Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Na całkowicie spowitej śniegiem planecie nie byłaś nigdy. Na pustyni, owszem, toteż była to dla Ciebie zaskakująca odmiana. Nadwrażliwość na temperatury dawała jednak o sobie znać i po godzinie stania na mrozie i patrzenia na kolejkę statków do uzupełnienia płynów, trzęsłaś się jak osika. Na okolicznym straganie kupiłaś sobie rękawiczki i szalik, ale nadal nie dawało to wystarczającej ilości ciepła. 

-Mando, długo jeszcze? - Podeszłaś do mężczyzny, który patrzył się enigmatycznie przed siebie, pogrążony w myślach - Mando? 

-Hmm? - Odwrócił się nagle, dopiero teraz orientując się, że do niego mówiłaś. 

-Długo jeszcze? 

-Biorąc pod uwagę panujący tu ruch, z dwie godziny - Mruknął, krzyżując ręce na piersi - Zimno ci?

-Trochę. Z'taa są wrażliwi na temperatury. 

Nie spodziewaliście się, że na planecie z tak niesprzyjającymi warunkami, będzie taki ruch. Paliwo musiało zostać uzupełnione, ponieważ przez ostatnie godziny lataliście na oparach. Musieliście czekać. W dodatku ostatnio odzwyczaiłaś się od noszenia gogli (w przestrzeni kosmicznej ciężko o spore źródło światła) i te trochę Ci już ciążyły. Nie było jednak opcji, byś mogła je ściągnąć; promienie słoneczne odbijały się od śniegu. 

-Powinniśmy poszukać jakiegoś hotelu?

-Nie, nie. Kantyna zupełnie wystarczy. Albo cokolwiek, byleby było ogrzewane. 

Kiwnął głową i niedługo później siedzieliście w ciepłym pomieszczeniu. Trzymałaś herbatę w dłoniach i dmuchałaś w gorący napar, nie chcąc poparzyć sobie języka. Dzieciak siedział w jego torbie, sprawiając sobie przyjemną drzemkę. Przez pół nocy nie spał, zajmując się swoją nową pasją - rysowaniem. Powstało mnóstwo rysunków, z których często nie dało się nic rozszyfrować, ale biorąc pod uwagę, że często pojawiała się  na nich litera "T", obstawiałaś, że chodziło o Mando. Uważałaś ich przywiązanie do siebie za niesamowicie słodkie. Zdarzało Ci się patrzeć na ich interakcje i w ich zachowaniu dostrzegać siebie sprzed kilkunastu lat, kiedy Twój papa jeszcze żył. Odgrodziłaś się od nich na dłuższy czas, dlatego wiele pozapominałaś. Z każdym dniem przypominałaś sobie coraz więcej rzeczy o swoim dzieciństwie. Na przykład, kompletnie zapomniałaś o swojej ulubionej zabawce, małym pluszowym przedstawicielu rasy Wookie. Od tego zaczęła się Twoja fascynacja tą rasą, na jedne z Twoich urodzin dostałaś nawet książkę, z której uczyłaś się ich języka. Nawet trochę pamiętałaś!

-Mando? 

-Hmm?

-Dzieciak ma imię? - Spytałaś. Mężczyzna przeniósł wzrok z, pożyczonego od Ciebie datapada, w Twoją stronę i pokręcił głową. 

-Nie wiadomo. Ciężko się z nim porozumieć - przyznałaś mu rację i wróciłaś do picia ciepłego naparu. Twój spokój został jednak przerwany przez znajome kłucie w klatce piersiowej. Twój szósty zmysł ponownie się odezwał i nie był to dobry znak. Zaczęłaś krążyć wzrokiem po kantynie, poszukując zagrożenia. Znalazłaś je w postaci mężczyzny, którego dolna połowa twarzy była zasłonięta czarną chustą. Ubrany był w ciemne szaty, a czerwone, dłuższe włosy wystawały spod czapki. Nie wyglądał na tutejszego i, zanim się spostrzegłaś, stał przed waszym stolikiem. 

-Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest pan Mandalorianem? - Spytał. Wyglądał na wyluzowanego, a ton jego głosu był radosny i niezmącony jakąkolwiek negatywną emocją. Mando przytaknął, więc nieznajomy kontynuował - Mógłbym pana wynająć? Moja wioska potrzebuje pomocy i bardzo pilnie szukam kogoś, kto pozbyłby się stada Wampa. Trochę nas ostatnio terroryzują...

-Ile?

-Mam tylko osiemset kredytów. Mam nadzieję, że wystarczy - zaśmiał się nerwowo, sięgając do kieszeni. Zanim zdążył cokolwiek z niej wyciągnąć, wstałaś z krzesła i uderzyłaś go kubkiem z herbatą w twarz. Nikt nie spodziewał się takiego ruchu w Twojej strony, toteż mężczyzna przewrócił się na plecy i chwycił za rany powstałe w wyniku rozbicia szkła.

-(Imię)?! - Nie odpowiedziałaś Mando i nachyliłaś się do nieznajomego, przykładając mu broń do szyi. Jedną ręką zaczęłaś przeszukiwać jego kieszenie - Mogłabyś mi wyjaśnić?

-Tak, mogłabym - Warknęłaś - Za chwilę. 

-To niekonieczne! Przyszedłem tylko... 

-Milcz - przerwałaś mu, nadal szperając mu po kieszeniach i zwracając na siebie uwagę reszty klientów. Nie interweniowali, widocznie przyzwyczajeni do bójek. W jego kieszeniach nic nie znalazłaś, więc przerzuciłaś się na resztę ubrań. Pod tyloma warstwami nie trudno było schować broń. Musiał ją dobrze schować. Byłaś pewna, że chęć pomocy wiosce nie była jego intencją. Kiedy przed Wami stanął, odezwał się, poczułaś ogromną chęć ucieczki, ewentualnie, strzelenia mu prosto w głowę. Obezwładnienie go było impulsem, który okazał się słuszny, kiedy przesunęłaś dłoń na jego biodro. Wyczułaś pod nim mały przedmiot i, po wsadzeniu mu ręki w spodnie pełnym protestów z obydwóch stron, wyciągnęłaś z nich krążek. Krążek używany do tropienia nagród łowców głów. 

Momentalnie jego wyraz twarzy zmienił się na mniej radosny. Zdążył jeszcze gwizdnąć, zanim strzeliłaś mu w szyję. Mando zasłonił Cię przed pociskami dwóch jego współpracowników, którzy ukrywali się po różnych stronach kantyny.

Ciężki początek dnia. 

***

Pierwszym, co zrobiłaś po wkroczeniu na pokład Razor Crest, było padnięcie na krzesło. Udało Wam wyjść z tego bez szwanku, ale było to tak czasochłonne, męczące i wymagające sprytu, że czułaś się wycieńczona nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Nie pomagało temu również fakt, iż spędziliście sporo czasu na dworze, tarzając się w śniegu, koniec końców walcząc na gołe pięści (obydwóm stronom skończyła się amunicja). Pozbyliście się swoich celów i zaraz po skończonej akcji, doszliście na statek z zamiarem jak najszybszej ucieczki. Dopiero teraz odczułaś, jak zimno Ci było. 

Siedziałaś pod kocem, przebrana w świeże, ciepłe ubrania. Mando zostawił Cię samą w kokpicie, ale wrócił nieco później, ubrany w suchą odzież. Zbroja również musiała się obsuszyć, toteż jedynym jej elementem został hełm. Kiedy tylko pojawił się w zasięgu Twojego wzroku, od razu zauważyłaś, że zamiast zwykłej, luźnej koszulki, miał na sobie wyjątkowo opinającą. Światło padało pod kątem, dzięki czemu mogłaś dostrzec zarys mięśni brzucha. Dzięki goglom nie widział, jak bardzo pożerałaś go wzrokiem, ale czułaś, że ślina cieknąca z ust mogłaby być jednoznaczna. Miałaś zamiar zmienić obiekt zainteresowań, ale zapomniałaś, iż pierwszą rzeczą, jaką zrobiliście po wejściu na statek było zajęciem się dzieckiem, który prawie od razu poszedł spać w swoim hamaku. Zostałaś więc sam na sam, w dość małym pomieszczeniu z mężczyzną, który pociągał Cię i emocjonalnie i fizycznie, co było dziwne, ponieważ wygląd większości jego ciała pozostawał dla Ciebie zagadką. Oczywiście nigdy byś się do tego nie przyznała. Ostatnią rzeczą, jaką chciałabyś zrobić to popsucie tego, co jest między Wami. Jasne, dawał Ci sporo sygnałów, iż jesteś dla niego ważna, ale nie miałaś pewności, czy było to cokolwiek więcej. No i nadal nie byłaś przyzwyczajona do wyrażania swoich uczuć. 

-Zimno ci? - Przyjemny, niski głos wyrwał Cię z zamyślenia. 

-Trochę - mruknęłaś, podciągając nogi pod klatkę piersiową. Odwróciłaś się w stronę okna, podziwiając kolorową przestrzeń. Zdarzało się, że wokół Was nie było nic, ale bywały dni, kiedy wokół było tyle kolorów, że ciężko było nazwać je wszystkie. Dla samego widoku warto było z nim podróżować. 

-Trochę? - Dopytał. Przeszedł kilka kroków i ukucnął tuż obok Twojego fotelu. Powstrzymałaś dygot zębów i odwróciłaś twarz w jego stronę. 

-Jestem tak gorąca, że woda sama odparowuje - Uśmiechnęłaś się ironicznie. Uśmiech zrzedł Ci jednak, kiedy położył jedną rękę z tyłu Twojej głowy i ściągnął Ci gogle. Skrzywiłaś się, nieprzyzwyczajona do światła, ale po kilku mrugnięciach białe plamy zniknęły. 

-Były mokre - Usprawiedliwił się. Uniosłaś jedną brew, a Mando położył je na oparcie krzesła. Nie odsunął się, jak zakładałaś, że zrobi, a zamiast tego, patrzył się na Ciebie bez słowa. 

-Podziwiasz widoki?

-Można tak powiedzieć - Powiedział cicho, po czym wsunął dłonie pod Twoje plecy i uda - Mogę?

-... Chyba. Zależy, co chcesz robić. 

-Ogrzać cię trochę. Jesteś zimna jak kostka lodu - Mruknął. Podniósł Cię gładko i usiadł na Twoim miejscu, sadzając Cię sobie na kolanach. Objął Cię ramieniem, a Ty położyłaś głowę na jego klatce piersiowej. Czułaś w brzuchu coś przypominającego mdłości, ale różniło się tym od standardowych rozstrojów żołądka, że było przyjemne. Do tego arytmia serca, rumieńce na twarzy... Chyba się rozchorowałaś. 

-Mando. 

-Hm?

-Ciepły jesteś - Przymknęłaś oczy i położyłaś dłoń na jego klatce piersiowej. W końcu nadarzyła się okazja, by trochę go po dotykać. Nie miałaś zamiaru jej przegapić - I wygodny. 

-To komplement?

-Jak najbardziej - Poczułaś, jak jego kciuk zaczął kreślić kółka na Twojej skórze. Ten gest, w połączeniu z ciepłem, jakie w końcu do Ciebie dotarło sprawiło, że zrobiłaś się senna. Zasnęłaś w objęciach jednego z bardziej niebezpiecznych ludzi w galaktyce i nigdy nie czułaś się lepiej. 





~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Postanowiłam, że akcja będzie lecieć w zgodzie z fabułą serialową, toteż jeśli ktoś bardzo nie chce spojlerów - najpierw obejrzyjcie, potem czytajcie! 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro