Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐸𝑃𝐼𝐿𝑂𝐺


                Pewnego popołudnia ktoś zapukał do drzwi Zielonego Wzgórza. Minął już tydzień, odkąd była para spotkała się w sklepie, więc ujrzenie twarzy bruneta było dla dziewczyny niemałym zaskoczeniem.

— Aniu! — zawołał, mocno przytulając kobietę.

— Witaj, Gilbercie! Jak cudownie cię znowu widzieć. Wejdź, zaraz wstawię wodę na herbatę.

Rudowłosa przeszła do jadalni, w której jej mama czytała gazetę przysuniętą blisko jej twarzy. Z wiekiem pogorszył mi się wzrok i ciężej było jej widzieć różne rzeczy z oddali.

— Marylo, mamy gościa! — oznajmiła wesoło, nalewając wodę do czajnika.

— Chyba znowu gorzej widzę, któż to? — spytała, mrużąc powieki.

— Gilbert Blythe!

Maryla i Gilbert przez chwilę porozmawiali o chemioterapii, ich wzroku i ogólnej kiepskiej sytuacji. Niedługo później Ania wróciła do stołu z herbatą, a panna Cuthbert udała się na górę, zostawiając ich samych.

Dziewczyna słuchała, jak brunet opowiada jej o swoich podróżach, obserwując sposób, w jaki poruszały się jego usta i jak poprawiał włosy. Pamiętała swoją myśl, że jego włosy nie mogłyby być już jeszcze bardziej pokręcone... a jednak teraz były. Nadal miał bardzo młodą twarz — taką, która wywoływała u ciebie uśmiech i sprawiała, że myślałeś o lepszych czasach. Rudowłosa uśmiechnęła się na myśl o beztroskim czasie, kiedy byli razem.

— Aniu, chciałem z tobą porozmawiać — zaczął Gilbert, odchrząkując i biorąc łyk herbaty.

— Domyśliłam się... O czym?

Dziewczyna mogła jedynie wyobrażać sobie to, o czym chciał porozmawiać. Pomimo tego, że przez lata dorosła to nadal miała bardzo bujną wyobraźnię.

— Aniu... Ja... Uch...

— O co chodzi, Gilbert? — spytała zdenerwowana. To nie wydawało się niczym dobrym.

— Niedługo się żenię.

Rudowłosa wstrzymała oddech i przez chwilę wydawało jej się, że wszystko dookoła wiruje.

Żeni się. Niedługo się żeni — powtarzała sobie w głowie, a jej serce bolało. Mocno zacisnęła dłoń na uchu kubka z herbatą, a jej knykcie aż pobielały. Po tylu latach jej największy koszmar miał stać się prawdą.

— To cudownie, Gil! Tak się cieszę! — skłamała, próbując powstrzymać łzy.

— Mam nadzieję, że będziesz mogła uczestniczyć w weselu — przyznał, szeroko się uśmiechając.

— N-nie wiem. C-co miałabym tam robić? — wyjąkała, nie chcąc wyjść na nieuprzejmą.

— Miałem nadzieję, że byłabyś zainteresowana zostaniem panną młodą.

Dziewczyna zakrztusiła się herbatą, a jej oczy wypełniły łzami. Jednakże to nie były łzy smutku — były to łzy szczęścia i marzeń o cudownej przyszłości.

— Gilbercie... Czy... Czy ty...?

— Aniu, naprawdę pomyślałaś, że mógłbym ożenić się z kimś innym?

Jej oczy się rozszerzyły, kiedy zeskoczyła z krzesła i owinęła ramiona wokół szyi chłopaka. Ten wstał, okręcając ją dookoła, a następnie ułożył dłonie na jej talii.

— Mam wziąć to za tak? — Zaśmiał się.

— Czy masz wziąć to za tak? Gilbert, zgodziłabym się nawet milion razy! — krzyknęła. — Muszę powiedzieć Dianie. O Boże, sukienki... Sukienki! Z bufkami na rękawach! Nigdy nie przestanę kochać bufiastych rękawów!

Kiedy chłopak obserwował, jak jego narzeczona skacze z podekscytowania, przez chwilę zobaczył w niej tę młodą dziewczynkę, którą kiedyś poznał i nie mógł powstrzymać uśmiechu na to wyobrażenie.

— Kocham cię, dobrze? Nigdy o mnie nie zapominaj, proszę... Wrócę do ciebie.

Kiedy Ania skakała i wołała Marylę, Gilbert nagle ją podniósł, na co pisnęła. Usiadł na drewnianym krześle, nadal trzymając dziewczynę na swoich kolanach.

— Aniu Shirley-Cuthbert. Po tylu latach marzenia o tobie, w końcu mogę nazywać cię moją.

Rudowłosa kilka razy mrugnęła, by pozbyć się łez napływających do oczu, a następnie przycisnęła usta do tych należących do jej narzeczonego.

— Nigdy nie przestanę cię kochać, Gilbercie.

— Kochasz mnie bardziej niż bufiaste rękawy? — Żartobliwie wstrzymał oddech z zaszokowaniem.

Dziewczyna zachichotała, przyciskając swoje czoło do jego.

— O wiele bardziej.

— Twój oddech pachnie jak miętówki — szepnął, ponownie łącząc razem ich wargi.

— Twój oddech pachnie jak miętówki. Masz miętówki? Uwielbiam miętówki, są takie odświeżająca, słodka i daje ci motywację, kiedy ją zjesz.

— Tak bardzo za tobą tęskniłam, Gilbercie. Naprawdę.

— Ja również za tobą tęskniłem, Aniu. Dorastanie bez ciebie było ciężkie. Nie mogłem przestać o tobie myśleć, ale to nic dziwnego.

— Trochę za tobą tęskniłam — powiedziała Ania, spuszczając wzrok na swoje stopy. — Ale tylko dlatego, że nie mam z kim konkurować w szkole.

— To naprawdę jest jedyny powód? Widzisz we mnie tylko rywala, Anne? — spytał smutnym tonem.

— N-nie — zająknęła się dziewczyna. Była bardzo zdenerwowana i czuła się, jakby jej stopy były przyklejone do podłogi.

— Bierzemy ślub... Będziemy razem, dopóki śmierć nas nie rozłączy. — Mrugnęła do niego, na co Gilbert odchylił głowę ze śmiechem.

— Oczywiście, zupełnie jak Romeo i Julia... Poza tym, że nie chcę umierać.

— Pewnego dnia możemy razem umrzeć.

— Nie ma innej opcji.

Maryla powoli zeszła po schodach, a Ania natychmiast obrzuciła ją cudownymi wieściami. Kobieta zaczęła płakać niemal tak samo mocno, jak jej córka, przyciągając ją do uścisku.

— Aniu — wyszeptał Gilbert, podchodząc do niej i zatrzymując się tylko kilka centymetrów dalej.

Rudowłosa natychmiastowo podniosła głowę, żeby nawiązać z nim kontakt wzrokowy.

— Powiedz, że tęskniłaś za mną. Bardziej niż jak za rywalem. Proszę — powiedział, a kąciki jego ust opadły.

— Jesteś dość blisko mnie, Gilbercie — odezwała się sucho, jednak tak naprawdę jej to nie przeszkadzało.

— Wiem.

— Ania, moja żona... Podoba mi się! — zawołał Blythe, uśmiechając się szeroko.

— Gilbert, mój mąż... Cudowne!

Maryla zaczęła krzątać się po kuchni i dzwonić do ludzi z tą dobrą wieścią, a rudowłosa ukryła twarz w zagłębieniu szyi swojego narzeczonego. Przysunęła się bliżej niego. Wszystko wokół nich było idealne, a oni sami byli najszczęśliwszymi osobami na świecie.

— Marchewko?

— Gilly?

— Bardzo cię kocham.

— Ja ciebie bardziej.


I ŻYLI DŁUGO I SZCZĘŚLIWIE.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro