Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Zamknęłaś lewe oko i wycelowałaś strażnika stojącego na dachu. Wstrzymałaś oddech i oddałaś celny strzał, powalając go martwego na ziemię. Jego kompan stojący nieopodal, podzielił ten sam los chwilę później. Przytrzymałaś przycisk na komunikatorze i szepnęłaś do mikrofonu.

-Możecie wchodzić.

-Przyjąłem - Mruknął Mando. Kiwnął głową w kierunku Cary i weszli przez boczne drzwi. Mieli za zadanie zinfiltrować budynek od środka, a Ty, obserwować, czy nie wzywają wsparcia i w razie czego likwidować niewygodnych strażników. Ponieważ byłaś najdalej, po Twojej prawicy siedział dzieciak, próbujący skupić na sobie Twoją uwagę.

-Nie teraz mały, później się pobawimy - wyciągnęłaś z kieszeni ciastko czekoladowe i wetknęłaś mu do buzi - Tylko nie mów tacie. I cioci z rebelii też. Zabiliby mnie, wiedząc, ile słodkiego ci daje.

Din i Cara z wyjątkową skutecznością przebijali się przez kolejne piętra budynku. Ochrona była lepsza, niż Szturmowcy, których zazwyczaj napotykaliście na swojej drodze, ale to wciąż było za mało, by powstrzymać dwóch profesjonalistów.

-Gdzie on jest?! - Krzyknęła kobieta, strzelając jakiemuś zamaskowanemu brunetowi prosto między oczy.

-Nie wiem, sygnał jest słaby - Odparł Mando, potrzasając krążkiem - Coś musi go zakłócać, chwilę temu wszystko było z nim dobrze!

-Cholera - czarnowłosa fuknęła i zaczęła mówić do komunikatora - (Imię), słyszysz mnie? Powtarzam, czy mnie słychać?

Nie usłyszała odpowiedzi, jedyną odpowiedzią był szum przeplatany Twoim głosem, z którego można było usłyszeć pojedyńcze słowa. 

-Ważne! Wszedł na dach, mają tu statek i chcą odlecieć! - Mówiłaś, prawie wpychając mikrofon do ust - Słyszycie mnie? Mando? Cara? Halo...! A cholera z tym.

Kontrakt mówił, żeby ten konkretny cel był żywy, nikt nic nie wspominał o ranach postrzałowych! Wycelowałaś w osobnika nieznanej rasy, osłanianego przez czterech innych, ubranych nieco inaczej. Nie osłaniali go kompletnie, przy odrobinie szczęścia byłabyś w stanie trafić go w nogę. Gdzieś wyżej nawet nie próbowałaś w obawie, że przez przypadek dostanie w głowę. Miałaś bardzo mało czasu, toteż szybko zabrałaś się do roboty, odstrzeliwując jego ochroniarzy raz po raz. Do statku mieli jeszcze kilka metrów, więc schowali się za jakąś metalową skrzynką niewiadomego pochodzenia. Amunicja do Twojego karabinu z luneta była spora i była spora szansa, że przebiłaby skrzynkę. Miałaś pewność, że najbardziej z lewej strony był jeden ochroniarz, toteż przymierzyłaś się do kolejnego strzału. Zanim nacisnęłaś spust, Twoją uwagę zwrócił dzieciak, który zaczął krzyczeć w swoim dziwnym języku. Wskazywał rączką w dół. Postanowiłaś zaufać małemu, ponieważ Twoją uwagę od razu zwróciła zła sytuacja, w której znalazła się Cara. Ręce miała uniesione do góry, a do jej głowy przyłożony był pistolet. Mando stał naprzeciwko i, znając jego, pewnie myślał nad jakimś planem. 

Jednocześnie bounty, wraz z ochroniarzami zauważyli, że przestałaś strzelać i powoli szykowali się do sprintu w stronę statku. Celny traf w takiej sytuacji byłby tylko wynikiem szczęścia. Musiałaś wybrać; bezpieczeństwo koleżanki czy kolejne dni stracone na poszukiwanie. Kiedyś pewnie poszłabyś w stronę tego drugiego (raczej nie miałaś bliskich osób), teraz jednak miałaś poczucie wewnętrznej zmiany, o której nie zdawałaś sobie sprawy.

Din był blisko sięgnięcia po rewolwer, ale wystrzał zdołał go uprzedzić. Człowiek zagrażający życiu czarnowłosej padł martwy. Odwrócił się w górę i zobaczył, jak wychylasz się znad dachu. Gwizdnęłaś i wskazałaś palcem na uciekający cel. 

-Wracajcie na Razor Crest - Powiedział, a następnie włączył jetpack i zniknął z pola Waszego zasięgu. Musiałaś szybko zwinąć sprzęt i zabrać stąd dzieciaka; zaczęło robić się niebezpiecznie. Pozostałe jednostki zaczęły wybiegać z budynku zaalarmowane, co się dzieje. 

Wpakowałaś więc dziecko do jego kołyski,  zwinęłaś broń i zeszłaś po drabinie. Poczekałaś trochę na Carę i razem skierowałyście się na statek mając nadzieje, że Mando sobie poradzi.

***

On by sobie nie poradził? Proszę Was. To doświadczony łowca, gdyby nie miał wsparcia pewnie tak czy tak dopadłby swoją przepustkę. Nie zdziwiło Cię więc, gdy wrócił dwie godziny później, bez celu, ale za to z nagrodą w ręku. 

-To twoja krew? - Spytałaś zmartwiona, spoglądając na jego prawą rękę. Pokręcił głową. 

-Cara, zamierasz lecieć w jakieś konkretne miejsce?

-Właściwie - zaczęła, odstawiając dzieciaka na ziemię - Chciałam prosić ciebie, a raczej was, o pomoc na Nevarro. 

-Czego miałaby dotyczyć ta pomoc?

-Wytępienia Imperium. Została tam ostatnia baza, jeśli ją zniszczymy, planeta w końcu będzie wolna - Powiedziała, a Ty uważnie przysłuchiwałaś się ich konwersacji. Sporo musiało się zadziać - Greef powie ci więcej. 

-Zgadzam się. (Imię)? - Przenieśli na Ciebie spojrzenie - Piszesz się na to?

Uśmiechnęłaś się szarmancko i oparłaś o ramię stojącego obok Mandaloriana (co z tego, że był wyższy i nie było to ani trochę wygodne). Machnęłaś głową w kierunku Cary. 

-Jak mogłabym wam odmówić? Niewykonalne - Cara rozbawiona machnęła oczami - Powiedzcie mi tylko, że nie będzie to kolejna piaszczysta planeta. 

-Będzie - Odparł Mando, odwracając się w Twoją stronę. Nachylił się nieco, przez co musiałaś zabrać rękę - Ale przecież nam nie odmówisz. 

***

Przebrana w ciepłą piżamę siedziałaś na swoim miejscu, czytając najnowsze wiadomości na telefonie. Cara w tym momencie była w łazience, również się odświeżając i tak siedzieliście z Mando w ciszy. On pilotował, Ty przeglądałaś media. 

-Księżniczka Alderaanu wyszła za mąż, ciekawe - Mruknęłaś pod nosem - I to za kogo! Nie uwierzysz za kogo.

-No za kogo?

-Zwykłego przemytnika. No, może nie takiego zwykłego - Uśmiechnęłaś się - Może mi też się kiedyś uda spotkać jakiegoś księcia. 

-Nie jesteś przemytnikiem. 

-Można powiedzieć, że przemycam dziecko... Chociaż średnio to brzmi. 

-Jak już za kogoś wyjdziesz, nie zapomnij zaprosić mnie na swój ślub - Odparł, a Ty zdusiłaś w sobie śmiech i nachyliłaś się w jego stronę. 

-Będziesz pierwszą osobą, którą zaproszę. To ci mogę obiecać. 

-Miło mi. 

-W sumie, jak to jest u was, Mandalorian? Powiedzmy, że kiedyś spotykasz kobietę prawie tak cudowną jak ja, zakochujecie się, bierzecie ślub i co dalej? Nadal nie może zobaczyć twojej twarzy? - Spytałaś szczerze zaciekawiona. 

-To wyjątek dotyczący rodziny. 

-Ma to sens. A gdyby ktoś teoretycznie, przez przypadek ją zobaczył?

-Musiałbym go zabić. Ewentualnie, doprowadzić do małżeństwa - Dodał po chwili.

-To muszę na siebie uważać, wolałabym nie tracić głowy - Wzięłaś łyk wody. 

-W twoim wypadku wolałbym drugą opcję, gdyby takowa zaszła - Wyplułaś łyk wody - Nie chciałbym cię zabić. 

Ach, w takim sensie. 

-Oo, Mando, to najbardziej kochana rzecz, jaką powiedziałeś mi kiedykolwiek. Chodź no tu - Wstałaś z krzesła i, ignorując to, że pilotował statkiem, objęłaś go od tyłu, kładąc głowę na jego hełmie. Spodziewałaś się, iż Cię odepchnie, ale zamiast tego, położył rękę na Twojej dłoni i pogłaskał ją delikatnie. Wątpiłaś, by cokolwiek czuł przez tę zbroję, ale i tak było Ci miło, iż oddał uścisk, w swój niewymownie ekspresywny sposób. 

Skończyłaś amory kilka sekund później, słysząc kroki Cary. Wolałaś nie dać się złapać w takiej pozycji, zwłaszcza że dosłownie dzień temu mówiłaś jej, iż absolutnie nie czujesz do niego nic poza przyjaźnią. Bo tak było, prawda? Stał Ci się dosyć bliski, dał możliwość zwiedzania świata i zarobienia, więc nic dziwnego, że czułaś wobec niego przywiązanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro