Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 - Niepewność

Po czterech dniach odpoczynku i szwędania się bezcelowo po miasteczku, słuchając muzyki, wreszcie wyruszyła w drogę po otrzymaniu kolejnych instrukcji od Swaroga.

,,Następny cel to zamek w Łęczycy, tam czeka cię trudne zadanie. Zatrzymasz się w zajeździe ,,Senator", pokój wraz ze śniadaniem i pieniądze na obiady w okolicznych knajpach będą starczyć na pięć dni. Powodzenia.

Swaróg"

Na miejscu była około godziny dziesiątej rano. Niezwłocznie zameldowała się we wskazanym miejscu i rozpoczęła poszukiwania sprawy w lokalnych gazetach i policyjnej bazie danych. Jak narazie nic nie znalazła, co zmusiło ją do pewnych refleksji. Dlaczego mnie tu przysłał? Przecież nic się tu nie dzieje. – kontemplowała. – Jaki ma w tym cel?
Jednakże nie miała na to za wiele czasu. Nagle na ekranie pojawił się komunikat o zgonie pochodzący z bazy tutejszej policji. Dosłownie kilka ulic dalej znaleziono ciało. Niezwłocznie przebrała się i ruszyła na miejsce zbrodni, Bolesława Prusa 2. Nie chciała rozminąć się z policją.

~*~

– Dzień dobry, Anita Daszewska, CBŚ. Co się tu stało? – podeszła do pierwszego policjanta, jakiego zobaczyła, pokazując odznakę, lecz młody stróż prawa nie zwrócił szczególnej uwagi na przedmiot.

– Dzień dobry, morderstwo, proszę pani. Ciało zostało prawie rozerwane na strzępy. Ostrzegam, to nie jest przyjemny widok. – rzekł, wskazując ręką w stronę małego domu jednorodzinnego.
Weszli do przedsionku, gdzie znajdowały się zwłoki mężczyzny w wieku około trzydziestu lat. Był w szaro-niebieskiej piżamie, lecz teraz do owej kolorystyki jego ubioru dochodził nowy kolor – czerwień. Na lewej ręce był ślad po prawdopodobnie zegarku. Przyczyna śmierci była oczywista, miał poderżnięte gardło, jednakże dlaczego ręce i nogi były niemal w strzępach. Po co ten zabieg?

– Okropne, prawda? Czasami ludzie potrafią być istnymi potworami. – usłyszała za sobą głos starszego mężczyzny. Prawdopodobnie prowadzącego śledztwo.

– Straszne, czy ofiara miała jakichś wrogów? – zapytała, wstając i odwracając się do rozmówcy.

– Ryszard był za miły, by mieć wrogów. Czy nie jest pani trochę za młoda na pracę w CBŚ? – zdziwił się.

– Wyszscy o to pytają. Mam więcej lat niż wyglądam. – odparła, gładko kłamiąc.

– Więc przepraszam. Wracając do ofiary, od razu widać jak zginął, ale sekcja wszystko wykaże. Powiadomić panią, gdy wyniki będą gotowe? – zmienił temat po przeprosinach, wstydząc się swej uwagi.

– Tak, poproszę. – powiedziała, podając stróżowi prawa wizytówkę. Na nic więcej nie mogła sobie pozwolić. Mierzenie fal EMF nic nie wykazało. Nie dostrzegła nic podejrzanego, dopiero, kiedy wychodziła jeden z patologów podniósł rękę denata, a pod nią dostrzegła odrobinę siarki. No proszę, czyżby demon? – pomyślała.

~*~

Z wstępnego rozeznania wynikało, iż najprawdopodobniej sprawcą jest Diabeł Boruta, żyjący, według legendy, w zamku Łęczyckim. Dlaczego się wychylił? Czemu zaczął zabijać? – zadawała sobie pytania. – Czy ofiara chciała wykraść jego skarb? Dlatego go zabił? Sama nie była już pewna. Z jednej strony, nikt tu nie zginął z rąk Boruty od bardzo dawna, a z drugiej to nie jest żadne wytłumaczenie i powinna właśnie się wybierać do zamku. Skąd Swaróg wiedział, że tu ktoś zginie? – rozmyślała. – Może go podpuścił? Może to nie Boruta? Myśli te kłębiły się w jej głowie, nie pozwalając na zrobienie czegokolwiek. Dodatkowo brak możliwości skontaktowania się z bożkiem stawiał kolejne pytania. Czy nie powinna mieć takiej możliwości?
Zrezygnowana opadła ciężko na łóżko, wzdychając.

– Jutro spróbuję porozmawiać z Borutą. – zdecydowała, szepcząc sama do siebie. Jedyne co jeszcze zrobiła tego dnia to szybki prysznic i przebranie się w piżamę, by spocząć na miękkim łożu. Do snu utulił ją deszcz, cicho bębniący o szybę. Jakby kołysanka...

~*~

Z samego rana, tuż po śniadaniu i ,,dodaniu sobie odwagi", obrała sobie za cel średniowieczną budowlę, jakich w Polsce wiele. Droga nie zajęła jej za dużo czasu. Raptem dwadzieścia minut spaceru z plecakiem, który skrywał nie mało broni, mającej w razie niebezpieczeństwa pomóc w obronie własnej. Co prawda podania jak zawsze nie mówiły jak zabić owego diabła, ale stawiała na zabranie mu jego złota, bądź odcięcie głowy z użyciem żelaza czy, ostatecznie, egzorcyzm. Raczej skłaniała się ku pierwszej opcji, gdyż wydawała jej się bardziej możliwa, lecz mimo to zabrała wszystko, co tylko może się przydać. Nawet sól i wodę święconą, gdyby okazał się najprawdziwszym demonem, co jest wysoce prawdopodobne.

~*~

Zamek o tej porze dnia nie przyciągał jeszcze wielu gości, a wszelcy sprzedawcy dopiero rozstawiali swoje stragany z towarami. Było stosunkowo wcześnie. Nie wiedziała za bardzo od czego zacząć, więc wykupiła wycieczkę po budowli w celu uzyskania informacji, których, być może, nie posiadała. Niestety. Okazało się to zbędne, gdyż już na samym początku zorientowała się, iż wie nawet więcej niż sam przewodnik. Zrezygnowana nie miała ochoty iść dalej, a gdy zadzwonił prowadzący śledztwo sierżant, informując o gotowych wynikach sekcji, które ma do wglądu, ucieszyła się. Zadowolona z tego faktu i otrzymanej w ten sposób wymówki chciała pognać do kostnicy, lecz w ostatniej chwili przypomniała sobie o wypitym alkoholu. Musi się upewnić, że nikt nie wyczuje tych czterech kieliszków wódki. Co prawda nie widać ich po niej, aczkolwiek z pewnością za jakiś czas będzie można na nowo poczuć, ponieważ żadna metoda maskowania nie gwarantuje usunięcia zapachu. To trochę jak z makijażem – czasami trzeba go troszeczkę poprawić, bo się ściera i zaczyna ukazywać to, co tak bardzo chcemy ukryć pod jego warstwą. Zatem jako następny cel obrała sobie swojego kochanego Mustanga, gdzie znajdowało się to, czego obecnie potrzebowała do zamaskowania charakterystycznej woni. Teraz karciła się w myślach za pomysł pójścia na piechotę. Przyjeżdżając samochodem zaoszczędziłaby cenny czas. Łącznie z dniem dzisiejszym pozostały jej jedynie cztery dni, a ona traci dwadzieścia minut na dotarcie do auta.

~*~

– Dzień dobry. Co nowego o denacie? – wprosiła się do kostnicy, niemal przyprawiając młodego patologa o zawał. Choć to w jego wieku jeszcze teoretycznie niemożliwe.

– Dzień dobry. – odparł, dochodząc do siebie. – Nic nowego. Zmarł przez poderżnięcie gardła, tylko nadal nie wiem po co ktoś mu tak poszarpał ręce. Zrobiono to pośmiertnie, więc nie czuł bólu. – powiedział, nie odrywając wzroku od martwego mężczyzny, leżącego na stole.

– Dziękuję. Do widzenia. – rzekła i opuściła salę, widząc, że chłopakowi zbiera się na sentymenty. Nie chciała widzieć jego łez z powodu straty i on też prawdopodobnie by sobie tego nie życzył. Boruta, idę po ciebie. – pomyślała, wychodząc z budynku i kierując się w stronę swojego czarnego rumaka. Ruszyła spokojnie ku zamkowi, gdyż tylko tam mogła go znaleźć – winowajcę.

~*~

Turyści już zaczynali napływać zewsząd. Różnorakie stragany i kramy kusiły swoimi produktami, począwszy od zabawek, przez ubrania i na jedzeniu kończąc. Można było znaleźć tu wszystko. Jak później wyczytała, trafiła na późnojesienny festyn, aczkolwiek nie po to tu przyszła. Szukała samego diabła Boruty, który najwyraźniej nie miał ochoty się ukazać.
Godzina, dwie, trzy. Nic. Zero śladu, żadnej jakiejkolwiek wskazówki. Czy jestem aż tak kiepską łowczynią? – dumała, rozwścieczona i zażenowana.

– Dzień dobry, przepraszam, szuka pani kogoś? – przez jej myśli przedarł się męski głos, tym samym zmuszając ją, by zwróciła uwagę na jego właściciela.

– Ja... Yyy... Tak, ale chyba go już nie znajdę. – odparła, lekko zmieszana i rozczarowana.

– Szkoda. Może chce pani przymierzyć jakiś kostium? Widzę, że jeszcze kompletnie nic pani nie kupiła, a nóż spodoba się pani któryś z moich strojów. – zaproponował sprzedawca. Dopiero teraz spostrzegła, iż znajduje się w tej części namiotów z ubraniami i to nie byle jakimi a epokowymi.
Przeniosła wzrok na towar, jaki oferuje mężczyzna i poczęła wodzić po wszystkim wzrokiem. Przeróżne koszule, spodnie, paski i inne, charakterystyczne dla średniowiecza, części garderoby czasami wręcz błagały, aby je kupić. Za namową cierpliwego i miłego zarazem bruneta weszła w głąb namiotu, oglądając wszystko z bliska. Kiedy przyszedł następny klient, ten zajął się nim, a ona tym samym korzystając z okazji, wreszcie dyskretnie przyjrzała mu się. Był dosyć wysoki i postawny, a wyniosłości dodawał mu bogato zdobiony, czerwony kontusz oraz adekwatna czapka. Spod pociągłego i lekko garbatego nosa wyrastały długie, czarne, jednocześnie cienkie wąsy. Oczy zdawały się być wręcz czarne, przeszywające, lecz serdeczne. Czyżby to był sam diabeł Boruta? – przeleciało przez jej głowę z prędkością błyskawicy. – Ubiór pasuje, ale może to tylko kostium? W końcu każdy tu zna Borutę.

– Wybrała pani coś? – rozległo się pytanie tuż za jej plecami, przyprawiając o ciarki.

– Nie, jeszcze nie. – odpowiedziała zgodnie z prawdą i zaczęła jak najszybciej szukać czegoś, co by jej się spodobało i jednocześnie było przydatne.

– Może to? – starał się doradzić mężczyzna, podając jej czapkę, podobną do swojej. Podkręciła przecząco głową, uśmiechając się przepraszająco. Wtedy spojrzała w stronę płaszcza. W miarę długi, w kolorze mahoniu, dodatkowo z kapturem. Wszelkie szwy i delikatne zdobienia wykonane złotą nicią, a sam materiał wydawał się lekki, gruby oraz przede wszystkim wytrzymały. Przebieraniec w mig zauważył co zaciekawiło młodą kobietę i podszedł po owy obiekt.

– To płaszcz mojej roboty. Chce pani przymierzyć? – zapytał uprzejmie.

– Tak, poproszę.

Okrycie wierzchnie szybko zastąpił nowy nabytek. Z uśmiechem na ustach podeszła do kasy i zapłaciła za nową cześć garderoby, która, jak się okazało, leżała idealnie. Jakby zrobiona na miarę.

– Możemy się spotkać później, gdy potencjalni klienci rozejdą się do domów? – to pytanie znikąd trochę zdziwiło szatynkę, a dalsza jego wypowiedź całkowicie ją zadziwiła. – Wiem kogo szukasz i tak się składa, że wiem gdzie jest... – nachylił się w jej stronę, ściszając głos – najprawdziwszy diabeł Boruta.

Jej oczy rozszerzyły się niemal dwukrotnie, lecz szybko przybrała maskę, na pozór, obojętności.

– Dobrze. O której mniej więcej? – rzekła, doprowadzając się do porządku.

– Dziewiętnasta?

– Zgoda. – odebrała pudełko, do którego w ostatniej chwili mężczyzna wrzucił małą karteczkę, co nie umknęło jej uwadze. – Co to?

– Miejsce i numer telefonu, tak w razie czego. – odpowiedział jakby to było oczywiste i odszedł do dwójki dzieciaków, przeglądających stroje rycerskie.

Zdawała sobie sprawę z tego, iż ten ,,prawdziwy" Boruta może się okazać przebierańcem, lecz nie zaszkodzi się spotkać.

Wszystko jest możliwe.

~*~

Z niecierpliwością wyczekiwała umówionej godziny. Oczekiwała rozmowy, aczkolwiek przygotowując się do wyjścia schowała w paru sprawdzonych skrytkach sztylet, nóż oraz wodę święconą. Przezorny, zawsze ubezpieczony. W myśl tej właśnie zasady tuż przed wyjściem zabrała dodatkowo mały, wysuwany nożyk, który z łatwością mieścił się prawie wszędzie, a ostatnio nabyty płaszcz doskonale zakrywał jakiekolwiek widoczne wypukłości, mogące coś sugerować.

Droga zajęła jej tyle, ile ostatnio. Może nawet trochę mniej, jednakże część jej wolałaby, aby było wręcz odwrotnie. Znowu się bała. Rok w tym ,,zawodzie", a ona nadal boi się nieznanego. To niedorzeczne. Dodatkowo tym razem nie mogła sobie strzelić kieliszka ,,na odwagę", bo to spotkanie, przynajmniej na początku, z człowiekiem, który w zamkniętym pomieszczeniu szybko wyczuje choćby lekki zapach alkoholu.

– A szlag by to. – mruknęła pod nosem, wchodząc na dziedziniec zamczyska.

Nie zwlekając ani chwili dłużej, skierowała swoje kroki do miejsca, gdzie powinien być stragan mężczyzny, od którego kupiła płaszcz. Nic się nie zmieniło. Był tam i właśnie obsługiwał, prawdopodobnie ostatniego na dziś, klienta. Postanowiła nie przeszkadzać sprzedawcy w pracy, więc wyjęła telefon i zaczęła przeglądać grafiki na Pintereście, lecz zajęcie się nie było priorytetem, ważniejsze było uspokojenie szalonego rytmu serca, które zdawało się lada moment wyskoczyć z jej piersi. Fanart z Wodogrzmotów, minimalistyczna grafika gór, zdjecie leśnej roślinności o poranku i wiele innych pozwoliły na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Nawet nie zauważyła, kiedy brunet skończył pracę i patrzył na nią z odległości zaledwie trzech metrów.

– Dobry wieczór. – zdecydował się w końcu odezwać, przypominając o swojej obecności. – Widzę, że płaszcz się podoba. – uśmiechnął się ciepło, widząc jak dziewczyna nieznacznie podskoczyła na nagły dźwięk jego głosu.

– Tak, jest bardzo wygodny i pasuje mi. – odparła, przywracając się do porządku.

– Chodź, zapraszam na zaplecze, tam już czeka mój kumpel. – powiedział, machając ręką zachęcająco.

Niepewnie ruszyła z miejsca, wychodząc z aplikacji i chowając urządzenie do jednej z wielu kieszeni. Ledwo przestąpiła ,,próg" zaplecza a zorientowała się, iż coś jest nie tak. Mianowicie było ono puste. Gwałtownie odwróciła się. W małej i jednocześnie nie komfortowej odległości stał sam diabeł Boruta. To on był sprzedawcą.

– Przyznaj, że niezłe mam przebranie. – uśmiechnął się, pokazując białe niczym śnieg zęby. – Najciemniej pod latarnią.

– Całkiem, całkiem. – odrzekła, kiwając głową na boki i starając się zachować zimną krew.

– Nie zamierzam cię zabić. Chcę porozmawiać o tym strasznym morderstwie. – szybko uprzedził, co odrobinę zbiło ją z tropu.

– To nie ty go zabiłeś? – zapytała, przechylając głowę w prawo oraz lekko marszcząc brwi.

– Nie. Ktoś mnie wrabia. Przysięgam. – na znak swej prawdomówności przyłożył dłoń do miejsca, gdzie zwykle znajduje się serce, o ile demony takowe posiadają. Bynajmniej nie chodzi o sam organ.

– Dlaczego miałabym wierzyć demonowi?

– Nie zabiłem człowieka od wieków. Tylko ich straszyłem albo sprowadzałem na złą ścieżkę, prowadzącą w przeciwną stronę. Przysięgam, musisz mi uwierzyć. – powiedział błagalnym tonem. Jego mimika, ekspresja ciała oraz, co najważniejsze, tonacja głosu były na jego korzyść. Ani kszty kłamstwa. Cholera. – zaklnęła w myślach, jeszcze raz wszystko przetwarzając. – Złoty zegarek!

– Nie wierzę Ci. – orzekła i nim dobyła broni poczuła jak leci w górę, by po chwili uderzyć o sufit, następnie o ziemię. Straciła przytomność, a ostatnie co ujrzała to... odesłanie demona do piekła. Nie wiedziała przez kogo. Nie zobaczyła nawet sylwetki swego wybawcy.

~*~

Obudziła się z potwornym bólem głowy. Zdawał się pulsować i nie zanosiło się na to, aby szybko przeminął. Nie otwierała oczu, jedynie leżała, zgadując gdzie może się znajdować. To, na czym leżała, wręcz do złudzenia przypominało łóżko w jej hotelowym pokoju. Rozum podpowiadał: Otwórz oczy!, zaś obolałe ciało: Nie, nie rób tego! Leż sobie!
Ostatecznie po pięciu minutach postanowiła posłuchać rozumu, co nie było do końca dobre. Jasne światło, wpadające przez lekko przysłonięte zasłony zdawało się wbijać igły w mózg i jej biedne siatkówki. Cicho jęknęła, na powrót zamykając oczy.

– Mocno uderzyłaś się w głowę. Następnym razem kieruj się dowodami i nie daj się zwieść. – rzekł bożek ściszonym głosem, by nie potęgować bólu, jaki odczuwała dziewczyna.

– Yhym... A co dokładnie się stało? – zapytała cicho, starając się sobie przypomnieć jak najwięcej, lecz skończyło się tylko na kolejnej fali cierpienia, więc zaprzestała.

– Po tym, jak rzucił tobą o sufit i wbił w podłogę wkroczyłem do akcji. Odesłałem go do piekła i przyniosłem cię tutaj. Spokojnie, recepcjonistka myśli, że zabalowałaś, a ja jestem twoim ojcem. – odpowiedział zgodnie z prawdą, nadal dbając o to, aby nie mówić za głośno.

– Dziękuję. – odparła, to było jedyne, na co mogła sobie w tej chwili pozwolić. Zwinęła się w kłębek na pościeli, jakoiż ból pulsował i stawał się raz gorszy, a raz częściowo zanikał.

– Masz tydzień na wydobrzenie. Wszystko jest opłacone. – uśmiechnął się Swaróg.

Poczuła przyjemne ciepło w pokoju i nim się spostrzegła, jej brodaty towarzysz rozpłynął się w powietrzu w towarzystwie płomieni. Została sama. Znowu.

_________________________

Cześć wszystkim! Jak po egzaminach? Ja osobiście mam mieszane uczucia, aczkolwiek cieszę się, że są już jedynie przeszłością. A jak wam poszło? Piszcie!

Następny rozdział za 5 dni ;)

~ Karvi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro