ROZDZIAŁ 7
Nigdy nie cierpiałam na klaustrofobię. Wręcz przeciwnie, w ograniczonych ścianami miejscach czuję się dużo bezpieczniej niż na ulicy, w parku albo innej, otwartej przestrzeni. Łatwiej kontrolować to, co dzieje się wokół. Dzięki temu o wiele rzadziej zaskakuje mnie dźwięk, ruch czy najgorszy koszmar - niespodziewane pojawienie się obcej osoby.
Aktualnie jednak dałabym wiele, żeby znaleźć się na zewnątrz. Móc uciec czy chociaż się odsunąć. Niestety stoję zamknięta w ciasnej windzie z agentką Karą, której bardzo podpadłam. Zdaję sobie sprawę, jak mocno zadbała o swój wygląd. Zmieniła fryzurę, zrobiła ostrzejszy makeup i założyła modne ubrania. Wszystko po to, żeby na początku misji zaprezentować się jak najlepiej, a ja zwymiotowałam jej prosto na buty...
Kiedy kobieta wyciąga rękę, myślę, że zaraz mnie uderzy i odruchowo wciskam się w kąt windy. Jednak ona sięga do torebki po paczkę nawilżanych chusteczek. Kuca i desperacko usiłuje oczyścić noski butów. W tym momencie słyszymy cichy gong i stalowo-szare drzwi niemal bezszelestnie się rozsuwają. Musimy wyglądać idiotycznie, ponieważ stojący za nimi mężczyzna robi zaskoczoną minę.
Zgodnie z tym, co zdradziła Kara, rozpoznaję znanego aktora Patryka Wimera. Kojarzę go z kilku seriali kryminalnych i jednej komedii romantycznej. Nie grał może wyjątkowych, ani ambitnych ról, ale za to miał szczęście do komercyjnych hitów. To w połączeniu z filmową urodą i skandalami obyczajowymi sprawiło, że zyskał ogromną popularność. A teraz, przynajmniej na jakiś czas, ma zostać moim ojczymem. Świat zaczyna przypominać powykrzywiane odbicia zwierciadeł z domu luster i to kuźwa wcale nie jest śmieszne...
Kara podnosi się z szybkością i gracją gimnastyczki. Wyraz jej ust ani oczu nie zdradzają żadnych emocji, ale policzki pokrywa szkarłatny rumieniec. Mimo całej wiedzy na temat body language, nawet ona nie potrafi panować nad wszystkimi reakcjami ciała.
– Co się stało? – pyta znanym z seriali głosem aktor.
– Nic takiego, to przez klaustrofobię.
Agentka zachowuje tyle opanowania, żeby na poczekaniu wymyślić wiarygodnie brzmiącą wymówkę.
– Mogłyście pójść schodami. Trzydzieści pięter to trochę sporo, ale przynajmniej nie brakuje przestrzeni.
– Następnym razem tak zrobimy – zapewnia Kara.
Ja tylko wbijam wzrok w podłogę. Nie wiem, co bardziej mi dokucza: nieprzyjemny smak w ustach czy palący wstyd.
– Na pewno niczego nie potrzebujesz?
Mężczyzna wydaje się szczerze przejmować i jest mi jeszcze bardziej głupio. Kręcę przecząco głową, ponieważ nie ufam swojemu głosowi. Na szczęście zanim rozmowa zdąży się rozwinąć, agentka pociąga mnie za rękę.
Wchodzimy do apartamentu, który mógłby się stać inspiracją do nakręcenia programu „Tak mieszkają bogacze, a ty nigdy nie będziesz". Pomijam już fakt, że znajdujemy się przeszło sto metrów nad ziemią i na tej wysokości żyje promil elity, a reszta tłoczy się przy zasnutej mgiełką zanieczyszczeń ziemi. Tutaj po prostu każdy centymetr ocieka luksusem. Już w korytarzu zauważam marmurową podłogę, czerwoną sofę, wyglądającą, jakby dało się w niej utonąć i minimalistyczne, prawdopodobnie niezwykle drogie obrazy. Brakuje jednak czasu, żeby dokładnie je obejrzeć, bo Kara już ciągnie mnie za sobą.
Przeznaczona dla mnie część apartamentu okazuje się większa nie tylko od moich dotychczasowych pokojów, ale także całych mieszkań. Jedna ze ścian jest w całości przeszklona, co wizualnie jeszcze powiększa przestrzeń, ponieważ pod stopami mam ciągnące się prawie po horyzont miasto, przecięte w oddali zakolem rzeki. Naprzeciwko stoi łóżko, tak duże, że pomieściłoby co najmniej trzy osoby. Poza tym znajduje się tu telewizor w największym dostępnym rozmiarze z zestawem stereo i konsolami do gier, biurko i sofa, jakby łóżko nie wystarczyło. Dwie pary drzwi prowadzą do garderoby i osobnej łazienki.
– Podoba ci się? – pyta Kara takim tonem, jakbyśmy wybrały się na wakacje do pięciogwiazdkowego hotelu.
– Tak, ale nadal chcę zrezygnować.
– Nie możesz.
– Jak to? – Z lęku, że zrobi mi się słabo, opieram się o fotel przy biurku. – Przecież mam wybór: misja albo więzienie.
– To już nieaktualne.
– Niby dlaczego?
– Bo podjęłaś decyzję.
– Właśnie ją zmieniam – mówię z pełnym przekonaniem.
Zamknięcie na malutkiej przestrzeni z kilkoma obcymi przestępczyniami to horror, jednak zdecydowanie mniejszy od polujących na mnie fotoreporterów.
– Nie zajmujemy się polityką, żeby co chwilę zmieniać zdanie. To misja szpiegowska.
– Nie obchodzi mnie to. Chcę po prostu iść do więzienia!
Kara z politowaniem kręci głową.
– Rozczarowujesz mnie, brakiem inteligencji. Naprawdę myślisz, że miałaś jakikolwiek wybór?
– A nie? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
– Oczywiście, że nie. Powiedziałam to, żebyś się zgodziła. Nie podnieca mnie dręczenie ludzi, dlatego wolę posługiwać się celnym szantażem, a nie deprywacją snu czy waterboardingiem.
Niestety to brzmi logicznie. Widzę tylko jeden sposób, aby ją przekonać. Biorę głęboki oddech, decydując się na szczere wyznanie.
– Nie radzę sobie w kontaktach społecznych, dlatego tak zareagowałam na tych paparazzi. Ta misja mnie przerasta.
Kara wzdycha.
– Pomyślę, jak ci pomóc. A na razie będziesz musiała się przełamać.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
– Owszem.
– To nie fair!
Zaciskam palce na pierwszej rzeczy, jaka wpada mi w ręce, czyli kubku na długopisy i z całej siły ciskam nim w przeszkloną ścianę. Na szybie nie pojawia się najmniejsza rysa, za to naczynie rozpryskuje się na niezliczone drobinki. W następnej kolejności chwytam lampkę. Agentka patrzy z dezaprobatą, ale nie zamierza mnie powstrzymywać.
– Jak skończysz odgrywać scenki, to bądź tak miła i po sobie sprzątnij. W końcu jesteśmy tu gościniami.
Kara obraca się i idzie w stronę korytarza. Przez rozmiar pokoju trochę to trwa. Przy samych drzwiach zatrzymuje się jeszcze na moment.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, znajdziesz mnie w jacuzzi w głównej łazience.
Jakby nie to, że nieraz pokazała swoją bezwzględną stronę, rzuciłabym lampką prosto w jej plecy. Dla Kary misja to dodatkowe wakacje. Może się relaksować i udawać dziewczynę przystojnego aktora na bankietach dla celebrytów, a ja muszę ryzykować, biorąc na siebie całe niebezpieczeństwo. Układ idealny. Szkoda tylko, że nie dla mnie...
***
Późnym wieczorem leżę w absurdalnie wielkim łóżku i skroluję internet. Na portalach plotkarskich szybko trafiam na zdjęcia mnie i Kary podpisane sensacyjnym nagłówkiem „Nowa partnerka Patryka Wimera. Zobaczcie, czy zadała szyku?!". Zażenowana kręcę głową. Na szczęście nie jest najgorzej. Agentka wyszła świetnie, a ja.... Przez naciągnięty głęboko na oczy kaptur i pochyloną głowę na fotkach nie widać twarzy tylko kilka, wysypujących się spod materiału kosmyków włosów.
Odkładam telefon, ale wiem, że i tak nie zasnę. Łóżko wydaje się za duże i zbyt miękkie, a obce mieszkanie wzbudza niepokój. Nie mogę nawet ułożyć się w naturalnej dla mnie pozycji z plecami opartymi o ścianę, ponieważ z obu stron znajduje się wolna przestrzeń. Nie chcę też prosić Kary o tabletki. Nie po tym, jak potoczyła się nasza ostatnia rozmowa.
Przez jakiś czas przewracam się z boku na bok, aż wreszcie wstaję. Zmęczona próbami zaśnięcia, decyduję się poszukać czegoś do picia. Narzucam na długą piżamę rozpinaną bluzę i bosa idę do kuchni. Mimo późnej pory szafki oraz blaty z lśniącego marmuru pozostają podświetlone niebieskim światłem. Nie zaskakuje mnie to. Jeżeli kogoś stać na takie mieszkanie, to raczej nie przejmuje się rachunkami.
W jednej z dwóch lodówek znajduję wszystkie możliwe napoje: soki, colę, mrożoną herbatę, a nawet otwartą butelkę wina. Pod wpływem impulsu biorę tą ostatnią. Chociaż nigdy nie przepadałam za alkoholem, postanawiam zrobić wyjątek. Liczę, że pomoże mi zasnąć. Z resztą skończyłam już osiemnaście lat i nie muszę się nikomu tłumaczyć.
Nie mam pojęcia, gdzie szukać kieliszków, więc napełniam pierwszą, lepszą szklankę i unoszę do ust. Wino smakuje okropnie. Jest tak kwaśne i cierpkie, aż się krzywię. Po pierwszym łyku wylewam resztę do zlewu. Dokładnie w tym momencie słyszę za sobą ciche westchnięcie.
– Wiesz, że butelka tego wina kosztuje pięć tysięcy?
Cała zesztywniała odwracam się i staję twarzą w twarz z Patrykiem. Jako nocny strój aktor nosi koszulkę na ramiączkach i szorty. Jest na tyle wysportowany, że mógłby reklamować siłownię albo zajęcia fitness. Zresztą może nawet to robi.
– Naprawdę? – pytam.
Mam jeszcze nadzieję, że mnie wkręca.
– Tak, dolarów.
– Przepraszam. Myślałam... – jęczę, szukając jakiegoś usprawiedliwienia.
– Nie szkodzi. Dostałem je w prezencie i moim zdaniem też jest okropne.
Aktor uśmiecha się szelmowsko i wylewa do zlewu całą zawartość butelki. Po sekundzie w odpływie znika kilka miesięcznych pensji.
– Chcesz się napić czegoś normalnego?
Najchętniej bym podziękowała i uciekła, ale wyjątkowo zostanie samej z bezsennością i natrętnymi myślami wydaje się gorsze od rozmowy. Dlatego kiwam głową. Patryk, jakby tylko na to czekał, wyciąga wódkę, kilka soków, pomarańcze i lód. Przygotowuje od razu sześć drinków. Kiedy biorę jeden, obracając się w stronę korytarza, kładzie mi rękę na ramieniu.
– Nie usiądziesz ze mną?
Pragnę odmówić, jednak czuję się zbyt niepewnie. Ostatecznie siadam na wysokim stołku, podwijając stopy, żeby nie dotykały chłodnego, metalowego podnóżka.
– Spróbuj – zachęca mnie Patryk.
Posłusznie biorę niewielki łyk. Słodki, owocowy smak ukrywa ostry alkohol. Piję odważniej.
– Smakuje?
– Tak, a co to właściwie jest?
– Sex on the Beach.
Słysząc pierwsze słowo, krztuszę się i opluwam sobie dekolt.
– Aha.
– To tylko nazwa.
– Przecież wiem...
Ze wstydu milczę, dopóki nie osuszę trzeciej szklanki. Wtedy czuję, że zaczynam się nieco rozluźniać. Przez niedowagę i brak doświadczenia alkohol działa na mnie mocniej niż na przeciętną osobę.
– Czemu bierzesz udział w misji? Nie wolałbyś po prostu zajmować się karierą? – pytam ośmielona.
– Wolałbym.
– To czemu się zgodziłeś?
Aktor posyła mi lekko zakłopotany uśmiech.
– Chyba nie myślisz, że tylko na ciebie mają haki. Wcale nie jesteś wyjątkowa.
– Skąd wiesz? Przecież ja nie mówiłam...
Zanim zdążę dokończyć, Patryk przerywa mi w pół zdania.
– Wystarczy uważnie się przyjrzeć, żeby wiedzieć, jak bardzo się boisz. Sama nigdy byś się na to nie zdecydowała.
Na to nie znajduję odpowiedzi. Ukrywam zmieszanie, upijając długi łyk.
– Zdradzę ci jedną sztuczkę, którą wykorzystuję nie tylko na planie.
Pierwszy raz unoszę głowę i nasze oczy się spotykają. W przeciwieństwie do moich, brudnoszarych, jego tęczówki mają ładny, błękitny kolor.
– Jaką?
– Wymyśl sobie postać i wyobrażaj, że nią jesteś. Wybierz inne ubrania, nowy ulubiony kolor czy napój. Graj. Powtarzaj to tak długo, aż poczujesz, że się nią stałaś. A ona przecież radzi sobie ze wszystkim i niczego się nie obawia.
Kręcę głową.
– Nie jestem aktorką.
– Po prostu spróbuj. A teraz biegnij spać. Jutro wcześnie wstajesz...
Zeskakuję ze stołka. Zaskakuje mnie, jak bardzo świat się kołysze. Muszę być mocniej wstawiona, niż mi się wydawało.
– Dzięki – mówię i nawet lekko się uśmiecham.
– Za radę?
– Nie, poprawienie humoru.
W pokoju zgarniam poduszkę razem z kołdrą i kładę się na sofie. Zanim odpływam, ostatni raz myślę, że naprawdę nie ma już odwrotu.
*************************
Ten rozdział dedykuję przemiłej @Blekitny_Plomien za niestrudzone zwracanie mi uwagi na wszelkie przecinkowe, literkowe i językowe potknięcia :)
Kochani, dziękuję, że jesteście. Jak zwykle będę niesamowicie wdzięczny za wszelkie uwagi, komentarze, gwiazdki itd. W następnym rozdziale wreszcie pojawi się wyczekiwana przez niektórych Marika! Początkowo planowałem, że nastąpi to właśnie w 7 części, ale rozdziały wyszłyby za długie i podzieliłem historię. Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro