Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 4

Tracę ostatnią iskierkę nadziei. Po tym jak agenci służb specjalnych zmusili mnie do współpracy, liczyłam jeszcze, że misja, którą mi zlecą, okaże się w miarę wykonalna. Będę musiała wykraść jakieś, wyjątkowo dobrze zabezpieczone dane albo wytropić kogoś w sieci. Spróbowałabym. Jako dwunastolatka zmieniałam oceny oraz uwagi w dzienniku elektronicznym, w wieku czternastu lat nauczyłam się wykradać odcinki seriali przed ich premierą, a rok później podglądałam celebrytki przez kamerki laptopów lub smartfonów. Jako jedna z pierwszych osób na świecie dowiedziałam się o ostatnim rozstaniu Milley Cyrus i Liama Hemswortha, Naprawdę mogłoby mi się udać...

Jednak w realu nie jestem The Dark Mistress, tylko Niną – dziewczyną z problemami. Uczuć, ani emocji nie da się zhakować. Nie istnieje kod, po złamaniu którego, ktoś nas polubi. A z moimi kompetencjami społecznymi, czy raczej ich całkowitym brakiem, nigdy nie zostanę szpiegiem. Wstydzę się nawet zamawiania pizzy przez telefon i używam do tego wyłącznie aplikacji, więc niby jak nagle mam się zakumulować ze szkolną gwiazdeczką, pewnie wiecznie otoczoną wianuszkiem psiapsiółek i adoratorów. Szczytem sukcesu będzie, jeżeli zamienię z nią trzy zdania, przy okazji nie robiąc z siebie kompletnej kretynki.

Kręcę głową. W oczach Mariki wyjdę na kretynkę w momencie, kiedy pierwszy raz na mnie spojrzy. Moje luźne ubrania, bluzy z kapturem, ciemne okulary, zerowy make-up są zaprzeczeniem jej stylu. Przypominam sobie, jak podobne laski traktowały mnie w szkole. Wylewały do torby pełną butelkę wody, chowały ubrania w szatni albo nasyłały na mnie jakiś tragicznych kolesi. Chłopców oczywiście strasznie to bawiło i żadnemu nawet nie przyszło do głowy, żeby stanąć w mojej obronie. W końcu pomaga się tyko ładnym dziewczynom. Takie jak ja, mogłyby w ogóle nie istnieć...

– Możesz jeszcze się wycofać.

Głos agentki Kary sprowadza mnie do rzeczywistości. Zamyślona, niemal zapomniałam o jej obecności.

– Nie mam wyboru. – Wzruszam ramionami. – Przecież sama wiesz.

– Zawsze ma się jakiś wybór.

Tak, często mówi się, żeby zawsze walczyć do końca, podejmując ryzykowne decyzje. To nieprawda. Czasami właściwe rozwiązanie po prostu nie istnieje. Wszystkie, możliwe rozwiązania są równie złe i w konsekwencji prowadzą do tego samego, koszmarnego finału. Rozumiem to najlepiej, bo znajduję się dokładnie w takiej sytuacji.

– Spróbuję to zrobić.

Nawet nie łudzę się, że zdołam wykonać misję. Po prostu zyskuję trochę czasu. Jak mała dziewczynka, przeciągająca wiązanie butów, żeby później wyjść do szkoły, w której czeka ją trudny test. Ostatecznie niczego to nie zmieni i w moim przypadku jest tak samo.

– Kiedy zaczniemy? – pytam bardziej z chęci zagłuszenia własnych myśli, niż ciekawości.

– Po feriach zimowych. Wysłanie cię do klasy Mariki od początku nowego semestru, uznaliśmy za najbardziej sensowne rozwiązanie.

– To za pięć dni – mówię, walcząc z więznącym w gardle głosem.

Dociera do mnie, że wcale nie zyskałam tyle czasu, na ile liczyłam.

– Właściwie cztery, bo w niedzielę powinnyśmy już być w Warszawie, żebyś poznała nasz nowy dom, szkołę i okolicę.

– Nasz dom?

To niemożliwe ale każda nowa informacja okazuje się coraz bardziej zaskakująca.

– Przecież nie puścimy cię samej. Na czas misji będę twoją matką. – Agentka Kara posyła mi spojrzenie nauczycielki porażonej brakiem inteligencji u swojej uczennicy.

– A co zaplanowałaś do tego czasu? – wtrącam, próbując ukryć zmieszanie.

– Pójdziesz spać, a jutro nauczę cię paru rzeczy.

– Przeszkolisz mnie na agentkę?

– Coś w tym rodzaju.

Zdejmuję przyciemniane okulary, żeby zmusić Karę do spojrzenia w moje szaroniebieskie oczy. Muszę sprawiać naprawdę żałosne wrażenie, bo przez jej niemal nieruchomą twarz przebiega nieznaczny grymas.

– A ile trwało twoje szkolenie, zanim otrzymałaś zadanie, podczas którego groziło ci śmiertelne niebezpieczeństwo?

– Dłużej.

– Dłużej niż cztery dni czy dłużej niż cztery lata?

Kara unosi głowę, zrywając kontakt wzrokowy. Moment słabości, kiedy okazywała uczucia mija i znowu staje się zimnym cyborgiem.

– Ja przyszłam do agencji na nieco innych zasadach.

Wstaję, opierając dłonie na jasnym blacie stolika.

– Nazwij rzeczy po imieniu. Dla ciebie to była zaprojektowana ścieżka kariery, a ja zostałam uprowadzona i zaszantażowana.

Staram się nie krzyczeć. Czuję, że w tej sytuacji spokój ma zdecydowanie większą moc.

– Jesteś przestępczynią, a dzięki nam dostajesz szansę...

Przerywam jej w pół zdania, bo znam już tą mantrę.

– To niczego nie zmienia. I tak powinnaś mnie lepiej przygotować, żebym miała szansę na przeżycie. Mogłybyśmy zacząć od września, czyli jeszcze kolejnego semestru.

Czepiam się tego pomysłu, bo w mojej sytuacji siedem miesięcy, to naprawdę dużo. Może w tym czasie ta pieprzona Marika rozbiłaby się z jakimś kolesiem na motocyklu albo przedawkowała kokainę. W końcu jest córką szefa mafii, więc to całkiem prawdopodobny scenariusz.

– Zaczniemy od poniedziałku.

Kobieta ucina temat, nie pozostawiając marginesu na jakiekolwiek negocjacje. Jednak nie zamierzam tak łatwo ustąpić. Naprawdę wierzę, że zaproponowane rozwiązanie ma sens.

– Ale...

Kara również podnosi się zza swojego pulpitu. Nawet na płaskich butach jest o dobrych dwadzieścia centymetrów wyższa, dzięki czemu w naturalny sposób patrzy na mnie z góry.

– Nie ma żadnego ale. Nie stawiasz warunków ani nie układasz planów, tylko wykonujesz polecenia.

– Ty zimna suko! – Przestaję panować nad emocjami i jednak krzyczę. – Jestem dla ciebie tylko zasobem ludzkim. Będziesz cynicznie udawać moją matkę, jednocześnie zastanawiając się, czy zanim zginę, zdobędę jakieś cenne informacje.

Kobieta unosi dłoń. Długie, pozbawione pierścionków czy obrączki palce trzyma sztywno wyprostowane, przez co znowu kojarzy mi się z żołnierką.

– Wystarczy.

Dociera do mnie, że kobieta nie zamierza negocjować ani się kłócić. Jeżeli przegnę, to co najwyżej mnie ukarze. I nawet nie zadrży jej przy tym powieka. Dlatego zaciskam usta i zmuszam się do milczenia.

– Ze względu na szok teraz ci odpuszczę, ale następnym razem uważaj, co mówisz...

Zamiast odpowiedzi posyłam Karze wyzywające spojrzenie, jednak nie robi to na niej żadnego wrażenia. Nasze oczy się spotykają. Trwamy tak przez chwilę w niemej próbie siły charakterów. Przegrywam, bo jako pierwsza ustępuję, chowając się za przyciemnianymi szkłami.

– Będę uważała – mamroczę, gdyż czuję, że nie zostawi mnie, dopóki nie powiem czegoś w tym stylu.

– Chodź. – Kara wreszcie się obraca. – Odprowadzę cię.

Musi być późna noc, bo na wcześniej jasno oświetlonych korytarzach pali się tylko co trzecia lampa. Cienie się wydłużają, a przejścia sprawiają mroczne wrażenie. Mam wrażenie, że ktoś może się w nich czaić, dlatego przy wejściu do znajomego apartamentu, czuję niemal ulgę.

Niespodziewanie Kara łapie moją rękę. Kiedy pod wpływem dotyku nieco rozchylam palce, wciska mi malutki przedmiot. Czuję pod opuszkami delikatny materiał i odruchowo chcę zerknąć, ale kobieta wzmacnia uścisk.

– Śpij dobrze – szepcze mi prosto do ucha – czeka cię trudny dzień.

– Pewnie nie jeden – wzdycham, wchodząc do apartamentu.

Odczytuję aluzję, dlatego nie sprawdzam, co od niej dostałam. Dopiero w łazience otwieram dłoń i widzę zwiniętą chusteczkę. Ostrożnie ją rozkładam. W środku znajduję dwie identyczne tabletki. Teraz dociera do mnie znaczenie ostatnich słów kobiety i parskam. Sama śpij dobrze, myślę, byle jak zawijając pastylki. Ciskam je do śmietnika pod umywalką. Na pewno nie będę szprycowała się nieznanymi substancjami. Przecież nawet nie wiem, czy to są leki.

Nie dostałam tutaj piżamy, więc po umyciu zębów idę do łóżka w koszulce, którą noszę. W momencie kiedy wyłączam światło i kładę głowę na poduszce, już wiem, że nie zasnę. Chociaż czuję się fizycznie i emocjonalnie wyczerpana, mam gonitwę myśli. Pod powiekami przemykają mi ostatnie wydarzenia. Przynajmniej dopóki nie słyszę w myślach Kary mówiącej „Na czas misji będę twoją matką.". To wywołuje odleglejsze wspomnienia: blask kolorowych neonów, wirujące wokół światła, muzykę, a na końcu przejmujący krzyk i krew... Niechciane obrazy wciskają się pod powieki. Widziałam je tysiące razy, ale to wcale nie sprawia, że są mniej przerażające.

Przyciskam dłonie do skroni, bo nie mogę tego dłużej znieść. Nie teraz. Odrzucam kołdrę i wracam do łazienki. Klękam, wsuwając rękę do śmietnika. Przebiegam palcami po plastikowym wnętrzu, dopóki nie znajduję chusteczki. Rozwijam ją i natychmiast połykam obie tabletki. Już mnie nie obchodzi, co w nich jest. Wzięłabym całą garść, żeby tylko przestać myśleć.


*****************************************************************

Rozdział ze specjalną dedykacją dla  @SysiaSyka która pogania mnie od soboty :)

Kochani, zbliżamy się do pierwszego mini jubileuszu Niny, czyli piątego rozdziału! To głównie Wasza zasługa. Strasznie dziękuję za wszystkie motywujące gwiazdki i komentarze. Gdybyście mieli jakieś sugestie, piszcie śmiało!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro