukryć nerwowość, która znów zaczęła w nim narastać.
Mężczyzna uniósł brwi, a jego usta wykrzywiły się w lekki, ironiczny uśmieszek.
— Może i nie moja — odpowiedział z ledwie wyczuwalną nutą rozbawienia, kiedy bez celu świdrował wzrokiem zmarniałą twarz przed sobą — Jednak, jeśli przychodzisz tutaj w takim stanie, to albo uciekasz przed czymś poważnym, albo masz kiepskie poczucie bezpieczeństwa.
Junho nie wiedział, co odpowiedzieć, więc po prostu napił się swojego drinka, czując jak gorzki smak alkoholu na chwilę tłumi w nim wszystko, co działo się wokół. To miała być jego chwila na wyłączenie się, ale obecność tego nieznajomego zdawała się to wszystko komplikować.
— Nie wyglądasz na kogoś, kto miałby na tyle rozsądku, żeby wiedzieć, kiedy zniknąć — dodał, nie czekając na odpowiedź.
Kang spojrzał na niego z ukosa, próbując zignorować drżenie rąk.
— Czy ja cię znam? — rzucił nieco zbyt ostro, jak na swoje możliwości.
Nieznajomy uśmiechnął się, ale w jego oczach nie było ciepła.
— Możliwe, że tak. A może po prostu widzę w tobie coś znajomego — stwierdził, przechylając lekko głowę na bok, jakby oceniał jakąś nieważną rzecz. — Coś, co widziałem już setki razy u innych przegranych próbujących znaleźć swoje miejsce na dnie.
Junho poczuł, jak wzrasta w nim nagle uczucie gniewu. Kim ten gość był, by mówić w ogóle takie rzeczy? Czy on sobie wyobrażał, że jest jakimś wszechwiedzącym prorokiem od przegranych przypadków? Miał ochotę teatralnie wywrócić oczami i rzucić mu w twarz coś sarkastycznego, jak w tanim dramacie telewizyjnym. Tak, może nawet wstać, przewrócić krzesło i wyjść z tego przeklętego baru, zostawiając po sobie nutę skandalu – w końcu, jeśli miał zostać poniżony, to przynajmniej w wielkim stylu. Ale zamiast tego siedział, zaciskając dlon na szklance i pięść pod stołem, powstrzymując tę burzę myśli, które napierały na niego z każdej strony.
— Nie twój interes. — odpowiedział w końcu przez zaciśnięte zęby.
— Po co od razu te nerwy? Zwyczajnie ciekawi mnie, co sprawia, że ktoś wygląda, jakby uciekał przed samym diabłem — dodał, sięgając po swoją szklankę. Wziął łyk, cały czas nie spuszczając z niego wzroku.
Junho zmrużył oczy, a jego twarz stężała. Nie potrafił zdecydować, co bardziej go irytuje — fakt, że ten facet ma czelność zadawać mu takie pytania, czy może to, jak swobodnie i bezczelnie patrzy na niego, jakby widział wszystko, co skrywał pod warstwami pozorów. Junho wziął jeszcze jeden łyk alkoholu, pozwalając palącemu płynowi przeszyć gardło, by zyskać choć chwilę na zebranie myśli, które coraz mocniej mu uciekały.
— Czy to jakiś test? — wyrzucił w końcu, ledwo hamując sarkastyczny ton. — A może twoje hobby polega na wpychaniu nosa w cudze sprawy?
Nieznajomy uniósł kącik ust w półuśmiechu, jakby odpowiedź Junho była dokładnie tym, czego się spodziewał. Odstawił szklankę na stół z cichym stukotem, po czym pochylił się lekko, opierając dłonie na krawędzi blatu.
— Powiedzmy, że po prostu zastanawiają mnie ludzie, którzy wpadają w kłopoty. — Jego głos brzmiał teraz cicho, niemal intymnie, a mimo to wciąż niosła się w nim ta niepokojąca nuta, którą wywoływała w Kangu dreszcze przechodzące przez cały kręgosłup. — A ty, zdaje się, masz ich pod dostatkiem.
Junho poczuł, jak cały się napina. Słowa nieznajomego były jak gorąca woda, którą ktoś nagle wylał mu na głowę. Co ten gość wiedział? Czy jego spojrzenie naprawdę mogło przejrzeć wszystkie jego sekrety? Próbował przywołać na twarz lekki uśmiech, choć czuł, że jego kąciki ust drżą.
— Masz bogatą wyobraźnię — stwierdził, starając się zabrzmieć nonszalancko. — I za dużo czasu na szukanie sensacji.
Brunet tylko się uśmiechnął, wyraźnie zadowolony z reakcji Junho.
— Może — odparł, wzruszając ramionami. — Ale przyznaj, że mogłoby coś być ciekawego w człowieku, który wbiega jak oszalały do baru, wyglądając, przy tym jakby życie właśnie porządnie kopnęło go w tyłek.
— Może po prostu lubię dramaty — odparł od razu. Jego oko nerwowo drgnęło, kiedy miał ochotę skoczyć z pięściami na dużo bardziej masywnego od siebie faceta. W ogólnym rezultacie nie miał na to jaj i siły.
Nieznajomy westchnął, jakby ta rozmowa zaczynała go już nużyć. Przejechał znudzonym wzrokiem po sali, a potem spojrzał na Junho z wyraźnym brakiem zainteresowania.
— Dramaty, problemy... to wszystko jest takie przewidywalne, nie sądzisz? — rzucił, obracając powoli szklankę w dłoni, na którą zerknął ze zmarszczonymi brwiami. — Przychodzisz tutaj, wyglądając jak wrak, i próbujesz grać twardziela. Widziałem to już milion razy. Ludzie lubią robić z siebie bohaterów, kiedy tak naprawdę okazują się być tylko kiepską rozrywką na wieczór.
Junho poczuł, jak złość uderza mu do głowy. Jego ręka zacisnęła się mocniej na szklance.
— Więc co tu jeszcze robisz? — syknął, próbując zabrzmieć pewniej, niż się czuł. — Jeśli jestem taki nieciekawy, to dlaczego jeszcze ze mną rozmawiasz?
Mężczyzna wzruszył ramionami, nawet nie siląc się na uśmiech.
— Nudzę się — odparł obojętnie, jakby to była najprostsza odpowiedź na świecie. — Mam chwilę do zabicia, zanim wrócę do spraw naprawdę istotnych, a ty akurat znalazłeś się pod ręką. — Jego ton pozostawał chłodny, a spojrzenie przesuwało się teraz po Junho bez śladu jakiegokolwiek zainteresowania.
Chłopak poczuł, jak przez jego ciało przebiega dreszcz. To jak ten gość go traktował - jakby był tylko chwilową nic nie wartą zabawką, którą można odrzucić w każdej chwili - sprawiało, że miał ochotę udowodnić mu, że się myli. Albo faktycznie rzucić się przez stół, żeby przywalić mu w twarz.
— Cóż, mam nadzieję, że nie rozczaruję twoich skromnych oczekiwań — rzucił z ponurym sarkazmem, nie mogąc się już dłużej powstrzymać.
— Och, nie przejmuj się tym — odpowiedział, machając ręką, jakby całe to przedstawienie było mało warte jego uwagi. — Nawet nie oczekuję, że będziesz interesujący. Po prostu zajmuję sobie czas, póki nie znajdę czegoś lepszego.
Zazgrzytał zębami i uniósł szklankę z alkoholem, by upić z niej łyk. W tej samej chwili drzwi baru otworzyły się z hukiem, wpuszczając do środka powiew chłodnego powietrza. W ciemnym wnętrzu baru mężczyzna, który wkroczył, od razu przyciągał uwagę. Wysoki, o szerokich ramionach i atletycznej sylwetce, wyglądał jak ktoś, kto zawsze dostaje to, czego chce – i nie boi się tego wziąć siłą. Luźna jedwabna koszula lekko połyskiwała w przytłumionym świetle, a jej rozpięty kołnierzyk opadał niedbale, odsłaniając fragment wyrzeźbionej klatki piersiowej. Choć w półmroku szczegóły były niewyraźne, wyczuwało się w jego wyglądzie elegancję, która mogła świadczyć o jego ogromnym bogactwie.
Twarz nowo przybyłego pozostawała częściowo skryta w cieniu, ale oczy błyszczały niebezpiecznym blaskiem, który zdradzał głęboko skrywaną frustrację. Wzrok przesuwał się gorączkowo po sali, jakby był myśliwym szukającym swojej zdobyczy. Wyglądał na kogoś, kto nie zna słowa „odmowa", nie przyjmując jej w ogóle do wiadomości. Z każdą sekundą czuć było, jak jego wściekłość narasta, wypełniając pomieszczenie ciężką atmosferą. No to klops.
Junho zakrztusił się, czując, jak ostry płyn pali mu gardło. Odruchowo odwrócił się w stronę ściany, próbując schować się przed wzrokiem mężczyzny, ale siedział w kącie – nie miał dokąd uciec. Czuł, jak zimny pot spływa mu po karku, kiedy klient w końcu go zauważył. Na ustach mężczyzny rozkwitł triumfalny, drapieżny uśmiech, jak u myśliwego, który właśnie zlokalizował swoją ofiarę. Podszedł do Kanga z niepokojącą pewnością siebie, jakby bar był jego prywatnym terytorium.
— No proszę, a myślałem, że taki elegancki chłopiec, jak ty, nie chowa się w spelunach — powiedział, jego głos brzmiał nisko, niemal wibrował, jakby napędzany czystą drwiną. Bez chwili wahania chwycił za kołnierz koszuli Junho, podnosząc go z krzesła i jednym, brutalnym ruchem przycisnął jego plecy do ściany. Chłopak poczuł, jak zimne, szorstkie cegły wciskają się w jego łopatki, a powietrze wypełnia zapach alkoholu i gniewu, który bił od mężczyzny. Ich twarze znajdowały się teraz niepokojąco blisko, a oczy narwańca, połyskujące w przyćmionym świetle, były pełne nienawiści i dzikiej determinacji.
— Myślisz, że możesz tak po prostu przede mną uciec, cholerna dziwko? — wysyczał przez zaciśnięte zęby, a w jego głosie wyczuć można było wściekłość, której nie zamierzał tłumić.
Kang Junho czuł, jak powietrze staje się gęste, a każdy oddech coraz płytszy, jakby jego płuca nagle zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Serce waliło mu w piersi, a skóra zdawała się parzyć, gdy próbował skupić wzrok na twarzy mężczyzny przed sobą. Wszystko wokół rozmywało się jak we mgle, a ciało zaczynało ciążyć, jakby stopniowo tracił nad nim kontrolę. Mimo to, starał się nie okazywać strachu – przynajmniej nie tak bardzo, jak naprawdę go czuł.
— Jeśli to twoja metoda na wyrażenie zainteresowania, to muszę powiedzieć, że jest całkiem oryginalna — wykrztusił słabo, starając się zachować resztki sarkazmu. Jego słowa były ledwo słyszalne, bardziej przypominając szept niż żart. Kiedy próbował się odsunąć, klient chwycił go mocno za szczękę, ściskając z taką siłą, że Junho poczuł, jak kości niemal trzeszczą pod naciskiem. Zimne, twarde palce wbijały się w jego policzki, zmuszając go do patrzenia prosto w ciemne oczy.
— Więc jednak coś potrafisz powiedzieć — wysyczał mężczyzna, pochylając się jeszcze bliżej. Jego oczy lśniły dziką satysfakcją, a ciepły oddech muskał usta Junho. — Ale nie przejmuj się. Nie przeszkadza mi twoja małomówność, bo widzisz, w hotelu nie będziesz musiał mówić zbyt wiele. A jeśli już, to zadbam, żebyś błagał bym przestał.
Czując, jak jego serce bije coraz szybciej, Junho poczuł nagłą falę desperacji. Wiedział, że jego sytuacja jest beznadziejna, ale nie zamierzał oddać pola bez walki – choćby tylko słownej. Przymrużył oczy, starając się ignorować ból szczęki i suchość w gardle.
— Wiesz, jeśli się zastanowić... — zaczął słabo, a na jego twarzy pojawił się cień wymuszonego uśmiechu. — Mogę nawet błagać na kolanach, jeśli naprawdę lubisz takie rzeczy. W końcu to ty płacisz za usługę, prawda? — starał się brzmieć nonszalancko, chociaż jego głos był chrapliwy, a oddech coraz bardziej nierówny.
Klient zmarszczył brwi, zaskoczony śmiałością Junho. Przez chwilę wydawało się, że jego pewność siebie nieco opadła, ale szybko wrócił do poprzedniego wyrazu twarzy – pełnego złości i satysfakcji.
— Jesteś bezczelny, jak na kogoś, kto zaraz będzie błagał o każdy oddech — warknął, pochylając się jeszcze bliżej, niemal stykając się wargami z Junho.
Chłopak czuł, jak jego nogi coraz bardziej drżą, a świat wokół zaczyna wirować. Powietrze wydawało się gęste i ciężkie, a każda próba wzięcia głębszego oddechu przypominała walkę z niewidzialnym ciężarem, który zdawał się go przygniatać. Chociaż nie, dosłownie był przygniatany przez tego zwyrola.
— Wiesz, właściwie, jeśli tobie podoba się to całe moje „błaganie o litość", to... — wykrztusił, z trudem chwytając oddech, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. — To może powinieneś zapłacić mi ekstra za opcję z dramatem? Obawiam się, że moje standardowe stawki nie obejmują takich specjalnych usług.
Jego słowa były słabe, ale wciąż pełne sarkazmu, nawet jeśli czuł, że to może tylko bardziej rozwścieczyć mężczyznę. Klient napinał się, jakby rozważał, czy uderzyć Junho, czy może rzucić nim o ścianę. Jednak jedno było pewne – chłopak nie zamierzał milczeć, dopóki miał choć odrobinę siły w płucach.
Nieznajomy, siedzący cały czas z boku, obserwował rozwój sytuacji z wyraźnym zniecierpliwieniem. Na początku nie miał zamiaru się wtrącać – to nie była jego sprawa, a Junho sam wpakował się w kłopoty. Jednak kiedy zobaczył, jak mężczyzna poczynią sobie z chłopakiem coraz bardziej brutalnie, poczuł narastającą irytację. Nie cierpiał scen publicznych, a jeszcze bardziej ludzi, którzy wykorzystywali swoją siłę, żeby zastraszać słabszych. I choć w jego naturze było trzymanie się z dala od cudzych problemów, tym razem postanowił działać.
Zirytowany, wstał z krzesła. Jego ruch był spokojny, ale stanowczy, a w jego postawie było coś, co kazało ludziom ustępować mu z drogi. Nagle górował nad ich dwójką, rzucając cień na klienta i Junho. Cholera, był naprawdę wysoki i przypakowany, a jego spojrzenie było zimne jak lód.
— Zostaw go — powiedział tonem, który przeciął powietrze jak nóż. Było w nim coś, co nie pozwalało na sprzeciw. Coś, co wyraźnie wskazywało na to, że nie będzie powtarzał swojej prośby.
Klient odwrócił się gwałtownie, a wtedy ich spojrzenia się skrzyżowały. Przez chwilę wyglądało, jakby gość zamierzał zignorować jego słowa, ale brunet wykonał krok naprzód, zbliżając się do niego z niepokojącą pewnością siebie.
— Powiedziałem, żebyś go zostawił — powtórzył, a w jego głosie pojawiła się nuta groźby. — Chyba że chcesz, żebym ja sam cię odsunął.
Nim mężczyzna zdążył zareagować, nieznajomy jednym, szybkim ruchem chwycił go za ramię i odciągnął od Junho, zmuszając do puszczenia chłopaka. Siła, z jaką to zrobił, była zdumiewająca – jakby był dla niego jedynie workiem piasku, a nie rosłym mężczyzną. Junho osunął się na krzesło, łapiąc łapczywie powietrze, kiedy ból zaczął ustępować.
— Kim, do cholery, jesteś? — warknął klient Junho — To nie twoja sprawa!
— Teraz już moja — odpowiedział zimno. W jego tonie nie było ani cienia wahania. W tej samej chwili wyprowadził cios, który trafił mężczyznę prosto w szczękę. Uderzenie było szybkie, precyzyjne, a zarazem brutalne – gość padł na podłogę, jęcząc z bólu, gdy przyłożył rękę do twarzy. W barze zapadła nagła cisza, a wszyscy wokół wstrzymali oddech, obserwując rozwój sytuacji. Nawet muzyka w tle wydawała się ucichnąć, jakby ktoś wcisnął przycisk pauzy.
Nieznajomy nawet nie spojrzał na leżącego mężczyznę, który teraz zwijał się na podłodze, próbując odzyskać równowagę i godność. Zamiast tego, jego wzrok przesunął się na Junho, który wciąż był przyciśnięty do oparcia krzesła. Jego oczy były rozszerzone z niedowierzania, a oddech miał przyspieszony. Wyglądał tak, jakby nie mógł się zdecydować czy powinien się cieszyć, że ktoś go uratował, czy raczej obawiać się tego, co miało nadejść.
— Chyba czas, żebyś się stąd zmył — rzucił sucho obecny wybawca Junho. Jego głos był pełen chłodnej irytacji. — Chyba że masz ochotę czekać tutaj, aż ten typ spróbuje jeszcze raz.
Junho przez chwilę nie mógł wykrztusić ani słowa. Nogi miał jak z waty, a serce biło mu tak szybko, że czuł je aż w gardle. Przełknął ślinę i kiwnął głową, wstając, po czym chwiejnym krokiem ruszył z nieznajomym, który już kierował się w stronę wyjścia z baru. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, chłodne nocne powietrze uderzyło Junho w twarz, przynosząc chwilową ulgę. Nieznajomy odwrócił się, jakby zamierzał po prostu odejść w swoją stronę, nie oglądając się za siebie.
— Gdzie niby idziesz? — krzyknął za nim Junho, jego głos drżał z nerwów. — Nie możesz mnie tak po prostu zostawić!
Brunet zatrzymał się i powoli odwrócił przodem do Kanga.
— Słuchaj, właśnie uratowałem ci tyłek. Czego jeszcze ode mnie chcesz? Może kolacji na mój koszt? - rzucił chłodno i sarkastycznie.
Junho zrobił krok do przodu, chwytając go za ramię, jakby trzymał się ostatniej deski ratunku.
— Nie... nie mogę... Po prostu nie odchodź, okej? — W jego głosie słychać było desperację, która prześlizgiwała się przez każde słowo. — Nie mogę... nie chcę zostać sam.
Nieznajomy prychnął, patrząc na jego rękę na swoim ramieniu.
— Masz poważne problemy, jeśli myślisz, że ja będę twoim rycerzem w lśniącej zbroi — rzucił, próbując strząsnąć jego dłoń. — Lepiej radź sobie sam.
Zanim jednak zdążył zrobić krok, Junho nagle zachwiał się na nogach. Jego twarz pobladła, a oczy zaczęły się zamykać, jakby tracił kontakt z rzeczywistością.
— O cholera... — wymamrotał, chwytając się za głowę, jakby próbował się oprzeć nadchodzącej utracie przytomności.
Brunet zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony.
— Co ci się, do diabła, dzieje? — zapytał ostro, ale w jego głosie słychać było coś na kształt niepokoju.
Junho spojrzał na niego mętnym wzrokiem, jego głos był słaby i ledwo słyszalny.
— Myślę... myślę, że mogę być trochę naćpany — Jego słowa urwały się, a ciało bezwładnie opadło do przodu.
Mężczyzna zareagował błyskawicznie, chwytając go w ostatniej chwili, zanim ten uderzył o ziemię. Serce mu przyspieszyło, a przekleństwo wyrwało mu się spod nosa.
— Cholera jasna — wymamrotał, patrząc na bezwładne ciało Kanga Junho w swoich ramionach. Rozejrzał się po ulicy, jego umysł pracował na pełnych obrotach. — Co ja mam teraz z tobą zrobić, dzieciaku?
Stał tak przez chwilę, czując ciężar Junho na swoich rękach i zastanawiając się, w co właściwie się wplątał. To miała być kolejna ta sam rutynowa noc - szybkie załatwienie spraw - a teraz musiał radzić sobie z chłopakiem, który zemdlał mu na rękach po tym, jak został prawdopodobnie odurzony.
— Niezłe pierdolone utrapienie — mruknął, kiedy znów spojrzał na nieprzytomną twarz blondyna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro