Rozdział 13
Siedziałam z swoim salonie i patrząc jednym okiem na telewizor relaksowałam spięte i obolałe mięśnie. Masowałam skronie chcąc pozbyć się tego nieprzyjemnego, uporczywego pulsowania. Miałam przed sobą swojego laptopa, kieliszek białego wina i mnóstwo katalogów. Byłam zawalona robotą, nie miałam przed sobą nawet chwili wolnego i czułam się z tym coraz gorzej.
Nie tylko ogólnie zmęczenie dało się we znaki, za dużo ostaniami czasy przeżyłam. Ciągły rollercoaster nie jest dobry dla osoby, której życie jest na pozór dość ułożone. Chciało mi się śmiać z samej siebie. Z tego, że pomyślałam, że chociaż ta jedna bajka może skończyć się szczęśliwie. To było głupie i nierozsądne myślenie, książę nigdy nie zainteresuje się czarownicą. Przeznaczone jest mu być z księżniczką.
Westchnęłam i stwierdziłam, że moje przemyślenia na pusty żołądek przyniosą mi jedynie więcej bólu głowy. Sięgnęłam słuchawkę telefonu stacjonarnego i wybrałam numer, który już znałam na pamięć. Numer, do chińskiej restauracji.
- China Town, słucham?
- Chciałabym złożyć zamówienie na numer 5, 7, podwójny 12 i 26, to wszystko... Albo proszę chwilę poczekać. Poproszę jeszcze raz numer 26 i do tego 2. - Wybierałam dania, jeżdżąc palcem do ulotce ich restauracji, która miała w sobie menu.
- To wszystko? - Odezwał się znudzony głos w słuchawce.
- Tak, poproszę z dostawą do domu. Na nazwisko Francesca Sage, będą wiedzieli gdzie się kierować.
- Jedzenie powinno być w przeciągu godziny. - Pokiwałam chociaż nie mogła mnie zobaczyć i rozłączyłam się.
Jadłam chińszczyznę tak często, że to niczym cud widzieć nadal swoje stopy. Gdyby moje życie było tak okrutnie straszne zamiast chodzić, od dawna bym się toczyła. Na szczęście nie musiałam się tym przejmować. Aron aż nadto dbał, abym miała aktualny karnet na siłownię. Zawsze mówił mi, że ruch to zdrowie ale dobrze wiem, iż chodzi mu o to, abym nie popadła w pracoholizm. Tak naprawdę praca, to jedyne życie jakie mam. Wszystko kręci się wokół kolejnych wesel.
Spięłam włosy w wysokiego kucyka i poprawiając skarpetkę na lewej nodze, wzięłam znów komputer na kolana. Przeglądałam strony internetowe i szukałam inspiracji.
Połączenie gustu Harrego i Evelyn było niczym połączenie wody i ognia. Potrzebowałam wypracowań idealny kompromis, trafić w sam środek.
Myśl, Fran, myśl, myśl, myśl.
Kiedy zamykam oczy to widzę rzędy krzeseł ustawione w idealnych odstępach. Są one białego koloru, a do każdego stojącego jako pierwsze w rzędzie przyczepiona jest jedwabna wstęga razem z małymi bukiecikami perłoworóżowych, małych różyczek. Widzę jasne kwiaty, raczej minimalistycznie. Harrego ubranego w czarny smoking, stojącego w ogrodzie i z utęsknieniem czekającego na pannę młodą. Widzę, mężczyzn za nim ubranych w czarne, idealnie skrojone garnitury. Kobiety, ubrane w zwiewne delikatnie różowe sukienki idące z bukietem. I potem wyłania się Evelyn, ubrana w pięknie dopasowaną koronkową sukienkę, idealnie pasującą do jej szczupłej figury. Mam przed oczami uśmiech na jej twarzy, bukiet w jej ręce. Szczęście wypisane na twarzy ich obojga, słowa przysięgi i obrączki, które wkładając sobie na palce.
Byłam w stanie niemal zobaczyć ekspresję ich twarzy podczas pierwszego tańca. Może do piosenki Whitney Huston? Sposób w jaki czule obejmowałby jej ciało, a ona zaplotłaby ręce za jego karkiem. Może oparłaby głowę o jego ramię i przymknęłaby oczy. Delektowaliby się tą piękną chwilą najlepiej jak potrafią. Po wszystkim wszyscy goście biliby im brawo na stojąco.
A ja? A ja stałabym na samym końcu, ubrana w mój kostium, który zwykłam zakładać na śluby i pilnowałabym ogólnego przebiegu. Może patrzyłabym z utęsknieniem na twarz pana młodego, może zazdrościłabym im tej chwili, ale pogodziłabym się z tym. Tak po prostu, nie można mieć wszystkiego.
Z ogólnego letargu wywarło mnie pukanie do drzwi. Naciągnęłam sweter bardziej na ramiona i wyjmując z portfela przygotowane pieniądze podążyłam w kierunku drzwi.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy w progu przywitał mnie nie dostawca z chińszczyzną, a mój przyjaciel - Aron.
- Co ty tu robisz? - Zapytałam zaskoczona. On na to uśmiecha się i podnosi w górę butelkę z winem.
- Myślałem, że przechodzisz kryzys. - Prychnęłam.
- Skąd ten pomysł? - Mówię i przesuwam się, aby mógł wejść.
- Może spowodowany twoim dziwacznym... - Cokolwiek chciał powiedzieć przerwał mu dostawca. Kiedy tylko dostałam w swe dłonie reklamówki i zatrzasnęłam drzwi, znów byłam pod czujną obserwacją Arona.
- Co? - Podniosłam brew.
- Twoim dziwacznym zachowaniem. A to.. - Wskazuje na torbę. - Jest tego najlepszym przykładem. - Zaśmiałam się.
- Więc od teraz jedzenie to przykład depresji? To niedorzeczne. - Mówię.
- Z pewnością niedorzeczne jest to, że nie chcesz mi powiedzieć co się stało. - Złapał mnie za ramiona. - Jestem twoim przyjacielem. - Potrząsnął mną.
- Okej, okej. Lepiej się uzbrój w kieliszek do wina i wracaj na kanapę. - Mówię i niemal natychmiast widzę jak rusza do kuchni. - To będzie długa i żmudna opowieść. - Dodaję do siebie.
W pewnym momencie musisz wybrać miłość, jakiej pragniesz.
***
dobry wieczór, wszystkim! wiem, że jest środek tygodnia, mamy środę, a ja rozdziały dodaję w weekend. ale mam jakiś okropnie melancholijny wieczór i skoro już wylałam wszystkie przemyślenia na znajomych to i tutaj powinno się coś pojawić.
przepraszam, że byłam ostatnio okropna. przechodziłam ciężki czas związany ze szkołą, zdrowiem, moim życiem uczuciowym i naprawdę nie miałam siły na nic. stwierdziłam, że muszę to wytłumaczyć po komentarzach jakie się posypały.
jeśli to czytasz - osobo, o której mówię to możesz być pewna, że wyciągnęłam wnioski z Twoich przykrych słów i widzę swoje błędy :)
dziękuję, że jesteście ze mną ponad wszystko; głupoty, które gadam, bycie czasem nie miłą i zbyt drażliwą.
kocham was jak rodzinę, naprawdę.
i tak, już skończyłam.
bądźcie piękni.
<3 <3 <3
(nie dedykuje rozdziału nikomu, bo mi potem będzie wstyd, że się tak uzewnętrzniłam) :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro