𝐸𝑃𝐼𝐿𝑂𝐺
Pewnego popołudnia ktoś zapukał do drzwi Zielonego Wzgórza. Minął już tydzień, odkąd była para spotkała się w sklepie, więc ujrzenie twarzy bruneta było dla dziewczyny niemałym zaskoczeniem.
— Aniu! — zawołał, mocno przytulając kobietę.
— Witaj, Gilbercie! Jak cudownie cię znowu widzieć. Wejdź, zaraz wstawię wodę na herbatę.
Rudowłosa przeszła do jadalni, w której jej mama czytała gazetę przysuniętą blisko jej twarzy. Z wiekiem pogorszył mi się wzrok i ciężej było jej widzieć różne rzeczy z oddali.
— Marylo, mamy gościa! — oznajmiła wesoło, nalewając wodę do czajnika.
— Chyba znowu gorzej widzę, któż to? — spytała, mrużąc powieki.
— Gilbert Blythe!
Maryla i Gilbert przez chwilę porozmawiali o chemioterapii, ich wzroku i ogólnej kiepskiej sytuacji. Niedługo później Ania wróciła do stołu z herbatą, a panna Cuthbert udała się na górę, zostawiając ich samych.
Dziewczyna słuchała, jak brunet opowiada jej o swoich podróżach, obserwując sposób, w jaki poruszały się jego usta i jak poprawiał włosy. Pamiętała swoją myśl, że jego włosy nie mogłyby być już jeszcze bardziej pokręcone... a jednak teraz były. Nadal miał bardzo młodą twarz — taką, która wywoływała u ciebie uśmiech i sprawiała, że myślałeś o lepszych czasach. Rudowłosa uśmiechnęła się na myśl o beztroskim czasie, kiedy byli razem.
— Aniu, chciałem z tobą porozmawiać — zaczął Gilbert, odchrząkując i biorąc łyk herbaty.
— Domyśliłam się... O czym?
Dziewczyna mogła jedynie wyobrażać sobie to, o czym chciał porozmawiać. Pomimo tego, że przez lata dorosła to nadal miała bardzo bujną wyobraźnię.
— Aniu... Ja... Uch...
— O co chodzi, Gilbert? — spytała zdenerwowana. To nie wydawało się niczym dobrym.
— Niedługo się żenię.
Rudowłosa wstrzymała oddech i przez chwilę wydawało jej się, że wszystko dookoła wiruje.
Żeni się. Niedługo się żeni — powtarzała sobie w głowie, a jej serce bolało. Mocno zacisnęła dłoń na uchu kubka z herbatą, a jej knykcie aż pobielały. Po tylu latach jej największy koszmar miał stać się prawdą.
— To cudownie, Gil! Tak się cieszę! — skłamała, próbując powstrzymać łzy.
— Mam nadzieję, że będziesz mogła uczestniczyć w weselu — przyznał, szeroko się uśmiechając.
— N-nie wiem. C-co miałabym tam robić? — wyjąkała, nie chcąc wyjść na nieuprzejmą.
— Miałem nadzieję, że byłabyś zainteresowana zostaniem panną młodą.
Dziewczyna zakrztusiła się herbatą, a jej oczy wypełniły łzami. Jednakże to nie były łzy smutku — były to łzy szczęścia i marzeń o cudownej przyszłości.
— Gilbercie... Czy... Czy ty...?
— Aniu, naprawdę pomyślałaś, że mógłbym ożenić się z kimś innym?
Jej oczy się rozszerzyły, kiedy zeskoczyła z krzesła i owinęła ramiona wokół szyi chłopaka. Ten wstał, okręcając ją dookoła, a następnie ułożył dłonie na jej talii.
— Mam wziąć to za tak? — Zaśmiał się.
— Czy masz wziąć to za tak? Gilbert, zgodziłabym się nawet milion razy! — krzyknęła. — Muszę powiedzieć Dianie. O Boże, sukienki... Sukienki! Z bufkami na rękawach! Nigdy nie przestanę kochać bufiastych rękawów!
Kiedy chłopak obserwował, jak jego narzeczona skacze z podekscytowania, przez chwilę zobaczył w niej tę młodą dziewczynkę, którą kiedyś poznał i nie mógł powstrzymać uśmiechu na to wyobrażenie.
— Kocham cię, dobrze? Nigdy o mnie nie zapominaj, proszę... Wrócę do ciebie.
Kiedy Ania skakała i wołała Marylę, Gilbert nagle ją podniósł, na co pisnęła. Usiadł na drewnianym krześle, nadal trzymając dziewczynę na swoich kolanach.
— Aniu Shirley-Cuthbert. Po tylu latach marzenia o tobie, w końcu mogę nazywać cię moją.
Rudowłosa kilka razy mrugnęła, by pozbyć się łez napływających do oczu, a następnie przycisnęła usta do tych należących do jej narzeczonego.
— Nigdy nie przestanę cię kochać, Gilbercie.
— Kochasz mnie bardziej niż bufiaste rękawy? — Żartobliwie wstrzymał oddech z zaszokowaniem.
Dziewczyna zachichotała, przyciskając swoje czoło do jego.
— O wiele bardziej.
— Twój oddech pachnie jak miętówki — szepnął, ponownie łącząc razem ich wargi.
— Twój oddech pachnie jak miętówki. Masz miętówki? Uwielbiam miętówki, są takie odświeżająca, słodka i daje ci motywację, kiedy ją zjesz.
— Tak bardzo za tobą tęskniłam, Gilbercie. Naprawdę.
— Ja również za tobą tęskniłem, Aniu. Dorastanie bez ciebie było ciężkie. Nie mogłem przestać o tobie myśleć, ale to nic dziwnego.
— Trochę za tobą tęskniłam — powiedziała Ania, spuszczając wzrok na swoje stopy. — Ale tylko dlatego, że nie mam z kim konkurować w szkole.
— To naprawdę jest jedyny powód? Widzisz we mnie tylko rywala, Anne? — spytał smutnym tonem.
— N-nie — zająknęła się dziewczyna. Była bardzo zdenerwowana i czuła się, jakby jej stopy były przyklejone do podłogi.
— Bierzemy ślub... Będziemy razem, dopóki śmierć nas nie rozłączy. — Mrugnęła do niego, na co Gilbert odchylił głowę ze śmiechem.
— Oczywiście, zupełnie jak Romeo i Julia... Poza tym, że nie chcę umierać.
— Pewnego dnia możemy razem umrzeć.
— Nie ma innej opcji.
Maryla powoli zeszła po schodach, a Ania natychmiast obrzuciła ją cudownymi wieściami. Kobieta zaczęła płakać niemal tak samo mocno, jak jej córka, przyciągając ją do uścisku.
— Aniu — wyszeptał Gilbert, podchodząc do niej i zatrzymując się tylko kilka centymetrów dalej.
Rudowłosa natychmiastowo podniosła głowę, żeby nawiązać z nim kontakt wzrokowy.
— Powiedz, że tęskniłaś za mną. Bardziej niż jak za rywalem. Proszę — powiedział, a kąciki jego ust opadły.
— Jesteś dość blisko mnie, Gilbercie — odezwała się sucho, jednak tak naprawdę jej to nie przeszkadzało.
— Wiem.
— Ania, moja żona... Podoba mi się! — zawołał Blythe, uśmiechając się szeroko.
— Gilbert, mój mąż... Cudowne!
Maryla zaczęła krzątać się po kuchni i dzwonić do ludzi z tą dobrą wieścią, a rudowłosa ukryła twarz w zagłębieniu szyi swojego narzeczonego. Przysunęła się bliżej niego. Wszystko wokół nich było idealne, a oni sami byli najszczęśliwszymi osobami na świecie.
— Marchewko?
— Gilly?
— Bardzo cię kocham.
— Ja ciebie bardziej.
I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro