Rozdział 18
Rozdział kończy się notką, jeśli jej nie widzisz to znaczy, że rozdział trwa.
Kiedy tylko dochodzę do budynku, w którym mieści się moje mieszkanie zauważam Arona obładowanego torbami z zakupami. Chodzi w tę i z powrotem po chodniku i co chwilę rozgląda się gorączkowo. Noc jest zimna, a on czeka aż otworzę drzwi klatki.
- Cześć. - Szepczę, a z moich ust wydobywa się kłąb pary.
- Ta, cześć. - Mówi i szczęka zębami. - Jest cholernie zimno, a Ty się raczej nie spieszyłaś. Mogłaś mnie ostrzec, że to trochę potrwa. - Wyrzuca.
- Wybacz. - Wbiegam po stopniach i wkładam klucz w zamek. - Musiałam przemyśleć parę rzeczy.
- Przed nami poważna rozmowa, Sage. - Sapie. - Mam nadzieję, że jesteś na nią przygotowana. W końcu chcę uzyskać jakieś odpowiedzi. - Warczy.
- Obawiam się, że ich nie znam. - Mówię cicho. Aron łypie na mnie okiem, ale nie chcąc omawiać tego na klatce schodowej idzie przodem.
- Nie przeginaj, Francesco. Nie sądzisz, że już dość nadwyrężyłaś moją cierpliwość? - Pyta.
- Idź. - Błagam. Nie chcę roztrząsać tego tutaj.
Po przekroczeniu progu mieszkania Aron ustawia reklamówki na szafce i zabiera się za zdejmowanie kurtki i butów. Robię to samo, tylko w dużo wolniejszym tempie. Podświadomie robię to tylko po to oddalić czas rozmowy. Żałośnie gram na czas bo wiem, że to nie będzie nic przyjemnego.
Aron kieruje się do kuchni razem z zakupami. Wiem, że czuję się w moim mieszkaniu tak jak u siebie, więc nie kłopocząc się pomocą mu, od razu idę w stronę salonu. Opadam na kanapę i wypuszczam powietrze z płuc. Odchylam głowę i masuję skronie, tępy i uporczywy ból jednak nie znika. I coś z tyłu głowy mówi mi, że jeszcze długo będzie mnie męczyło.
Wyrzuty sumienia?
Poczucie winy?
- Co jest? - Pyta Aron i czuję jak kanapa ugina się pod jego ciężarem. - Mów, bo już dłużej nie wytrzymam. - Wyciąga w moją stronę butelkę z piwem.
- Piwo? - Pytam. Nie tak się umawialiśmy, miałam się zalać w trupa.
- Wiem co chcesz zrobić i znam cie na tyle by wiedzieć, że nie potrzebujesz szlachetnych trunków. - Mówi prosto. - Gadaj, Sage. - Bardzo rzadko zwraca się do mnie po nazwisku. To pozwala mi myśleć, że jest naprawdę zniecierpliwiony. Albo wkurzony.
- Mówiłam ci o Harrym, pamiętasz? - Pytam dla pewności. - Ten, który mi się podobał.. podoba. - Poprawiam nie będąc pewną czy robię dobrze. Spojrzenie na twarz Arona i widok jego uniesionej brwi utwierdza mnie w tym przekonaniu, że to chyba nie był najlepszy ruch.
- No pamiętam. - Mówi niepewnie. - Co z nim?
- Zacznę od początku. - Biorę łyk alkoholu i kładę stopy na szklany stolik przede mną. Nigdy tego nie robię, ale dzisiejszej nocy mam wszystko w nosie. - Kilka dni temu jego narzeczona powiedziała, że musi wyjechać w sprawach firmy i że wszystkie decyzje będę omawiała bezpośrednio z nim. - Biorę oddech. - Co znaczy dosłownie tyle co spędzanie ogromu czas sam na sam z mężczyzną, który mi się podoba.
- To nie brzmi dobrze. - Drapie się po głowie. - Cholera, to brzmi wręcz katastrofalnie źle. Nie możesz tego zrobić. - Unosi głos.
- Tak jakby nie mam wyboru. - Mówię sarkastycznie. - I nie, nie odrzucę tego zamówienia. - Uprzedzam jego słowa. Słysząc jego sapnięcia utwierdzam się w przekonaniu, że to właśnie chciał powiedzieć. - Oh i wiesz co?
- Hm? - Mruczy pijąc.
- Zayn to jej brat. Dasz wiarę? - Śmieję się, a Aron się krztusi. - Mają inne nazwiska więc pewnie przyrodni, ale to nadal jej cholerny brat! - Krzyczę podekscytowana.
- Pieprzysz? - Ucina. Lekko chwiejnym ruchem przyciska butelkę do warg.
- Przysięgam, Aron. - Przemieszam się tak, że teraz siedzę na piętach. - Na początku myślałam że to jej pieprzony narzeczony, a to brat. Dosłownie nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
- No nieźle. Prawie wepchnąłem cię w jego ramiona. - Nagle jego dłoń ląduje na moim ramieniu. - Francesco, to mogło przydarzyć się tylko tobie. - Mówi poważnie, a za chwilę powietrze przedziera dźwięk naszych rechotów.
Jakiś czas później leżymy na kanapie, a nasze głowy są obok siebie. Moje nogi zwisają przez podłokietnik, a Aron swoje trzyma na oparciu fotela. Jesteśmy nieźle podchmieleni i prawdę mówiąc nie wiem czy dałabym radę dojść do swojego łóżka bez zataczania.
- Jestem beznadziejna. - Zaczyna się, po alkoholu zawsze włącza mi się tryb użalania. - Nikt mnie nie chce.
- Cholera, zawiązałbym się z tobą, gdybym tylko nie wiedział jaka jesteś popieprzona. - Mówi, a ja uderzam go w ramię. - Chociaż wkładając w ciebie fiuta czułbym się trochę dziwnie. Jakbym pieprzył zakonnicę.
- Aron! Jasny gwint! - Dre się i odwracam twarz w jego stronę. Na jego perfidnej twarzy maluje się uśmiech zadowolenia. - Jesteś kretynem. - Prycham i odwracam głowę w drugą stronę. - O cholerka. - Tak szybkie kręcenie głową nie jest dobre w moim stanie.
- Chyba powinniśmy iść spać. - Ucina Aron. Chce mu przytaknąć, ale przypomina mi się, że nie powiedziałam mu najlepszego.
- Aron? - Zaczynam.
- No?
- On mnie pocałował. - Wyjawiam.
- Kto? - Jego zapijaczony umysł nie jest już tak szybki i błyskotliwy.
- Harry. - Mówię i zamykam oczy czekając na jego reakcje. - Aron? - Szepczę po chwili. Aron? - Mówię głośniej i zmuszam się by unieść głowę i jedyne co widzę to twarz mojego przyjaciela pogrążona w błogim śnie.
Kiedy tak nachylam się nad nim z jego ust wyrywa się chrapnięcie co sprawia, że się wzdrygam, tracę równowagę i spadam na podłogę z głuchym łoskotem. Aron się podrywa i jak wyrwany z innego świata mówi.
- Co? Co mówiłaś?
A ja leżąc na podłodze i patrząc w sufit zadaje sobie tylko pytanie.
Za jakie grzechy do cholery?
Prawdziwy przyjaciel słucha nie tylko tego, co mówisz, lecz także tego, czego nie mówisz.
***
wiem, wiem. ten rozdział to popis mojego żałosnego poczucia humoru, chęć rozładowania napięcia, rozdział przejściowy. nazywajcie to jak chcecie, ale kocham Arona i musiało go tu być ciut więcej!
buuuuuuziaków miliony! :* :* :* :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro