Wstęp
Ciemna sylwetka przemieszczała się pomiędzy wielkimi regałami, wykonywała ruchy, jakby okradała ten sklep ze wszystkiego co napotka. Lecz ona robiła wręcz przeciwnie, kładła rzeczy na regały i przechodziła do następnych.
Postać była bowiem zielono-włosa i miała złotą koronę na głowie, miała też na sobie ciemno różową bluzę z białym puchem obsypanym jasnymi ozdobieniami, miała też na sobie takie jasno czerwone puchate spodenki i białe wysokie skarpetki w żółte paski. Buty miała ciemno fioletowe. I jeszcze miała... BROŃ! Broń bowiem była fioletowo-różowa, i miała złotą kapsułę na końcu broni.
Dziewczyna właśnie kończyła swoją pracę w sklepie ze słodyczami. I sprawdzała czy wszystko było na miejscu i dopychała brakujące słodycze. Skierowała się w stronę lady i weszła poprzez pierniczkowe drzwiczki. Poszperała i wyciągnęła wszystkie zarobki z popołudniowego dnia. Można było dojrzeć jej uśmiech, zamknęła na chwilkę oczy i je otworzyła. Popatrzyła się na dobrą sumę pieniędzy i zaczęła liczyć.
- 250 złotych! - Mruknęła pod nosem. - Głos miała słodki i niewinny, lecz nigdy nie wiadomo co może kryć się w duszy miłych ludzi.
Jeszcze raz się popatrzyła na pieniądze, i odłożyła je na cukierkową ladę, która teraz jest skąpana w cieniu. Uklękła i wyciągnęła małe pudełeczko, ręką jeszcze szukała kluczyka. Gdy już znalazła, położyła pudełeczko na ladzie i włożyła kluczyk w otwór od zamka. Zgrzytło, lecz pod siłą rąk dziewczyny opór się poluzował i otworzyło się.
Teraz skierowała ręką w stronę pieniędzy i schwytała je zgrabnie. Skierowała je do pudełeczka i włożyła je tam, zamknęła kluczykiem, i schowała w głębokiej kieszonce. Poprawiła sobie koronę i poszła poprzez korytarz ciągnących się regałów słodyczy.
Wzięła głęboki oddech i rzuciła wzrokiem przez ramię na nieruchomy posąg właściciela sklepu. Wypuściła powietrze i popatrzyła się na swoje buty. I nie odwracając wzroku poszła do wyjścia sklepu.
Przewróciła tabliczkę z napisem "Otwarte" na "Zamknięte" i poszła poprzez miękki śnieg, tuląc swoją broń w rękach.
***
Przy jej żółtym domu który był częściowo zakryty wyspami śniegu, czekał na nią chłopak, który na jej widok uśmiechnął się, i podszedł do dziewczyny.
- Hej Mandy! - Zawołał chłopak. - Co tam?
Mandy popatrzyła się na niego, ale szybko odwróciła wzrok, gdy napotkała twarz chłopaka odwróconą w jej stronę, zarumieniła się troszeczkę ale po chwili rozluźniła się.
- Nic, Chester - Burknęła. - Chodźmy już do domu.
Chester westchnął, ale kiwnął głową, i z Mandy podreptał po ubitym śniegu, podziwiając wbite do śniegu laseczki i inne słodycze.
------------------------------------------------------------------------------------
Podobało się?
Teraz to widze dosłownie po roku
TRAGEDIA
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro