Rozdział 5
Polowanie na niebezpieczne stworzenia mocno Cię wykończyło. Dopiero po odświeżeniu się i przebraniu w dres, który służył Ci za piżamę, zauważyłaś, jak bardzo posiniaczone było Twoje ciało. Pomijając kilka mniejszych, największe sine plamy miałaś pod łokciami, pewnie zrobiły się podczas próby amortyzacji upadku. Mogłabyś użyć jakichś maści, ale to byłoby marnotrawstwo cennych środków! Do wesela się zagoi.
Jeszcze przed wyciągnięciem nóg na wnękę statku i oparciu się o siedzenie (brakowało Ci normalnego łóżka, ale dało się przyzwyczaić), Mando spytał, czy znasz może jakiegoś Jedi. Wtedy dowiedziałaś się, że jego celem jest odszukanie rodziny małego, albo chociaż jego gatunku.
-Moi rodzice znali jednego, ale z tego co wiem, to już nie żyje od dłuższego czasu - mruknęłaś, podpierając głowę rękoma. Dzieciak ponownie bawił się swoją ulubioną kulką, siedząc na kolanie swojego przybranego rodzica - Ojcostwo ci służy. Wyglądasz tak znacznie mniej groźnie.
-Też wyglądasz mniej groźnie, w takiej pozycji i bez niczego na oczach - odpłacił się. Przymknęłaś oczy i odwróciłaś głowę w kierunku okna - Nie jest ci zimno?
-Nie.
-Mogłabyś spać tam, gdzie mały.
-A ty gdzie byś wtedy spał?
-I tak sypiam w kokpicie.
-No to pozwól, że się z tobą zsolidaryzuje - odetchnęłaś głęboko, czując, jak sen coraz bardziej Cię zmaga - No i kiedyś musisz ściągać ten hełm.
Mando, chcąc nie chcąc, musiał przyznać Ci rację. Spanie na siedzeniu to jedno, ale spanie na siedzeniu w pełnej zbroi nie należało do przyjemnych. Te parę godzin snu, które mógł spędzić bez obaw o zdemaskowanie, były tymi, na które w ciągu nocy najbardziej czekał. Chciał spytać się Ciebie o jeszcze kilka rzeczy, ale zauważył, że zasnęłaś.
***
Obudziłaś się jakiś czas później, chcąc zwilżyć gardło. Nie musiałaś zapalać światła, doskonale poruszając się po ciemnicy i dochodząc do szafki z piciem. Upiłaś kilka łyków, ale coś nie dało Ci wrócić do błogiego stanu nieświadomości. Były to ciche, acz pełne emocji słowa, dobiegające zza drzwi, za którymi spał Din. Nie chciałaś być wścibska, ale jakoś tak same nogi poniosły Cię w jego kierunku.
Mando mówił przez sen, a raczej, płakał przez sen. Tak to przynajmniej brzmiało. Mówił słowa w języku, którego wcześniej nie słyszałaś i wydawało Ci się, że z każdą chwilą ton jego głosu (całkiem zresztą przyjemnego bez modulatora głosu) się podnosi. Bardzo możliwe, iż zaraz się obudzi, a wtedy ciężko byłoby wytłumaczyć, czemu stoisz pod jego drzwiami w środku nocy. Postanowiłaś zrobić to za niego.
-Mando - spróbowałaś - Mando? Czemu tak krzyczysz? Coś się dzieje?
W tym momencie słowa ustały, wraz z głośnym westchnięciem. Przez dłuższą chwilę słyszałaś tylko jego przyśpieszony oddech. Bezsensownym byłoby bezczynne czekanie, toteż postanowiłaś wrócić na swoje miejsce. Może przerwałaś mu w jakiejś intymnej czynności...? Trudno! Trzeba się było lepiej ukrywać.
-Nic mi nie jest - Powiedział w końcu - Czy ja... Obudziłem cię?
-Można tak powiedzieć - odparłaś, krzyżując ręce na piersi - Mówiłeś coś przez sen, krzyczałeś wręcz. Koszmar?
-Taa, mało przyjemny. Ale wątpię żeby się powtórzył, więc możesz iść spać.
-Na pewno? W sensie, jak chcesz mi się wyżalić, to wiesz - oparłaś się o ścianę - Możemy zrobić kółeczko wzajemnej adoracji.
-Wolałbym nie.
-Napijemy się czegoś ciepłego, pogadamy. Jest chłodno i tak się zdarzyło, że mam w plecaku herbatę. Czy to nie wspaniałe zrządzenie losu?
-O tej godzinie wypadałoby...
-Wolisz czarną czy zieloną?
-... Czarną.
***
Wsunęłaś w szparę między drzwiami kubek ciepłego naparu, po czym usiadłaś na metalowej podłodze, ponownie opierając się o drzwi. Usłyszałaś, jak po drugiej stronie ściany kubek przesuwa się w jego stronę, aż w końcu dobiegło Cię ciche siorbanie. Uśmiechnęłaś się i zabrałaś za swoją.
-Dobrze, że wzięłam podgrzewacz. Nie masz tu za wiele przyrządów kuchennych.
-Nie są mi potrzebne.
-Wiem. Aczkolwiek jestem pod wrażeniem, jak długo jesteś na tych papkach - Stwierdziłaś.
-Zawierają wszystkie potrzebne składniki odżywcze.
-Ale za to jakie są w smaku! Sama dużo nigdy nie gotowałam, ale co ty na to, żebym coś kiedyś przyrządziła, hmm? - Nie zamierzałaś siłą próbować wyciągnąć od niego, co mu się śniło. Raczej wolałaś poprawić mu humor. Tak przynajmniej robiła Twoja mama, kiedy za młodu przybiegałaś do niej z płaczem i nie chciałaś opowiedzieć, jaka mara senna tym razem Cię nawiedziła. Przytulała Cię i skutecznie odwracała uwagę od koszmaru.
Potrząsnęłaś głową, odbiegając myślami od miłego wspomnienia. Rzadko kiedy pozwalałaś sobie na odpłynięcie myślami; wolałaś skupić się na teraźniejszości. Życia im już nie przywrócisz.
-Na przykład stek z Nerfa?
-Nigdy nie próbowałam, ale mogę spróbować. Ma to dla ciebie jakieś szczególne znaczenie?
-Jadłem sporo za dzieciaka.
-Trudno to dobrze zrobić, twoja mama musiała dobrze gotować.
-Mój buir* go przyrządzał. Matka była bardziej utalentowana w pieczeniu ciast - wytłumaczył, po czym nastała chwila ciszy. Wzięłaś kolejny łyk herbaty i usłyszałaś, jak się poruszył - To było zanim zostali zabici. Byłem znajdą jak młody.
Przełknął nerwowo ślinę. Powinien ugryźć się w język, zanim wygadał obudził do życia smutną przeszłość. Może to przez ciemność panującą dookoła, wręcz zachęcającą do zwierzeń, albo przez to, że był zmęczony. Ewentualnie dlatego, iż w ciągu kilku dni wzbudziłaś jego zaufanie na tyle, na ile pozwalała ciasna skorupa dystansu, jaką wytworzył przez całe życie.
-Moi też szybko zginęli - Mruknęłaś, wpatrując się w podłogę - Ale ważne, że nie podzieliliśmy ich losu. To dla każdego rodzica byłby największy zawód.
-Jak to się stało? O ile mogę wiedzieć - dociekł, czego się po nim nie spodziewałaś. Westchnęłaś ciężko.
-Zniknęli razem z Alderaanem - skwitowałaś, nie chcąc się rozwodzić - A twoi?
-Droidy.
-Przykro mi.
-Nie masz za co, to było dawno.
-Kultura nakazuje złożyć kondolencje nawet, jeśli coś było dawno. Czytałam kiedyś książkę o dobrych manierach.
-Ile z niej wyniosłaś?
-Wszystko. Gorzej z ich zastosowaniem - zaśmialiście się w tym samym momencie. Przetarłaś oczy i poczułaś, jak zaczęły łzawić. To znak, że pora na spanie - Będę iść, trochę oczka mi się kleją.
-Dobranoc w takim razie.
-I nawzajem, ucałuj ode mnie tą zieloną kluseczkę.
I z tymi słowami, zniknęłaś w kokpicie. Mando dopił herbatę i z powrotem położył głowę na poduszkę. Myślał, że będzie miał problem z zaśnięciem spowodowany natłokiem myśli, ale bardzo się mylił. Już dawno nie śnił tak spokojnie i głęboko, jak tego wieczora. Rano obudził się wcześnie, ale wypoczęty jak nigdy. Nakarmił siebie i dzieciaka, odświeżył się i, kiedy wszedł do kokpitu, nie mógł nie uśmiechnąć się na widok Twojej śpiącej twarzy. Nawet wykrzywiona w dziwnej pozycji, z wpół zdjętą skarpetką, wydawałaś się niesamowicie urocza.
***********
Buir - rodzice, w tym wypadku ojciec
Ja wiem, że rashuje tą relacje, ale nie mam czasu pisać slowburna, a bardzo chciałabym to skończyć przed maturą xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro