Rozdział jedenasty
Decyzję o podróży, a raczej wypadzie do wioski Little Hangleton podjął już dawno. Zastanawiał się tylko czy zabrać ją ze sobą. Czuł, że chce, aby tam była, ale nauczył się, że nie wszystko co chce, jest dobre. Analizował wszystkie za i przeciw, i podjął decyzję. Lydia to jedyna osoba, której tak bardzo ufał.
Ustalili wcześniej, aby o północy zeszła do pokoju wspólnego, ciepło ubrana i w płaszczu. Sam Tom siedział przed kominkiem gotowy i patrzył w tańczący płomień. Myślał o odpowiedziach, które może znaleźć w wiosce, układał w głowie idealny scenariusz. Zdawał sobie sprawę, że coś może pójść nie tak. Nauczył się jednak perfekcyjnego planu działania – najpierw wyobrażał sobie najgorszą z możliwych opcji, a potem tę najlepszą i to ją utrwalał w umyśle. Nie działa jak wystraszone zwierzę, działa jak władca, który jest pewny siebie i tego, co chce zrobić.
Lydia zeszła po schodach tak cicho, że nawet jej nie zauważył. Na palcach zakradła się za jego plecy i szepnęła mu do ucha.
- Gotowy?
Tom wzdrygnął się i przywołał na twarz surową minę.
- To nie czas na żarty. Nie idziemy na spacer pod gwiazdami.
- To gdzie idziemy?
- Później ci powiem.
Złapał ją za rękę i w milczeniu wyszli z pokoju. Szybko przemierzyli korytarze, aby zatrzymać się przed frontowymi drzwiami. Tom wyjął różdżkę i wyszeptał zaklęcia, które otworzyły wrota.
- Myślałam, że nie wolno wychodzić z zamku w nocy – powiedziała Lydia, gdy znaleźli się już na błoniach.
- Bo nie wolno.
- Skąd pewność, że nikt nas nie zauważy?
Tom zaśmiał się ironicznie.
- Nie masz pojęcia co robię tuż pod nosem starego Dippet'a.
- Powiesz mi, gdzie idziemy?
- Do Hogsmeade.
- Po co?
- Stamtąd się teleportujemy.
Lydia zrobiła wielkie oczy.
- Ja jeszcze nie zdałam prawa na teleportację. Z resztą ty też nie.
- Ale teleportowałem się już. Wiele razy.
- No tak – rzuciła – pan Tom Riddle Perfekcyjny. Tylko że ja mam jeszcze na sobie Namiar.
- W Hogsmeade jest duże natężenie magii. Nie zorientują się.
Znaleźli pustą uliczkę i Tom, nadal trzymając rękę Lydii, obrócił się w miejscu.
Wylądowali na polnej drodze, przed drogowskazem. Chłopak szybko na niego zerknął i podążył w odpowiednim kierunku, ciągnąc za sobą szatynkę.
- Powiedz mi, gdzie jesteśmy.
- Zaraz zobaczysz.
- Nie! – wyrwała rękę z jego uścisku – Powiedz mi teraz, gdzie jesteśmy i dokąd mnie ciągniesz!
Tom westchnął z rezygnacją.
- Zepsułaś sobie niespodziankę. Jesteśmy w Little Hangleton. Tutaj mieszkają mój wuj i dziadek.
Lydia zrobiła wielkie oczy. Chłopak już od dawna szukał swojej rodziny, najmniejszego śladu po czarodziejskich przodkach.
- Gdzie dokładnie?
- Wiem tylko, że w tej wiosce.
Udali się ścieżką w milczeniu. Blask księżyca oświetlał drogę. Po jakimś czasie dostrzegli zaniedbany, niemal zapadający się budynek, porośnięty roślinnością, jakby natura pożerała dzieło człowieka. Zatrzymali się przed nim.
- Myślisz, że to może być tutaj? – zapytała.
- Na to wygląda – odpowiedział z niechęcią – A więc tak wygląda dom moich przodków, potomków Salazara Slytherina.
Wyjął różdżkę i pchnął spróchniałe drzwi. Lydia ostrożnie weszła za nim. Wewnątrz panowały egipskie ciemności, wszystkie okiennice szczelnie pozamykano.
- Lumos – wyszeptał Tom.
Izba była tak samo zaniedbana, jak dom z zewnątrz. Wszędzie walały się przeróżne przedmioty codziennego użytku, odłamki talerzy, garnki, spleśniałe jedzenie, nie wspominając o grubej warstwie kurzu.
Nagle Lydia zauważyła jakiś ruch w kącie izby i krzyknęła przerażona. Tom szybko schował ją za ramieniem i wycelował różdżkę w tajemniczą kreaturę.
Kreatura okazała się człowiekiem. Był on tak brudny i zaniedbany, że nietrudno pomylić go z jakimś stworzeniem. Odezwał się w mowie węży, więc Tom w tym języku mu odpowiedział. Rozmawiali, a Lydia nic z tego nie rozumiała, stała tylko przestraszona z jedną myślą w głowie: po co on mnie tu zabierał?
W końcu Tom przemówił po angielsku.
- Riddle mieszka w dworku na wzgórzu?
Tamten kiwnął gorliwie głową.
- Rozumiem – odpowiedział Tom powoli i z rozwagą, aby chwilę po tym rzucić na wuja zaklęcie oszałamiające.
- Zwariowałeś?!
Tom zaklęciem przywołał różdżkę Morfina.
- Marvolo, mój dziadek, umarł już dawno – mówił bezbarwnym głosem – Moja matka zakochała się w Tomie Riddle'u, mugolu. Upoiła go amortencją i uciekli razem. Jakiś czas temu on wrócił tutaj. Mieszka w dworku z moimi dziadkami. Mugolami – ostatnie słowo dorzucił z odrazą.
Szybko wyszedł z izby, nie oglądając się na Lydię, i ruszył w stronę wzgórza. Dziewczyna pobiegła za nim. Nie wiedziała co powiedzieć. Analizowała w myśli uzyskane informacje. Tom i jego wuj, Morfin, to ostatni żyjący potomkowie Slytherina. Jego matka była czarownicą, a nie ojciec, jak przypuszczał. Uciekli razem, ale on wrócił do domu, a matka Toma urodziła go w Londynie i umarła. Dlaczego ją zostawił? Amortencja... musiała przestać mu ją podawać. Ale to oznacza, że Tom nie został poczęty z miłości, pomyślała. Z wrażenie aż przystanęła. Kto jak kto, ale Lydia, mistrzyni eliksirów, dobrze znała działanie amortencji. Wywołuje silną obsesję, ale nigdy prawdziwą miłość. Lydia doznała olśnienia. Próbując zrozumieć Toma, jego szczelny mur, który wokół siebie buduje, zadawała sobie wiele pytań. Teraz znalazła odpowiedź. To dlatego Tom był taki zimny i bezwzględny. To dlatego nie znał współczucia, miłości, żadnych głębszych uczuć. Bo nigdy nie doświadczył ich w życiu.
- Idziesz? – syknął Tom.
- Tak... tak już idę.
Stanęli przed okazałym dworkiem. Było to zupełne przeciwieństwo domu Gauntów. Zadbany, majestatyczny, z ogromnych ogrodem utrzymanym w idealnym stanie. Stąd u Toma tej perfekcjonizm, pomyślała Lydia.
W budynku nie paliły się światła. Domownicy spali już dawno.
- Poczekaj tutaj – odezwał się cicho Tom.
Wziął głęboki oddech i przekroczył furtkę. Drzwi, potraktowane zaklęciem, stanęły przed nim otworem. Lydia patrzyła w okna. Rozbłysło w nich zielone światło. Na piętrze, najpierw po prawej stronie, a po chwili dwa razy po lewej. Dziewczyna zamknęła oczy, aby nie uronić ani jednej łzy.
- Wracamy – usłyszała głos chłopaka.
Tom wszedł jeszcze raz do domu wuja. Znowu kazał szatynce zostać na zewnątrz. Nie odzywali się do siebie ani przed teleportacją, ani w Hogsmeade, ani nawet w zamku. Dopiero w pokoju wspólnym rzucił jej szybkie „dobranoc" i już chciał zniknąć w dormitorium, gdy Lydia złapała go za rękę.
Powoli, jakby bała się go spłoszyć, wspięła się na palce i pocałowała Toma. Widząc zaskoczenie na jego twarzy, uśmiechnęła się pod nosem. Podczas powrotu do Hogwartu dużo myślała. Doszła do wniosku, że cokolwiek będzie się działo, musi udowodnić Tomowi, że on też potrafi kochać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro