𝐹𝑂𝑈𝑅𝑇𝐸𝐸𝑁
Pani Stake nagle umarła, prawdopodobnie na atak serca. Nikt nie znał dokładnego powodu, dla którego jej serce się zatrzymało, ale serce Gilberta zostało złamane na wiele malutkich kawałeczków.
Ania pobiegła do domu Blythe'a, kiedy tylko usłyszała te okropne wieści. Obok budynku stał powóz z zaprzężonymi do niego końmi, zaś dwójka mężczyzn wynosiła rzeczy z domu.
Dziewczyna szybko wbiegła do środka, przytrzymując ręką czapkę, by ta po drodze nie spadła. Brunet, którego szukała, siedział przy stole kuchennym — jednej z niewielu rzeczy, która pozostała.
— Gilbercie! — zawołała, gdy tylko go zobaczyła, a następnie ucałowała jego policzek. — Tak mi przykro. Była przepiękną kobietą i naprawdę ją kochałam. Nie zasłuż—
— Aniu, wyjeżdżam z miasta — przerwał jej Blythe.
— C-co?
— Mam rodzinę na północy kraju. Ostatnio rozmawiałem z nimi poprzez listy. Aniu, są bogaci i mogą zapłacić za moje leczenie... Mogę wygrać z rakiem.
Na jego twarzy pojawił się zmęczony uśmiech.
— To cudownie! — zawołała. To były naprawdę świetne wieści... Jednak nie dla niej. — Kiedy wyjeżdżasz?
Przynajmniej będzie mogła spędzić jeszcze kilka dni z tym chłopakiem.
— Dzisiaj — wychrypiał Gilbert, wbijając wzrok w stół.
Nagle wszystko rozmazało się przed oczami rudowłosej, ale nie była pewna dlaczego.
— Proszę, spędź ten dzień ze mną — błagał Blythe, łapiąc dłoń swojej ukochanej.
— N-nie mogę...
— Jestem pewny, że jeżeli masz jakieś obowiązki, to Maryla zrozu—
— Nie chodzi o pracę... Muszę iść — szepnęła, następnie wyrywając rękę z uścisku i powoli podeszła do drzwi.
— Aniu! — krzyknął za nią chłopak głośniej, niż musiał.
Shirley odwróciła się do niego, ukrywając zaczerwienioną twarz pod burzą włosów. Brunet zebrał w sobie ostatnie siły i podszedł do niej.
— Kocham cię, okej? Nigdy o mnie nie zapominaj, proszę... Wrócę do ciebie — obiecał, obejmując buzię dziewczyny dłońmi. Zetknęli ze sobą swoje usta i przez chwilę tak trwali.
— Gilbercie, ja... Pozwoliłabym ci dokuczać mi przez moje włosy jeszcze tysiąc razy i pozwoliłabym ci iść na tysiąc randek z Ruby... Jeśli tylko zostaniesz.
— Nie mogę zost—
— Jeśli w tym momencie obiecam ci, że będziesz mógł nazywać mnie Marchewką i ciągnąc za włosy, kiedy tylko chcesz, mógłbyś przynajmniej rozważyć zostanie w Avonlea, gdzie jestem ja... Gdzie jesteśmy my.
Blythe pociągnął nosem i potrząsnął głową.
— Muszę jechać.
Ania delikatnie ułożyła swoje dłonie na tych jego, powoli zdejmując je ze swojej twarzy. Ponownie go pocałowała, tym razem z większą melancholią. A tuż po tym uciekła.
Biegła tak szybko, jak tylko mogła do miejsca, w którym miała poczuć się lepiej. Chciała jedynie poczuć się dobrze.
Dopiero gdy leżała w swoim łóżku na Zielonym Wzgórzu uświadomiła sobie, że płacze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Gdy tylko Maryla usłyszała o tym, że Gilbert Blythe ponownie wyjeżdża z miasta od matki Ruby, natychmiast pobiegła na górę. Powoli otworzyła drzwi swojej córki, zastając dziewczynę owiniętą w pościel i szlochającą.
— Marylo — wychrypiała.
Kobieta jedynie pokiwała głową i owinęła ramiona wokół jej drobnego ciała. Mocno przytuliła rudowłosą, przekazując w uścisku całą jej miłość.
Tego wieczora na Zielonym Wzgórzu nie było kolacji, a Mateusz nawet nie odważył się tego kwestionować. Panna Cuthbert trzymała Anię przez całą noc, również poprzez sen. A kiedy te spały, Mateusz obserwował jak powóz Gilberta Blythe'a wypełniony wszystkimi jego rzeczami wyjeżdża z miasta... Wtedy starszy mężczyzna wszystko zrozumiał. Gilbert Blythe znowu wyjeżdżał.
I tym razem miał nigdy nie wrócić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro