Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - Ptak

,,Szczęśliwy przeszczep!

Mieszkanka miasta w ostatniej chwili otrzymała serce od nieznajomego mężczyzny! Tożsamość bohatera wciąż pozostaje nieznana. [...]"

,,Niesamowite szczęście w mieście Szczęście!

Mieszkaniec miejscowości wygrywa wielką kumulację Lotto! 100 milionów złotych!

– Po prostu obstawiłem to, co przyszło mi do głowy, tak na chybił trafił. – skomentował mężczyzna po odebraniu nagrody. No i trafił. Zarówno zwycięzca, jak i jego żona mogą teraz zapewnić sobie idealne życie aż do końca swoich dni. [...]"

– Ta... Szczęście. – mruknęła cicho pod nosem. – Czas ruszać w drogę.

Ociężale podniosła się z hotelowego łóżka, zatrzaskując laptopa. Spakowała się i wymeldowała. Co prawda, w Barczewie miała zabawić znacznie krócej, bo dwa, trzy dni, aczkolwiek ostatecznie została tam ponad tydzień. Odpoczęła, nabrała sił, a przede wszystkim, rozmyślała nad słowami Leszego. Kim jest ta Estera? – bez przerwy chodziło jej po głowie. – Skąd mnie znał? Jak mnie poznał i kiedy? – Pytania te nadal pozostawały bez odpowiedzi, podobnie jak jej zagadkowa nienawiść do demonów, zrodzona, mogłoby się zdawać, z niczego. – Co oni mi zrobili?

~*~

W mieście była już od dwóch godzin. Od ponad półtorej godziny chodziła po domach i mieszkaniach, pytając okoliczną ludność o osobliwy wybuch szczęścia. Nikt nie wiedział co się dzieje, a, co najlepsze, każdemu zaczęło dopisywać szczęście.

– Co tu się, do cholerny, wyprawia? – mruczała pod nosem, przeglądając już dziewiątą stronę internetową. – A może... najciemniej jest pod latarnią? – wyszeptała, otwierając nową kartę.

~*~

Opadła ciężko na łóżko. Już wszystko było jasne, no, prawie. Dwa tygodnie temu nad miastem przeleciała spadająca gwiazda, jednakże to tylko wersja dla niewtajemniczonych. W rzeczywistości był to Raróg, a przynajmniej było to najprawdopodobniejsze. Boski ptak, przynoszący szczęście i zarazem strażnik krainy bogów, o ile nie wcielenie samego Swaroga. Dlaczego nagle się pojawił? – zrodziło się pierwsze z wielu pytań. – Coś z pewnością się szykuje, ale co? I jaką cenę zapłacą ci ludzie za to wszystko?

~*~

Dochodziła już północ. Szatynka zabrała mały plecak z najpotrzebniejszą bronią, jedzeniem i piciem oraz opuściła hotel. Stwierdziła, że skoro ognisty ptak nie zaatakował jej, ani nie pokazał się do tej pory, nie ma się czego obawiać. On nie chce jej śmierci. Chce zwrócić na siebie moją uwagę? Czemu? – kontemplowała idąc uliczką spowitą w mroku. Poza nią i jednym bezdomnym nie było tu żadnego przechodnia, zaś jedyną działającą latarnią była ta nad starszym mężczyzną, choć i ona zdawała się lada moment zgasnąć. Była to jedyna rzecz w okolicy odganiająca ciemność nocy. Przystanęła na chwilę, by poprawić żelazny nóż, umiejscowiony w rękawie, wtem zgasło najsilniejsze źródło światła. Pozostał jeszcze księżyc, lecz jego poświata była na tyle blada i nikła, iż nie pomagała za wiele.
Poczuła ciepły wiaterek, chociaż był już koniec listopada, a na grudzień zapowiadano śnieg. Jej czujność się wzmożyła. Poczęła rozglądać się podejrzliwie dookoła. Doskonale wiedziała kto przyszedł do niej i taki miała plan, pokazać się i poczekać aż Raróg, bądź sam Swaróg zjawi się.
Temperatura zaczęła się powoli zwiększać, z czego po części się cieszyła, gdyż zdążyła porządnie zmarznąć.

– Witaj, chyba nie muszę się przedstawiać. – usłyszała za sobą. W mgnieniu oka odwróciła się przodem do rozmówcy, uważnie lustrując go wzrokiem. Wyglądał jak typowy starszy mężczyzna, z tą różnicą, iż nie był siwy, o jego wieku mówiły jedynie liczne zmarszczki, a jego strój był w ciepłych barwach. Długi, rozpięty, brązowy płaszcz z pomarańczowym futrem, czerwona koszula, jasno pomarańczowe spodnie, czapka jakby z ognia i czarno-brązowe glany, dodatkowo rude włosy dopełniały całości. Nie budził strachu, wyglądał raczej na miłego i skorego do pomocy, gdy zajdzie taka potrzeba. Sprawiał dobre pozory, lecz jaki był w rzeczywistości?

– Tak. – odezwała się niepewnie. Czuła jak strach przejmuje nad nią kontrolę, ale jednocześnie narasta gniew. Dwa, niemal skrajne, uczucia, których pochodzenia nie potrafiła dociec. – Jestem...

– Wiem kim jesteś. – przerwał jej widząc stan, w jakim się znajduje. – Targają tobą różne uczucia... – zadumał się. – Pozwól, że ci pomogę w tej drodze. – orzekł, na co łowczyni lekko przechyliła głowę w prawo nierozumiejąc co ma na myśli.
Odpowiedział jej uśmiechem i wolnym krokiem ruszył w jedną z ciemniejszych uliczek. Nie mając zbyt wielu opcji, podążyła za nim. Odziwo zmierzał ku miejscu jej tymczasowego pobytu. Po kilkunastu minutach marszu znaleźli się na parkingu. Miły staruszek zmienił się w ognisty wiatr. Zatoczył kilka kręgów dookoła niej, tym samym ogrzewając ją i wzbił się hen wysoko, przybierając postać ognistego sokoła. Dziewiętnastolatka patrzyła na to wszystko z wielkim zainteresowaniem, powoli się uspokajając. Prawie cały strach odszedł precz, zastąpiony ciekawością. Dodatkowo ciepło, wydzielanie przez bożka, dawało jej spokój i ukojenie. Stworzenie zawisło nad dachem jej Mustanga, a ta nie myśląc za dużo, wsiadła do samochodu, odpaliła silnik i pozwoliła się prowadzić w nieznane. Po części zaufała słowiańskiemu bogowi, który mógł okazać się zdradliwy. Ślepo za nim podążała, licząc na jego pomoc w odkryciu prawdy, skrzętnie skrywanej przez jej umysł. Zdaje się być dobry... Dlaczego wydaje mi się, że kiedyś już go spotkałam?

~*~

Jechała ponad godzinę. Wyjechali z miasta, kierując się do Sieradowickiego Parku Krajobrazowego, a przynajmniej tak przypuszczała, widząc trasę, jaką pokazywał jej GPS w telefonie. Czyli to tam stacjonuje. pomyślała, a po chwilowym zastanowieniu się dodała. – Albo lubi ładne krajobrazy. – na to zaśmiała się cicho pod nosem.
Zatrzymała się tuż przed prakiem, nie chcąc do niego wjeżdżać. Jeszcze w pełni nie ufała bytowi. Stanęła w najbliższym dozwolonym miejscu i czekała. Ognisty ptak widząc to zawrócił i miękko wylądował przed maską samochodu, zmienił się w ognisty wiatr, by na koniec przybrać postać mężczyzny, z którym rozmawiała wcześniej.

– Nie ufasz mi. – stwierdził. Spodziewał się tego, ale mimo to zrobiło mu się odrobinę przykro, co skutecznie ukrył, dusząc to uczucie w środku. Kompletnie nie nie pamięta. – przemknęło przez jego myśli, niczym mała myszka, umykająca przed kotem.

– Znamy się od... półtorej godziny? – odparła. – Możemy porozmawiać tutaj? – zapytała odrobinę niepewnie, za co skarciła się w myślach. Była pewna, że usłyszał tą subtelną nutę w jej głosie.

– Tak, oczywiście. – zaczął. – Mam dla ciebie pewną ofertę. – chciała już coś powiedzieć, lecz ręką dał jej znak, aby milczała. – Pomogę ci odkryć kim tak naprawdę jesteś.

– Ale? – zagaiła, gdy przerwał. – Zawsze jest jakieś ,,ale". – dodała.

– Ale... kiedy przyjdzie odpowiedni czas, zrobisz to, o co cię poproszę. – rzekł, na co dziewczyna przekrzywiła głowę.

– To znaczy kiedy? O co takiego zamierzasz prosić?

– Jeszcze nie musisz wiedzieć. Dowiesz się, gdy przyjdzie na to pora, a teraz, lepiej wracaj do hotelu. Jutro rano wyjeżdżasz. – powiedział, ponownie zmieniając swą formę.

– Co? Czekaj! Gdzie mam jutro jechać?! – krzyknęła za nim, jednak daremnie. Odleciał, pozostawiając ją samą, ponad godzinę drogi od miejsca tymczasowego zameldowania. Zdenerwowana wróciła do auta. Wsiadła, trzaskając drzwiami i oparła się wygodnie na fotelu kierowcy. Westchnęła głośno i przeciągle, pokręciła głową z dezaprobatą i sięgnęła do schowka po swoją wierną przyjaciółkę - wódkę. Kieliszek nie zaszkodzi. – pomyślała.

– Nie radzę tyle pić, zwłaszcza przed drogą. – ozwał się znajomy głos tuż za nią, sprawiając, że jej tętno momentalnie przyspieszyło, bynajmniej nie z sympatii.

– Skąd się tu wziąłeś? – spytała, starając się uspokoić. Bliskość słowiańskiego bożka w tym ani trochę nie pomagała.

– Chciałem się upewnić, że pojedziesz prosto do hotelu.

– Czy ty...

– Nie, nie martwię się, po prostu w moim interesie leży, żebyś była żywa, a picie alkoholu przed godzinną jazdą nie jest dobrym pomysłem, nie jesteś taka, jak ja, masz o wiele słabszą głowę. – szybko sprostował.

– No dobra... To gdzie mam rano jechać? – już drugi raz zadała to samo pytanie. Niestety, gdy spojrzała w tylne lusterko, jego nie było, lecz na tylnym siedzeniu, tuż za nią, leżały trzy płatki maku. – A żeby cie... – wymruczała pod nosem, przeklinając swojego... współpracownika? Zrezygnowana odłożyła butelkę na jej miejsce, odpaliła silnik i ruszyła. Całą drogę słuchała na przemian Sabatonu i Skilletu, by zapomnieć o wszystkim choćby na chwilę oraz uspokoić się za pomocą muzyki, o którą nikt by jej nigdy nie posądził. To była jej ucieczka od wszystkiego. Symfonia dźwięków, którą większość ludzi zwie po prostu hałasem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro