Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Genosis było planetą bardzo nieprzyjazną. Burze piaskowe zdarzały się na niej częściej niż na Tatooine, żar lał się z nieba, a i trudno było skomunikować się w niej ze światem zewnętrznym. Nie miałaś pojęcia, skąd Mando wziął zlecenie od stworzeń tam mieszkających, ale praca to praca. Nie zamierzałaś narzekać. 

Zmieniłaś zdanie, kiedy Zainab, na którego polowaliście, okazał się mieć dwa metry wysokości, trzy metry szerokości i skórę twardą tak bardzo, że Twój nóż nie dał rady jej przebić. 

Stworzenie machnęło kopytem i zaszarżowało w Twoją stronę. Gdybyś była człowiekiem, pewnie nie zdążyłabyś uskoczyć w bok, a para rogów na jego nosie zrobiłaby dziury w Twoim ciele. Na szczęście udało Ci się uciec, a stwór uderzył łbem o twardą skałę. Teren był pełen ostrych wzniesień. Nawet nie musieliście bardzo starać się, żeby wywabić go z jaskini, usłyszał Was i nawet nie ostrzegł, że będzie atakował! Niegrzeczny. 

W tym momencie Mando wyjął rewolwer i wycelował nim w nogę Zainaba. Trafił bezbłędnie i bestia zgięła jedną nogę. Ty w tym czasie przyczepiłaś do ściany obok krążek, który dał Ci jeszcze na Razor Crest. Aktywowałaś go i praktycznie od razu zaczęłaś uciekać. Kiedy pikanie doszło do punktu krytycznego, byłaś poza zasięgiem ognia, ale eksplozja tak czy tak Cię dosięgnęła i spowodowała, że przewróciłaś się na brzuch. Zdążyłaś zasłonić twarz w ostatnim momencie przed uderzeniem w piaskowiec. 

-(Imię) - usłyszałaś nad sobą. Stęknęłaś tylko i pokręciłaś głową, chcąc zetrzeć piasek z wizjeru gogli. Na tej planecie zdjęcie ich równałoby się ze światłowstrętem - W porządku?

-Na tyle na ile piasek zamortyzował upadek - Mruknęłaś i podałaś mu rękę. Podniósł Cię jednym pociągnięciem i pomógł ustać, dopóki Twoja głowa nie przestała się kręcić - Już jest po nim?

-Nie wiem. Zaraz się przekonamy - Pył opadał o wiele wolniej, aniżeli byście tego chcieli. Zanim to się jednak stało, poczułaś dziwne mrowienie w stopach i dłoniach. Nie należało do przyjemnych i pojawiało się za każdym razem, kiedy miało wydarzyć się coś złego - Pójdę sprawdzić. 

-Nie, nie, nie, nie - Wyrecytowałaś i chwyciłaś go za ramię. Spojrzał się na Ciebie zdziwiony - Musimy się cofnąć.

-Dlaczego? 

-Chyba ci tego nie powiedziałam - przygryzłaś wargę - Powiedzmy, że intuicja. Zaufaj mi!

Przez chwilę milczał, ale koniec końcu dał poprowadzić się na bezpieczną odległość. Przez kilkanaście sekund nic się nie działo, dopiero potem usłyszeliście ogłuszający ryk. Ledwo powstrzymałaś się od zatknięcia uszu. Jedynym obrażeniem, jakie otrzymał Zainab, to mała rana koło pyska. No i był jeszcze bardziej rozjuszony, co objawiło się tym, że ponownie zaszarżował. 

W tym samym momencie wyciągnęliście broń i zaczęliście do niego strzelać. Pomimo celnych strzałów w czułe punkty był tak nabuzowany adrenaliną, iż chyba nic nie było wstanie go zatrzymać. Kiedy był na tyle blisko, że ucieczka zdawała się niemożliwa, Mando chwycił Cię tak, jak kilka dni temu. Zostałaś brutalnie przerzucona przez ramię i wystrzelona parę metrów nad ziemię. Wylądowaliście paręnaście metrów dalej. 

-Mando! Ostrzegaj, proszę. 

-Gdyby był czas, to bym to zrobił - Mruknął w odpowiedzi. 

-Jak tak bardzo chciałeś mieć mnie blisko, mógłbyś po prostu zapytać - dokuczyłaś mu, a mężczyzna przewrócił oczami. Zdążył przyzwyczaić się już do tego typu Twoich odzywek i nie zwracać na nie uwagi - Aczkolwiek wolałabym, aby działo się to w kontrolowanych warunkach. 

-Powiedz to jemu - wskazał rewolwerem na Zainaba, który ponownie szykował się, aby Was roztrzaskać. 

-Masz jakiś plan? 

-Jeden - mówiąc to, podał Ci drugą bombę. Miałaś zamiar skomentować, że jest mało kreatywny, ale w tym momencie wyciągnął przed siebie rękę, z której buchnął płomień. Miotacz ognia skutecznie zatrzymał bestię kilka metrów przed wami - Wrzuć mu ją do pyska. 

-Że co?!

Nie odpowiedział, tylko ponownie się do niego przybliżył. Zainab próbował Was okrążyć, ale nie dał rady, przez intensywność płomieni. Jego skóra mogła chronić przed słońcem, ale nie przed istnym pożarem. 

Czaiłaś się na najbardziej odpowiedni moment i w końcu się doczekałaś, gdy ten otworzył pysk, by wyrazić swoje zadowolenie poprzez ryk. Aktywowałaś go i wrzuciłaś prosto do jego otworu gębowego. Próbował ściągnąć to sobie zębami, ale na próżno.

-Chyba zadziała - uśmiechnęłaś się lekko. Mando nie podzielał Twojego entuzjazmu. Wyłączył płomienie i położył rękę na Twoim czole. Przewrócił Cię na ziemię i przygniótł własnym ciałem, ochraniając przed wybuchem. 

***

-Trzymaj się koleżko, będzie dobrze - Powiedziałaś, podprowadzając go do krzesła w kokpicie. W międzyczasie rzuciłaś zasłużone kredyty gdzieś na ziemię i szybko podbiegłaś do szafki, gdzie trzymał apteczkę pierwszej pomocy - To tylko małe draśnięcie. Wcale nie jest tak, że kawałek jego rogu wbił ci się w...

-Skończ, proszę - mruknął, zdejmując lewy naramiennik. Zanim zdążyłaś zapytać się, co zrobić z rękawem koszulki, zerwał go, ujawniając krwawiącą ranę. Podałaś mu Bacta i pozwoliłaś, by się zdezynfekował. Ręka trzęsła mu się jednak na tyle mocno, że prędzej nałoży to na całe swoje ciało, aniżeli to jedno, konkretne miejsce. 

-Pozwól mi pomóc - Powiedziałaś, chwytając go za nadgarstek. Zanim zdążył się zgodzić, przykładałaś środek do jego ramienia. Syknął z bólu, ale nie przestawałaś go wsmarowywać. Skończyłaś dopiero, gdy ta się oczyściła i zasklepiła - Owinę go bandażem, dobrze?

Twój ton głosu był tak słodki, kojący i zupełnie niepodobny do tego, którego używałaś na co dzień, że Din zaczął zastanawiać się, czy podczas drogi powrotnej nie pomylił kobiet. Trudno było znaleźć jednak tak nietuzinkową kobietę na planecie, na której ludzi nie ma. Oj, przepraszam. Nie ludzi, Zt'aaa. 

Przyłożyłaś gazę do rany i sprawnie zaczęłaś owijać jego ramię. Miało się te zwinne, zgrabne paluszki. 

-Nie za ciasno?

-Nie- Rozdarłaś go na dwie części i związałaś w trwałą kokardkę. 

Mando czuł się dziwnie. Pierwszy raz stałaś obok tak blisko i tak długo. Nawet przez Beskar czuł, jak Wasze nogi się stykają, a Twoje palce raz po raz dotykały jego skóry. Od tak dawna nikt tego nie robił, że zaczął zapominać, jak przyjemny potrafi być ludzki dotyk. Z drugiej strony, było to naruszenie prywatności. W ciągu ostatnich dni okazałaś się godna zaufania, więc nie była to Twoja wina. Był nieco onieśmielony. 

-Gotowe - Uśmiechnęłaś się, podziwiając cudną pętelkę. Przeniosłaś spojrzenie na mniej cudowną rzecz, czyli zbroję Mando, której większość tyłu była brudna od krwi. Kiedy Cię zasłonił, większość wnętrzności poszła na niego - Dzięki Mando. 

-Za co?

-Że mnie osłoniłeś. 

-Ja cię w to wplątałem. Nie zdziwiłbym się, gdybyś po dzisiaj wolała wrócić na Coursant. 

-Przestań. Z tobą jest ciekawie. Jak tylko będziesz potrzebował pomocy przy jakimś zleceniu, zawsze chętnie pomogę - Przypomniał mu się widok Twoich oczu. Mimo że ich nie widział, mógłby przysiąść, iż widział w nich radosne iskierki. 

-Właściwie, jest jedna rzecz... 

-Tak?

-Pomogłabyś mi wyczyścić Beskar? 







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro