Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Po przespaniu paru godzin Mando wybudził Cię osobiście. W rękach trzymał gazę, opatrunek i najskuteczniejszy środek na wszystko, Bactę. Dopiero po podniesieniu się do siadu zauważyłaś, że byłaś w krótkich spodenkach i piżamie, a co najważniejsze, bez stanika! Mężczyzna od razu zauważył wątpliwość na Twojej twarzy i od razu Cię uspokoił mówiąc, że nie jemu przypadła wątpliwa przyjemność ściągnięcia z Ciebie zakrwawionych ubrań, a medycznych droidów, które pomogły opakować Cię jeszcze na Nevarro. On odebrał tylko gotowy produkt. 

Pokiwałaś głową ze zrozumieniem i ściągnęłaś z siebie kołdrę. Na początku poszła rana na barku; spodziewałaś się, że będzie wyglądać gorzej. Musiałaś przyznać, droidy medyczne zrobiły dobrą robotę.

-Może trochę szczypać. 

-Przecież wiem, nie pierwszy raz będę toau! Mogłeś ostrzec! - Zmarszczyłaś brwi, na co mężczyzna wzruszył ramionami. 

Nałożył gazę na zranione miejsce i przytrzymał. Drugą oderwał opatrunek i przykleił go odpowiednio. Bolało jak cholera, ale to nie był pierwszy raz, gdy ktoś Cię postrzelił. W wieku szesnastu lat miałaś... Dosyć ciężka sytuację finansową, która zmusiła Cię do kradzieży. Osobie, której wyjęłaś z kieszeni kilkanaście kredytów, bardzo się to nie spodobało i goniła Cię z bronią. 

-Skąd ta blizna? - Spytał, dotykając opuszkami palców zewnętrznej strony uda, tuż koło opatrunku, który zamierzał teraz zmienić. Miała podłużny kształt i wyraźnie odznaczała się na kolorze Twojej skóry. To wynik tego, że dawniej odpowiednio się nią nie zaopiekowałaś. Wiedzę medyczną do dziś masz podstawową i przeżyłaś tylko dlatego, iż Twój znajomy od mapy Coursant okazał Ci empatię, składając Cię do kupy. 

-Po postrzale. Wiesz, ile przeszła ta noga? 

-Wydaje mi się, że sporo. 

-I słusznie - Mruknęłaś, wzrokiem śledząc jego zwinne dłonie, które delikatnie starały się odkleić co trzeba - Może ja to zrobię?

-Nie? - Obruszył się, a Ty otworzyłaś szerzej oczy, oburzona. 

-Słucham?

-Ja nie miałem możliwości zajęcia się sobą parę dni temu, to ty też nie masz. 

-Co to za wątpliwa sprawiedliwość?

-Wątpliwa, powiadasz? - Nagle nałożył płynny środek na Twoją ranę. Nie byłaś przygotowana, więc odchyliłaś głowę do tyłu i przeklęłaś. Miałaś wrażenie, że uśmiecha się pod hełmem. 

-Obiecuję ci, że jak oberwiesz, zrobię ci to samo - Słyszałaś, jak prychnął ze śmiechem - Ale dwa razy mocniej. Albo zostawię gdzieś na środku pustyni. 

-Nie zrobiłabyś tego - Przykleił opatrunek i przeniósł wzrok z Twojego uda, na Twoją twarz. Jednocześnie jego ciepła dłoń nadal spoczywała na Twojej zabezpieczonej ranie. Przeszedł Cię przyjemny dreszcz. Zastanawiałaś się, czy chcesz odzyskać jasność umysłu, czy przestać z nim flirtować. To nie tak, że podrywałaś każdego, kto się rusza. Zazwyczaj robiłaś to dla zabawy, lub by coś osiągnąć. W tym wypadku było jednak trochę inaczej. Przekomarzanie się z Mando było niekiedy śmieszne, ale tylko wtedy, gdy to Ty byłaś ta, która stawiała go w niezręcznej sytuacji. W innym wypadku Twoje myśli szły tam, gdzie nie powinny, a nie miałaś absolutnie żadnej pewności, czy spodobałoby mu się ich kierunek. 

-Możliwe, ale nigdy nie masz pewności - Poruszyłaś sugestywnie brwiami, po czym odsunęłaś się od niego i postawiłaś nogi na chłodnej podłodze - Muszę iść do toalety. 

-Pomogę ci dojść. 

Kiwnęłaś głową i podparłaś się jego ramienia. Jak ramię nie bolało jeszcze tak bardzo, to udo było w gorszym stanie i wybitnie to odczuwałaś. Jakoś udało Ci się dojść do małej łazienki, gdzie szybko załatwiłaś swoje sprawy i przy okazji obmyłaś twarz i szyję. Sińce pod oczami były uwydatnione bardziej niż zwykle, byłaś blada i kiepsko się czułaś. 

-Wyglądam fatalnie - Mruknęłaś, wychodząc z łazienki. 

-Powinnaś coś zjeść. 

-Nie mam ochoty. 

-Mam wmusić to w ciebie jak w małego?

-Tak. 

Nie spodziewałaś się, że weźmie to na serio, ale kilka minut później z powrotem siedziałaś na jego łóżku, a ten trzymał w ręce talerz po brzegi wypełniony nieznaną Ci zupą. 

-Jak powiesz, "leci samolocik", będę mieć gdzieś, że nie umiem pilotować statkiem i po prostu wyrzucę cię w przestrzeń.

-Musisz zjeść.

-Dobrze mamo. Pozwól chociaż, że zrobię to sama. 

***

Następny dzień minął Ci głównie na spaniu. Po nim czułaś się na tyle dobrze, by umyć się bez niczyjej pomocy i zanim się obejrzałaś, z powrotem siedziałaś na swoim ulubionym krześle. Mando pilotował, a Ty bawiłaś się z dzieckiem w rysowanie. Pokazywałaś mu różne, proste rysuneczki i zainspirowałaś go stworzenia własnego. Oczywiście nie dał Ci pokazać swojego dzieła w produkcji i musiałaś cierpliwie poczekać na efekt końcowy. 

-Gdzie teraz lecimy? 

-Na Hoth. Muszę uzupełnić paliwo.

-To jakaś pustynna planeta?

-Nie. Jest całkowicie pokryta lodem - Klasnęłaś w dłonie radośnie. 

-No, w końcu jakaś odmiana! - Odrzekłaś zadowolona, zaraz jednak zauważyłaś jedną, małą niedogodność - Mando, masz może zapasową kurtkę czy coś?

-Coś się znajdzie.

-To dobrze, bo żadnej nie zabrałam. 

-Powinna być w szafce po lewej, na korytarzu. 

Nie chcąc tracić czasu, wstałaś i po chwili doczłapałaś się do ów szafki. Szybko zauważyłaś co miał na myśli, mówiąc "coś się znajdzie". Owinęłaś się czarną peleryną, chcąc zobaczyć, jak będzie leżeć i po przejrzeniu się w lustrze nieopodal, wpadłaś na głupi, ale śmieszny pomysł. 

Statek pilotowany przez Mando wszedł w nadprzestrzeń, kiedy usłyszał metalowy brzęk ciężkich butów. Na jednym z metalowych części kokpitu odbijała się Twoja postać. Stałaś w lekkim rozkroku, w jednej ręce dzierżąc atrapę broni, w drugiej kartkę, która zasłaniała Twoją twarz. Naszkicowany był na niej hełm Mandaloriana, a kiedy zauważył, że owinięta byłaś jego peleryną zrozumiał, iż miała być to jego wybitnie nieudolna parodia. 

-(Imię).

-Mogę przyprowadzić cię w zimnie...

-Nie rób tego. 

-Albo w cieple, sam wybierz - Opadły mu ramiona, na co głośno się zaśmiałaś.

-Bardzo nie masz co robić - Stwierdził, a Ty opuściłaś kartkę, ukazując swoją twarz. 

-Bycie ciągle na jednym statku potrafi być nudne. 

-Skąd wzięłaś te buty?

-Leżały obok płaszcza - Uniosłaś stopę i postukałaś nią o podłogę - Są cholernie ciężkie. Jak możesz je nosić?

-Wiesz ile waży ta zbroja? - Przypomniało Ci się, kiedy pomagałaś mu ją czyścić. Przenoszenie samego napierśnika z miejsca na miejsce było katorgą, a co dopiero jego noszenie.

-W sumie - Usiadłaś na krześle po jego lewicy - Tak mnie teraz zastanawia... Bo wiesz, mam teraz dużo czasu na zastanowienie się nad różnymi rzeczami. Skoro Mandalorianie z twojego klanu nie mogą ściągać hełmu i pewnie z obnażaniem przesadzać nie mogą...

-Mhm - Zachęcił cię do mówienia, przeczuwając jednocześnie, że zaraz wypalisz z czymś, co sprawi, iż będzie zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby jednak zostawić Cię na najbliższej możliwej planecie. 

-To dopóki nie znajdą tej jedynej, czysto teoretycznie, znaczna większość jest prawiczkami - Stwierdziłaś. Zapadła głucha cisza, przeplatana dźwiękiem skrobania ołówkiem o kartkę ze strony dzieciak. Po dłuższej chwili, Mando włączył coś na konsoli i wstał z siedziska, równocześnie gwałtownie odwracając się w Twoją stronę - No co? To założenie nie sprawdza się oczywiście ze wszystkimi, nic nie sugeruje! 

-Idziesz spać - Nachylił się nad Tobą i, w znany już Tobie sposób, przerzucił Cię sobie przez ramię. Buty były na Ciebie o wiele za duże, więc z łatwością zsunęły Ci się z kostek. 

-Nie, Mando! Czekaj, to tylko żarty!

-Za dużo myślisz - Spróbowałaś odepchnąć się rękoma od jego pleców i wyślizgnąć się z drugiej strony, ale mocno Cię trzymał i odezwała się Twoja rana na udzie. 

-Ale na spanie to w drugą stronę. Polubiłam to krzesło. 

-Pogadamy o tym, jak wyzdrowiejesz.

-... A o dziewictwie wśród Mando nie? - Usłyszałaś dźwięk otwieranych drzwi i sekundę później zostałaś postawiona na ziemię. 

-Przestań. 

-Czemu? To zupełnie normalne pytanie - Złożyłaś ręce na piersi - Przynajmniej dla mnie. U was to temat tabu?

-Nie - Mruknął sfrustrowany - Dlaczego tak cię to interesuje? 

-Ponieważ bardzo cię lubię, chciałabym wiedzieć o tobie więcej i zgłębić twoje największe sekrety - Wyznałaś, uśmiechając się od ucha do ucha - Chyba, że nie będziesz chciał odpowiedzieć. Ale to nie problem, moja rasa potrafi czytać w myślach. 

-Co?

-Nie no, żartuje. Spokojnie, nie pytałabym się ciebie na serio takich rzeczy, po prostu lubię się z tobą droczyć - stanęłaś na palcach i cmoknęłaś go w sam środek hełmu - Nawet nie wiesz, jaki potrafisz być uroczy. 

-Ty... też - powiedział, ostrożnie dobierając słowa - Jak się postarasz. 

Zachichotałaś i przez dłuższą chwilę staliście tak, wzajemnie penetrując się wzrokiem. Dopiero teraz zauważył, że na Twoje policzki wstąpił delikatny rumieniec. Sam pod hełmem był cały czerwony i nie była to kwestia kiepskiej wentylacji. Pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu nawet nie pomyślałby o pozwalaniu komukolwiek zachowywaniu się wobec niego w taki sposób. A jednak zdołałaś jakoś przedostać się pod jego Beskar i z łatwością zdejmować kolejne elementy emocjonalnej zbroi, którą wytworzył w ciągu ostatnich lat swojego życia. 

Uniósł rękę i, nie zastanawiając się bardzo, położył ją na Twoim policzku. Nie miał założonych rękawiczek, więc pod jego dłonią wyraźnie czuł, jak miękka była Twoja skóra w tym miejscu. Pozwoliłaś mu na ten gest, ale zaraz Twoją uwagę przykuło coś innego. 

-Co tam masz, mały? - Mando szybko odsunął się od Ciebie i spojrzał się za siebie. Dzieciak trzymał w dłoni kartkę i najwidoczniej przyszedł czasy, by ukazał Wam swoje dzieło. Uklęknęliście przy nim i Din chwycił za obrazek. 

Ukazywał on Was, jak wszyscy trzymacie się za ręce. Nie mogłaś nie zwrócić uwagi na fakt, że nad Twoim imieniem napisane było "mama". Uchyliłaś usta i otworzyłaś szerzej oczy. 

-Zostałam mamą - Powiedziałaś zszokowana. Poczułaś, jak w Twoje żyły wręcz napływa instynkt macierzyński i potrzeba ochrony tego szkraba. Skoro uważał Cię za tak ważnego członka rodziny, nie mogłaś zrobić nic innego, aniżeli przyjąć proponowany awans. Wiedziałaś jak ważni dla dziecka są rodzice, a ich stara boli niewyobrażalnie mocno. Pieszczotliwie pogłaskałaś małego po głowie - Powiedz mi tylko słodziaku, chciałbyś mieć rodzeństwo? Twój tata jest ekspertem w przyciąganiu do siebie sierot. 

-Zostawmy edukacje seksualną na moment, kiedy trochę podrośnie. 

-Przecież wszyscy wiedzą, że dzieci biorą się z kapusty.

-On najwyraźniej swoją zjadł. 

-Nie obrażaj mojego syna!

-To też mój syn. 

-Wiesz, że według jednej z religii posiadanie dziecka bez ślubu to grzech? 

-Zawsze możesz mi się oświadczyć. 

-Nie mam pierścionka. 

-No to na razie możemy żyć na kocią łapę - Stwierdził, a Ty prychnęłaś śmiechem. 




***************************   
Jakbyście jeszcze nie zauważyli to lubię, jak w xreaderach bohaterka bierze sprawy w swoje ręce xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro