Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 - Dziewiątka pik

Ta karta towarzyszyła mu od niemal samego początku. Dziewiątka pik. To dzięki temu małemu kawałkowi papieru poznali się jego rodzice. Zwykła karta połączyła ich, a z tego związku narodził się on. Gdy przyszedł na świat, jego ukochana matka podarowała mu ową kartę i pilnowała, by nosił ją przy sobie. Jako dziecko czasami o niej zapominał, lecz po jakimś czasie już pamiętał i prawie się z nią nie rozstawał. Nie ważne, że inni przez to mieli go za dziwaka. On dzielnie znosił wszystkie wyzwiska, ściskając w dłoni kawałek papieru, starszy od niego samego.
Na wspomnienie starych czasów, uśmiech wkradł się na jego zadbaną, acz bladą twarz. Nie umknęło to uwadze Jeremiasza.

–– Oooo, Darek, widzę, że jednak wiesz co to uśmiech. –– zaśmiał się jego jedyny przyjaciel, trzymając się poręczy tramwaju. –– Trzymaj tak dalej to do przerwy obiadowej pobijesz swój rekord. –– rzekł, poprawiając śnieżnobiałą koszulę, która była na niego o rozmiar za duża. Ale to był cały Jeremi. Lubił mieć nieco za duże ubrania w razie gdyby nagle przytył lub zjadł za wiele. Ciemne jeansy także wpasowywały się w ten zwyczaj, jedynie czarne buty sportowe były wyjątkiem przez fakt, iż ich właściciel już dawno przestał rosnąć. Świadczyły o tym również pojawiające się tu i ówdzie, pojedyncze siwe włosy, niezbyt kontrastujące z mysim blondem. Jednakże, wbrew pozorom, mężczyzna nie miał jeszcze czterdziestych urodzin, zaś jego twarz, uśmiech i tak charakterystyczna radość w szarych oczach, odmładzały go o nawet osiem lat.

–– Wątpię. Orangutan na pewno zepsuje mi humor. –– odparł mężczyzna w wieku około trzydziestu lat. Motorniczy nagle zahamował, a on prawie upadł, w ostatniej chwili złapał równowagę i zaklnął pod nosem.

–– Kto tym kieruje? Boże... –– skomentował Jeremi. –– Teraz dają prawko każdemu jak leci.

–– Pewnie tak. W końcu potrzebują ludzi do tej pracy.

Dalsza podróż odbyła się spokojnie, zaś tematy na rozmowę zdawały się nie kończyć. Mężczyźni, wedle swojej małej tradycji, wysiedli z tramwaju przystanek wcześniej i postanowili przebyć resztę drogi na pieszo. Idąc ulicą Grzybowską, minęli hotel, The Westin Warsaw, który przez ciekawy design żartobliwie nazywali ,,biedną trąbką".

–– Kiedyś z żoną musieliśmy się zatrzymać w tym hotelu –– zaczął Jeremiasz, wskazując głową w stronę budynku. –– Ładne mają widoki z okien, ale cholernie tam drogo. Oczywiście Anna, jak to kobieta, nie mogła się zdecydować i ostatecznie wybrała najdroższy pokój. –– jego towarzysz uśmiechnął się pod nosem, lecz nie skomentował wypowiedzi przyjaciela.

Kiedy dotarli do celu i zostawili wierzchnie odzienie w szatni, ich dobre humory nieco się popsuły. Okazało się, iż jedna z wind nie działa, zaś druga kursuje niemal nieustannie, choć mimo to pod jej drzwiami zebrała się grupka oczekujących.

–– O, cześć! Jeremiasz, Darek! Chodźcie, winda już jedzie! –– usłyszeli głos Jakuba, dobiegający gdzieś ze środka tłumu. W sekundę po jego słowach zobaczyli, wynurzjącą się ponad głowy pracowników rękę, która machała im na powitanie.

Bez słowa podeszli do właściciela kończyny, a przynajmniej spróbowali, gdyż w tym właśnie momencie nadjechała ich podwózka na trzydzieste szóste piętro. Ledwo się zmieścili do dość ciasnego jak na tamtą chwilę, metalowego pudła, mającego zabrać ich na określone piętro.
W normalnej sytuacji Dariusz zaczekałby na następną windę, lecz tym razem nie opłacałoby mu się to. Ponadto, pod stalowymi drzwiami mogłoby się zebrać więcej ludzi, w wyniku czego prawdopodobnie musiałaby iść schodami, co zajęłoby mu za dużo czasu. Musiał jechać teraz.
Odwrócił się do lustra i zaczął wpatrywać w siebie, udając, że poprawia kołnierz błękitnej koszuli. Jego ubrania, w przeciwieństwie do blondyna, leżały na nim idealnie. Jedynie czarne jeansowe spodnie były odrobinę za duże, był to prezent od jego jedynego przyjaciela, który stał tuż obok.

–– Hej, żyjesz jeszcze? –– zapytał Jeremiasz. W pierwszej chwili mężczyzna nie usłyszał przyjaciela, dopiero, kiedy ten powtórzył, zareagował. Odwrócił się od zwierciadła, lekko mierzwiąc kasztanowe włosy i kierując swe piwne oczy na blondyna.

–– Tak, tak. Wszystko w porządku. –– odparł pospiesznie, biorąc głęboki wdech.

–– Ta? A nie wyglądasz. Rozumiem, dużo ludzi wokół, ale nie masz się czego bać –– uspokajał Jeremi. –– Nic się nie stanie.

–– Mam złe przeczucia...

–– E tam! Nic się nie stanie. Zobaczysz! –– poklepał przyjaciela po ramieniu. Po chwili winda zatrzymała się, a drzwi otworzyły, pozwalając im wysiąść.

–– Wreszcie was dopadłem –– usłyszeli za sobą i w tym samym momencie każdy z nich miał rękę właściciela owego głosu na swoim ramieniu.
Uśmiech Jeremiasza powiększył się, a ten zwrócił się do Jakuba.

–– Cześć, młody. W windzie był za duży ścisk, żeby jakoś się do ciebie przepchnąć... –– zaczął blondyn w za dużym ubraniu, sprawiający wrażenie jakby dziecka, dumnie paradującego po domu w ciuchach rodziców, które wcześniej zwędził im z szafy.

–– Wiem, wiem, ale ja nie o tym –– przerwał mu, na oko dwudziestoparoletni mężczyzna. –– Są jacyś nowi. Uważajcie na nich.

–– Dlaczego mamy na nich uważać? –– zapytał Darek, nie rozumiejąc obaw kolegi.

–– Są trochę dziwni i zawsze trzymają się w zasięgu swojego widzenia. Nie wiem czy to jakiś test szefa czy może oni naprawdę tacy są, ale na wszelki wypadek trzymajcie się od nich z daleka. –– ostrzegł i ruszył przed siebie, do swojego miejsca pracy, rzucając na odchodne. –– Miłego dnia chłopaki!

–– A nie mówiłem?! –– szatyn trochę podniósł głos, zwracając się do przyjaciela.

–– To jeszcze nic nie znaczy. Weźmy się lepiej do pracy, chyba, że chcesz wylecieć albo siedzieć do późna –– rzekł Jeremiasz, odchodząc w swoją stronę.
Szkoda, że nie mają boksów obok siebie.

~*~

Szedł powoli, prowadząc swój stary rower. Douis wesoło latał nad jego głową, pokrakując radośnie. Wiedział, że dziś czeka ich dużo pracy, mimo to nie miał żadnych problemów z marnowaniem energii na zabawę. Nuntius nie zwracał uwagi przyjacielowi, gdyż twierdził, iż od czasu do czasu należy mu się mała odskocznia od tego czym się zajmują.
Mijani na chodniku ludzie raz po raz odwracali głowy i przez ramię spoglądali na niecodziennego wędrowca. W końcu kto w dzisiejszych czasach wciąż nosi garnitur z lat dwudziestych oraz jeździ na rowerze z ubiegłego wieku? Nikt, za wyjątkiem jego.

–– Kra! Kra! –– ozwał się kruk, oznajmiając, iż już są prawie na miejscu. Pozostało jeszcze wspiąć się na trzydzieste szóste piętro.

~*~

Szedł po kawę do biurowej kuchni, gdy nagle coś na kształt wielkiego szczura przebiegło mu drogę. Stworzenie było wielkości małego psa, posiadało ogromne, szczurze zęby oraz czerwone ślepa, a także miało dość chude kończyny, zakończone ostrymi pazurami. Całe jego ciało pokryte było brunatnym futrem.
W pierwszej chwili nie zdawał sobie sprawy z tego co się właśnie stało. Później zrzucił wszystko na zmęczenie, wmawiając sobie, iż ostatnio nie spał za dobrze i czytał za dużo powieści Stephena Kinga. To po prostu jeden ze skutków twojego głupiego niewysypiania się –– skwitował w myślach i poszedł dalej.

~*~

Przybył idealnie na czas. Młody chłopak, który dopiero co zaczął tę pracę, miał stać się pierwszą ofiarą tego dnia. Jego zadaniem było zająć się nieszczęśnikiem.

–– O, dzień dobry, pan jest kierownikiem działu? –– zapytał mężczyzna, kładąc rękę na klamce. Nuntius przytaknął ruchem głowy. –– Jestem Radek, a pan? –– nie otrzymał werbalnej odpowiedzi, zamiast tego Mortis wskazał gardło, lekko krzywiąc przy tym twarz w grymasie bólu. –– A, rozumiem. Chore gardło. Miałem sobie zrobić trochę kawy, mogę przy okazji przygotować dla pana herbatę z miodem i cytryną, na pewno pomoże –– szatyn uśmiechnął się i otworzył drzwi, by następnie wejść do środka.
Po przekroczeniu progu, niemal od razu został zaatakowany. Nie miał najmniejszych szans na wyjście cało z tego starcia. Wygłodniałe i rozwścieczone zarazem stwory rzuciły się młodego mężczyznę, biorąc go za intruza. Mimo wyraźnych protestów i rozpaczliwych prób obrony młodzieńca, udało im się dostać do jego szyi, by wgryźć się w nią. Radosław upadł na kolana, a następnie bezwładnie osunął na podłogę, dławiąc się własną krwią. Nie mógł złapać oddechu, zaś szybka utrata krwi, sprawiała, iż słabł z sekundy na sekundę. Już nawet przestał czuć ból, jaki towarzyszył rozrywaniu jego ciała przez małe bestie. Kiedy tak leżał w agonii, spojrzał na Żniwiarza, a następnie na ścianę za nim. Cień wyraźnie wskazywał, iż jego właściciel posiada skrzydła. Teraz miał pewność, że osoba, którą dopiero poznał nie była człowiekiem. W jego głowie pojawiło się wiele pytań, na które już nigdy nie pozna odpowiedzi. Iskierka życia zawsze obecna w jego spojrzeniu, bezpowrotnie zgasła.

~*~

Stworzenia, wiedząc, iż poza kuchnią znajdą więcej jedzenia, postanowiły ją opuścić. Nuntius nie zatrzymywał ich. Musiał pozwolić na to, co miało się za chwilę wydarzyć.

~*~

Przerażeni ludzie biegali wokoło, krzycząc. Szczuropodobne stworzenia atakowały każdego. Wpadły w szał i... lęk. Wyraźnie kogoś lub czegoś się wystraszyły. Teraz zarówno one jak i ludzie, usiłowali uciec z wieżowca.
W końcu powód paniki demonów ukazał się. Był to prywatny helikopter, nad którym niedoświadczony pilot stracił panowanie. Śmigłowiec najpierw zarył ogonem w trzydzieste czwarte piętro, a następnie wpadł do środka budynku, doszczętnie niszcząc jedną ze ścian nośnych. Budowla, począwszy od trzydziestego piątego piętra, zaczęła niebezpiecznie przechylać się na uszkodzoną stronę od ulicy Grzybowskiej.

~*~

–– Chodź, szybko! –– usłyszał szatyn i poczuł jak czyjaś dłoń zaciska się na jego nadgarstku, zmuszając go do podążania za właścicielem kończyny.
Dopiero, gdy zobaczył kto go prowadzi, gwałtownie się zatrzymał i wyrwał rękę.

–– Dokąd mnie zabierasz? –– zapytał, nieznacznie podnosząc głos, by rozmówczyni mogła go usłyszeć. Była to jedna z nowych osób, przed którymi ostrzegał go Jakub.

–– Do najbezpieczniejszego miejsca. Może dzięki temu jakoś uda ci się przeżyć. –– odparła tajemnicza dziewczyna o brązowych włosach i w dziwnym płaszczu. Jakby ze średniowiecza. –– Szybko, bo zaraz może być za późno –– ponownie złapała jego rękę i zaczęła go za sobą ciągnąć.

Wtem wyższe kondygnacje budynku zaczęły się przechylać na północny zachód, na ulicę, którą jeszcze trzy godziny temu szedł do pracy. Wszystkiemu towarzyszył potworny lament metalu przy akompaniamencie muzyki tłuczonego szkła. Ludzie będący bliżej krawędzi niemal od razu wypadali i spadali na ziemię. Każdej takiej osobie towarzyszył krzyk przerażenia i rozpaczy. Jednakże ten w pewnym momencie milkł, zastąpiony głuchym odgłosem nieszczęśnika, rozbijającego się na chodniku.
Darek i nieznana mu dziewczyna zaczęli zsuwać się ku wyrwie. Na szczęście na ich drodze znalazł się kabel, lecz ten nie wyglądał na dość mocny, by utrzymać ich dwoje. Nim chłopak zdążył się zorientować, szatynka wcisnęła w jego rękę przewód i odepchnęła się. Zatrzymała się na resztce okna, która cudem ją wtedy utrzymała. Młody mężczyzna widząc to, postanowił wykorzystać całą dostępną długość kabla i pomóc dziewczynie dostać się w bezpieczniejsze miejsce. Wiedząc, iż może spaść razem z nią, zaczął szarpać przewód, aby zwiększyć jego długość do maksimum. Zrobił dwa kroki w tył, by następnie zjechać prosto ku nieznajomej. Już był niemal na wyciągnięcie ręki. Nie zdążył. Jedna z dziwnych kreatur wpadła na szatynkę. Pozostałości szyby nie wytrzymały dodatkowego ciężaru. Dziewczyna zaczęła spadać wraz z osobliwym stworzeniem i kawałkami potłuczonego szkła. On jedynie mógł na to patrzeć. Był bezsilny.

~*~

Stał na chodniku i przyglądał się wszystkiemu, zajmując się duszami pechowców, którzy raz po raz rozbijali się o betonowe płyty.
Wtem usłyszał huk, przypominający uderzenie pioruna. Owy hałas zdawał się mieć swe źródło gdzieś ponad nim. Podniósł głowę i ujrzał jasne, lekko niebieskawe światło między chmurami. Zza obłoków z niebywałą prędkością wyleciało coś, co w pierwszej chwili przyniosło mu na myśl białego niczym śnieg ptaka. Jednakże to było coś innego. Świetlista postać człowieka ze skrzydłami w znanym mu już mundurze. Osobliwe stworzenie w mgnieniu oka złapało dziewczynę w niecodziennym płaszczu i osłoniło ją swymi skrzydłami, zmieniając przy tym ich trajektorię lotu. Uderzyli w budynek, znajdujący się po drugiej stronie ulicy, którego elewacja i dwa piętra nieco spowolniły upadek.
Zarówno on jak i Douis wiedzieli, że przeżyli, zatem nawet nie pofatygowali się na miejsce ich ,,lądowania".

~*~

Dwa dni po zdarzeniu z Q22 życie Dariusza powoli wracało do normy. Nikt z jego przyjaciół nie zginął tamtego dnia, dzięki nowym pracownikom, których już wtedy jego współpracownicy okrzyknęli dziwnymi. Niestety, nikt nie miał okazji im podziękować za ratunek, gdyż owa grupka tajemniczo zniknęła zaraz po katastrofie, co nadal budziło wiele pytań i kontrowersji. Nie mniej jednak wszyscy są zgodni co do jednego, gdyby nie oni ofiar byłoby znacznie więcej.
Jednakże dziś szatyn nie miał zamiaru się na tym skupiać. Teraz był w drodze do kawiarni Kawałek na ulicy Łuckiej. Miał się tam spotkać z Jeremiaszem, by trochę popracować. Ich biuro było w remoncie, zatem musieli wykonywać swoje obowiązki w domu bądź kawiarniach, co było nawet całkiem sporym udogodnieniem.
Gdy mijał jedną z mniejszych uliczek, zobaczył w niej znajomy płaszcz. Postanowił wstąpić na chwilę, aby powiedzieć chociaż dziękuję.

–– Cześć, pamiętam cię. –– zaczął, podchodząc do dziewczyny. Odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła.

–– Ja ciebie też. Niestety, nie mam za dużo czasu. –– powiedziała szybko, uśmiechając się przepraszająco.

–– Nic nie szkodzi, chciałem tylko podziękować za to, co zrobiłaś w poniedziałek... No wiesz, uratowanie mojego życia. –– wciąż nie wierzył, że to mówi. Cała ta sytuacja była dla niego jak z taniego filmu akcji.

–– Nie ma za co.

–– Jeśli mogę spytać, kim jesteś? –– zapytał, widząc, że tajemnicza dziewczyna chce odejść.

–– Jestem tylko wędrowcem, to wszystko, co musisz o mnie wiedzieć. –– rzekła i śmiejąc się niczym małe dziecko, zniknęła za rogiem.
Kiedy szatyn podażył za nią, nikogo tam nie było. Zawrócił, lecz u wylotu uliczki napotkał na zamaskowanego mężczyznę z nożem.
Ironia losu sprawiła, iż przeżył częściowe zawalenie się budynku dwa dni wcześniej, a zginął z rąk rabusia.
Dziewiątka pik, którą od zawsze przy sobie nosił jakby przewidziała sposób i godzinę jego śmierci.

Czyż pik nie wygląda jak serce, które ma zostać za chwilę przebite ostrzem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro