ROZDZIAŁ 3
Mam poczucie, że całkowicie tracę kontrolę nad swoim życiem. Staję się tylko laleczką w czyichś rękach. Przypominają mi o tym nawet najdrobniejsze szczegóły. Kiedy facet w czarnym garniturze uwalnia moje poobcierane nadgarstki i kostki z metalowych obręczy, odruchowo chcę ukryć dłonie w kieszeniach. Niestety uświadamiam sobie, że wciąż mam jedynie białą koszulkę, w którą ktoś mnie przebrał.
Brakuje mi czasu nawet na uspokojenie oddechu, bo już czuję na ramieniu silny uścisk. Agent zdecydowanie pociąga mnie w stronę wyjścia. Na oświetlonym bladym światłem korytarzu przejmują mnie dwaj kolejni mężczyźni. Po jednym z każdej strony. Zupełnie jakby zakładali, że półprzytomna, przerażona i bosa, do tego nie znająca budynku mogłabym uciec. Muszą uważać mnie za strasznie naiwną...
Chcę chociaż zerknąć przez ramię, ale mężczyźni natychmiast przysuwają się jeszcze bliżej.
– Bądź grzeczną dziewczynką i patrz pod nogi – rozkazuje ten po prawej.
Dalej idziemy w kompletnej ciszy. Skręcamy tyle razy, że zupełnie tracę orientację. Wreszcie mężczyzna z prawej, używając plastikowej karty otwiera jedne z drzwi i brutalnie wpycha mnie do środka. Gest jest tak niespodziewany, że upadam na podłogę. Udaje mi się osłonić twarz, ale uderzam łokciem o podłogę. Moje ciało przeszywa kolejna fala bólu.
– Masz piętnaście minut. Ogarnij się – słyszę, kiedy zamykają się drzwi.
Upokorzona zbieram się z podłogi i rozglądam wokół. Jak na celę, pokój sprawia całkiem przyjemne wrażenie. Idealnie zaścielone, szerokie łóżko, kącik wypoczynkowy i toaletka wyglądają jak wyjęte z hotelowego apartamentu. Denerwuje mnie tylko szafa z lustrzanymi drzwiami, od których natychmiast odwracam wzrok. Nawet normalnie nie znoszę patrzeć na swoje odbicie, a teraz muszę wyglądać jeszcze gorzej. Pewnie bym się załamała.
Za wszelką cenę pragnę tego uniknąć, bo bardziej niż kiedykolwiek potrzebuję opanowania i ostrego umysłu. W końcu zostałam uprowadzona przez tajnych agentów... Dlatego skupiam się na tym, co powinnam teraz zrobić. Ukryć się? Ostentacyjnie zignorować polecenie? Zdemolować pokój? Zdecydowanie odrzucam wszystkie możliwości. Ci ludzie udowodnili, że nie mają żadnych oporów przed używaniem przemocy. Ból dobitnie mi o tym przypomina. Dlatego muszę grać posłuszną dziewczynkę i czekać na swoją szansę.
Kazali mi się ogarnąć w piętnaście minut i właśnie tak zrobię. Niestety straciłam poczucie czasu, więc niemal biegnę do łazienki. Zapalam tylko najsłabsze światło nad umywalką i odkładam przyciemniane okulary. Wolę wziąć prysznic w półmroku, żeby, na ile to możliwe, uniknąć patrzenia na moje poranione ciało. Ściągam koszulkę i wchodzę pod strumień gorącej wody. Przez przypadek zerkam w dół i zauważam, jak spływająca wokół stóp woda miesza się z krwią. Przerażona zmuszam się do wbicia wzroku w jeden z kafelków. Szybko rozprowadzam po skórze żel i opłukuję się wodą. Wmawiam sobie, że lekko różowy kolor piany to zasługa kosmetyku.
Zawinięta w kąpielowy ręcznik wracam do głównej części apartamentu. Zamykam oczy i wymacując drogę, podchodzę do szafy. Dopiero po tym, jak udaje mi się przesunąć drzwi z lustrem, unoszę powieki. W środku znajduję równo poukładane komplety bielizny, a na dnie leży moja torba. Zapinam stanik w najmniejszym, chociaż wciąć nieco na mnie za dużym rozmiarze i schylam się po zaskakująco ciężką torbę. W środku nie brakuje skradzionych ubrań, ani biżuterii. Cóż, najwyraźniej służby specjalne niezbyt przejmują się czyjąś własnością. Jednak akurat to mi pasuje. Z ulgą wciągam jeansy z szerokimi nogawkami, największą bluzę i natychmiast osłaniam twarz kapturem. Ukrywając ciało pod zbyt luźnymi ubraniami, czuje się odrobinę lepiej.
Dokładnie w chwili, kiedy kończę wiązać sneakersy, drzwi znowu się otwierają. Staje w nich wysoka blondynka w czarnym kostiumie i włosach związanych w wygodną kitkę.
– Jesteś gotowa?
Poznaję ten sztywny ton. Głos należy do kobiety pilnującej mnie, kiedy byłam nieprzytomna.
– No raczej. – Wzruszam ramionami, bo nie mam pojęcia, czego konkretnie ode mnie oczekuje.
– Dobrze, włóż jeszcze to na szyję.
Mówiąc to, podaje mi identyfikator na srebrnym łańcuszku. Widnieje na nim moje aktualne zdjęcie, kod QR oraz kilka informacji: Nina Zawilska, 18 lat, poziom dostępu zero, agentka prowadząca Kara. Intryguje mnie zwłaszcza ostatni, najbardziej enigmatyczny punkt.
– Ty jesteś Kara?
– Dla ciebie agentka Kara – odpowiada, udowadniając, że wszyscy tutaj fiksują się na punkcie służbowych stopni.
– To prawdziwe imię? – dopytuję, kiedy wychodzimy na korytarz.
Tym razem nie mam po bokach dwóch facetów, więc pozwalam sobie na odrobinę śmiałości.
– Poznajesz prawdziwe imiona tylko tych, którzy są niżsi rangą od ciebie. A na razie sama jesteś na samym dnie.
Dociera do mnie, co oznacza „poziom dostępu zero". Nigdy nie będę wiedziała, z kim tak naprawdę rozmawiam. Jednocześnie muszę nosić na szyi poniżający identyfikator, przez który każdy dowie się, że mam na imię Nina. Tyle zostało z mojej anonimowości i niewidzialności i hakerki... Nie chcąc utonąć w czarnych myślach, skupiam się na otoczeniu.
Kobieta wprowadza mnie do pomieszczenia zupełnie innego od sali przesłuchań czy apartamentu. Przypomina połączenie biura z nowoczesną klasą. Przed białym pulpitem stoi kilka pojedynczych stolików, wyglądających zupełnie jak ławki z amerykańskich szkół, a niemal całą ścianę wypełnia interaktywna tablica.
Odsuwam pierwsze z brzegu krzesło i siadam, krzyżując ręce na piersiach. Kara zajmuje miejsce za pulpitem i lustruje mnie przenikliwym spojrzeniem. Wciąż nic nie mówi, jakby badała moją reakcję. Usta ma ściągnięte w wąską kreskę. Zastanawiam się, czy ta kobieta w ogóle okazuje emocje.
– Powiesz mi wreszcie, dlaczego zostałam uprowadzona? – pytam, bo cisza staje się nieznośna.
– Nie zostałaś uprowadzona, tylko przyłapana na włamaniu. My tylko wyciągamy rękę i dajemy szansę na naprawienie błędów.
– Wy olewacie te kradzione ubrania i biżuterię do tego stopnia, że nawet ich nie oddaliście.
Kara przez moment ironicznie się uśmiecha i teraz przynajmniej wiem, że nie jest cyborgiem.
– Skoro chcesz grać w otwarte karty, to proszę. – Otwiera laptopa i przesuwa rysikiem po dotykowym ekranie. – Twoja misja jest prosta, ale jednocześnie bardzo skomplikowana.
– To znaczy? – przez stres, strach i wyczerpanie nie odnajduję się w tajemniczych niedopowiedzeniach.
– Łatwo wytłumaczyć, na czym polega, ale niezwykle trudno ją wykonać.
– Czyli to coś w stylu, rozbrajania bomby zegarowej?
– Nie do końca. Eksplodujący w rękach ładunek wybuchowy najczęściej zabija natychmiast i niewiele czujesz. A w tym przypadku. Cóż, może być różnie...
– Zapowiada się cudownie. – Wzdycham zrezygnowana.
Spodziewam się kolejnego, złośliwego uśmieszku, jednak tym razem kąciki ust Kary ani drgną. Klika koniuszkiem rysika w ekran i na interaktywnej tablicy pojawia się zdjęcie mężczyzny po czterdziestce. Niezbyt znam się na garniturach, ale jego zegarek i złote spinki do mankietów są warte małą fortunę. Poza tym wydaje się całkiem przystojny, jak na swój wiek.
– Poznajesz go?
Wzruszam ramionami.
– Może jest jakimś biznesmenem? – Strzelam, bo aktora albo byłą gwiazdę futbolu raczej bym kojarzyła.
– Tak, Artur Meier zajmuje się dość specyficzną branżą: handlem bronią i ludźmi, przemytem narkotyków, nielegalnym hazardem...
– Rozumiem. – Wtrącam nieco zbyt gwałtownie. – Ale co ja mam z tym wspólnego?
– Och, jeszcze nic.
Czuję coraz mocniej ściskający krtań strach.
– Czyli to się zmieni?
– Chcemy, żebyś wykradła dla nas jego najważniejsze dokumenty.
Nieco się uspakajam, bo zadanie okazuje się mniej niebezpieczne, niż zakładałam. Inwigilowanie mafii na pewno nie należy do miłych i bezstresowych zadań, ale jako wirtualna zjawa przynajmniej będę mogła zachować dystans.
– Do tego potrzebuję komputera i...
– Musisz zrobić to analogowo – teraz Kara mi przerywa.
– Jak to?
– Meier jest niezwykle ostrożny. Większość informacji przechowuje w papierowej wersji albo na komputerach bez dostępu do sieci. Musisz fizycznie dostać się do jego rezydencji, skopiować materiały i wrócić.
Słysząc to, niemal tęsknię za wykręcaniem rąk i więzami. W porównaniu z tą misją wydają się niewinną grą.
– Dlaczego ja! – krzyczę, tracąc nad sobą kontrolę. – Przecież możecie tam po prostu wejść.
Kara potrząsa głową.
– Meier dysponuje zbyt wieloma kontaktami. Nigdy nie dostaniemy oficjalnego nakazu, bo kontroluje sporą część wymiaru sprawiedliwości.
– Mnie jakoś uprowadziliście bez nakazu!
– Ty byłaś sama, a Meier ma lepszą ochronę niż premier. Wchodząc do rezydencji siłą, wywołalibyśmy uliczną strzelaninę taką, jak ostatnio w Meksyku.
Nie chcę przyjąć jej argumentów. Przecież pracuje jako agentka służb specjalnych. Powinna coś wymyślić.
– Okay, tylko dlaczego to muszę być ja? Na pewno znacie zdolniejszych hakerów!
– Zdolniejszych owszem, ale za to starszych.
– I co z tego?
– Meier ma dziecko dokładnie w twoim wieku. Zbliżenie się do niego, to najprostszy sposób na przeniknięcie do rezydencji.
Wyobraźnia podsuwa mi obraz aroganckiego dupka z masą kasy, którego muszę uwieść, niczym w romansie dla nastolatek. Jak ja nie znoszę takich kolesi. W życiu bym się do niego nie zbliżyła.
– Wprowadźcie tam agenta udającego portiera, członka mafii czy kogoś – przerażona czepiam się każdego rozwiązania.
– Wszystkich sprawdza. Tylko nastolatka nie wzbudzi podejrzeń. Pomyśl sama. Podejrzewałabyś, że szpieguje cię dziecko?
– Raczej nie – przyznaję.
– No widzisz.
Przez chwilę milczymy. Kara pozwala mi przeanalizować sytuację.
– To syn? – pytam zrezygnowana.
– Córka. Ma na imię Marika.
Przez ułamek sekundy czuję ulgę. Przecież z drugą dziewczyną zawsze jakoś się dogadam. Myślę tak, dopóki nie widzę jej zdjęcia na tablicy. Osuwam się na krześle i zamykam oczy. Niestety jej twarz wdrukowała mi się pod powiekami.
Nie przypominam sobie drugiej takiej laleczki Barbie. Tlenione włosy, wydęte usta pociągnięte różowym błyszczykiem, wulgarny make-up i absurdalnie długie paznokcie, to zaprzeczenie mojego stylu. Przez całą szkołę takie laski w najlepszym razie udawały, że nie istnieję, a w najgorszym dręczyły mnie za bycie inną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro