Rozdział 3
Reszta nocy minęła nie tak, jak Mando sobie wyobrażał. Miał zamiar od razu zmyć się z Coursant, ale zdołałaś go przekonać, by poczekał do rana. Wytłumaczyłaś mu, że skoro miałaś lecieć z nim na tamtą małą planetę z mieszkańcami, musiałaś mieć jakieś rzeczy. Poza tym straciłaś swoją ulubioną broń. Oczywiście Din gentelman zaoferował wsparcie przy transportowaniu, ale zapewniłaś go, że samej będzie łatwiej Ci się ukryć. Jego Beskar za bardzo przyciągał wzrok.
Drzemał w kokpicie, kiedy wróciłaś. Nie było Cię bite dwie godziny. Na oczach ponownie miałaś gogle, a na ramieniu zawieszony plecak. Przy okazji, zmieniłaś ubrania na bardziej wygodne. Luźne spodnie, których nogawki wetknięte były w wysokie, brązowe buty, trzymały się na jasnym pasku, a koszula, której górne guziki miałaś odpięte, była z bardzo przyjemnego materiały. W rękach trzymałaś płaszcz, na wypadek obniżenia temperatury.
-Ruszaj, panie kapitanie - Uśmiechnęłaś się, jednocześnie siadając na miejscu, z którym ostatnio się oswoiłaś. Nic nie powiedział na Twój dobry humor, tylko przygotował statek do lotu. Uważnie przyglądałaś się jego ruchom, samej nie mając nigdy okazji pilotować. Naprawa to wszakże coś zupełnie innego.
-Byłaś kiedyś na innych planetach? - Spytał niespodziewanie. Myślałaś, że większość drogi spędzicie w ciszy, wydawał się nie być zbyt rozmowny. Miła odmiana.
-Jak byłam dzieckiem, to trochę podróżowałam. Oprócz Coursant często bywałam na Alderaanie, dopóki ktoś postanowił wysadzić ją w powietrze - Odwróciłaś głowę w stronę okna. Dopiero teraz, mając świadomość, że najbliższe paręnaście godzin spędzisz w spokoju, poczułaś, jak bardzo byłaś zmęczona - Zdrzemnę się. Nie będzie ci to przeszkadzać?
-Nie, śpij.
-Dobranoc - Mruknęłaś, opierając się głową o szybę i podkurczając pod siebie nogi. Pewna, że Mando nie zrobi Ci nic złego, a Twi'lek stoi zamrożony w karbonicie, mogłaś pogrążyć się we śnie.
Din ustawił autopilota i wszedł w nadświetlną. Bolały go mięśnie, ale w przeciwieństwie do Ciebie, nie chciało mu się spać. Kiedy tak opierałaś się o krzesło, na wpół leżąco, w ogóle nie wyglądałaś groźnie. Zdawał sobie sprawę z Twoich możliwości i wiedział, że jeszcze o wielu nie wie, ale przyjemnie mu się z Tobą pracowało. Doceniał Twoją wiedzę i umiejętność szybkiego myślenia, praktycznie nie musiał nic robić. Był pewien, że gdyby nie zjawił się wtedy pod oknem, jakoś udałoby Ci się zejść.
To przypomniało mu, jak bezpardonowo Cię podniósł.
Gdyby mógł, potarłby czoło. Cenił sobie swoją przestrzeń osobistą i czuł się nieco głupio, gdy tak nagle, bez ostrzeżenia, naruszył Twoją. Będzie musiał rano przeprosić.
Poczuł na karku chłód. Zrobiło się chłodniej, pewnie przez to, że byliście w nadświetlnej. Zauważył, że płaszcza, który trzymałaś w rękach, osunął się na podłogę. Bez większego zastanowienia podniósł go i rozłożył na Twoich kolanach. Powinno być Ci trochę cieplej... Huh, kiedy stał się taki miękki? Opiekowanie się dzieciakiem miało na niego większy wpływ, aniżeli mu się wydawało.
Korzystając z tego, że spałaś, poszedł coś zjeść. Czekała Was dość długa podróż.
***
Dryfowałaś po suchego przestwór oceanu, wóz nurzał się w zieloność i jak łódka... Ach, ciepło. Łódka zatonęła, ale Ty zaczęłaś odzyskiwać przytomność i czułaś gorąco. W normalnych warunkach pewnie odwróciłabyś się na drugi bok, ale nie byłaś u siebie. I pewnie jeszcze długo w domu nie zawitasz. W dodatku coś dotykało Cię w nos.
Uchyliłaś powieki i pierwszym, co zobaczyłaś, były ogromne, ciemne ślepia. Wpatrywały się w Ciebie z ciekawością. Odrzuciłaś głowę do tyłu, by mieć na stworzenie lepszy ogląd. Na krześle praktycznie leżałaś, a zielony stworek siedział na Twojej klatce piersiowej.
-A ty czym jesteś? - Chwyciłaś go za brązowe ubranko i podniosłaś do góry. Otworzył usta i zaczął gaworzyć w ramach protestu. Szybko usadziłaś go ponownie na kolanach, nie chcąc, żeby się rozpłakał. Bo to robią dzieci, prawda? Nie miałaś z nimi za często do czynienia.
-Tu jesteś - Mando wszedł do kokpitu i od razu dopadł do dzieciaka.
-Myślałam, że jesteś człowiekiem - Powiedziałaś, uważniej przyglądając się stworkowi. Mandalorian wziął go do siebie i usiadł na swoim miejscu. Dziecko od razu chwyciło za kulkę, która odpadła od jakiejś wajchy, i zaczęło obracać go w rękach.
-Bo jestem. On jest... Znajdą.
-To dużo tłumaczy - stwierdziłaś, chwytając za swój plecak i wyciągając z niego małe, czarne pudełko. Miałaś tam swoją zapasową broń, którą wystarczyło tylko odpowiednio złożyć i była gotowa do użycia.
Przez dobrą godzinę milczeliście, zajęci swoimi sprawami. Ciszę przerywał tylko dzieciak, który próbował zjeść Twoją sprężynkę, ale został szybko upomniany. Skupiłaś się na ów czynności; nie był to zwykły rewolwer, a specjalnie zmodyfikowany, imperialny blaster. Wydałaś sporo pieniążków, żeby Twój znajomy porządnie się tym zajął. Efekty były zadowalające, miał mniejszy odrzut, strzelał szybciej i mogłaś używać amunicji z nowszych modelów, która miała, rzecz jasna, większą siłę przebicia.
-Skąd wzięłaś hologram całego Coursant? - Spytał nagle. Wyrwałaś się z transu i odwróciłaś głowę w jego stronę.
-Chodzi ci o ten krążek? Znajomy dla mnie zrobił. Swego czasu prowadził linię produkcyjną nie do końca legalnych urządzeń i to był jeden z nich. Sporo się na tym dorobił - dopóki go nie zamknęli - Genialny gość. Podłączył się do satelitów i miał dzięki nim obraz na większość planety w czasie rzeczywistym. Nikt nigdy nie wykrył tego sygnału, bo...
I rozwodziłaś się nad tym tematem dobre dziesięć minut. Nie leżało to w granicach jego zainteresowań, ale nie chciał Ci przerywać i mówiłaś o tym ze szczerą, nieukrywaną pasją. Nie przepadał za hałasem, ale miałaś przyjemny głos; pędrak był chyba tego samego zdania, bo ani razu nie oderwał od Ciebie wzroku.
-Ciekawa sprawa jest jeszcze z tą bronią - wskazałaś palcem na to, co składałaś przez ostatnią godzinę - Chcesz posłuchać?
Jedno kiwnięcie jego głowy spowodowało, że następne pół godziny spędził na słuchaniu Twojego wywodu. Sprawnie przechodziłaś z tematu na temat, gestykulując rękoma i raz na jakiś czas rzucając dowcipem.
-Byłabyś - wtrącił, podczas jednej z przerw, w której zbierałaś oddech - Dobrym politykiem.
-Mooożliwe, ale w aż takie bagno wolę nie wchodzić - Uśmiechnęłaś się i przejechałaś palcami po długim uchu pędraka, który przeniósł się na podłogę, by ponownie spróbować ukraść sprężynkę - To nie miejsce, dla takich skrzatów, jak my.
Dzieciak uśmiechnął się, słysząc pieszczotliwy ton, ale zaraz ponowił próbę rabunku. Koniec końców Mando włożył go do latającego... Wózka? Ciężko znaleźć sensowną nazwę na latającą kołyskę.
***
Na nieznanej Ci planecie wylądowaliście parę godzin później. W międzyczasie trochę się odświeżyłaś, najadłaś i lepiej poznałaś statek. Nic specjalnego. Duże wrażenie wywarła na Tobie natomiast ów planeta - nie miałaś pojęcia, jak się nazywa, ale podobała Ci się jej kolorystyka. Niebo było szare, ale w niektórych miejscach przechodziło w fiolet i niebieski, rośliny były matowe, a kora drzew gładka i bez większych wypustek. Była zupełnie inna od tych, które miałaś okazje odwiedzić.
Kiedy Mandalorian odmroził waszego więźnia z karbonitu, ten wręcz rzucił się w Twoją stronę, błagając o pomoc. Twój uzbrojony znajomy chwycił go jednak za kark i poszedł przodem, nie pozwalając, by ten Cię dotknął.
-Za mało mi płaciłeś - Wzruszyłaś ramionami, wychodząc ze statku - Bierzemy małego?
-Nie. Poradzi sobie sam przez godzinę.
-Skoro tak mówisz - poprawiłaś płaszcz i podeszłaś do Twi'leka, którego policzki zrobiły się wilgotne od łez.
-Proszę, zapłacę wam, oddam wszystko co mam - głos mu się łamał, z nosa ciekło, a ubranie miał podziurawione. Zupełnie nie przypominał pewnego siebie bogacza, którym był jeszcze paręnaście godzin temu.
-Nie wiem jak u niego - wskazałaś palcem na swojego kompana - Ale dla mnie możliwość zobaczenia, co ci ludzie z tobą zrobią, jest cenniejsza od Beskaru.
Tymi słowami zamknęłaś mu usta. Spuścił głowę, pociągnął nosem i do końca drogi nie odezwał się choć słowem.
W wiosce przywitali Was ciepło. Mando wytłumaczył mieszkańcom, kim jesteś i jak dużą rolę miałaś w pomocy złapania go. Myślałaś, że zaczną Ci dziękować na kolanach. Zostałaś obdarzona wiankiem z białych kwiatów i zaproponowali Waszej dwójce możliwość pozostania w wiosce na noc.
-To akurat nie ode mnie zależy - Uśmiechnęłaś się i podrapałaś po karku. Dwie kobiety, które akurat z Wami rozmawiały, przeniosły spojrzenie na Mando. Ten przez chwilę się zastanawiał, ale koniec końców kiwnął głową. Musiałaś powstrzymać się od zbyt radosnej reakcji. Nie spodziewałaś się, że po nich aż takiej wdzięczności. Jak tak to wygląda, to może sama zostaniesz łowcą nagród?
***
Skrzat leżał na kolanach Mando, zmęczony po całodziennej zabawie z okolicznymi dziećmi. Dostaliście jedną chatkę do swojej dyspozycji i posiłek. Zorganizowali Wam prawdziwą ucztę! W przeciwieństwie do Twi'leka, którego po oddaniu w ręce lokalnej władzy więcej nie zobaczyłaś.
-Nigdy nie widziałem go tak zmęczonego - przyznał Din, a Ty lekko się uśmiechnęłaś. Korzystając z tego, że była późna godzina, a przy ognisku pozostała tylko Wasza dwójka, zdjęłaś gogle, dając oczom odpocząć od elektroniki i powoli przyzwyczajać je do światła.
-Bardzo mili ludzie. Często spotykasz się z takimi reakcjami?
-Różnie - Mruknął, po czym dodał - Zazwyczaj kończy się na oddaniu w karbonicie i odebraniu nagrody. Takie reakcje są... Rzadkie.
-Szkoda - milczeliście przez chwilę. Bardzo miałaś ochotę pójść spać. Przy okazji uczty, poczęstowali Cię alkoholem i nie wypadało odmówić.
-Co zamierzasz teraz zrobić?
-Pewnie wrócę na Coursant, czy coś. Nie pytaj mnie o plany, rzadko kiedy jakieś mam - Ziewnęłaś cicho - Obiecuję, że będę uważniej dobierać klientów.
- Właściwie - Mando odwrócił wzrok od ognia i skierował go w Twoją stronę - Mam jeszcze jedno zlecenie, może nie tak dobrze płatne, ale jeśli mogłabyś... Zechciałabyś mi w nim pomóc to...
-Pewnie.
-Co? Tak od razu?
-Tak, zgadzam się - widząc jego reakcję zaśmiałaś się i podniosłaś z kłody, na której siedziałaś - Wyglądasz mi na bardzo porządnego gościa, lubię cię. Dawno niczego nie zwiedzałam, więc będzie to miła odskocznia.
Podeszłaś do mężczyzny i kucnęłaś przed nim, by pogłaskać śpiącego malucha.
-Poza tym, spójrz na tego słodziaka. Ciężko się od niego odkleić.
-Masz racje - mruknął cicho. Ciężko było oprzeć się tym ogromnym, ciemnym oczom. Za każdym razem, gdy trwał w spokojnej chwili jak ta, wiedząc, że nie musi martwić się o swoje życie, czuł ciepło w całym ciele. Było przyjemne i rozlewało się po każdym zakamarku jego ciała. Ta chwila mogłaby trwać trochę dłużej, ale było późno u Wasza trójka musiała już iść spać.
Następnego dnia obudziliście się wcześnie. Mieszkańcy wioski podziękowali Wam jeszcze raz i życzyli szczęścia na drodze małżeńskiego życia. Musiałaś przyznać, że patrzenie jak Mando próbuje się tłumaczyć, że jesteście tylko kompanami w podróży, zrobiło Ci dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro