Rozdział 1
Wpatrywałaś się uważnie w swojego pracodawcę. Twi'lek nie był młody, podejrzewałaś, że mógłby mieć około czterdziestu lat, choć nie zdziwiłabyś się, gdyby podchodził pod pięćdziesiąt. Jakoś tkanin jego ubrania i biżuterię, którą się obwiesił, wręcz krzyczały "jestem bogaty", dlatego wnioskowałaś, że jego skóra była pewnie dobrze zakonserwowana.
-Jaki miałby być to czas? - Spytałaś, rozsiadając się na fotelu kantyny i poprawiając czarne gogle- I najważniejsze, ile?
-Cztery dni, sto pięćdziesiąt kredytów na dzień.
-Trzysta.
-Dwieście.
-Dwieście pięćdziesiąt.
-Stoi - wyciągnął ku Tobie rękę. Ścisnęłaś ją, ociągając się nieco. Miał słaby uścisk, było czuć, że stronił od pracy fizycznej - Przejdźmy się. Mój asystent wszystko wyjaśni.
Twój klient narzucił na głowę kaptur (co uważałaś za bezcelowe, bo w kantynie, w której siedzieliście, i tak wszyscy widzieli jego twarz, a wieści szybko się rozchodzą) i chwilę później staliście na zewnątrz.
Jego asystent, tej samej rasy, zaczął tłumaczyć Ci, w jakich miejscach będziesz najbardziej potrzebna. Miał własną ochronę, ale po dowiedzeniu się, gdzie chciał prowadzić interesy, nie dziwiłaś się, że potrzebował więcej. Nawet Ty rzadko zagłębiałaś się w tak szemrane dzielnice. Zdusiłaś w sobie chęć zapytania, co takiego bogacz zmalował, że chodzi w takie miejsca (wolałaś pozostać profesjonalna) i wysłuchałaś, co Twi'lek ma do powiedzenia. Podał Ci konkretne godziny i upewnił, że nie zamierzasz się wycofać. Po uzgodnieniu wszystkiego chciałaś odejść, ale zatrzymał Cię ostatnią prośbą.
-Czy mogłaby działać... Cicho? Nie chcemy wzbudzać podejrzeń w osobach, z którymi... Pan ma się spotkać.
-Spokojnie - uśmiechnęłaś się lekko - To moja specjalność.
***
Dopadło Cię znudzenie, ale to takie, że najchętniej zamknęłabyś oczy, odchyliła się na krześle i zignorowała hałas wokół. W kantynie było ciepło. Gorąc zawsze Cię usypiał, pewnie wynikało to z tego, że byłaś wrażliwa na zmianę temperatur. Nie pomagał temu również fakt, że ostatnie dni spędziłaś na parogodzinnej obserwacji swojego chlebodawcy, podczas których absolutnie nic się nie stało. Jedynie małym wrzodem było dyskretne przemieszczanie się. Mimo że umiałaś pozostać niezauważona, nie lubiłaś tego robić, preferowałaś raczej efektowne wejścia i wzbudzanie respektu samym wyglądem.
Nie nosiłaś zbroi, ale większość Twojego ciała było zakryte. Nie rozstawałaś się z rękawiczkami i rzadko kiedy ściągałaś kaptur, o goglach nie wspominając. Musiałaś je nosić, po oczach od razu można było rozpoznać, z jakiej rasy się wywodzisz. Zt'aa uważani byli za wymarłych. Nie dziwiłaś się, oprócz rodziców nie znałaś nikogo. Byłaś podobna do ludzi, wyróżniały Cię jednak oczy, które nie dość, że świeciły w ciemności, to jeszcze Twoje źrenice były pionowe i nadwrażliwe na światło. Różniłaś się również budową mięśni, która pozwalała Ci na więcej. Podciągnąć się na drążku kilka razy? Nie ma problemu. Nawet dużo ćwiczyć nie musiałaś, by utrzymać dobrą formę.
Rzuciłaś okiem na cel swojej ochrony. Twi'lek, którego imienia nie miałaś potrzeby znać, konwersował spokojnie z jakimś człowiekiem. Rozpoznałaś na ramieniu jego kurtki symbol imperium. Dziwne, rozpadło się jakiś czas temu... Nie, żeby Cię to obchodziło.
Ponownie rozejrzałaś się po kantynie. Nadal nic, co mogłoby zakłócić Wasz spokój. Mała drzemka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Nikt nie był na tyle głupi, żeby Cię okraść.
Byłaś o włos od zamknięcia oczu, kiedy drzwi cicho skrzypnęły. Siedziałaś do nich tyłem, ale widząc zaskoczone spojrzenia stworzeń wokół, dyskretnie odwróciłaś głowę. Widząc połyskujący w świetle lamp, charakterystyczny hełm, zmarszczyłaś brwi. Co Mandalorian mógł robić w takim miejscu? Wielu, jak nie większość, była łowcami głów, toteż całe Twoje ciało się napięło, gotowe do interwencji. Powinnaś mieć w tym momencie złe przeczucie (kolejna umiejętność Twojej rasy - miałaś bardzo dobrze rozwiniętą intuicję), a jednak zamaskowany osobnik Cię nie przeraził.
Obawiałaś się, że podejdzie do Twojego chlebodawcy, toteż uważnie śledziłaś jego ruchy. Rozejrzał się powoli, zatrzymał wzrok na Twi'leku i podszedł do niego chwilę później.
-Jakiś problem? - Spytał kasiasty, a asystent przy jego boku wstał, zasłaniając go własnym ciałem. To samo zrobiły dwie inne osoby, czające się na dwóch różnych końcach kantyny. No proszę, więc nie tylko Ciebie wynajął.
Mandalorian przechylił nieco głowę, a jego ręka powędrowała do kieszeni. W tym momencie trzy blastery skierowały się w jego stronę, ale Ty nadal pozostawałaś w bezruchu, czekając na rozwój sytuacji. Wyciągnął coś w zaciśniętej pięści. Okazało się to krążkiem, z którego wyleciał niebieski hologram twarzy Twojego chlebodawcy. W tym momencie dwoje nazwijmy ich ochroniarzy rzuciło się w jego stronę. Trafili go w zbroje, na której nawet nie został ślad. Kiedy sam chwycił za rewolwer, wiedziałaś, że tamci mają przerąbane.
Wszyscy zaczęli albo uciekać, albo chować się za ścianami. Twi'lek wybrał pierwszą opcję i chwilę później, wraz z asystentem wybiegali tylnym wyjściem. Nie chcąc tylko się przyglądać, również zmyłaś się z lokalu, kątem oka widząc, jak Mandalorian dwoma pociskami powala tamtych.
Poszłaś do łazienki, z której wyszłaś oknem. Była po lewej stronie, biorąc pod uwagę to, że Mando ruszył za nimi tyłem, raczej nie zdążysz ich dogonić. Chyba, że...
Chwyciłaś za małe urządzenie ukryte pod płaszczem. Przytrzymałaś jeden guzik i usłyszałaś szum. To dobry znak.
-Kierujcie się na zachód, w stronę wielkiego, starego szyldu oferującego naprawę statku. Dogonię was.
Miałaś nadzieję, że asystent usłyszał, a sama ruszyłaś biegiem w dobrze znane sobie rejony. Pracowałaś tam przez rok, toteż ów miejsce nie było Ci obce i znałaś kilka skrótów. Poza tym, było opuszczone i miałaś pewność, że nikt Wam nie przeszkodzi.
***
Din miał zadyszkę, ale był już blisko. Ten di'kut* zalazł za skórę wielu osobom. Nic dziwnego, czyny, jakich się dopuszczał, były obrzydliwe i Mando szczerze gardził tym osobnikiem. Z tym większą chęcią przywiezie go w zimnie. W umowie nie było informacji, iż ma być żywy.
Przymierzył się i wypuścił hak w urządzenia ukrytego w rękawie. Pech chciał, że wbił się w nogę asystenta, który przejechał twarzą po ziemi, a degenerat, jak gdyby nigdy nic, biegł dalej, nie przejmując się drugim. Wyciągnął ponownie rewolwer i położył palec na spust. Cel był przed nim, z jego doświadczeniem trudno byłoby nie spudłować. Chyba, że rzuci się na Ciebie kobieta i wytrąci z równowagi.
Wyskoczyłaś na niego z pobliskiego dachu. Przeturlaliście się kilka metrów, a potem jeszcze kolejne kilka, spadając ze sporej górki. Nie puściłaś go nawet na chwilę, a kiedy się zatrzymaliście, byłaś góra. Wyjęłaś z kabury nożyk, znalazłaś miejsce, gdzie hełm nie łączył się ze zbroją i przyłożyłaś go do szyi. Przez chwilę oddychałaś głęboko, czując jednocześnie, jak coś twardego wbija Ci się w brzuch. Miałaś definitywnie za mało kończyn, żeby skutecznie go przytrzymać.
-To trochę... - westchnęłaś, kręcąc głową - Patowa sytuacja.
-Co jest szybsze, broń biała czy broń palna? - Spytał, jeszcze mocniej wciskając lufę pod Twoje żebra.
-Zależy od refleksu - Uśmiechnęłaś się lekko. Adrenalina nie pozwalała Ci poczuć zadrapań związanych z upadkiem.
-Ile ci zapłacił?
-Jeszcze nic, obiecane mam tysiąc.
-Dam ci połowę z jego nagrody, jeśli mi pomożesz.
-Połowę to...?
-Cztery tysiące kredytów.
Gwizdnęłaś. To cztery razy więcej. Nie, żeby dotyczył Cię problem pieniędzy, ale byłaś ambitna! Kredytów nigdy za wiele. No i nie miałaś pewności, czy dostaniesz zapłatę... Z drugiej strony, Mandaloriana również nie byłaś pewna. Intuicja podpowiadała CI jednak, że z dwojga złego, lepiej wybrać srebrnego. Oby i tym razem Cię nie zawiodła.
-Stoi. Ale musisz powiedzieć mi, co takiego zrobił - kiedy tylko wsunęłaś nóż z powrotem i odsunęłaś się od jego twarzy, ucisk na Twoim brzuchu zniknął. Wstałaś z jego bioder i podałaś mu rękę. Przyjął ją i pomogłaś mu wstać. W odbiciu jego zbroi zauważyłaś na swoim policzku spore zadrapanie.
-Masz jakiś pomysł, gdzie moglibyśmy na spokojnie porozmawiać? Bo na kantynę nie ma co liczyć - Stwierdziłaś.
-Nie możemy zrobić tego po drodze?
-Mamy czas. Ma transport dopiero jutro po południu, a do tego czasu pewnie schroni się w hotelu. Odpowiadając na Twoje pytanie, wiem jakim - wskazałaś palcem na swoją twarz - No i nie chciałabym, żeby została mi po tym blizna.
Mando nie uśmiechało się tropić go przez następny tydzień, toteż postanowił zaryzykować i zaufać nieznajomej. Rzadko się zdarzało, żeby nie miał wobec kogoś złych przeczuć. Może to przez Twój niepozorny wygląd?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
di'kut - idiota, śmieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro