Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 13

Nie możemy się od siebie oderwać. Nasze języki tańczą głębiej, usta łączą się mocniej, a ręce przesuwają po ciałach coraz szybciej. Dopiero dźwięk otwieranych drzwi działa jak przerywający piękny sen budzik. Odsuwamy się nie chcą zostać przyłapane. Wydaje mi się, że zdradzają nas przyspieszone oddechy, rozmazane szminki czy rozburzone fryzury, ale trzy dziewczyny tylko rzucają nam przelotne spojrzenia, kierując się w głąb łazienki.

Mimo tego czuję rozczarowanie, bo przez ich pojawienie się magiczna chwila bezpowrotnie minęła. Gdybyśmy tylko mogły pobyć gdzieś same...

– Chcesz stąd iść? – pyta Marika, jakby czytała mi w myślach.

– Bardzo – mówię nieśmiało. – Tylko co z Amelką i Ewelą?

– Och, wiem, że obie zachowują się, jakby beze mnie nie potrafiły się nawet wysikać, ale uwierz, przeżyją chwilkę same. Mamy tylko jeden problem.

– Jaki?

Marika konspiracyjnie się nachyla. Niemal czuję dotyk jej warg na płatku ucha.

– Musimy się wymknąć mojej obstawie – szepcze.

– To raczej niemożliwe – odpowiadam rozczarowana.

– Założymy się?

Oczy dziewczyny aż błyszczą od emocji. Podnosi z marmurowego blatu płaszczyk, który zabrała z loży. Wywraca go podszewką na wierzch i cukierkowy róż zastępuje matowa czerń. Ubranie uszyto specjalnie tak, aby nie dało się zauważyć, że to druga strona. Ma nawet kieszenie. Dziewczyna doczepia jeszcze kaptur i wsuwa na oczy przyciemniane okulary. Upodabnia się przez to do mnie. Przynajmniej z okresu zanim zostałam zmuszona do upodobnienia się do niej.

Wątpię, czy ta przebieranka może kogokolwiek zwieść, jednak udając taniec znikamy wśród par na parkiecie i wymykamy się bocznym wyjściem. Mijamy grupkę osób palących papierosy i wypadamy na ulicę. Akurat zaczyna padać, ale nam to nie przeszkadza. Zanosimy się śmiechem i długo nie możemy przestać.

– Nie podejrzewałam, że taka z ciebie facetka w czerni – mówię, kiedy wreszcie się uspokajam.

– Po prostu nie lubię, jak na schadzce wleką się za mną dwa smutne ogony.

Ściągam brwi, mając wątpliwości, czy się nie przesłyszałam.

– To my jesteśmy na schadzce?

– Nie na imieninach u cioci.

– Kpisz ze mnie...

Dziewczyna przewraca oczami.

– Brawo Sherlocku! Z taką przenikliwością uwiedziesz mnie w kwadrans.

– Wcale nie próbuję...

Marika przestaje się droczyć, bo akurat mijamy występującą na ulicy parę. Stoją na tle jednej z klasycystycznych kamienic, wyraźnie widoczni dzięki podświetlonej elewacji. Chłopak gra na gitarze, a dziewczyna śpiewa. To właśnie ona przyciąga uwagę Mariki. Ta niemal nie może oderwać od niej wzroku.

Przez moment wydaje mi się, że ocenia anorektyczną figurę albo zniszczone włosy. Marika jednak skupia się na jednym szczególe. Podążam za jej spojrzeniem i trafiam na ręce dziewczyny. Śpiewając porusza dłońmi przez co podwijają jej się rękawy kurtki. Zauważam na bladej skórze drobne blizny po ukłuciach igły.

Marika obraca głowę w bok. Jednak zanim to robi dostrzegam, jak mocno drżą jej usta. Wygląda, jakby powstrzymywała się przed płaczem.

Po ostatnich dźwiękach folkowej piosenki te pojedyncze osoby, które podobnie jak my przystanęły aby posłuchać, po prostu odchodzą. Nikt nawet nie zerka w stronę rozłożonego na kostce brukowej pokrowca na gitarę. Dziewczyna wbija wzrok we własne buty, ukrywając zawód. Chłopak okazuje się bardziej opanowany, ale jego oczy także zdradzają rozczarowanie.

Marika robi kilka kroków, sięgając do torebki. Wyjmuje czarny portfel i przesuwa złoty zameczek. Przez moment przegląda zawartość.

– Fuck – syczy, ponieważ w środku nie znajduje żadnych pieniędzy, a jedynie szereg kart w różnych odcieniach platyny.

Zdenerwowana Marika wrzuca portfel z powrotem do torebki, nawet go nie zamykając, a następnie robi coś, czego nigdy bym się po niej nie spodziewała - zsuwa z palca pierścionek. Zjawiskowy brylant w oczku migocze, odbijając przypadkowe światła ulicy. Nie mam pojęcia, ile mógł kosztować, ale nigdy nie znałam dziewczyny, która dostałaby tak imponującą biżuterię nawet z okazji zaręczyn.

Chłopak najwyraźniej uważa podobnie, bo błyskawicznie podchodzi do Mariki.

– Nie możemy tego przyjąć.

– Możecie.

– Nie. – Chłopak staje pomiędzy Mariką a leżącym na chodniku futerałem i krzyżuje ręce na piersiach.

– W takim razie wypieprzę to do kanalizacji.

– Nie zrobisz tego.

– Założymy się? – pyta wyzywającym tonem.

Przemyka mi przez myśl, że powinnam się wtrącić. Niestety paraliżuje mnie obecność nieznajomych. Z resztą i tak nie wygrałabym z upartą dziewczyną, dlatego decyduję się na bierne obserwowanie sytuacji.

Marika podchodzi do najbliższego odpływu i kładzie pierścionek na sztywno wyprostowanych palcach.

Następnie stopniowo przechyla dłoń. Początkowo nic się nie dzieje, jednak po kilku sekundach kąt staje się na tyle ostry, że grawitacja zaczyna ściągać przedmiot. Skóra nieco go hamuje, ale wreszcie zsuwa się z opuszków i już bez przeszkód zjeżdża po wewnętrznej stronie paznokci.

Obserwuję to jak w zwolnionym tempie. Złoty przedmiot obraca się w powietrzu niczym we „Władcy pierścieni". Spada prosto do studzienki. Na szczęście brakuje mu impetu, dzięki czemu chłopak ma wystarczająco dużo czasu, żeby się schylić i złapać go kilkanaście centymetrów nad ziemią.

– Dobra decyzja – stwierdza Marika.

Wyzywająca mina znika, a jej pełne usta układają się w uśmiechu.

– Nie...

– Jeżeli spróbujesz mi to oddać, następnym razem nim rzucę – ostrzega.

Chłopak wygląda, jakby nadal pragnął się kłócić, jednak powstrzymuje go ręka towarzyszki na ramieniu.

– Dziękujemy – mówi wychudzona dziewczyna, kończąc tym dyskusję. – Jesteś bardzo wrażliwą osobą...

Marika przerywa jej, gwałtownie potrząsając głową.

– Wręcz przeciwnie, jestem ostatnią szmatą, tylko zagłuszam pieprzone wyrzuty sumienia – szepcze cicho.

Jej wyznanie mnie szokuje. Może nietypowa sytuacja, niedawny pocałunek albo wypity alkohol wpłynęły na nią bardziej, niż można by się spodziewać. Mimo wszystko nie powinna mówić takich rzeczy nawet nieznajomym.

– Czemu tak o sobie myślisz?

– Bo robie straszne rzeczy.

Dziewczyna wyciąga rękę, jakby chciała pogładzić Marikę po policzku, lecz ostatecznie ją cofa.

– Mogę coś dla ciebie zrobić?

Marika sztywnieje, jakby nagle uświadomiła sobie jak mocno się odsłoniła. Moment słabości ewidentnie mija.

– Tak, nie wydaj wszystkiego na prochy – rzuca.

Nie wiem czy uznać to za kpinę czy prawdziwą prośbę, ale dziewczyna traktuje słowa poważnie.

– Obiecuję – mówi, kładąc dłoń na kurtce w symbolicznym miejscu serca. – Ale pytałam, co możemy zrobić dla ciebie.

– Nic, mnie już nie da się pomóc.

Marika obraca się i odchodzi, nie zwracając uwagi na nikogo, włącznie ze mną. Jednak po zaledwie kilku krokach zatrzymuje się i wraca.

– Właściwie jest jedna rzecz, którą możesz zrobić – zwraca się bezpośrednio do chłopaka.

Ten sztywnieje, zupełnie jakby spodziewał się, że zażyczy sobie czegoś upokarzającego, obracając wszystko w okrutny żart. Cóż, to byłoby całkiem w stylu Mariki, jaką poznałam w szkole.

– Jaką?

– Pożycz mi na chwilę gitarę.

– Aaa, jasne! – uśmiecha się z ulgą i przekazuje instrument.

Marika chwyta go pewnie i zarzuca pasek na ramię. Można poznać, że wiele razy trzymała w rękach gitarę i ma wyćwiczone ruchy. Na próbę sprawdza kilka akordów, aż wreszcie zaczyna grać. Nigdy nie słyszałam tej piosenki. Wydaje się zbyt spokojna, a przez to nie pasująca do wyzywającej i krzykliwej szkolnej gwiazdy. Jednak jeszcze bardziej od melodii zaskakuje mnie wokal.

Głos Mariki, kiedy mówi, brzmi egzaltowanie i lekko piskliwie. Kojarzy się z kobietą próbującą udawać młodszą lub mniej inteligentną, niż w rzeczywistości jest. Natomiast podczas śpiewu niespodziewanie staje się subtelny i zmysłowy niczym najczulszy dotyk.

I saw it coming like summer rain

Incoming ocean, oncoming train

I veered in circles to get of your path

I tierd to warm you

Przed refrenem Marika odrzuca głowę do tyłu. Zrywa przez to kaptur, spod którego wysypują się jasne włosy. Natychmiast zaczyna targać nimi wiatr. Dziewczyna jednak niczego sobie z tego nie robi. Nadal śpiewa, tym razem patrząc mi prosto w oczy.

That this would be the kiss that counted

The one that mattered

My life before me undone

That this would be the kiss that counted

The one that shattered my defenses

Bringing me emotion

Nigdy nie słyszałam niczego równie pięknego. Wiem, można mi zarzucić brak dystansu, tylko czy muzyka w ogóle jest obiektywna? Według mnie nie, bo gdyby była, to wszyscy zachwycalibyśmy się tym, co najwyżej oceniają ludzie ze słuchem absolutnym. Tymczasem liczą się emocje i aura, dlatego każdego porusza coś innego.

Marika ostatni raz muska palcami struny i z zauważalnym mimo podkładu uroczym rumieńcem oddaje chłopakowi gitarę. W tym momencie zostaje nagrodzona owacją. Oczarowana nawet nie zauważam, kiedy wokół nas zebrał się niewielki tłumek. Wyjątkowo nie czuję z tego powodu presji i sama składam dłonie do oklasków.

Marika podchodzi i chwyta mnie za rękę, Lekko wstawiony chłopak z włosami do ramion przeciągle gwiżdże i teraz to ja oblewam się rumieńcem. Niestety znając siebie obawiam się, że wcale nie wygląda uroczo...

– Nie znałam tej piosenki – szepczę, nie wiedząc co powiedzieć.

– To dobrze – odpowiada.

– Dlaczego?

– Bo będzie ci się kojarzyła tylko ze mną...

https://youtu.be/PkTXDgds4w0

***

Razem tracimy poczucie czasu i kiedy Marika wreszcie zerka na swój oczywiście złoty zegarek jest o wiele później, niż myślałyśmy. Wyrwane światu minuty bezpowrotnie minęły, więc niechętnie musimy wracać. Im bliżej celu jesteśmy, tym bardziej dziewczyna sztywnieje i się odsuwa, a ostatecznie puszcza moją dłoń. Dotyk staje się jedynie wspomnieniem.

Skręcając w odpowiednią ulice, już z daleka zauważam, że coś się stało. Nocne miasto przecinają ostre światła sygnałów świetlnych radiowozów. Przed klubem naliczam ich co najmniej kilka, czyli nie może chodzić o zwykłą awanturę. Z każdym krokiem dostrzegam coraz więcej szczegółów. Zdenerwowany mężczyzna w mundurze rozmawia przez komórkę. Przy pospiesznie rozciągniętej wzdłuż przejścia na tyły budynku biało-niebieskiej taśmie stopniowo zbierają się ciekawscy gapie. Ktoś robi zdjęcia, a jeden z policjantów próbuje mu to uniemożliwić.

Marika bez słowa mnie wymija. Próbuję ją dogonić, ale ma dłuższe nogi, a ja muszę uważać, żeby nie zabić się na szpilkach. Nadal nie przyzwyczaiłam się do chodzenia na absurdalnie wysokim i cienkim obcasie, więc o biegu nie mogę nawet marzyć. Mijając policyjną taśmę odruchowo zerkam w bok i z wrażenia omal się nie przewracam.

Na ziemi leży ciało martwego mężczyzny. Dwaj śledczy akurat zasłaniają je czarnym materiałem, ale zdążę jeszcze zauważyć twarz. Chociaż widzieliśmy się tylko raz, natychmiast go rozpoznaję. Wbił się w moją pamięć niczym sztylet w ciało, już na zawsze zostawiając bliznę. W końcu trzy godziny temu próbował mnie wykorzystać seksualnie.

Słyszę krzyk i dopiero po sekundzie orientuję się, że pochodzi z mojego gardła. Marika się zatrzymuje i obraca. Nasze spojrzenia znowu się spotykają.

– Marika czy...

Dziewczyna milczy.

– Czy ty... – nie potrafię sformułować pytania.

Nagle w tłumie pojawia się jeden z ochroniarzy dziewczyny. Przez wiatr rozpięty czarny płaszcz łopocze za nim, przypominając upiorną pelerynę. Marika robi krok w jego stronę. Niczym manekin pozwala się chwycić za łokieć i poprowadzić do samochodu. Kompletnie mnie przy tym ignoruje. Nic nie mówi, nawet nie zerka przez ramię. 


*****************************


Ten rozdział chciałbym zadedykować @_Lollusia_ - jednej z niewielu moich czytelniczek i ulubionych autorek tutaj, która uwielbia kryminały tak samo, jak ja! Właśnie dlatego otrzymuje ode mnie taki intensywny rozdział :)

Kochani, mam nadzieję, że ta szybsza akcja dzisiaj także Wam się spodoba. Wielkie dzięki że spędzacie czas razem z Niną i Mariką! Jesteście NAJ! Z góry dziękuję Wam za każdą gwiazdkę, komentarz czy wiadomość. Niesamowicie wiele to dla mnie znaczy.

I oczywiście do następnego!

PS W ramach bonusu zapraszam do rzucenia uchem na piosenkę, którą śpiewała Marika. Na prawdę długo ją wybierałem :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro