Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Mruknęłaś pod nosem, czując na swojej głowie dużą rękę, która delikatnie masowała skórę Twojej głowy. Wcisnęłaś twarz w zagłębienie jego szyi, a mężczyzna w odpowiedzi cicho prychnął śmiechem. 

-Mogłabym się tak budzić codziennie - Szepnęłaś, otwierając oczy. Przez opaskę założoną na oczy widziałaś prześwitujące smugi światła. 

Wczoraj po Waszym małym... Incydencie, Din poczuł się o wiele pewniej i wieczorem zaproponował Ci pójście spać. Ot zwykłe dzielenie się prywatną przestrzenią - nie mogłaś mu odmówić. Pragnęłaś być bliżej i nie zamierzałaś się z tym kryć. On również nie zamierzał się powstrzymywać, wnioskując po reakcji sprzed chwili. Tak dzieje się, gdy dwie, samotne dusze w końcu się znajdą, ciężko jest je od siebie rozdzielić. Zwłaszcza z takim stażem, jak Wy. 

-Nic nie stoi temu na przeszkodzie - Mruknął w odpowiedzi, przenosząc dłoń na Twoje ramię i gładząc je kciukiem. Poprawiłaś swoją nogę, którą oplotłaś go na biodrze, z zamiarem jeszcze krótkiej drzemki - Muszę wstać. Grogu się niecierpliwi. 

-Wypuszczę cię, jak dostanę coś w zamian - Uśmiechnęłaś się, odsuwając od jego szyi. Koc, którym wieczorem się opatuliliście, leżał gdzieś zepchnięty w bok.  Zupełnie wystarczyło Wam wzajemne ciepło.

-To wystarczy? - Poczułaś, jak jego ciepłe wargi dotykają Twoich, łącząc się w krótkim, słodkim pocałunku. Próbował się odsunąć, ale powiodłaś za nim, pogłębiając go i czyniąc bardziej namiętnym. Pogładziłaś palcami jego policzek i odsunęłaś chwilę później. 

-Teraz tak. 

W takich momentach bardzo chciałabyś zobaczyć jego twarz. Czerwienił się, uśmiechał? Było to dla Ciebie zagadką, której nie zamierzałaś odkrywać, dopóki Ci nie pozwoli. 

Wypuściłaś go ze swoich objęć i poczekałaś na jego krótkie "już", zanim ściągnęłaś opaskę. Powitał Cię przyjemny widok Mando, w dresach i luźnej koszulce. Miałaś wrażenie, że nawet po założeniu śmietnika na głowę, wciąż wyglądałby dobrze. Może to przez hormony? Albo zauroczenie. Nie mogłaś jeszcze mówić o miłości, było o wiele za wcześnie na tak mocne słowa, więc zauroczenie pasowało tu najbardziej. 

Usłyszałaś dźwięk burczenia dochodzący z jego brzucha. 

-Widać nie tylko mały jest głodny. 

***

Na Tython dolecieliście tego samego dnia. Po szybkim rzuceniu oka na planetę znaleźliście najpewniej szukany kamień. Wyryte były na nim dziwne znaki, więc, nie chcąc tracić czasu, Mando chwycił Ciebie i małego, a następnie poszybowaliście na Jet packu. Wolałaś nie kusić losu i wzięłaś ze sobą plecak z bronią, na wypadek, gdybyście zostali zaatakowani. 

-Czy to wygląda wystarczająco "Jedi"? - Spytał, sadzając Grogu na kamieniu. 

-Wygląda jak miejsce, w którym mogliby się gromadzić nastolatkowie, żeby pić. Wiesz, pełno krzaków, nikogo nie ma wokół - Obróciłaś się na pięcie, rozglądając uważnie. Oprócz drzew i sterty kamieni nie było tu nic interesującego. Miałaś nadzieję, że znaleźliście odpowiednie miejsce - I jak z Grogu?

Przeniosłaś spojrzenie na malca i zdębiałaś. Miał zamknięte oczy, a ręce złożone, jak do medytacji. Wokół niego i kamienia roztaczała się niebiesko przeźroczysta poświata, której energia generowała delikatny podmuch wiatru. Czyli to jest moc. Do Twoich uszu dobiegł szept Mando, który przeklął pod nosem. 

-Statki imperialne - Podeszłaś na skraj wzgórza i przyłożyłaś rękę do gogli. Przybliżyłaś obraz i faktycznie, dwie podniebne maszyny kierowały się w Waszym kierunku - Kupię mu trochę czasu. Popilnuj go. 

Kiwnęłaś głową i zdjęłaś plecak. Podczas gdy Din ruszył przed siebie, chcąc walczyć na bliską odległość, Ty zaczęłaś składać swój ulubiony karabin. Trochę Ci to zajęło, a kiedy oparłaś się o, w miarę płaski, kamień, przez lunetę zauważyłaś Mando, stojącego naprzeciwko jakiegoś, ubranego w czarne szaty, człowieka. Nie byłaś w stanie dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Twój partner trzymał go na muszce, ale wydawało się, że rozmawiają. Twoja intuicja jeszcze się nie uaktywniła, jednak postanowiłaś być ostrożna. Zwłaszcza po dostrzeżeniu kobiety na wzgórzu naprzeciwko, również dzierżącej broń długodystansową. Mierzyłyście w swoim kierunku. W każdym momencie byłaś gotowa wystrzelić, gdyby ta spróbowała zrobić to samo, chcąc zranić młodego (bo zakładałaś, że o niego tu chodziło). Kiedy, po dłuższej chwili, dziewczyna opuściła broń, od razu skierowałaś swoją w kierunku, z którego zaczęli przybywać pierwsi szturmowcy. Twoje strzały musiały ich zaalarmować, bo Mando i dwójka nieznajomych od razu się zerwała i schowała za kamieniami. 

Osłaniałaś ich, dopóki nie uciekli na odpowiednią odległość. Zdołałaś trafić pięciu, zanim dostrzegli, skąd dochodzą strzały. W ostatniej chwili padłaś na ziemię, chowając się za kamieniem i unikając strzałów. Kiedy te się skończyły, odczekałaś kilka sekund, a następnie ostrożnie wyjrzałaś zza kamienia. Ta dziewczyna, która wcześniej do Was mierzyła, nastawiła się na szturmowców, anihilując ich po kolei. Musiałaś, przyznać, miała niesamowicie dobrego cela.

Mężczyzna w czarnych ubraniach radził sobie równie dobrze. Widząc, że prawdopodobni sojusznicy nie są w patowej sytuacji, powróciłaś do zabawy w wystrzeliwanie ich jak kaczki. Trwało to kolejne minuty, dopóki nie usłyszałaś ciężkich kroków. Od razu poznałaś, że to Din. 

-Musimy go stąd zabrać, jest ich tam za dużo - Oznajmił, podchodząc do dzieciaka. Fala powietrza nasiliła się, nie dając mu przejść. 

-Kim jest tamta dwójka?

-Pomogą nam! Grogu, mały, koniec już - Mówił, jednocześnie starając przedrzeć się przez barierę. Bezpieczeństwo małego było najważniejsze; zostawiłaś karabin na ziemi i podbiegłaś do małego. Może razem jakoś Wam się uda? 

Napierałaś na powietrze z całych swoich sił. Twoje buty zostawiały w ziemi wyraźny odcisk, ale nie dawałaś się zmieść. Byliście już tak blisko, Din wręcz o krok. Gdyby tylko udało mu się wyciągnąć rękę nieco dalej... 

Potężny błysk sprawił, że odleciałaś kilka metrów do tyłu. Nie miałaś zbroi, jak Mando. Kiedy Twoja głowa uderzyła o kamień nieopodal, od razu straciłaś przytomność. 

Nie miałaś pojęcia, ile czasu minęło, zanim ponownie otworzyłaś oczy. Obudził Cię gorący podmuch powietrza i ciężki, metalowy dźwięk, niepodobny do kroków Dina. Z jęknięciem podniosłaś głowę i z przerażeniem zauważyłaś cztery, pomalowane na czarno... Droidy? Wyglądali jak mechaniczni szturmowcy i Twoja intuicja od razu zareagowała, wprawiając Twoje ciało w drżenie. Zostali zbudowani z myślą o terrorze, przez osobą prawie tak ambitną, co szaloną. Instynkt nakazywał Ci udawać nieprzytomną albo uciec się i schować, byle być jak najdalej od śmiercionośnych maszyn, ale widok malca, który ledwo siedział, skutecznie zmienił Twoje plany. Kiedy zaczęli iść w jego stronę, Grogu spojrzał się na Ciebie błagalnie. Intuicja okazała się słabsza od matczynego instynktu. 

Podparłaś się rękoma i spróbowałaś wstać. Silny ból i zawroty głowy od razu uderzyły, ale zacisnęłaś zęby. Wokół nie było nikogo, kto mógłby Ci pomóc. Twój karabin został po drugiej stronie, a przy sobie miałaś tylko nóż, ukryty w kaburze przy pasie. Nie mając innego wyboru, pochwyciłaś go w dłoń i podniosłaś się całkowicie. Prawe szkiełko gogli było pęknięte i zalane czymś czerwonym. Podejrzewałaś, że to krew, ale adrenalina skutecznie zniwelowała zewnętrzny ból. 

Pociągnęłaś nosem i rzuciłaś się do przodu, mierząc nim prosto w kark maszyny. Nie było szansy, byś w takim stanie ich powstrzymała, ale gdybyś zdołała kupić Mando trochę czasu... O ile jeszcze żył. Nie! Nie mogłaś myśleć w ten sposób. Zabicie go graniczyło z cudem, zbroja z Beskaru mogła przyjąć niewiarygodną liczbę pocisków. Poza tym nie zostawiłby Cię samej. Musiałaś mu zaufać. 

Zanim zdążyłaś porządnie zadać cios, maszyna odwróciła się w Twoją stronę. Czerwone oczy zaświeciły złowrogo, a ręka, która złapała Twój nadgarstek w mocny uścisk, była przeraźliwie zimna. Zacisnęłaś drugą dłoń w pięść i uderzyłaś nią prosto w jego metalową twarz. Nawet posiadając siłę większą niż człowiek, nie nie zostawiłaś nawet rysy. 

-Grogu, spieprzaj stąd - Mruknęłaś, widząc, jak w druga ręka robota przekształca się w coś przypominającego paralizator. Kątem oka zauważyłaś, jak pozostała trójka podchodzi do dziecka. Zaczęłaś się wyrywać, ale nic to nie dało. Łzy bezsilności napłynęły Ci do oczu. Niebieski promień uderzył Cię w brzuch, przez całe Twoje ciało przeszedł prąd i ponownie odpłynęłaś. Tym razem na dobre. 

***

Słowo "Cyare" było pierwszym, jakie usłyszałaś po przebudzeniu. Początkowo było Ci nawet miło, ponieważ kojarzyło Ci się wybitnie dobrze, ale ton, w jakim Mando je wypowiadał, był słaby i zrezygnowany.

Otworzyłaś oczy i w jedną chwilę dotarły do Ciebie wydarzenia sprzed... Nieokreślonego czasu. Wezbrała się w Tobie panika. Byłaś na jakimś statku, przykryta kocem, który nie pachniał jak Mando. Nie słyszałaś nigdzie Grogu. Nic więc dziwnego, że Din chwilę później musiał Cię przytrzymać, byś nie podskoczyła na równe nogi, gotowa zamordować każdego, kto odważyłby się tknąć małego. 

-Spokojnie, cyar'ika -  Szepnął, przytrzymując Cię za ramiona. Zauważyłaś, że nie masz na sobie gogli. 

-Czy oni, oni go zabrali? - Spytałaś szybko, szerokimi oczami wpatrując się w Mando. Na odpowiedź czekałaś kilka sekund, ale miałaś wrażenie, jakby mijała wieczność. 

-Tak. I zniszczyli Razor Crest - Przełknęłaś ślinę, czując narastającą rozpacz. Statek, który zabrał Cię z Coursant, pozwolił zabrać w najpiękniejszą podróż swojego życia i zbliżyć się do Dina, skończył jako sterta popiołu. Przypomnienie sobie twarzy Grogu, jego cudnych, ciemnych oczu, w tamtym momencie błagających o pomoc, tylko dolała oliwy do ognia. Przygryzłaś wargę, zacisnęłaś oczy i pozwoliłaś, by Mando przyciągnął Cię do siebie. 

-Już dobrze, Cyare - Powiedział cicho, gładząc Cię po policzku - Odzyskam go. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro