Rozdział 9
*W rozdziale występują z odcinka 4, sezonu 2. Jeśli nie chcesz psuć sobie niespodzianki - nie czytaj*
Spodziewałaś się, że Nevarro będzie planetą jak Jakku, czy Tattoine. Choć nadal było jasno i słońce mocno świeciło, to ilość piasku była znacznie mniejsza, a nogi nie zapadały się przy każdym kroku.
-Mando, dobrze cię widzieć. Cara, ciebie również - Dopadł do Was czarnoskóry mężczyzna. Oczy miał ciemnobrązowe, włosy krótkie, a jego broda przybrała siwy kolor. Intuicja podpowiedziała Ci, że nie jest niebezpieczny. Zwłaszcza że uśmiechnął się przyjaźnie na Twój widok - Pani jeszcze nie znam.
-To jest (Imię) - powiedział Din, nim zdążyłaś zrobić to sama - Podróżuje ze mną.
-Miło mi poznać. Dodatkowe ręce do pracy zawsze się przydadzą - Podałaś mu rękę, ale zanim zdążyliście porządnie się dotknąć, Mando do niego podszedł.
-Co to za sprawa, o której wspominaliście?
-Na tę rozmowę radzę pójść w spokojniejsze miejsce.
***
-Szkoła - Mruknęłaś i spojrzałaś się na małego - Mando, zostawmy go tu na parę dni. Może nauczy się czegoś przydatnego, na przykład jak naprawić statek, nawigować, albo chociaż mówić.
-Właściwie, miałem to zaproponować - Wtrącił się Greef - Tam, gdzie pójdziemy, nie będzie dla niego miejsca.
-Gdzie ja, tam i on.
-Tu na pewno będzie bezpieczniejszy - Dodała czarnowłosa - Pamiętasz? Oprócz tych, których mamy zamiar dzisiaj zniszczyć, na planecie nie ma innych imperialnych.
Koniec końców dał się przekonać, choć nie było to łatwe. Humor poprawiło mu jednak spotkanie z niebieskim, przypominającym nieco rybę stworzeniu razy Mythrol, o którym nigdy Ci nie wspominał, a którego złapał i dostarczył na jakiś czas przed Waszym spotkaniem. Miał takie długi i Greefa, że odpracowanie tego zajmie liczbę lat znacznie przewyższającą Twój żywot. Na widok Mando widocznie się zestresował, a po usłyszeniu, że wszyscy razem wyruszycie zniszczyć pewno miejsce (on jako specjalista od urządzeń), było jeszcze gorzej. Zastanawiałaś się, co zrobił Twój towarzysz, iż niebiesko skóry miał takie PTSD. Nie zastanawiałaś się na tym długo, ponieważ następne kilkanaście minut spędziliście na doborze broni, wsiadaniu na śmigacze i już Was nie było.
Wejście do środka nie okazało się być trudne. Co prawda drzwi były zabezpieczone, ale Mando, korzystając ze swojego ulubionego środka transportu, dostał się górą i Wam je otworzył, toteż kulturalnie windą przetransportowaliście się do środka.
-Gładko poszło - Mruknął Mythrol, ale zaraz został uciszony przez Waszą trójkę. Znajdowaliście się w wąskim korytarzu i tuż zza ściany było słychać kroki. Woleliście działać cicho, aniżeli rzucać się na oddział niewiadomej ilości.
Nie wiedziałaś, gdzie masz się kierować, więc szłaś za resztą, osłaniając tyły. Krążyliście dłuższą chwilę, skradając się między korytarzami, aż doszliście do zabezpieczonego pomieszczenia. Tym razem niebieski się przydał i zdołał je otworzyć. Nie byłaś z tego powodu zbyt szczęśliwa, ponieważ w środku znajdował się głęboki tunel z bulgocząca magmą.
-Ach, czyli tak mamy to wysadzić - Skomentowałaś, delikatnie wychylając się nad kawałkiem podłogi. Żeby przejść do mechanizmu, który Mythrol miał nastawić na destrukcję, trzeba było stąpać po bardzo niewielkiej powierzchni, gdzie nie było się czego chwycić. Oczywiście miał przed tym opory, ale Greef przekonał go zmniejszeniem wyroku.
-Słyszałam kogoś - Mruknęła Cara. Wyciągnęłyście broń i skierowałyście ją w kierunku wejścia. Okazało się na szczęście, że to tylko Mando.
-Gotowe - Mruknął były Bounty i ostrożnie, acz pośpiesznie, przeszedł na Waszą stronę. Mieliście około dziesięciu, piętnastu minut na ucieczkę. Pewnie mielibyście spory zapas, gdyby nie to, że alarm raz po raz zwabiał szturmowców w Waszym kierunku. Trafialiście raczej na małe oddziały, więc szybko się z nimi rozprawialiście. Nie było tragedii, dopóki nie trafiliście do pomieszczenia z ludźmi siedzącymi przy komputerach, zarządzających całą placówką. Ich pierwszą reakcją była próba powstrzymania Was, ale kiedy to nic nie dało, próbowali zniszczyć urządzenie. Oczywiście ponieśli klęskę.
Weszliście w głąb pomieszczenia i dopiero wtedy zauważyliście dziwne, poskręcane postacie pływające w niebieskim płynie wstawionym w ścianę. Przechyliłaś głowę i po chwili przeniosłaś spojrzenie na Greefa. Wydawał się tak zaskoczony, jak Ty.
-To nie miała być baza militarna? - Spytała Cara.
-Miała. Nic z tego nie rozumiem.
-Wygląda jak laboratorium. Dasz radę to odtworzyć? - Mythrol kiwnął głową i podszedł do klawiatury. Zaczął wciskać różne przyciski, a Ty w tym czasie ponownie zwróciłaś uwagę na postaci za szybą. Nachyliłaś się w ich kierunku. Dzięki goglom widziałaś to... Coś trochę wyraźniej. Zdawało Ci się nawet, że oddycha. Porusza dziwnie wykształconą klatką piersiową prawie niewidocznie, ale miarowo. Przyłożyłaś dłoń do szyby, otworzyłaś szerzej oczy i miałaś wrażenie, jakby on otworzył swoje. Poczułaś delikatną, kruchą więź z bytem, którego wcześniej nie widziałaś. Ciężko było cokolwiek zobaczyć, ale gdybyś przyjrzała się jeszcze chwilę dłużej, gogle z pewnością dostosowałyby się do obrazu, pozwalając Ci dotrzeć dalej, objąć wzrokiem. Przerwał Ci jednak dźwięk swojego imienia krzyczanego przez Carę i ból, najpierw w barku, potem przy udzie. Tak skupiłaś się na rozwikłaniu tajemnicy kryjącej się tak blisko, iż nie usłyszałaś kroków szturmowców. Tym razem trafił Wam się nieco bardziej wyszkolony oddział, co boleśnie odczułaś.
Gdyby nie kobieta, wystrzał z blasteru wylądowały głęboko w Twojej głowie. Ta zdążyła dopaść do Ciebie, pochwycić za rękę i pociągnąć za biurko. Przyłożyła rękę do Twojego policzka i coś mówiła. Nie byłaś pewna, co dokładnie, przytłoczona szokiem i niecodziennym poczuciem, którego doznałaś.
-Mando, ona nie odpowiada! - Krzyczała. Słyszałaś wszystko jak przez ścianę. Do Twojej głowy zaczęły napływać wspomnienia z dzieciństwa. Czułaś smak jabłka zerwanego z jabłoni zasadzonej w Waszym ogrodzie, który kroiła Ci mama, specyficzny zapach drewna, którym pachniał syn sąsiadów, z którym często się przekomarzałaś i usta swojego ojca na Twoim czole, które miał w zwyczaju całować za każdym razem, gdy wracał z pracy. Spokój ogarnął całe Twoje ciało, nie czułaś bólu, a jedynie harmonię. Strach zniknął, zastąpiła go nostalgia.
To wszystko zniknęło jak za pstryknięciem palca, gdy Twoje gogle zostały zdjęte, a do nosa napłynął metaliczny zapach. Szorstka dłoń w rękawiczce unosiła Twój podbródek i, chcąc nie chcąc, musiałaś otworzyć oczy.
-Żyje - Mando wydał z siebie westchnienie ulgi, a Ty w odpowiedzi, jęk rozpaczy. Minęło może pół minuty, ale w przeciągu tych kilkudziesięciu sekund czułaś się szczęśliwa jak nigdy - Pomóż mi.
Wraz z Greefem spróbowali Cię podnieść. Dali radę, choć kiedy spróbowałaś ustać na lewej nodze, o mało co nie pociągnęłaś ich w dół. Widząc, że nie dasz rady iść, Din Cię podniósł i udało Wam się przetransportować na dach. Nie do końca rozumiałaś, co się wokół Ciebie dzieje, ale męski, kojący głos mówiący, jak to silna nie jesteś, zdołał uspokoić Twoje zszargane nerwy. Zdołałaś otworzyć oczy i posłać Mandalorianowi spojrzenie mówiące "oddaje się w twoje ręce, nie spieprz tego", nim do końca odpłynęłaś.
Wiedząc, że nie ma czasu do stracenia, uruchomił Jetpack i, z Tobą na rękach, poleciał w siną dal.
***
Szczerze, o wiele bardziej wolałaś być na skraju śmierci, aniżeli pełnej świadomości. Ocuciłaś się jakieś dobre kilka minut temu, ale byłaś zbyt leniwa, by się ruszyć. Biorąc pod uwagę miękkość materacu miałaś wrażenie, że jesteś w szpitalu. Tylko zapach się nie zgadzał, zamiast pachnieć lekami, czułaś silną, męską woń. Co oni nie piorą pościeli w tym ośrodku?!
Ta mroczna myśl zaraz została zastąpiona jeszcze tragiczniejszą.
Ile mogło minąć? Godziny? Dni? Mando pewnie nie czekałby, aż wyzdrowiejesz i od razu ruszył w drogę z dzieckiem. Nie mógłby nawet czekać, mając na ogonie coraz to nowe zagrożenie. Nie powinnaś mieć mu tego za złe, dać się postrzelić w tak głupi sposób... Wstyd!
Usłyszałaś, jak rozsuwają się drzwi. Odwróciłaś głowę w drugą stronę.
-Nie teraz doktorze, potrzebuje chwili dla siebie - Mruknęłaś, ale zamiast dźwięku oddalających się kroków, usłyszałaś męski chichot. Znajomy chichot. Otworzyłaś oczy na całą szerokość i z ulgą przyjęłaś informacje, iż pomieszczenie, w którym leżałaś, było kompletnie ciemne, oprócz smugi światła, która wpadała przez otwarte drzwi - Mando!
Spróbowałaś się podnieść, ale mocny ból dał o sobie znać. Zdusiłaś w sobie jęk, ale na Twojej twarzy pojawił się grymas.
-Idź, pociesz ją - Dzieciak stanął w drzwiach i chwilę później ściskałaś go w swoich ramionach - Nie duś go za mocno, objadł się słodkiego.
Z obawy przed posiadaniem jego żołądka na swojej szyi, prędko usadziłaś skrzata obok i spojrzałaś się na Mando. Nie miałaś pojęcia, jak czuć się w tej chwili. Chyba każda inna osoba w takiej sytuacji zostawiłaby Cię w szpitalu (jak nie w bazie imperium), a jednak byłaś teraz na Razor Crest i okupowałaś jego łóżko. Czy właśnie tak wyglądało postępowanie osób, z którymi miało się więź? Coś ścisnęło Twoją klatkę piersiową i przypomniał Ci się spokój, który odczuwałaś, wspominając dzieciństwo. Uczucie, które teraz Cię ogarnęło, było podobne, tylko pierwsze skrzypce grało wzruszenie. Nie zapłakałaś, nie, to byłoby żałosne. Zamiast tego uśmiechnęłaś się smutno.
-Coś się stało? Takie milczenie do ciebie nie pasuje - Stwierdził, siadając na brzegu materaca. Pogłaskałaś dzieciaka po uchu.
-Nie zostawiłeś mnie na Nevarro. To dziwne - Odparłaś. Mando wzruszył ramionami.
-Młody się z tobą związał, nie powinien się rozstawać bez pożegnania.
-Czyli teraz mam się pożegnać i już mnie odstawiasz?
-Nie, chyba że dalej będziesz podważała moje decyzje.
-Nie podważam ich! Po prostu wydają mi się nielogiczne - Spuściłaś wzrok na tyle, na ile pozwalała pozycja leżąca.
-Czułabyś się lepiej, gdybym cię zostawił? - Pokręciłaś głową - Więc to wcale nie jest "nielogiczne".
Przygryzłaś wargę, starając się opanować wzruszenie. Brakowało Ci tego poczucia bezpieczeństwa, ciepła rodzinnego. Im dłużej nad tym myślałaś, tym bardziej Twoje policzki robiły się czerwone, a oczy wilgotne. Nieprzyzwyczajona do okazywania emocji przy innych, zgarnęłaś dziecko, przytuliłaś go do siebie i zasunęłaś na Was kołdrę.
-Zachciało mi się spać. I jasno tu - Wytłumaczyłaś się prędko. Mężczyzna uśmiechnął się pod hełmem i chwilę później czułaś, jak kładzie rękę na Twojej głowie.
-Odpoczywaj. Przyjdę później zmienić opatrunek - I wyszedł, zostawiając Cię samą z dzieckiem. Dałaś małemu odetchnąć, ale jemu widocznie pasowała taka bliskość, ponieważ zasnął chwilę później, w rękach ściskając kosmyk Twoich włosów. Ty też powinnaś pójść spać. Chociaż statek łowcy głów pewnie nie był najbezpieczniejszym miejscem w galaktyce, to czułaś się w nim jak w domu bardziej, niż gdziekolwiek indziej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro