ROZDZIAŁ 6
Od dawna boję się nieznanego, dlatego nienawidzę zmian. Szybko przyzwyczajam się nawet do złych rzeczy, bo przecież zawsze może być jeszcze gorzej. Nie inaczej jest teraz. Agentka Kara może i okazuje się wymagającą opiekunką, jednak jeżeli dokładnie wykonuję wszystkie polecenia, w przeciwieństwie do swoich współpracowników nie robi mi krzywdy. A prowadzone przez nią zajęcia są naprawdę interesujące. Godze się nawet z faktem, że w ogóle nie mam czasu wolnego. Cóż, może dopada mnie słynny syndrom sztokholmski, ale wolałabym, żeby szkolenie trwało jak najdłużej. Dlatego, kiedy w niedzielę rano, zamiast iść na kolejny trening, mam wyczekiwać wyjazdu, czuję niepokój.
Przygotowania zajmują mi zaledwie kilka minut. Nie mam żadnych, osobistych rzeczy. Wyciągam z szafy torbę, w której od tygodnia leżą ukradzione w galerii ubrania i biżuteria i kładę ją na łóżku. Wrzucam do środka bieliznę, notatki od Kary, oraz kilka batoników na drogę. Zapinam zamek i jeszcze raz rozglądam się po miejscu, gdzie mieszkałam przez ostatnie dni. Nigdy nie nazwałabym go domem, ale jak na więzienie nie wydawało się najgorsze. Wiem, że mój żal jest irracjonalny. Powinnam się nie poddawać i cały czas myśleć, jak uciec. Jednak od sytuacji na strzelnicy nie potrafię się na to zdobyć. Za bardzo się boję.
Punktualnie o siódmej przychodzi po mnie Kara. Na jej widok, aż zapiera mi dech. Wygląda zupełnie inaczej, niż dotychczas. Upięte w ciasny kok blond włosy rozpuściła i podkręciła, dzięki czemu spływają na ramiona efektownymi falami. Zdjęła też przyciemniane okulary, odsłaniając oczy z pociągniętymi maskarą rzęsami, a formalny kostium zmieniła na białe futerko, przylegającą do wysportowanego ciała sukienkę i czarne botki na szpilce. Pierwszy raz myślę o niej, jak o pięknej kobiecie. Takiej, którą ja nigdy nie będę.
– Zmieniłaś się – mówię, nie mogąc się powstrzymać.
– Nie kojarzę się z agentką służb specjalnych?
– Nie, raczej z celebrytką albo blogerką modową.
Kara delikatnie się uśmiecha. Nie wiem, czy komplement naprawdę sprawia jej przyjemność, czy może wchodzi w nową rolę lub próbuje mną manipulować. Z nią nigdy, nic nie wiadomo.
– Właśnie o to chodziło.
Kiedy chwyta mnie za dłoń, uznaję, że jednak gra. Kara agentka, nie wykonałaby tak czułego gestu. Jest na to zbyt zimna. Jednak nie daję po sobie poznać, że się zorientowałam. Drugą ręką, możliwie jak najbardziej naturalnie zarzucam torbę na ramię i podążam za nią.
– Dokąd idziemy? – pytam, ponieważ prowadzi mnie w część kompleksu, której jeszcze nie poznałam.
Kobieta milczy tak długo, aż myślę, że nie doczekam się żadnej odpowiedzi.
– Załatwić ostatnią rzecz tutaj – mówi w końcu, właściwie niczego nie wyjaśniając.
Te słowa wydają się tak definitywne, aż przechodzi mnie dreszcz. Nie ma już odwołania i od dzisiaj będę musiała mierzyć się z misją w realnym świecie, a nie treningowymi zadaniami.
Wchodzimy do jednego z pomieszczeń i mimowolnie się uśmiecham. Wypełnia je półmrok, a większość światła pochodzi z blasku włączonych monitorów i ekranów laptopów. Komputery stoją na długim, białym blacie, a sporą część podłogi wypełniają splątane kable. Czuję się jak jedna z przesłodzonych księżniczek Disneya na ociekającym różem balu. Mogłabym tutaj zamieszkać.
– To ona – głos Kary przerywa szum pracujących wentylatorów do procesorów.
Z fotela gamingowego, bardzo podobnego do modelu, którego sama używałam, podnosi się szczupły blondyn w okularach.
– Ręka – rzuca w naszą stronę.
Nie rozumiem, o co chodzi, więc spokojnie stoję. To okazuje się błędem. Blondyn bez ostrzeżenia wykręca mi rękę, podwija rękaw bluzy i zanim zdążę zareagować, wstrzykuje coś pod skórę.
– To lokalizator. – Tłumaczy Kara. – Kiedy znajdziesz się sama w mieście, szkole czy gdziekolwiek, nie próbuj myśleć o ucieczce. Zawsze cię znajdziemy, a konsekwencje będą bardzo nieprzyjemne. Rozumiesz?
W ustach agentki nawet tak subtelne określenie brzmi, jak poważna groźba.
– Tak.
– Znakomicie.
Kara daje mężczyźnie znak i ten sięga do jednej z szafek. Podaje mi torbę z laptopem, a na wierzchu kładzie smartfon.
– Oczywiście wgrałem tam aplikacje szpiegowskie. Będziemy widzieli, co robisz – mówią niemal jednocześnie.
– Okay.
Ani przez chwilę nie łudziłam się, że będzie inaczej. A dostęp do sieci, nawet kontrolowany, to cenna broń. I szansa na pozwalającą oderwać myśli rozrywkę. Mówiąc szczerze, naprawdę mi jej brakuje.
– To dla ciebie kolejna lekcja – zaczyna Kara, kiedy opuszczamy pracownię informatyków.
– To znaczy?
– A jak myślisz?
Po chwili wzruszam ramionami, ponieważ nie rozumiem, co sugeruje.
– Nie wiem.
– Buntując się i stawiając bezsensowny opór, zapracowujesz na kary, ból i cierpienie – podpowiada mi.
– A kiedy jestem posłuszna, otrzymuję nagrody?
Agentka kiwa głową, potwierdzając, że zgadłam.
– Zapamiętaj, lojalność wobec mnie zawsze się opłaca.
Nadal niedowierzając, jeszcze przez chwilę obracam amartfon w palcach. Wreszcie chowam go do kieszeni jeansów. Odzwyczaiłam się od tego przez ostatnie dni, więc przy każdym kroku wyczuwam prostokątny kształt na udzie. Sprawia mi to pewną satysfakcję. Faktycznie przyłożyłam się podczas szkolenia, a praktyczne ćwiczenia wykonywałam najlepiej, jak potrafiłam. Miło, że ktoś to docenia.
Zatopiona w myślach ledwo zauważam, jak wchodzimy na podziemny parking. Większość miejsc zajmują różne modele samochodów od furgonetek, przez terenowe SUVy, aż po sportowe auta. Zauważam też kilka motocykli. Ciekawi mnie, czy należą do agencji, czy jej pracowników, ale postanawiam o to nie pytać. Pewnie i tak nie uzyskałabym odpowiedzi.
Jeżeli chodzi o motoryzację, można mnie nazwać kompletną ignorantką, ale nawet ja rozpoznaję znaczek Mercedesa na czarnym samochodzie, przy którym się zatrzymujemy. Szofer otwiera przed Karą drzwiczki i elegancko je przytrzymuje. Dla mnie chce zrobić to samo, ale jestem szybsza. Naciskam klamkę i zamieram. Z tyłu, zamiast zwykłej kanapy, znajdują się dwa regulowane fotele obite skórzaną tapicerką. Podłokietniki są podświetlone na niebiesko, a przed oparciami przednich foteli wbudowano ekran, jak w lotniczej klasie bussines. Wszystko aż ocieka luksusem i pieniędzmi. Wątpię, czy Karę byłoby stać na podobny samochód, nawet gdyby miała dwadzieścia lat więcej i oszczędzała całe życie, dlatego zakładam, ze jednak należy do agencji.
– Wsiadasz, czy czekasz na specjalne zaproszenie?
Dopiero głos kobiety przywołuje mnie do rzeczywistości. Zmieszana tym, jak oszołomiła mnie odrobina luksusu, wsiadam, czy raczej zapadam się w fotelu. Szofer zamyka za mną drzwiczki.
Nie widziałam świata zaledwie przez tydzień, a czuję się, jakby minęło parę miesięcy. Kiedy wyjeżdżamy spod ziemi, przyklejam się do okna, niczym siedmiolatka na pierwszej wycieczce szkolnej. Z zainteresowaniem oglądam las za szybą. Nie przeszkadza mi nawet brzydka pogoda z zaciągniętym chmurami niebem i smętnie kapiącym deszczem. Mój entuzjazm trwa jednak tylko chwilę.
– Załóż to. – Kara podaje mi całkowicie zaciemnione gogle.
– Po co? – pytam jednocześnie zbliżając przedmiot do twarzy, aby nie uznała, że się opieram.
– Żebyś nie zapamiętała trasy i nie wiedziała, gdzie znajduje się kompleks.
Wzdycham, posłusznie nakładając gogle. Chociaż fizycznie nie siedzę w celi, jestem uwięziona i muszę o tym pamiętać. Widok kilku drzew, nie powinien dawać mi złudnej nadziei.
Mój świat wypełnia absolutna, nieprzenikniona ciemność. Brakuje jakichkolwiek bodźców, sugerujących jak długo jedziemy i szybko tracę poczucie czasu. Nie mogę nawet liczyć piosenek, bo szofer nie włączył żadnej play listy.
Kara pozwala zdjąć gogle dopiero, kiedy znajdujemy się w stolicy. Widzę stojące w korku samochody, chodniki pełne wiecznie śpieszących się ludzi, kawiarnie i witryny sklepów. Wszystko wskazuje na to, że kiedy przeżywałam osobisty dramat, świat w ogóle się nie zmienił. Jakbym nikogo nie obchodziła. Cóż, właściwie tak jest...
Szofer zatrzymuje się przy jednym z wieżowców w centrum, wysiada i przytrzymuje drzwiczki najpierw Karze, a później mnie. Tym razem nie wyrywam się do przodu. Znajdujemy się w samym sercu ponad dwumilionowego miasta. Nagle przyciemniana szyba przestaje odgradzać mnie od świata, przez co tracę resztki pewności siebie. Gdziekolwiek się obrócę, trafiam wzrokiem na ludzi, auta albo tramwaje. Wszystko znajduje się w ruchu, pędzi przed siebie. Najchętniej skuliłabym się na fotelu, ukrywając twarz w udach, ale muszę się przełamać.
Naciągam kaptur tak głęboko na oczy, jak tylko to możliwe. Unoszę się i powoli stawiam stopy na chodniku. Fala dźwięków i świateł zalewa mnie z jeszcze większą intensywnością. Wśród nich wyróżnia się kilka ostrych rozbłysków. Obracam głowę i dostrzegam dwóch mężczyzn z aparatami fotograficznymi. Jednak zanim zdążę się im przyjrzeć, Kara kładzie dłoń na moich plecach i popycha w stronę wejścia do wieżowca. Drugą dłonią macha nieznajomym.
– Co tam się stało? – pytam, kiedy jedziemy windą.
Oprócz nas w kabinie nie ma nikogo i czuję się na siłach prowadzić rozmowę.
– Gdzie?
– Na ulicy. Dlaczego ci faceci robili nam zdjęcia? To też agenci służb specjalnych?
Kara kręci głową.
– Pamiętasz swoją przykrywkę?
Ma na myśli fikcyjny życiorys, którym mam się posługiwać w trakcie misji. Oczywiście, że pamiętam. Jedno z zadań w trakcie szkolenia polegało na nauczeniu się masy szczegółów. Nazywam się Agata i półtorej miesiąca wcześniej skończyłam osiemnaście lat, więc licząc rocznikowo jestem młodsza, niż naprawdę. Dzięki temu chodzę do drugiej klasy liceum, a nie, jak powinnam, trzeciej. Przez połowę życia mieszkałam z mamą w Stanach, dlatego nie mam tutaj żadnych znajomych.
– Jasne.
– To dlaczego wróciłyśmy do kraju?
– Bo związałaś się z facetem stąd i postanowiliście razem zamieszkać – recytuję bez zająknięcia.
– A kim on jest?
Ściągam brwi, próbując odnaleźć potrzebną informację. Niestety nie potrafię.
– Tego nie było w notatkach.
Kara układa usta w uśmiechu. Przy jej ograniczonej ekspresji można uznać za figlarny.
– Aktorem.
Sekundę zajmuje mi zrozumienie konsekwencji tego pojedynczego słowa. Aktorzy są jednymi z najważniejszych osób w świecie popkultury i show biznesu. Wzbudzają zainteresowanie milionów, dlatego dziennikarze robią wszystko, żeby wyciągnąć plotki i newsy dotyczące ich życia osobistego.
– To byli fotoreporterzy? – bardziej stwierdzam, niż pytam.
Głos mimowolnie mi się załamuje.
– Owszem.
Myśl o paparazzi polujących na moje zdjęcie po to, aby później wstawić je na portale plotkarskie sprawia, że robi mi się niedobrze. Ile osób średnio czyta takie artykuły? Dziesiątki tysięcy? Setki? A ile pisze nieprzyjemne komentarze? Odpowiedź jest prosta – zdecydowanie za dużo. Żołądek podchodzi mi do gardła. Odruchowo pochylam się do przodu i wymiotuję prosto na eleganckie botki Kary.
– Rezygnuję – jęczę, ocierając usta. – Chcę się wycofać.
Wolę wszystko, tylko nie to.
*****************************
Ten epizod dedykuję @marysziaa która najbardziej o niego dopytywała :)
Kochani, dziękuję za cierpliwość! Już wracamy do regularnego publikowania rozdziałów.
Jak zwykle będę wdzięczny za wszystkie komentarze, sugestie, pomysły i pytania :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro