Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Czerwona bluzka, czarna mini, brokatowa marynarka... Kompletnie zapomniałaś, że miałaś w swojej szafie takie skarby. Nic też dziwnego, prawie rok spędziłaś poza Coursant, Twoje mieszkanie wydawało Ci się bardziej obce od świętej pamięci, Razor Cresta. Nie mogłaś narzekać jednak na nowy statek Dina. Nie został jeszcze ochrzczony, ale od razu polubiłaś go za wygody, jakich jego poprzednik nie posiadał (w tym łóżko, z materacem wygodniejszym od tego na Mandalore). 

Postawiłaś dwa pudełka na sobie i z westchnięciem je podniosłaś. Usłyszałaś zza siebie zdenerwowane biip, więc odwróciłaś w stronę swojego małego, czerwonego kompana. Droid astromechaniczny, R4 zaświecił swoją lampkę na czerwono, co w jego przypadku, symbolizowało protest. 

-Przestań mały, nic mi nie będzie - Wyminęłaś go i gdyby droidy mogły wzdychać, ten na pewno robiłby to co chwilę. Te konkretne modele były przystosowane do pomocy przy statkach, lataniu czy drobnych naprawach, ale Ty sprawiłaś go sobie dla towarzystwa. Twoja miłość miała problem ze znalezieniem czasu na regularne spożywanie posiłków, nie mówiąc o pomocy w przeprowadzce, więc czułaś się trochę samotna. Na szczęście, czerwony droid spełniał swoje jako kompan w podróży. 

-(Imię), odłóż to! Nie wolno ci dźwigać - Usłyszałaś tuż po wejściu do salonu. Wywróciłaś oczami, ale postawiłaś pudła obok stosu innych. 

-Możecie przestać? To nie tak, że jestem niepełnosprawna - Boba spojrzał się na Ciebie z wyrzutem. Jakby narzekanie R4 to było za mało. 

-To niezdrowe. 

-Niezdrowe jest leżenie całe dnie, nie mam na to czasu. 

-A kiedy dokładnie... - Syknął - Będziesz miała na to czas?

-Za dobre parę miesięcy - Uśmiechnęłaś się - Ale specjalnie dla ciebie, wezmę te najlżejsze. 

Kiedy spytałaś Boby, czy pomoże Ci z przeprowadzką, od razu się zgodził. Pomimo opinii twardego gościa, którym rzeczywiście był, Fett miał słabość do rodziny. Nic nie znaczyło, że była przyszywana. Rodzina to rodzina. Miałaś zresztą wrażenie, iż wszyscy Mandalorianie mieli podobne zdanie w tej kwestii.

-Kiedy zamierzasz mu powiedzieć? - Spytał nagle, przerywając ciszę, podczas której znosiliście pudła do jego statku, zaparkowanego przed oknem (co było nielegalne, ale nie miałaś ochoty wydawać kredytów na wynajęcie specjalnego statku do przeprowadzki). 

-Jak wrócę... Może? 

-Powinien wiedzieć - Stwierdził, odbierając od Ciebie pakunek i ustawiając je jeden na drugim - Ja chciałbym wiedzieć. 

-I wiesz. 

-Ale ja nie będę ojcem - Utkwiłaś wzrok w podłodze. Wiedziałaś, że prędzej czy później to nastąpi. Zarodek w Twoim ciele miał półtora miesiąca i Twój brzuch powoli stawał się zaokrąglony. Teraz dało się to jeszcze ukryć, ale co będzie, kiedy przyjdzie trzeci trymestr? Przecież nie będziesz mu wmawiać, że zjadłaś arbuza w całości. Po pierwsze, na Mandalore ciężko o arbuza, a po drugie, Din nie jest głupi. 

-Wiem, ale... Trochę się boję. Nie wiem czego się spodziewać - Przygryzłaś wargę, a Boba zmarszczył brwi, widząc Twoje zmartwienie. Poczułaś, jak kładzie rękę na Twoim ramieniu. 

-Rozumiem, ale Mando to porządny człowiek. Twoje obawy są bezpodstawne - Przeniosłaś spojrzenie na twarz wuja. Uśmiechał się lekko. Nie był mistrzem w pocieszaniu i wyrażaniu uczuć, ale wiedziałaś, że robił, co mógł. Był doświadczony życiowo i bardzo mu ufałaś, dlatego był pierwszą osobą, która dowiedziała się o Twoim stanie. Ucieszył się bardziej niż Ty i obiecał, że jeśli będzie mógł coś dla Ciebie zrobić, masz od razu dzwonić. 

-No i ciężko ostatnio o chwilę sam na sam. Jest zajęty pomaganiem Bo-Katan. 

-Cyar'ika, nie analizuj tak wszystkiego. 

-I kto to mówi? Władca przestępczego półświatka - Prychnął pod nosem - Analiza to twoje drugie imię. 

-Właśnie dlatego księżniczko wiem, kiedy przestać. 

***

Kiedy wróciłaś do swojego obecnego domu, Dina nie było. Nie zdziwiło Cię to bardzo, wręcz ucieszyło. Miałaś kilka godzin, by przygotować się do powiedzenia mu, że ten jeden raz bez zabezpieczenia okazał się wystarczający, by stworzyć życie. Teraz przynajmniej wiedziałaś, że Twoja rasa jest kompatybilna z ludzką. 

Nie było Cię dwa tygodnie. Tydzień zajęła sama podróż, a zostały jeszcze regulowania prawne i przekazanie kluczy nowemu właścicielowi. Mieszkanie było w samym centrum, więc kupiec szybko się znalazł. Boba, przy przyjeździe, został na kawę, nie śpiesząc się zbytnio. Na Tatooine rękę trzymała Fennec, więc miał pewność, że jeśli coś nagłego się wydarzy, natychmiast zostanie poinformowany. Zaproponowałaś mu nocleg, ale odmówił, ku Twojemu rozczarowaniu. Boba był Ci naprawdę bliski. Będzie z niego dobry wujek. 

Tego samego dnia udało Ci się rozpakować jedynie kartony z ubraniami, na więcej nie miałaś siły. Zamówiłaś jedzenie, poszłaś się umyć, zjadłaś jedzenie i położyłaś się na kanapie w salonie, chcąc słyszeć, kiedy Din wróci. Próbowałaś zająć swój czas, oglądając telewizję, ale szybko się znużyłaś i, zanim się zorientowałaś, zasnęłaś. 

Obudził Cię dotyk, pod łopatkami i udami. Uchyliłaś powieki i pierwszym, co zobaczyłaś, było czułe spojrzenie. 

-Din? - Uśmiechnęłaś się śpiąco, a mężczyzna posadził Cię na łóżku. Zamiast z powrotem się położyć, podniosłaś się do siadu i przyłożyłaś rękę do jego policzka. Nie miał na sobie ani zbroi, ani hełmu, a na dworze było już ciemno. Chciał przenieść cię do sypialni, nie budząc Cię, ale Twój sen okazał się lżejszy, niż się spodziewał. 

-Mogłaś zadzwonić, że wróciłaś, cyare - powiedział, kucając przy łóżku. 

-Nie chciałam ci przeszkadzać - mruknęłaś zakłopotana. Mężczyzna położył swoją dłoń na Twoją, po czym przesunął się tak, by pocałować jej wnętrze. 

-Nigdy mi nie przeszkadzasz - Uśmiechnął się delikatnie, a Ty poczułaś znajome motyle w brzuchu. Minęło już kilka miesięcy, od kiedy czuł się przy Tobie na tyle swobodnie, by nie nosić hełmu wcale, a mimo to, nadal nie mogłaś się na niego napatrzeć - Tęskniłem, cyare. 

-Ja też, chodź tu - Rozłożyłaś ramiona. Bez zająknięcia wspiął się na łóżko i położył praktycznie na Tobie. Cmoknął Cię w policzek i wtulił twarz w zagłębienie w Twojej szyi. Twoja ręka automatycznie powędrowała do jego włosów. Zamruczał, kiedy Twoje palce zaczęły przeczesywać brązowe loki. Odetchnęłaś głęboko. Teraz albo nigdy, ale... Delikatnie. Zasugeruj mu i zobacz, co odpowie - Din, co byś zrobił, gdybym była w ciąży?

Nigdy nie byłaś dobra w sugestiach. 

Miałaś wrażenie, że trafił go piorun. Wzdrygnął się i znieruchomiał, po czym przez dłuższą chwilę nic nie mówił. W końcu, po dobrych trzydziestu sekundach, podniósł się nieco, chcąc widzieć Twoją twarz. 

-Jesteś w ciąży? - Wyszeptał z niedowierzaniem. Nigdy nie widziałaś, by jego oczy były tak szeroko otwarte. 

-To... było pytanie czysto teoretyczne? - Uśmiechnęłaś się nerwowo, na co uniósł jedną brew. 

-Cyare?

-Zawierające w sobie półtora miesiąca praktyki. 

Bardzo bałaś się mu powiedzieć, jednocześnie nie wierząc, że Din byłby w stanie Cię zostawić. Twój konflikt wewnętrzny okazał się, jak tak mówił Boba, bezpodstawny, ponieważ chwilę później zostałaś obsypana pocałunkami, łzami radości i obietnicami o byciu najlepszym ojcem, jakiego dziecko mogłoby sobie wyobrazić. Przez bite piętnaście minut cieszył się jak nigdy dotąd, a zaraz po tym wyszedł z sypialni, by wrócić chwilę później z jakimś przedmiotem w zaciśniętej dłoni. 

-Chciałem to zrobić w innych okolicznościach, ale teraz... - Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Klęknął na jedno kolano i chwycił pomiędzy dwa palce pierścionek, którego oczko było białe, a metal, które trzymał całość w ryzach, z Beskaru - Wyjdziesz za mnie, cyare? 

Twoje oczy zaświeciły się światłem jaśniejszym niż kiedykolwiek. Ten wieczór był spełnieniem wszystkich Twoich pragnień. 

***

-Mama! Idę odwiedzić tatę! - Usłyszałaś głos swojej sześcioletniej córki, Tarre. Wychyliłaś się zza drzwi od biura i zauważyłaś, że była już ubrana w bluzę i buty. Nie miałaś zamiaru protestować, pogoda była piękna, a droga do Twojego męża prosta i bez ciemnych zaułków. 

-Dobrze, ale nie schodź z głównej drogi! 

-Dobra! 

-Tylko wróćcie wcześniej, ciocia Cara wpadnie z wizytą i chciałaby cię zobaczyć!

Usłyszałaś trzaśnięcie drzwiami. Wychowywanie małego człowieka było wyzwaniem, wychowywanie małego pół Z'taa, pół człowieka, jeszcze większym. Miała tyle energii, że ciężko było utrzymać ją w domu. Na szczęście Mandalore, dzięki Bo-Katan, Dinowi i kilku innych osób pomagających odbudować planetę gospodarczo i politycznie, była w pełni rozkwitu. No i, chcąc nie chcąc, wszyscy Was znali. Din nie zrzekł się prawa do władzy, ale podzielił ją pomiędzy siebie i kilka innych osób, chcąc zachować pluralizm polityczny. Wciąż pełnił jednak funkcję reprezentatywną, ale nie był tak obciążony pracą. Jeszcze długa droga przed planetą, by odzyskała dawny szacunek, ale dzięki patriotyzmowi i ciężkiej pracy Mandalorian, nie było to niemożliwe. Z każdym rokiem coraz więcej klanów zjeżdżało się, by dołożyć cegiełkę do jej odbudowy. 

Mała biegła przed siebie, doskonale znając drogę do miejsca, gdzie pracował jej ojciec. Trasa oczywiście się przedłużyła, ponieważ Tarre nie byłaby sobą, gdyby nie zagadywała każdej znajomej osoby na swojej drodze. 

-Idziesz odwiedzić ojca? - Spytała Mandalorianka, która w okolicy była znana z wytwarzania zbroi. Pokiwała głową - Czy mogłabyś mu przekazać, że naprawiłam jego naramiennik? 

-Pewnie - Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, po czym wróciła na trasę. 

Była w trakcie przebiegania przez pomost, przecinający rzekę, kiedy dostrzegła pięknego, ogromnego motyla. Przeleciał jej tuż przed nosem. Powodziła wzrokiem za jego różnokolorowymi skrzydłami, nie zatrzymując się w miejscu. Nic dziwnego więc, że na kogoś wpadła. Odbiła się od nóg nieznanej osoby i poleciała do tyłu. Przymknęła oczy, wyobrażając sobie ból w kości ogonowej, ale to nigdy nie nastąpiło. Wręcz przeciwnie, nie czuła pod sobą nic, jakby unosiła się w powietrzu. Uchyliła powieki i dostrzegła przed sobą rękę odzianą w czarną rękawiczkę. Przechyliła głowę i zauważyła dorosłego mężczyznę, odzianego w ciemne szaty. Miał na głowie kaptur, ale z tej perspektywy widziała jego twarz. Miał duże, niebieskie oczy i blond włosy, które opadały mu na twarz. 

-W porządku, mała? - Spytał. Miał przyjemny głos. Zaczerwieniła się i kiwnęła głową. Nieznajomy poruszył palcami i przesunął ją tak, by stanęła na własnych nogach. Dziewczyna uchyliła usta ze zdziwienia.

-Jak pan to zrobił? - Mężczyzna uśmiechnął się lekko. 

-Jestem Jedi. 

-Jedi? W sensie jetii?* 

-Dokładnie - Odparł, a ona kątem oka zauważył stworzenie, ukrywające się za jego nogami. Również miał na głowie kaptur, ale był od niej niższy, więc kucnęła, by jemu też się przyjrzeć. Miał ogromne, ciemne oczy i długie, zielone uszy. Był absolutnie uroczy. Tarre przechyliła głowę w tym samym momencie i kierunku co malec. Zaraz jednak przypomniała sobie o celu swojej podróży, więc stała i złożyła ręce razem. 

-Przepraszam panie Jedi, ale muszę odwiedzić tatę - Tym razem to on klęknął, na jedno kolano, zrównując się z Tobą. 

-Zanim uciekniesz, mógłbym wiedzieć, jak się nazywasz?

-Tarre Djarrin - Powiedziała z ufnością. Mężczyzna kiwnął głową - Przekaż, proszę pozdrowienia swojemu ojcu. 

-Och, jasne. A od kogo? - Nie był to pierwszy raz, kiedy nieznani jej ludzie kazali pozdrowić ojca po usłyszeniu jej nazwiska. 

-Po prostu od Jedi. 

Jak się później okazało, ciocia Cara nie była jedynym gościem tego wieczora. Mała nie miała pojęcia, że zielone stworzenie znało jej rodziców, ale okazał się genialnym kompanem do zabawy, więc nie narzekała (sposób, w jaki podnosił R4 bez pomocy rąk był fascynujący). Zastanawiała się jednak ,co oznaczały słowa Luke'a, który stwierdził, że jest wrażliwa na Moc. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

*Jetii - Jedi

Geneza imienia Tarre - Tarre Viszla był Mandalorianem, który stworzył Darksaber i był najbardziej znanym (o ile nie jedynym), Mando Jedi. 

Ale się naczekaliście na ten epilog! Ci, którzy znają mnie trochę dłużej chyba wiedzą, że mam problem z pisaniem zakończeń. Mam nadzieje, iż taki ending Wam się spodobał. Jestem fanką szczęśliwych zakończeń, więc nie było opcji, żeby skończyło się to inaczej xD 

Dla wszystkich fanów Star Wars, to najpewniej nie koniec moich prac z tego uniwersum. Zaczęłam oglądać Clone Warsy i co poniektóre postacie (klony konrektniej) skradły moje serce, więc wiecie...

Poniżej memik na poprawę humoru. 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro